14-08-2016, 19:58 | #101 |
Reputacja: 1 | - Zagrajmy w otwarte karty. Pomiędzy mną a mym rodzeństwem są niesnaski i walka o łaski naszego ojca. To że ty jesteś w mojej gościnie zyskiem jest dla mnie. I dla ciebie być może. Zamyślił się przez chwilę, po czym znów zaczął mówić.- Ty mi powiesz co wiesz o swych towarzyszach. Cokolwiek co mi jako podczaszemu może być przydatne. A ja odwdzięczę się tym samym. Albo możemy odpowiedzieć szczerze na swe pytania.- Uniósł dłonie w górę w geście poddania się.- Wiedz mój drogi, że chcę być twym przyjacielem. Nie oczekuję iż zdradzisz ich słabości. Jeno współpracy, która i dla nich i dla ciebie i dla mnie może być opłacalna. Smoleńsk i okolice są pełne zdradliwych pułapek. Jestem pewien, że chciałbyś przynajmniej części z nich uniknąć.- - Twoja propozycja wydaje się sensowna - Zach odprawił strażników, którzy posłużyli mu za posiłek. Skupił w pełni wzrok na Tzymisce. - Choć obawiam się, że moi towarzysze nie ciągną za sobą ogona plotek i mrocznych tajemnic. To nieskomplikowane wampiry, które otrzymały zadanie od swojego księcia i zamierzają się z niego jak najlepiej wywiązać. Od czego mam zacząć? Wymienić ich z mian? Czy tą informację już masz? - Ależ nie… Jak już wspomniałem, nie interesują mnie ich tajemnice.-odparł szybko Grigorij i uśmiechnął się łobuzersko dodając... żartem?.- Nie teraz przynajmniej. Po czym zaczął wyjaśniać.- Bardziej chodzi o ich naturę i charakter. Co lubią, a czego nie… po to by wiedzieć jak nawiązać z nimi nić sympatii i po to żeby moje rodzeństwo przypadkiem ciągle brało ich pod włos. Podróżowałeś z nimi, więc.. chyba możesz coś poradzić po przyjacielsku?- - W większości to bardzo cywilizowani Kainici. Cenimy spokój i prawo Maskarady. Jeśli któreś z twojego rodzeństwa epatuje niepotrzebnie brutalnością to jest to z pewnością cecha, która go w naszych oczach zdyskredytuje. Jemu może się oczywiście wydawać, że to popis siły, by nam zaimponować - podsunął Zach. - To… interesujące.- stwierdził zadowolony Grigorij.- A bardziej szczegółowo? Mógłbyś trochę opowiedzieć o każdym z nich?- - Przewodzi nam Wilhelm Koenitz. Tyrolczyk. Rycerz, lśniąca zbroja, piękne lico. Ventrue. Łagodny i sprawiedliwy. Szanuje sprzymierzeńców i zawarte pakty - Zach się uśmiechnął. - Jaki jest Siebrenicz? - Najwspanialszy. Władczy, dumny, sprawiedliwy, czujny, rozważny, odważny…- i zaczęła się litania zalet mówiona przez Grigorija ze szczerą pasją i zachwytem. Dowód na to iż kniaź trzymał swe dzieci na bardzo krótkim pasku lojalności z pewnością wykutym własną krwią. - Co go drażni? Jakie cechy ceni u innych? - Oczywiście brak manier, brak szacunku, brak rozsądku… Władcy stoją nieco wyżej od reszty… kniaziowie stoją ponad Spokrewnionymi.- wyjaśnił Grigorij uprzejmie. - Czyli mości Siebrienicz lubi klarowną hierarchię. Władcy czyli… błękitna krew? Ceni pochodzenie? A może dokonania? - Ceni wyjątkowość… jak wy ventrue, choć… obawiam się iż nie ogarniam kryteriów jego wyborów, ale gdzież mi się z nim porównywać.- zastanowił się Grigorij, po czym spytał.- A pozostali członkowie twej drużyny?- - Jest Jaksa. Jednooki rycerz krzyżowy. Bardzo pobożny. Uszlachetnia się i modli. Nie próbuj z nim tanich sztuczek. Nie podsuwaj dziewek ni uciech - wyjaśnił Węgier. - Te wyjątkowe osoby, jak trafiają do lochów twojego ojca? Siłą czy właściwymi obietnicami? - Twe słowa są mętne… mówisz o wrogach mego ojca czy o sojusznikach?- spytał Tzimisce podejrzliwym tonem. - Mętne? Pytasz o moich towarzyszy. Chcesz wiedzieć jacy są, jak zaskarbić ich przychylność lub spalić się w ich oczach. Jaksa jest typem pobożnego rycerza. Rozmawiaj z nim o bogu nie o dziwkach, co w tym niejasnego? - Owszem… mętne. Wrogowie mego pana trafiają do lochu, jeśli jest w łaskawym humorze. Przyjaciele ucztują z nim, a… wybrańcy… tych nie musi namawiać ani siłą przymuszać. Wybiera najlepszych spośród swej wiernej świty i usynawia.- wyjaśnił Grigorij skonfundowany słowami Milosa. - Teraz ty mówisz mętnie Grigoriju. Nie żądam tajemnic jak i ty ich nie żądasz ode mnie. Mówimy o sprawach jasnych, o których prędzej czy później byśmy się dowiedzieli, lecz wolimy prędzej niż później. Poznasz moich towarzyszy, ale lepiej wiedzieć o nich zawczasu co nieco by się przygotować na spotkanie z nimi. Ja również wiem trochę o sytuacji w Smoleńsku. Wiem, że pan twój ojciec ma słabość do rzeczy niezwykłych. Krążą historie, że ma w posiadaniu żywą wodę na przykład. Powiesz, że bajanie - wyprzedził protesty młodego Tzymitzse. - Może. Ale w każdym bajaniu ziarno prawdy tkwi. Jak i że swoich wampirzych wrogów w lochach trzyma, może i dla ich niezwykłych zdolności, jak wskrzeszanie trupów choćby. Mówię co już wiem. Ty mi zweryfikuj tylko gdzie się mylę lub gdzie dziury tkwią. - Aaaa… o to ci chodzi. Wiedz, że nie tylko ty jesteś ciekaw. Takoż i Miszka próbuje się wywiedzieć o te sprawy. To już są sekrety, które kniaź sam ci ujawni, jeśli uzna ciebie za godnego swego zaufania.- odparł z tajemniczym uśmiechem wampir. - Może tak się stanie - Zach zaryzykował stwierdzenie. - To zaś zależy od jego oczekiwań wobec naszej grupy. Choć źle się wyraziłem. Oczekiwania są jasne, sojusz przeciwko Miszce. Zastanawia mnie cena jaką jest skłonny za to pojednanie sił zapłacić. - Tego nie wiem.- odparł z szczerym smutkiem wampir.- Nie jestem tak bliski ucha mego ojca, by znać jego wszystkie myśli i zamiary.- - Szkoda. Niewiele o nim mi rzekłeś. Może więc zrewanżujesz się choć wiedzą o swym rodzeństwie. Dwie wredne siostry. Swietlana i Ludmiła. Bliźniaczki. Jakie są? - Wredne, podstępne, chciwe i mściwe… takie są.- odparł z irytacją Grigorij.- Jak pijawki… a ty mężach gadasz, a przecie niewiasty też są pośród waszej grupy. - Marta. Jest wredna, podstępna, chciwa i mściwa - powtórzył słowa bojara ale całkiem inaczej niż tamten. Węgier się uśmiechał a gadał miękko i tkliwie. - I moja. Od dawna chodzi po ziemi. Od czasów gdy czczono drzewa i kamienie, i bogów, których imion nikt już nie pamięta. Ona sama inne miała wtedy imię i była córką samego czarta. Nie obraź jej, choćby nieumyślnie, bo wszystkie zniewagi w głowie odkłada i do nich wraca choćby po latach. I prezent jej daj jak chcesz zrobić dobre wrażenie. Podarki przy zapoznaniu to część tradycji, którą wyznaje. Zach pogładził się po policzku. - To znacznie więcej niż cztery epitety tyczące się dwóch osób, którymi określiłeś swe siostry. Ty wiesz już sporo o trójce spośród mych towarzyszy. Ja nie wiem nic więcej ponad to com wiedział dziś po przebudzeniu. Jakaś niesprawiedliwość się nam tu wkrada. A przecie szczycisz się żeś honorowy i sprawiedliwy Kainita jest. Daj mi więc coś co uznam za warte mojego czasu mości Grigoriju bym mógł cię za sprzymierzeńca brać a nie cwaniurę, który chce jak najmniej dać a dużo wziąć. - Wolałbym odpowiedzieć na bardziej konkretne pytania, ale zgoda…- stwierdził Grigorij.- Są starsze ode mnie i nie mają jasno określonej roli w zamku. Przekazują wolę naszego ojca i mieszkają tuż przy jego komnatach i mają spore wpływy… w tym zbyt duży wpływ na mego ojca. - po czym spytał.- Czarta?... Jest Tzimisce?- - Nie. Jest Gangrelką. Czart, bo był bezlitosnym przywódcą i zdobywcą. Przewodził wielu plemionom, przelał rzeki krwi. Duże wpływy to znaczy że są ze swoim ojcem związane przez krew? Może wszystkie jego dzieci są? - Nie słyszałem o nim, zresztą kogo obchodzi zamierzchła przeszłość ?- stwierdził podczaszy wzruszając ramionami.- Na mój rozum… za bardzo w przeszłość patrzymy. Kogo obchodzi jak żyliśmy, kim byliśmy za życia i po nim? Ważne kim będziemy jutro. I skinął głową dodając.- To prawda… kniaź nie pozwala tworzyć własnego potomstwa swym dzieciom, takoż i Miszka odmawia potomstwa wampirom smoleńskim. Wiele razy Honorata ubiegała się o pozwolenie, na stworzenie potomka. Miszka, na złość chyba, nie pozwolił jej.- - Nieroztropnie - skomentował Węgier. - Jedno dziecko w tą czy w tamtą, Miszce to za jedno a Jasnorzewska pewnie urazę trzyma. A co by było jakby samowolnie sobie potomka sprawiła? Albo chociaż ghuli? - Ghuli jakichś ma… ale potomka to… Prawa Maskarady wszak mają na to paragrafa, czyż nie?- zapytał retorycznie Grigorij dodając.- Pewnikiem ci Honorata nie powiedziała, że ona i Miszko mają zaszłe zatargi między sobą? Ot, Brujah jest krewka, a i Miszka też.- - Doszło między nimi do jawnej bitki? - zdziwił się Węgier. - Nie. Honorata nie jest aż tak głupia.- uśmiechnął się Grigorij. - W takim razie jaki był charakter tych zatargów? - Zabiła mu trzech… może czterech synaczków. I wielu pobiła.- zaśmiał się chrapliwie Tzimisce.- Choć powiadają, że jak któryś Miszce z synków się pohańbi w jego oczach, to śle go w ramach pokuty na kły Jasnorzewskiej. Jeśli przeżyje, może wrócić do ojca.- - Doprawdy ciekawy układ. Skoro więc Jasnorzewska w ciągłym żyje strachu, że kogoś Miszka na nią pośle z wyrokiem, tedy naturalnie liczy się jako sprzymierzeniec Siebrienicza w tej rozgrywce o władzę? - Źleś zrozumiał… Honoratka Miszki się nie boi. Z tego co wiem, czerpie satysfakcję z zabijania miszkowych potomków. - odparł Grigorij.- Pewnieś zauważył, że ona w jednym miejscu długo usiedzieć nie może. Niecierpliwa i energiczna… spór z Miszką jest dla niej ożywczy.- - Czyli się z Miszką na swój dziki sposób respektują. A z twoją rodziną jakie ma stosunki? - Nie taki wrogi jak z Miszką, ale cóż… Honorata rozgrywa tu własną partię karcianą….- wyjaśnił Grigorij po czym dodał.- A ty winieneś mi opowieść o pozostałych członkach waszej wyprawy.- - Jesteśmy na finiszu. Jest Zosia, dziewczę dobrotliwe. Jej przybycie uczyniło z Jasnorzewskiej Primogena Brujah, zawsze to jakiś awans. Zosia jest dość naiwna ale nie radzę przez nią swych celów osiągać. Lubimy ją. Gdyby ktoś chciał ją wykorzystać lub przykrości jej sprawić tedy jakby wykorzystał i przykrość sprawił nam wszystkim. - Zapamiętam.- rzekł zamyślony Grigorij. - Co jeszcze winienem wiedzieć? Aby uniknąć pułapek Smoleńska? - Słuchać Torreadorów i nie drażnić Miszki. To tyran… głupi jak osioł, ale tyran. Zostanie obalony, mam nadzieję że i z waszą pomocą. Więc póki co zaciskać zęby i znosić cierpliwie, do czasu aż was wyzwolimy z jego ucisku.- odparł z szerokim uśmiechem Grigorij. - Słuchać Torreadorów? Są w aż tak dobrej komitywie z Diabłami? - Trwają najdłużej pod jarzmem tego tyrana. Wiedzą jak pod nim egzystować.- wyjaśnił Tzimisce unikając odpowiedzi na to pytanie. - Piesiński. Ghul Miszki - ciągnął. - Salome oferuje mu specjalne traktowanie, znasz tego powody? - Ghul Miszki. Sam sobie odpowiedziałeś.- stwierdził enigmatycznie Grigorij. - Nie widzę tej odpowiedzi ale jak chcesz. - Cóż… jeśli chcesz wyjaśnienia, ale dokładnego to… coś zdradź ciekawego.- odparł ze śmiechem Diabeł. - Aż tak mnie Salome nie interesuje - podzielił jego śmiech. - Wolałbym coś więcej o kazamatach twojego ojca. Albo o obłąkanych lupinach. Za to… mógłbym wygrzebać coś ciekawego z pamięci. - Ot.. ciekawostka. Nic nie wiem na temat obłąkanych lupinów. Wilkołacze plemiona mieszkają głównie w lasach zahaczających o północne brzegi domeny Miszki.- zainteresował się Grigorij. - To już nie mieszkają - skwitował Milos. - W jaki sposób twój ojciec wyjął z siebie serce? Tzymisce tego nie potrafią. - Tak dobrze znasz Tzimisce?- odparł z tajemniczym uśmiechem Grigorij.- Tak dobrze obeznanyś z naszym klanem, że znasz wszystkie jego tajemnice i sekrety?- - Żyję na tyle długo by wiele widzieć i wiele słyszeć. A o czymś takim słyszałem, owszem, ale w Egipcie. Podczas wyprawy krzyżowej. Ale nie mówiono o tym w kontekście twojego klanu. - Jednym słowem… usłyszałeś jakieś plotki i naiwnie dałeś im wiarę.- ocenił Tzimisce splatając ramiona razem.- Cóż… nie daj się zwodzić każdej historyjce jaką o nas opowiadają… czy też plotkom krzyżowców.- - Potrafię odsiewać plotki od faktów. Ale nie o tym mieliśmy rozprawiać. Czyli nigdy żadnego nie widziałeś? Wampirzego potomka węży? Grigorij uśmiechnął się tajemniczo i dodał.- To pytanie wykracza poza wymianę ploteczek.- - W takim razie czas skończyć z plotkami i przejść do faktów. - Myślę że nie… myślę że ta rozmowa wystarczająco dużo nam dała.- odparł z uśmiechem Grigorij wstając.- Dalsza mogłaby przekroczyć granice naszego wzajemnego zaufania i przyjaźni. Sekrety nasze lepiej niech zostaną przy nas.- Zach skinął. Odpowiedź Tzymisce wziął za wstęp do pożegnania dlatego zaczął się podnosić. - Dziękuję za napitek. Do zobaczenia wkrótce. * Nawet pięć i pół stuleci nie było w stanie zmienić tego w rutynę. Kostki chrupnęły jednocześnie wykręcając stopy pod nienaturalnym kątem. W ślad za nimi huknęły pękające rzepki kolan. Po skruszonych nadgarstkach, łokciach i wyłamanych palcach przychodził czas na zmiażdżone żebra i biodra. Na koniec przetrącona niewidzialną siłą żuchwa wypadała z zawiasówi by w finale fiknął skręcany kark, umiejętnie jednak, tak by nie przerwać rdzenia i nie sprowadzić litościwie śmierci. Makabryczne chrzęsty i zgrzyty układały się w jeden ciąg dźwięków przypominających kiepsko skomponowaną melodię. Zach znał ją na pięć. Wiedział, ze wygląda teraz jak ochłap mięsa. Ostre kawałki kości przebijały skórę w wielu miejscach uwalniając czerwone bijące źródełka. Stęknął z bólu bo krew wypełniła mu gardło. Znak aby rozpocząć mozolny proces składania się do kupy. Ta sama melodia zagrała wspak. Kości się zrastały, świeża różowawa skóra płożyła się po mięsistych ranach, powykręcane kończyny wracały na swoje miejsce. Przez cały ten czas Zach nie krzyknął ani razu choć jego usta opuściło kilka gardłowych, na wpół zwierzęcych dźwięków. Nie udało mu się zamaskować bólu, który go trawił. Nie udało się utrzymać maski zatwardziałości. Zaklął wreszcie szpetnie, podniósł się z podłogi nagi i umazany krwią. Spojrzał z obrzydzeniem na kałużę, którą po sobie zostawił. - Dostateczny powód by ją znienawidzić? – spytał Martę i sięgnął po wilgotną szmatę by zetrzeć z siebie to, czym naznaczał go odwiecznie początek nocy. Siedziała przy stole, wzroku nie odwracając, ale i nie przypatrując się nachalnie. Szoku ani obrzydzenia znać po niej nie było - już to kiedyś widziała, już zdążyła się przestraszyć, uciec i wybiec. Teraz mogła siedzieć jak wmurowana, zapłacić swoją cenę za to, na czym jej zależało. Dzielenie schronienia, tak samo dla niej ważne jak dzielenie się krwią. Tylko nerwowe ruchy rąk zdradzały, że nie jest spokojna ani obojętna. Wieża ustawiana z płaskich, małych otoczaków runęła w dół. Kamienie skacząc potoczyły się po podłodze, a Marta wstała, by bez słowa podejść do drzwi, i po chwili odebrać pełne wody wiadro. Ustawiła je przed Milosem i wróciła na swoje miejsce za stołem. Zach kontynuował toaletę. - Rozmówię się z Jaksą w sprawie pierścionków i listu. Zapoznam też Olgę, spróbuję wyczuć skąd ten dysonans między tym co pamięta ona i co pamiętam ja. No i z Jasnorzewską chcę pomówić w kwestii smoleńskiej szlachty. Wprosić się nad trzeba pod czyjś dach. Kolejna wieża była zdecydowanie solidniejsza i wyższa. Marta nagrodziła otoczaki lekkim uśmiechem. - Mógłbyś - podsunęła cicho - i o trupie z klasztoru mu rzec. Że chcę, by na niego popatrzył. - Może nie mieć czasu po klasztorach jeźdźcić. Szkoda, że nie wzięłaś kupki popiołu ze sobą - Zach spojrzał na nią badawczo, na uwagę, którą poświęcała kamieniom by na niego nie patrzeć. - Możesz jeszcze zmienić zdanie. Albo każę przepierzenie w połowie komnaty wyrychtować. Marta pokręciła głową, wzrokiem go omiotła, ale szybko i jakby przypadkiem.. - Poczekam. Aże przywykniesz, że tu jestem. Wokół wieży wyrósł niewysoki murek. - Po ślubie - miano po rodzie męża idzie. Ale możemy mieć moje? Król Jowgajła nazwisko mi chciał dać. I herb. Na polach Grunwaldu, po bitwie. Wtedy nie wzięłam. Ale to był dobry król, dobre miano i dobry herb. - Przyzwyczaiłem się. Do mojego nazwiska i mojego imienia. Pierwsze sobie wziąłem bez pytania bo mi przypomina o wielu ważnych sprawach. Drugie z dumą noszę po Kosowym Polu. Słyszałaś ty jak tam jeden mąż się wdarł do namiotu sułtana Murada i go zaszlachtował? Zach wypiął błyszczącą od wody pierś i uśmiechnął się od ucha do ucha. Jeszcze niedawny zły humor odleciał w zapomnienie. - Dobra to była noc. Nie lubię zmieniać imion. Jak się ich ma za dużo to się można pogubić. Weźmy ciebie. Devana, Dziewanna, Marta. Nie mogę się zdecydować jak się do ciebie zwracać a zaraz mi dołożysz czwarte miano do kompletu. Wytarł się do sucha. Wciągnął na siebie szarawary. - Jaki ten herb miał ci Jagwaiło nadać? I nazwisko? - Draugas. W jego mowie, po litewskiemu, i w mojej - przyjaciel. Towarzysz, taki wierny, co obok ciebie w boju staje. I herb, czarne słońce. Dlatego, po prawdzie, też wtedy nie wzięłam - Marta zmarszczyła czoło. - Jakby mi pieczęć kładł, kto ja. - W istocie sugestywne. Ale i majestat w sobie ma. Podoba mi się - skinął z aprobatą. Dokończył się przywdziewać spinając szeroki pas z bronią. - Ale po litewsku nie umiem. Mogę uchodzić za Węgra, Ruskiego, Polaka, od biedy Niemca jak coś zrobię z kłakami. - Dragicz - mruknęła Gangrelka i podniosła się zza stołu, by mendyk zgarnąć z krzesła, otrzepać i Milosowi podać. - Dragicz może z Pogoni być, spolszczonym Litwinem. Z Rusi takoż. I z Korony… Jako chcesz. A po litewsku na Litwie… to już chłopstwo tylko gada. Cała szlachta albo ku Polsce, albo ku Moskie patrzy i takoż w sądach, jak i w mowie. - Polskę lepiej znam. Wiarygodny będę. Imię jakieś proste. Jan? - Moi to sobie podwójne zawszeć biorą - Marta zaczęła wyglądać na lekko zagubioną. - Mówią, że to o szlachectwie świadczy. Jan Michał? - Jan Michał Dragicz - na głos rzekł jakby chciał usłyszeć jak brzmi. - Może być. A ty? - Marta to dobre imię. I jeszcze się nie zestarzało… zamówię sygnet tobie herbowy, jak we Smoleńsku będę. Wywinęła rękawy mendyku i odsunęła się o krok. - Z czarownikiem rozmówiłam się. I on jest chętny, by pakt zawrzeć. On stanie przeciw wrogom naszym. A mu przeciw jego. Jego Setyci ścigają, przeze paryskiego księcia nasłani. On umie. Tę sztukę patrycjuszowską co i ty. - To zawsze ryzyko jest, otworzyć się przed kimś jak książka. Może naprawić to co poprzestawiane jest. Albo poprzestawiać jeszcze bardziej, ku swojej wygodzie, i twierdzić że zrobił wszystko jak najlepiej - Zach ściągnął brwi niepewny jak postąpić. - Ironia największa, że sam mógłbym innym w problemie mojego pokroju pomóc, ale nie sobie. Radzisz mu zaufać? - On się boi. A kto się boi… temu ręce trzęsą się. Twierdził mnie, że jeśli ktoś wie cokolwiek o Setytach i ich sztukach, to juże z nimi kontakt miał.... Juże przeze nich dotknięty i skażony, i podejrzany. A tyś wiedział… tedyś podejrzany. - Nie z pierwszej ręki. Ale w Egipcie wielu ich mieszka. Do uszu co nieco dochodzi. W istocie opinie mają sraszną. Degenerują, kłamią, manipulują. Czyli tacy Ventrue tyle, że z krain tysiąca i jednej nocy - wpas ją złapał i przyciągnął do siebie z krnąbrnym uśmiechem. - Nadal mi nie ufasz? - Tysiąca i jednej nocy? Brzmi jak opowieść jakaś - oceniła, i ręce jak kajdany na nadgarstkach mu położyła. - Czego ty chcesz? Ty nigdy nie mówił. Matka cię posłała i żeś pojechał. Ale po co, tak naprawdę. I teraz, po co - uzupełniła z powagą i cichutko jak tchnienie. - Czego ja chce? - wypuścił ze świstem powietrze i włos przylizał po czaszce. - Święty spokój byłby w cenie. Dostałem proste instrukcje co do Smoleńska. Takie same jak wy wszyscy. Jeśli Małgorzata chciała mnie użyć do czegoś na boku to niewykluczone, że to użyjei. Wiesz jak działa moc dominacji? Różnorodnie. Mógłbym na przykład powiedzieć ci teraz, że jak się zacznie przyjęcie u Siebrienicza wtedy chwycisz najdorodniejszy puchar i całą jego zawartość wylejesz kniaziowi na łeb. Zrobiłabyś to. A później mogłabyś to zapomnieć. Jak i to, kto ci to zrobić kazał. Zatoczył palcem pętle wokół własnej skroni. - Jeśli chcesz ode mnie jakiś gwarancji to ich Martuś nie dostaniesz. Nie ręczę za siebie do końca, to chciałaś usłyszeć? Nie zrobię ci krzywdy, to wiem. Co do innych spraw nie mam żadnej pewności. Marta zmarszczyła się nieprzyjemnie. - Zawsze tak bardzo - gadasz. Ja wiem, co ryzykuję. Wszystko. Pewniem uznała, żeś wart. Cokolwiek. Pytałam, czego chcesz. To się kończy - a ty i ja, kim jesteśmy? - Co ty chcesz ode mnie? - jej nerwowość mu się udzieliła. - Babskich miałkości łakniesz? Mam ci gadać, ze cię kocham? Marta odwróciła się na powrót do stołu, próbowała umieścić kolejny kamyczek na maleńkim murze maleńkiej twierdzy. - To już mi powiedziałeś. Raz wystarczy. Lekko go przytkało. - To o co pytasz? Plany na kolejne stulecie? - Nie. Na teraz. Kim chcesz być. Co zniesie twa ambicja. - Znaleźć tutejszego szlachcia. Wprosić mu się pod dach. Owijać i zmiękczać tak jak nauczyła mnie to robić moja matka. Aż będzie kukłą, która mówi to co ja mówię. Dobrze więc by był majętny. Bezdzietny. A najlepiej zepsuty, bo dobrych ludzi jest mi niestety żal - wyrzucał słowa jakby go parzyły w język. - Dam ci dwór i pieniądze, bo natenczas nie mam ani jednego ani drugiego. Spojrzała na niego z góry jakoś, jak na dziecko niedorosłe, bajędy sobie rojące. - Szlachta tu prosta a niebogata. Tedy myśl raczej, że ghula będziesz miał. Kolejnego. Inaczej ja będę miała. A ja moich ghuli miłuję. Nie zbraknie mi afektu dla ciebie… ale będzie to kolejny, o którego żale będziesz miał. - klarowała spokojnie. - Ale rację masz… musimy się zerwać Honoracie ode koryta, nim to zbyt we wdzięczność obrośnie. Tedy ty szukaj - i ja będę szukała. Mi wiele nie potrzeba - wydusiła z wolna. - Nie oglądaj się na mnie. Ja bym ziemiankę na bagnie miała, jako na Mordach, i już bym była u siebie. Z czarownikiem - pójdziesz się ze mną układać? Przez chwilę minę miał taką jakby dla odmiany to jemu się już nie chciało gadać. - Nie sposób was, kobiet, zadowolić. Ruszył ku drzwiom. - Do czarownika pójdziem jak wrócisz. - Dobrze - uśmiechnęła się blado. - Powiesz mnie - czemu Milos? Dlaczego imię takie? To ja ci powiem, czemu Dziewanna. - Urwała na moment. - Ale nie powiesz nikomu. - Nie ma w tym większej zagadki - przystanął, obejrzał się na nią. - Mówili, że pod Kosowym Polem sułtana zabił rycerz. Bohatyr. Milos Oblic. Nie wiem skąd ludzie to wzięli. Dziwnie plotki rozkwitają i swoim życiem zaczynają zyć. To pomyślałem, że niech będzie i Milos. Uniosła się zza stołu, puzderko drewniane otworzyła i dobyła ze środka dwa pierścienie, by je zaraz Węgrowi w prawicę wcisnąć. - Widziałam ich, nocami, wilczych człeków. W głębokich lasach, gdziem uciekła przed ojcem. I jak w końcu przyszli, i zapytali się o miano, to powiedziałam, że Dziewanna. Bo Słowianki to były zawsze miłe niewolnice. Słodkie w łożu i dobre matki. My z Jaćwieży to… szkoda gadać. Tedy pomyślałam, że lepiej, by za Słowiankę wzięli. Przycisną do mchu, wezmą na powróz, jak zaufają, to ucieknę. Takem myślała. A oni od początku wiedzieli, żem ja trupielec… - potrząsnęła głową. - Tyle przyszło z udawania, żem się miana potem przez dwa wieki nie pozbyła. Nie umiem udawać. - Lupinów? - czasem mówiła tak chaotycznie, że połowę rozumiał a połowy się musiał domyślać. - Dwa wieki z lupinami spędziłaś? - Mniej - oceniła. - Jakiś wiek. Potem Auktume padł. Druh mój. Nie miałam już sił, by ich przy sobie utrzymać. - Żadko się oni z nami bratają. To pasmo sierści na plecach? To po tym Auktume? - Nie - pokręciła głową. - Plecy mam po Grunwaldzie. Oczy po Lidzbarku… Auktume dał mi krwi przed bitwą. Teraz myślę, żem go miłowała. On mnie - chyba też. Dawne dzieje - wzruszyła ramionami, ale udawanie obojętności nie wychodziło jej zbyt wprawnie. - Chodźmy knuć. Czas już. Skinął. - Skoro Dziewannę zmyśliłaś -zastanawiał się jeszcze na głos. - To jak ci w końcu na prawdę? Jak cię ojciec, ten ludzki, nazwał? - Mówiłam. Devana. Tak samo. - Za dużo imion - mruknął pod nosem, bardziej do siebie niż do niej. - Za dużo przeszłości. I ruszył Martę odprowadzić ku stajniom. Nie pocałował jej wyjątkowo nim wsiadła na konia. Nie pomachał gdy odjeżdżała choć długo jeszcze patrzył na tuman, który wznieciły kopyta jej konia. * Zach skinął Jaksie na powitanie ale nim zdążył krzyżowca zagadnąć uprzedził go Giaccomo. Nie pozostało więc Węgrowi nic innego jak skupić pełną uwagę na wysiadającej z karocy contessie. A przyznać musiał, że było na czym oko zawiesić. Od obutych w trzewiki stópek, przez kibić giętką, obfity biust i śliczne liczko. - Pani - Zach osełedec za ucho zarzucił i zaoferował swą dłoń by pomóc Włoszce wysiąść z karocy. - Dziękuję za pomoc.- rzekła z uśmiechem Lasombra wychodząc powoli z karocy z pomocą Milosa. - Miło cię znów widzieć, pani - wysunął ramię gdyby chciała się na nim wesprzeć podczas spaceru do dworku Jasnorzewskiej. - Znów? Nie wydaje mi się bym cię kiedykolwiek widziała, a mam pamięć do twarzy.- stwierdziła Lasombra badawczo przyglądając się Milosowi. Przekrzywiła głowę na bok i zamyślona rzekła.- Nie… Nie spotkaliśmy się nigdy młodzieńcze. Jestem tego pewna. Musiałeś mnie z kimś pomylić.- - Ponoć poznałaś mą matkę gdyście z poselstwem węgierskim gościli w Krakowie - nie cofnął ofiarowanego ramienia. - W Krakowie poznałam wiele osób, musisz być bardziej precyzyjny młodzieńcze.- stwierdziła uprzejmie kobieta obejmując jego ramię. - Małgorzatę Tęczyńską - ruszyli. - Tak… pamiętam ją i jej świtę. Nie było cię wśród nich.- przypomniała sobie wampirzyca. - Być może jesteś jakimś nowym jej potomkiem, ale w takim razie skąd przypuszczenie, żeśmy się spotkali?- - Nie jestem jedynym synem mojej matki - uśmiechnął się. - Musiałem zginąć w tłumie. Choć któregoś z moich braci zapamiętałaś? - Dwóch zapamiętałam przy niej… paskudnego nosfera z wytrzeszczem oczu, co się zwał Clementius, a Chudobą przezywał i drugiego…. bardzo podobnego do ciebie z postawy, rysów twarzy… imię… nie spamiętałam… pospolite jakieś było. Po kątach go Bezprymem zwali.- przypomniała sobie Lasombra dodając z delikatnym uśmiechem.- Reszta świty nie utkwiła mi z imienia w głowie. Ot, lubiła się otaczać Spokrewnionymi jako dowodem swoich wpływów.- - Jaki ten świat mały, stary dobry Chudoba - Zach wyszczerzył się dość wrogo na dźwięk tego imienia. - A Bezprym, przypominaś sobie pani o czym z nim prawiłaś? - Moja pamięć ma swe granice młodzieniaszku.- mruknęła przymilnie Lasombra tuląc się do ramienia Milosa.- A z jej synkiem nie rozmawiałam. Do Clementiusa miałam jeno sprawę i z Tęczyńską wymieniłyśmy grzeczności. Aż tak interesująca to twoja mateczka nie jest. A mnie miejscowe gry o władzę nigdy nie interesowały. Moje serce, metaforycznie bije tylko da Italii.- - Kolebka mądrych ludzi - przytaknął. - Tak przynajmniej słyszałem. Dlaczego wiec tak daleko cię wywiało od domu? - O tym… może innym razem pomówimy. Zapewne winieneś wiedzieć iż zaproszono nas do księcia. Wkrótce jego sługa przybędzie tutaj, by poprowadzić przez bór nas, do siedziby księcia.- wyjaśniła Contessa, biorąc Milosa za przywódcę wyprawy. - W takim razie będziesz pewnie pani chciała się stosownie przyszykować. Pozwól, że jeszcze przedstawię cię pozostałym członkom naszej wyprawy wraz z Tyrolczykiem, który nam przewodzi. - Och…- rzekła zdziwiona jego słowami Lasombra po czym uśmiechnęła się promieniście.- Oczywiście. Będę bardzo wdzięczna za to.- Zach czynił więc honory oprowadzając contessę, zagadując niezobowiązująco a w końcu oddać ją do rąk własnych Koenitza. Wymigał się obowiązkami i mógł wówczas spokojnie poszukać Jaksy. Wspólnie ruszyli powoli w stronę innych zabudowań dworku Jasnorzewskiej, zostawiając Wilhelma i Lasombrę tytułującą się contessą. Jednooki szedł w milczeniu, jak zwykle nie skory do rozmowy. Wydawało mu się, że Milos nie wie jak zacząć rozmowę, toteż postanowił samemu rozpocząć. Ta wyprawa w istocie zmieniała przyzwyczajenia Toreadora. - Jestem żołnierzem. Czego ci trzeba, mów wprost, co byśmy czasu nie marnowali na zawoalowane uprzejmości - głos jednookiego był szorstki, zimny i przywodzący na myśl miecz wyjmowany z pochwy. - Miła to odmiana - przyznał Węgier. - Chcę cię prosić abyś wspomógł mnie swymi klanowymi umiejętnościami. Potraficie wyczytać z przedmiotu historię jaką w sobie niesie. Zobaczyć w nich ludzi, zdarzenia. To prywatna prośba, nie łączy się z naszą misją na Smoleńsku - wyjaśnił z góry. - Nie jest to klanowa umiejętność, bo wiele klanów to potrafi. Zresztą, chyba przeceniasz me umiejętności. Jaki to przedmiot? - krzyżowiec zdawał się zainteresować sprawą. - Dwa są - wyjął zza pazuchy pergamin. - List. Od mojej matki. Że zła była pisząc go to wiem i bez twojej pomocy. Może wychwycisz coś więcej. - Mało prawdopodobne. Wiedz, że to działa w obie strony. Mogę na przykład poznać wasz smutek gdy ów list czytaliście. Gotowyś odsłonić mi takie tajemnice? Tajemnice, które nie dadzą wam żadnych odpowiedzi? - Zaryzykuję - Zach wręczył mu list i sięgnął do kieszeni. Na jego dłoni błysnął stary pierścień. - Tu trudniejsza historia bo rzecz ta wiekowa jest. Należała do króla. Choć przez ostatnie pięćset lat tkwiła na moim palcu. Chciałbym wiedzieć - przystanął na chwilę szukając właściwych słów. - Trudno to wyjaśnić. I prędko, nie bawiąc się w obchodzenie faktów. Nie pamiętam nic z mojego śmiertelnego życia. Dziura jak górska przepaść. Chciałbym byś spróbował w nim mnie zobaczyć, jeszcze za życia. Albo… - kolejna kłopotliwa pauza. - Po prostu sprawdź co ci się uda z tego wycisnąć. Moja przeszłość depcze mi po piętach i muszę się łapać różnych środków. Jednooki wyciągnął dłoń po pierścień i pergamin. - To wasz klan znany jest z manipulowania wspomnieniami. Może warto tam pomocy poszukać? Co zaś do pierścienia noszonego pięćset lat… Nie wiem co tam zobaczę. Ten dar zazwyczaj pokazuje najsilniejsze emocje. Ale jeżeli minęło pięć wieków, to mogły się zatrzeć. Mogę ujrzeć kto i komu ów pierścień darował - tym razem chwila pauzy ze strony krzyżowca - albo mogę zobaczyć waszą radość, gdy ów pierścień znajdujecie między swymi tobołkami dwie lub trzy noce temu. Choć przy pierścieniach chyba największe emocje przy obdarowywaniu. Dajcie mi proszę jedną noc na to, gdyż spraw mam sporo do załatwienia, a i świeżej krwi potrzebuję, by prośbę waszą spełnić. - Jasne. I będę zobowiązany za pomoc - znów na chwilę się zaciął. - Marta mówiła, że ciebie z Tatarką uczucie łączy. Jej zniknięcie niepokoi cię pewnie. Na wspomnienie Sarnai w rycerzu zaszła subtelna zmiana. Jego oko jakby czujniej spojrzało na Milosa. W głowie przebiegła setka myśli… Skąd ona wie? Jak? Niemal odruchowo spojrzał na aurę otaczającą Ventrue… Czyżby z niego drwił? Szczęki jednookiego zacisnęły się, a dłoń zamknęła na ofiarowanym pergaminie. Gdy przemówił robił to wolniej niż dotychczas. Jakby ważąc każde słowo: - Uczucie… Hmm… Tak, niepokoi mnie jej zniknięcie. - Może to ci pomoże ją odnaleźć. Lub choćby dojrzeć wskazówki - na dłoni Węgra pojawił się drugi pierścień. Tatarski. - Należał do Sarnai. Jedyny jaki nosiła więc mniemam, że dla niej ważny. Marta dostała go w prezencie od Sarnai w podzięce za jej własny podarek. Może twój dar okarze się użyteczny i tutaj, i w czymś ci pomoże przyjacielu. Jaksa przyjął pierścień, na który spoglądał z pewnym namaszczeniem. Wiedział, że najpewniej ujrzy w nim Martę otrzymującą pierścień od Tatarki. Poprawdzie nie miał żadnych nadziei z tym przedmiotem, ale mógł w swej głowie znów ją zobaczyć. - Dziękuję - powiedział jednooki, a ton jego głosu złagodniał wyraźnie. Węgier klepnął go w łopatkę. - Trzeba nam w wolnej chwili w kupie usiąść, wymienić informacje i przyjąć jakieś założenia co dalej. Widziałem się dziś z Grigorijem, ghulem Siebrienicza. Tzymisce bal dla nas będą szykować, tak samo jak i Gangrele. Trzeba będzie niebawem obrać stronę. Jednooki pokiwal głową. - Ghul Gangrela wpadł na mnie. Na bal zapraszał, choć stwierdził, że przybędzie po nas w stosownym czasie. I co zabawne, przypuszcza najpewniej, że niedługo z naszą gospodynią bój stoczę o primogeniturę. Zamilkł na chwilę patrząc na pierścień Sarnai. W końcu schował go do sakiewki przy pasie. - Zdaje się my stronę obraną mamy już od Krakowa. Jeno pozostałe strony nie mogą się jak najdłużej dowiedzieć, że Koenitz przybywa podporządkować ich sobie. - O tym też trzeba wreszcie wprost pomówić. Bo ja myślę, że Kraków Kraków ale tu są ruskie ostępy. Koenitza na księcia będzie nam ciężko przepchnąć. Lepsza opcja to poprzeć któregoś z kniaziów i wyrwać za to poparcie jak najwyższą zapłatę. Miszka nie zejdzie ze stołka dobrowolnie. Kościej - zamyślił się. - Jego może jeszcze dałoby się urobić. U swoich spalony jest. Camarilla dałaby mu jakąś przynależność. Choć on też nie jest typem co łatwo kark zgina. - Lepsza. Choć lepiej głośno nie mów o tym, bo zniknie nam poparcie Koenitza i jego pięćdziesięciu ciężkozbrojnych. Bez nich od razu możemy pokłonić karki przed Kościejem i paść zgładzeni z ręki Miszki. Lub odwrotnie. Wybacz, ale muszę zobaczyć jak czują się moi ludzie. Krzyżowiec pokłonił się i ruszył do lazaretu. |
17-08-2016, 23:57 | #102 |
Reputacja: 1 | – Pani Honorato, nie musi Pani! Dopiero jak jej primogena zaczęła się targować, Zosia zdała sobie nagle sprawę jak bardzo ich przyjazd musiał ją obciążać finansowo. Nie znała się na pieniądzach, ale zaopiekowanie się wszystkimi ich ludźmi, nią samą, przygotowanie przyjęcia… Wszystko to musiało kosztować krocie. I wszystko to robiła bez słowa wyrzutu. – N-naprawdę… Suknie które mi Pani dała są bardzo piękne, j-jestem pewna że jedna z nich nada się na przyjęcie… – ciągnęła dalej, szczerze majac nadzieje że uda jej się odwieść Jasnorzewską od tego pomysłu. -Bój się Boga dziewczyno, co ty mówisz?- odparła z udawaną zgrozą Honorata.-W chłopskiej spódnicy? Na przyjęcie?! Dyć wszystkie babiszony z okolicy będą się śmiać za moimi plecami, jeśli moja bratanica będzie wyglądała jak byle włościanka.- – Eeee, naprawdę? – Zosia wydawała się autentycznie skołowana. - … Ja tam myślałam że wszystkie są bardzo ładne… … Po za tym, jeżeli faktycznie nie byłyby odpowiednie, to czy głównie nie śmialiby się z niej, a nie z Honoraty? Tym jej primogenka nie wydawała się być zmartwiona. -Ładne, ale dobre na co dzień, a to wielka okazja jest.- wyjaśniła wprost primogenka. Halszka tymczasem bez skrupułów i wahania furknęła spódnicami i już w materiach przebierała, barwy i desenie z Ormianinem omawiając. Oczy jej lśniły jako u sroki, co i rusz tkaninę jakowąś do góry unosiła, do sylwetek Zosi i Honoraty z oddali ją przykładając. Wydawała przy tym okrzyki świadczące o wielkim zachwycie i równie wielkim braku obycia. Skoczyła wreszcie ku wampirzycom z naręczem tkanin na ramieniu przewieszonym i rozwijać je przed nimi zaczęła i zachwalać, jakby u Ormianina pracowała. - Marta to nie wie, że się odziewać pięknie trzeba - wyrwało się jej. Zosia posłała jej krótkie, pochmurne spojrzenie, po czym wróciła do rozmowy z Honoratą. - … To może weźmiemy coś prostego? Nie chciałabym… Nie wydaje mi się, żeby do twarzy było mi w ekstrawagancji… – broniła się dalej. - Ty też się ładnie odziej… mam ochotę na skandal, ino nie chcę być jego bohaterką, jak zazwyczaj.- zaśmiała się Honorata odzywając do Haszki.-A znasz ty światowe trendy mody? - Na zimę to ja zawsze w jakim mieście wielkim przytulam się - odparła rezolutnie markietanka. - To i wtedy napatrzę się, pani, ale... – Um… Pani Honorato? – Zosia przerwała im rozmowę, kładąc rękę na ramieniu primogenki. – Czy mogłaby…. Prosić cię na chwilkę? – zapytała, spoglądając w kierunku drzwi, z dala od szewca i Halszki. - Tak?- wampirzyca wróciła z Olimpu swych intryg i planów na padół ziemski i dała się zaciągnąć Zosi w kierunku drzwi. – Um… Musze zapytać… – ściszyła głos. – Chyba nie ma Pani zamiaru zapraszać Halszke na przyjęcie? Wie Pani czym ona się… Jaki ma zawód, prawda? -Jest ghulem Marty, ma taki zawód jaki mu jej pani zleci i takoż się będzie zachowywać…- odparła z pewnością w głosie Honorata.-Przypuszczam też, że jakiegoś młodzika zbałamuci… ale cóż… przynajmniej będą mieli o czym opowiadać sąsiedzi.- Pogłaskała Zosię po głowie.- Chyba nie chcesz nudnego i sztywnego jak trzydniowy wisielec przyjęcia?- – Ale to nie oznacza, że chce na nim kurwę! – syknęła poirytowana i natychmiast pożałowała swojego wybuchu, uciekając wzrokiem i czerwieniąc się z zażenowania. – Przepraszam. Ale… Pani Halszka nie prowadzi się właściwie. Nie uważam żeby to było rozsądne by była obecna. - To nie po krześcijańsku tak ludzi osądzać. Zresztą zawsze będzie okazja ją wżenić w jakiś zaściankowy rodek i na właściwą drogę nawrócić, nie?- odparła niezrażonym tonem Honorata i pogłaskała po głowie Zosię.-No… mamy czas, pogadam z Martą, by Halszce wytłumaczyła co może robić, a czego nie.- - … To nie mój interes przed kim, przed czym i za co Pani Halszka rozkłada nogi. – odburknęła Zosia. – Ale jeżeli tak ma zamiar prowadzić się w Smoleńsku, to nie chcę żeby była na przyjęciu. - Pomyślimy nad tym… no… ale wracając do twojej sukni. W jakim kolorze ci do twarzy?- stwierdziła w końcu nieco skonfundowana primogenka. – Eeeeeeeeeeeeee, Zielonym? – zaryzykowała. Nie miała najmniejszego pojęcia. -Więc niech będzie zielonym. A o Halszę się nie martw. Murwy jak wilcy, mają swoje rewiry. A w Smoleńsku rządzą panienki Salomei i nie pozwolą się szarogęsić obecej na swym terytorium.- odparła z ironicznym uśmiechem Honorata. – U-huh. – Zosia przytaknęła powoli. - … Myślę że warto zapytać eee, Pana Howika… Co on myśli… W sprawie koloru, znaczy się... - Ciekawe co tam z Halszką ugadali.- odrzekła z łobuzerskim uśmiechem Jasnorzewska. Markietanka nie dość, że tkanin im do wyboru już zdążyła ponawyciągać, to rozścieliła je po komnacie jak barwne kobierce. Przy Howiku siedziała z główką wdzięcznie przechyloną i rączką cokolwiek już umuraną węglem na pergaminie sylwetki kobiece w suknie spowite kreśliła z wielką uwagą, cały czas cicho coś do krawca szepcąc. Do wampirzyc docierały tylko skrawki, iż Zosieńce panience suknię na biodrach i w piersiach udrapować należy, a dekolt śnieżnobiałą obszyć koronką, aby lat jej zbyt śmiałym strojem nie dodawać. Zosia stanowczo unikała spojrzenia Halszce w oczy, i zamiast tego skupiła się na strojach. Nie zaoferowała jednak żadnego komentarza, zdając się na chyba na kreatywną inwencje ormianina i markietanki. Zaś Honorata pozwalała jej na to, sama mając zdrowe podejście do swego gustu w kwestiach, obecnie znajdującego się z czterdzieści lat za resztą cywilizowanego świata. Zdała się więc na fantazję Halszki. Może i chłopka była murwą, ale to czyniło ją idealnym wyborem w tej kwestii. Wszak musiała wiedzieć jak kusić strojem męskie oko. *** Kolejna była wizyta w zamtuzie. Trzy kobiety okryte płaszczami i z kapturami na głowie zmierzały w kierunku wyznaczanym przez stanowcze kroki Honoraty. - Dziś będziemy tam spały, bowiem… do domu już nie zdążymy. Jutro zostaniesz tu sama, bo pojutrze niedziela. Ostawię ci kolaskę, co byś mogła nią wrócić.- tłumaczyła Jasnorzewska.- Ona… to jest kolaska już tam jest.- – Ah, nie, nie będzie potrzebna. – odparła zakłopotana Zofia. – Znaczy… Poprosiłam już Pana Czajkowskiego by się wszystkimi zajął… Przygotuje konie na mój powrót… I z panem Felińskim będą pełnić straż za dnia… No i nie mogę wracać Pani wozem z… Domu wątpliwej reputacji. – spłonęła rumieńcem. - … Co by sobie ludzie pomyśleli… - Brujah nie przejmują się tym co myślą śmiertelnicy. Brujah są ponad to… i ponad inne klany.- ostatnie słowa Jasnorzewska dodała ciszej coby Halszka ich nie posłyszała. Po czym zastukała w w drzwi i weszła od razu, do zamtuzu. Po sali kręciło sie kilka ladacznic, niektóre obłapiane przez pijanych klientów. Jasnorzewska jednak nie zwróciła na nich uwagi kierując się do otworu drzwiowego obwieszonych paskami koralików. – Sama masz w tej chwili kaptur na głowie! – sapnęła z niedowierzeniem Zosia, ale zaraz popędziła za swoją priomogenką. - Detal.- stwierdziła krótko i ze śmiechem primogenka. W burdelu jak tylko przekroczyli próg Zosia poczuła jak płomienieją jej policzki, i natychmiast zaciągnęła poły kaptura na oczy. Gdyby miała wybór, jej stopa nigdy nie postawiłaby miejsca w tym siedlisku grzechu. Ale skoro już musiała tu być, to przynajmniej mogła nie patrzeć na rozpustę jaka miała miejsce dookoła niej. Tajemnicza Salome zajęta była akurat rachowaniem na pergaminie i przeliczaniu czegoś na liczydle. -Rajcy miejscy znów chcą cię wycyckać z interesu?- zapytała na wstępie Honorata z uśmiechem, a Salome wstała i rzekła.-Ano… popi jątrzą, podesłałabyś tu swego ghula, by zrobił mały raban, przy okazji?- -Zobaczę co da się zrobić, a tymczasem poznają moją ślicznotkę.- i wypchnęła Zosię do przodu. Zosia pisnęła i obrzuciła Honoratę urażonym spojrzeniem. Nie musiała jej dosłownie popychać… Młoda Brujah ściągnęła kaptur i grzecznie pokłoniła się przed właścicielką zamtuza. Niezależnie od tego co myślała o praktyce jaką tu prowadziła, Salome oferowała im gościnę, i musiała to uszanować. – Zofia J-Jasnorzewska, miło mi. – zająknęła się ze zdenerwowania. Wciąż była czerwona na twarzy od widoków jakich doświadczyła, i od odgłosów jakie panowały w zamtuzie. Do tego jak każdy dom uciech przybytek Salome miał ten… Charakterystyczny zapach… Musiała się cały czas powstrzymywać, by nie marszczyć nosa z obrzydzenia. - Urocza, ale bardzo młoda. Ufam że to nie twoje dzieło?- Salome zwróciła się do Honoraty, a ta zaprzeczyła.-Nie. Przybyła z Krakowa.- -Więc witaj w moim przybytku Zofio. Ufam że spodoba ci się tutaj. Mamy różne smako…-rzekła z uśmiechem Salome. -Zwierzęta…- wtrąciła mimochodem Honorata. -Ach… naturalnie je też mamy.- rzekła Torreadorka nie tracąc rezonu. Zofia zrobiła oczy jak spodki. Burdel Salome oferował ZWIERZĘTA? -Jak nie ludzie i zwierzęta, to czym się pożywiasz?- zdziwiona miną Zofii Salome zapytała wprost nie wiedząc co myśleć. Stojąca tuż za zasłoną z koralików Halszka uznać musiała z typowym dla dziwek wyczuciem, że rozmowa zaczyna iść w kierunku, w którym uczestniczyć nie powinna, bo będzie miała z tego same kłopoty. Dygnęła wdzięcznie, po czym oznajmiła, że panience Zofii pójdzie komnatkę wedle jej potrzeb wyrychtować. – Ah, nie, ahaha. – dziewczyna zaśmiała się nerwowo na pytanie Salome, uciekając wzrokiem. – Myślałam że te… – nie dokończyła. Nie, z pewnością Salome nie trzymała zwierząt dla ludzkich klientów, prawda? Nikt nie był aż tak zdeprawowany. – Zwierzęta byłyby dobre, ale nie będzie potrzeby… Zalety życia w domostwie rolnym, ahaha… Od kiedy mieszkała z Honoratą, co wieczór nadpijała trochę krwi z jednego z większych zwierząt, lub któryś z tych które słudzy przygotowywali na obiad następnego dnia. - Czy masz jeszcze jakieś życzenia, które mój przybytek mógłby spełnić?- zapytała z uśmiechem Salome. -Ja muszę z Abrahamem pomówić. Wiesz, gdzie dziś być może?- zapytała Honorota, wywołując zamyślenie u Torreadorki. Zofia tylko pokręciła stanowczo głową. - Ostatnio próbował się fraternizować z contessą, ale bez skutku. Pewnikiem onanie lubi starców, albo obrzezańców, albo co… ja osobiście obstawiam, kastratów duchowych.- stwierdziła z kwaśną miną Salome.-Pewnikiem więc wrócił do odwiedzania wyszynków dla starozakonnych, ale tam ty z kolei mile widziana nie jesteś. Poślę Rachelę po niego. Gdzie chcesz go spotkać?- - Może w “Carskim Siole”? A nuż Primogen Torreadorów doceni dowcip?-zapytała retorycznie Honorata szczerząc ząbki w uśmiechu. -Prędzej go żółć zaleje.-odparła z uśmiechem Salome. - …. To ja wam nie będę przeszkadzać. – mruknęła pod nosem, chyłkiem wycofując się z pokoju. *** Burdel Salome śmierdział, pełen był rozpustnych roznegliżowanych kobiet, a ściany w nim były tak cienkie, że Zofii czerwieniały uszy od pełnych uniesienia odgłosów dochodzących z pokoju obok. Nawet stojący nieopodal Feliński sprawiał wrażenie roztargnionego – chociaż Czajkowskiego jak zwykle nic nie ruszało. – Na Boga, przysięgam, nie ścierpię w tym miejscu kolejnej minuty. – burknęła pochmurnie wampirzyca. – Idę spać… Niedobrze mi się robi na samą myśl o tym że musze tu jutro wrócić, ale msza dopiero w niedziele… - zwróciła się do swoich ludzi. – Odpocznijcie następnej nocy… Skorzystam z okazji i zwiedzę Smoleńsk, wrócę nad ranem. - … Sama? – Feliński zmarszczył z niezadowolenia brwi. – Kobiety nie powinny się same szwendać po mieście w nocy… – zamarł, po czym dokończył uparcie. – Wampiryzm czy nie. - … Pewnie nie. – przyznała niechętnie Zofia. – Ale jeżeli zostanę całą noc tutaj, to potem do świtu nie wyjdę z konfesjonału. Fakt, nie godziło się żeby dama sama chadzała ciemnymi uliczkami… Noc kryła wielu niegodziwców, którzy polowali samotnych i bezbronnych… O czym zdążyła już się przekonać. Nie bez powodu pod płaszczem trzymała buzdygan. Ale tak między Bogiem a prawdą, to szukała wymówki żeby się na chwilę urwać od wszystkiego, i pobyć chwilę z własnymi myślami. Poznać miasto, zwiedzić obrzeża, może spędzić godzinkę w lesie albo na polanie, obserwując niebo. Może nic złego się nie wydarzy.
__________________ "I may not have gone where I intended to go, but I think I have ended up where I needed to be." Ostatnio edytowane przez Aisu : 04-09-2016 o 21:01. |
19-08-2016, 19:29 | #103 |
Reputacja: 1 | - Pani Honorato - Zach odszukał ich gospodynię, kołpaka uprzejmie uchylił. - Chciałbym pomówić chwilę. - Więc mów waść…- rzekła Honorata nie zatrzymując się w ogóle, acz gestem dając znać by podążał za nią.- Kolejne gęby do wyżywienia się zjawiły. Ktoś im pokoje musi wyszykować.- - Ja po prawdzie w tej sprawie. Nie chcemy z Martą nadużywać twojej gościnności. Czas by znaleźć sobie tu, na Smoleńsku, jakieś miejsce. Ty znasz okoliczną szlachtę. Mogłabyś doradzić kto najlepiej mi się nada by się wprosić pod jego dach. - Nikt. Najpierw musisz u Miszki wyprosić pozwolenie… on strasznie czuły na szarogęszenie się na” jego ziemiach”. Potem… można by gadać na temat tego, u kogo można tyłek usadzić.- odparła stanowczo Honorata.- Taki z niego miejscowy mały tyran.- - Niemniej chciałbym wybadać grunt nim będę przedkładał sprawę kniaziowi. Najlepszy byłby szlachcic z majątkiem. Bezdzietny. Sędziwy. Nikt lubiany? - Tu szlachta z dziada pradziada, każdy tam z kimś powiązany. Nawet ci nielubiani mają swoich krewnych czekających na ziemię. - zamyśliła się Honorata.- No i Miszka i tak sam ci wybierze u kogo możesz się usadzić i na jakich warunkach.- - Aż tak tu wszystkim życie układa? - Węgier się skrzywił. - Nagle mnie naszły obawy czy ja się z tym Gangrelem dogadam. - I jeden i drugi taki. Żadna różnica. Ino Kościej bardziej subtelny.- wyjaśniła z kwaśnym uśmiechem wampirzyca i zaczęła poganiać parobków, by robili porządek w kolejnej izbie.- A ta Lasombra jakie zrobiła na tobie wrażenie?- - Na razie jest wielką niewiadomą. Może być wartościowym sojusznikiem. Albo niebezpiecznym wrogiem. A ty co myślisz? - Jeszcze nie miałam okazji spotkać Lasombra... żadnego Lasombra. Słyszałam że próbowali intrygować w Krakowie lata temu, ale zostali wygryzieni. Acz nie wiem czy to prawda.- stwierdził z kwaśnym uśmiechem.- I nie lubię niewiadomych.- - Są po to by je rozwikłać - zamyślił się Zach. - Jeszcze wszystko może się zdarzyć. Nic nie jest przesądzone. Gestem wskazał na komnatę, którą zajmowała Zosia. - A o niej co sądzisz? - Słodziutka i naiwna. Dobre serduszko. Kiepski materiał na Spokrewnioną. Ja bym jej nie przemieniła. Ale skoro już jest pod moją opieką…- wzruszyła ramionami Honorata.-... ja poważnie podchodzę do obowiązków Primogena.- - Cieszę się - ciągnął Zach. - Lubię tę małą. Gdyby wpadła w jakieś kłopoty nie wahaj się pani by prosić mnie o pomoc. - W jakie kłopoty? No chyba że zacznie wierzyć w te brednie o stalowych krzyżackich ptakach zrzucających wybuchające jaja.- parsknęła sarkastycznie Jasnorzewska.- Albo inne bzdury jakie ten Malklav wygaduje.- - Mam nadzieję, że do niczego podobnego nie dojdzie. Ale Zosia w całej swojej dobroci jest też dość naiwna. Niektórzy mogą zechcieć to wykorzystać. Jako jej opiekun powinnaś mieć na nią wyjątkowo oko. - Jest tu bezpieczna, bardziej niż gdziekolwiek indziej w Smoleńsku i okolicach.- odparła z pewnością w głosie wampirzyca. Pokiwał głową rad ze stanowczości jej postawy. - A tak pomijając kniazia, jaki ty byś mi pani poleciła dwór okoliczny do mych zaniarów? Nowa tożsamość nałoży na mnie nowe obowiązki. Będziemy się z Martą podawać za małżonków. Jan Michał Dragicz - skłonił się sztywno jakby miała go pierwszy raz na oczy widzieć. - Marta zostanie przy imieniu. Muszę wobec powyższego żonie zapewnić stosowne miejsce do życia. A ona lasy kocha, wilki tresuje. Majątek może być skromny, podupadły, z dala od miasta i ludzkiej uwagi. - Cóż… na twe szczęście jest płonące pogranicze. Ziemie raz polskie, raz ruskie. Oficjalnie należą do martwych rodów, nieoficjalnie przejęli je sąsiedzi. Z pomocą Miszki łatwo taki mająteczek przejąć, tyle że to w sumie to samo wasz Wilhelm dostał. Ziemie które trzeba na nowo ucywilizować.-zamyśliła się Honorata i potarła podbródek.- Hmm… Jesteś pewien że chcesz się bawić w wygryzanie kogoś?- - Z Kainitą nie chcę w konflikt wchodzić jak nie mam po temu ważnych przyczyn. Człowiek to co innego. Poza tym jaka inna opcja? Budować się od zera? - oczy zmrużył w zamyśleniu. - Jakeś ty weszłaś w posiadanie swojego dworu? - Miszka zezwolił mi na przejęcie dworku po mężu. To jest moje dziedzictwo z rodu.- wyjaśniła wampirzyca. - Czyli mąż był prawdziwy, z czasów ludzkich? - Z dawnych czasów… czasów, gdy nie wiedziałam o tym wszystkim.- wyjaśniła Honorata krótko. - Ale majątek pusty nie stał? Gdy się zdecydowałaś do swojej ziemi wrócić. - Nie chcę o tym mówić.- odparła nagle zimnym tonem Honorata. - Nie chcę się wtrącać ni cię obrazić - wyjaśnił ze spokojem Węgier. - Po prostu szukam rady jak się tu zadomowić ale nic na siłę. Pomówię z Miszką. - I to jest najmądrzejsze rozwiązanie. Ostatecznie póki co trzeba będzie osiąść tam gdzie wskaże.- stwierdziła już cieplejszym tonem i wyraźnie rozluźniona Brujah. * Kiedy Zach przyszedł odwiedzić Zofie, Feliński wpuścił go jak tylko dostał potwierdzenie od kogoś w środku. Wyglądało na to, że nie była sama. Ventrue miał okazję zjawić się w sam czas by zobaczyć pierwszy trening Zosi ze swoimi ludźmi. Dziewczyna stała na środku pokoju z półtorakiem w dłoniach, niespokojnie obserwując okrążającego ją wolnym krokiem Górkę. Z boku całość obserwował mości Czajkowski. Wprawne oko Węgra od razu dostrzegło, choć minę Zosia miała nietęgą, to miecz trzymała pewnie, a nogi mocno osadziła na ziemi. Ktoś musiał szkolić ją w przeszłości, i całkiem sprawnie wpoił jej podstawy. Widząc gościa wampirzyca odwróciła się w stronę drzwi, i posłała mu nerwowy uśmiech. – Ah, Pan Milos. Gdyby – Zanim dokończyła głowica Górki przywaliła jej prosto w twarz, posyłając w powietrze zęby i krew. Dziewczyna zatoczyła się do tyłu. – Nigdy nie zabieraj oczu z przeciwnika. – skomentował beznamiętnie Czajkowski, posyłając w stronę Zacha grzeczne powitalne skinięcie. - Skończcie, poczekam - Zach posłał człowiekowi dosyć wrogie spojrzenie ale nie skomentował jego ciosu. Oparł się o ścianę i zaplótł ramiona na piersi obserwując zosine szkolenie. – Tzimicse nie będą łagodniejsi. – odparł spokojnie Czajkowski na niewypowiedziany zarzut Zacha, ale podniósł dłoń, sygnalizując Górce by zaprzestał. – Jak se Pan tsyma, Pane Sach? Lekko sepleniąc, dziewczyna próbowała podtrzymać dyskusję, odwracając się jednak od wampira. Trzymając rękę przy twarzy, dało się usłyszeć lekkie chrupnięcie i stłumiony pisk, gdy wampirzyca nastawiała sobie złamany nos. - Niezgorzej - odparł z lekkim uśmiechem. - A jak u ciebie? Co się tu działo podczas mojej nieobecności, która nieoczekiwanie się przeciągnęła. Kucając przy ziemi, Zosia pozbierała powybijane zęby. Umieściła je z wielką uwagą w ustach – I po chwili jedynym śladem po ciosie były plamy krwi na twarzy dziewczyny. Zosia odwróciła się do gościa i raz jeszcze posłała mu nerwowy uśmiech. – A-ah, n-niedużo. Ah! – w ostatniej chwili zablokowała pionowe cięcie Górki. Wyprowadziła niemrawy zamach w odpowiedzi, ale mężczyzna z łatwością zablokował jej żałosną próbę kontrataku. – W-widziałam się z Panem Haszko… Było z-zebranie, r-rozmawialiśmy o zbliżającym się przyjęciu. – kucnęła przed kolejnym atakiem. – P-pani Sarnai gdzieś przepadła… - Jak się zaprezentował lokalny szaleniec? - zapytał o odczucia dziewczyny po wizycie u Haszki. - Nie przestraszył cię? – O-oh… Pan H-haszko nie jest aż TAK s-straszny… Ani szalony… – wyminęła się od odpowiedzi, wyprowadzając niemrawe cięcie z boku, które Górka z łatwością przyjął na tarczę. – M-myśli że nad Smoleńskiem jest k-klątwa… I że m-my jesteśmy jej częścią. - To ciekawe. Wspominał coś o źródle tej klątwy? I jak się objawia? – N-niespecjalnie. Tylko że. – uniknęła kolejnego ciosu. - T-tylko że… Ziemia Smoleńska łaknie krwi… I ją otrzyma. - To jakaś jego przepowiednia? Mam nadzieję, ze nie sprecyzował iż chodzi o naszą krew w szczególności. – N-naszą… I naszych ludzi. – kolejny unik. – P-podobno nawet jeżeli uda nam się ją z-znieść. Węgier podrapał się po szorstkim policzku. - W takim razie będziemy trzymać się wersji, że to szaleniec i nie wie co mówi. Nikt nie zamierza tu umierać Zosiu. A już ty na pewno. – M-mam nadzieje że nikomu nie stanie się krzywda- Zagapiła się - być może temat wyprowadził ją z równowagi – i stanęła oko w oko ze sztychem miecza, będącego sekundę od wydłubania jej, cóż, oka. Zamachnęła się odruchowo – rozmazaną ręką uderzyła w bok ostrza, wytrącając je z dłoni Górki. … Przez chwilę stali tak w milczeniu. -… Przepraszam. – uciekła wzrokiem zażenowana, a zrezygnowany Czajkowski pokręcił głową. – Myślę że starczy już na dzisiaj. Zostawimy was w spokoju, może Panienka będzie w stanie się z skupić przynajmniej na jednej rzeczy. – skinął na Górkę i skierował się do wyjścia. –Wrócimy do tego jutro. I proszę pamiętać, nie mamy dużo czasu. Niech panienka próbuje potraktować te treningi poważnie. – … Obiecuje się poprawić. - odparła pokornie, unikając jego spojrzenia. - Widziałem jak walczyłaś z lupinami. Gołymi rękami jesteś na tyle skuteczna, że szermierki nie musisz się uczyć, chyba, że chcesz wrażenie zrobić na Tyrolczyku. – Wilkołaki były ogarniętymi szałem bestiami, bez rozumu i bez strategii. – skomentował sucho Czajkowski, przepuszczając w drzwiach pochmurnego Górkę, chowającego miecz i mamroczącego coś pod nosem o „pierdolonych wampirach”. Zosia dalej wpatrywała się w podłogę. – Niech Pan nie niańczy kogoś, od kogo zależeć będzie Pana życie, Panie Zach. Czajkowski obrzucił Zacha pozbawionym zainteresowania spojrzeniem. Był to zmęczony wzrok człowieka który widział w swoim życiu zbyt dużo, i już dawno przestał się przejmować tym gdzie zaprowadzi go los. Wzrok człowieka który nie znał strachu, gdyż nie miał nic do stracenia. - … Czy też nieżycie. - Czasem życie to najmniej co można nam zabrać - odparł Zach filozoficznie co chyba mu się nie spodobało bo podrapał się po podgolonym łbie i sam się wykrzywił do swoich słów. - Z Wilhelmem, stosunki ci się dobrze układają? Jego dzieci zadbane są? Czajkowskiemu ewidentnie nie zależało na filozoficznych rozważaniach Zacha, i zostawił ich w spokoju. Za to słysząc pytanie o dzieci Zofia ożywiła się natychmiast. – O tak! – przytaknęła energicznie. – Wyglądają dużo lepiej… Choć miałam czas odwiedzić je tylko raz, jak już spały… Nie wydaje mi się żeby w ogóle zdawały sobie sprawy z naszego istnienia… Ahaha, ha… - Słyszałem, że pani Jasnorzewska do rodziny cię dołącza. Bal ci wyprawia. To miłe z jej strony - pogładził dziewczynkę po włosach jak robi się to z krnąbrnymi dziećmi. - Myślisz, że ma dobre intencje? Ufać jej możesz? Zofia zmarszczyła brwi, łypiąc na Ventrue nieprzyjaźnie. - … To sojuszniczka Pana Szafrańca… Dał nam wszystkich dach, pod którym możemy spokojnie spać… I lazaret, w którym kurować się mogą bożogrobowcy… Nie wydaje mi się, żeby podejrzewanie jej o złe zamiary było właściwe, Panie Zach. - Pewnie masz racje - pokiwał smętnie głową. - Jestem względem ciebie nadopiekuńczy, co przynosi zawsze odwrotny efekt. Wybacz mi. Postaram się mniej wtrącać w twoje życie choć to bywa silniejsze ode mnie. Widzisz, miałem kiedyś córkę. Wbił wzrok w czubki butów. - Sriebrienicz czy Janikowski? – E? – dziewczyna zmrużyła oczy, wybita z rytmu nagłą zmianą temu. Przez chwilę wahała się czy nie pociągnąć wątku córki, ale ostatecznie musiała uznać że nie wypada rozdrapywać starych ran. - … Co ma Pan na myśli? - Z kim sojusz lepiej nam będzie zawrzeć? - … Nie wiem? – zawahała się. Odstąpiła od Zacha i podeszła do misy z wodą, by zmyć zasychającą krew, pozostałość po jej sparingu. - … Tzimicse to diabły, prawda? … Torturują ludzi… Eksperymentują na nich… Jeżeli ci tutaj są tacy sami… To nie może być mowy o współpracy. – zaczęła cicho, ale pod koniec w jej głos wkradła się stal. - … I Pan Haszko nazwał Kościeja wężem… Nie można mu ufać… Znaczy, chyba niego. Miszka miał być niedźwiedziem, Koenitz czarnym orłem… Eeee… Nieważne… - Jakieś jego przepowiednie? - wąż wyraźnie Węgra zainteresował. - A powiedz ty, wąpierzom on też przepowiada? Przyszłość? Przeszłość? - … Chyba? Znaczy… Myślał że przyszłam po przepowiednie w sprawach miłosnych… Ahaha… – zaśmiała się niezręcznie, i natychmiast pożałowała że o tym wspominała. – Myślę że tak… Z pewnością widzi wiele… Ale Panie Honorata myśli że to bzdury… Nie wiem, tak po prawdzie. – wzruszyła żałośnie ramionami. - Wróżby Malkavianów należałoby przez sito przesiać wpierw. Lecz niewykluczone, że sporo prawdy może być w tym co zostanie. Stary ten Haszko? Na twoje oko? – Bardzo… Tak myślę. – odparła niepewnie. - … Panie Honorata mówi żeby nie dawać jego słowom dużo wiary. Nie wiem. Temat najwyraźniej ciążył jej niepomiernie… Tylko o tym rozmawiali od wczoraj, i zaczynała mieć wrażenie że rozpętała dużo zamieszenia o głupoty. - … A Panu jak minęły ostatnie dni? – zmieniła temat, niezręcznie. - Intensywnie - nie wydawał się tą intensywnością zachwycony. - Poznałem Salome z Rzemieślników. Ghula Miszki i syna Kościeja. Ciężko jednak kniaziów oceniać po ich pomagierach. Trzeba doczekać do momentu aż ich zapoznamy. To będzie kluczowy czas aby obrać strony, tak myślę. – Poznał Pan syna Pana Siebrienicz? – zapytała szczerze zaskoczona tą nowiną. – I jaki on był? - Zapatrzony w ojca. Jak i reszta małych Siebrieniczów. Ponoć dwóch sióstr, bliźniaczek, lepiej się wystrzegać. Złe są. - … Zdaniem ich braci? To… Um, musza być naprawdę straszne… Ktoś kto nawet zdaniem diabłów był zły, musiał być naprawdę zły. - … To młody Sierbrienicz odwiedził Pana w Smoleńsku? Myślałam że nie są tam mile widziani… - Jego ghul odszukał nad w domu uciech. Mnie, Matrę i Giaccomo. Myślałem, że złożyli z tego raport. Zaproszenia nie wypadało odrzucić a i nie chciałem byśmy całą trójką pchali się nie wiadomo gdzie, w pułapkę może. Ich odesłałem do Koenitza, sam dałem się powieść do pobliskiego monastyru. Pomówiliśmy z Griegorijem. Bal Siebriienicz dla nas będzie szykował. Tam okazja poznać Diabły w komplecie. – Eee?! Panie Zach, nie może Pan robić! – zaprotestowała głośno zmartwiona dziewczyna. – Samemu w pułapkę się pchać… Co by było gdyby coś się Panu stało? Rany… I teraz jeszcze ten Bal… Czy to w ogóle bezpieczne do nich jechać? - Pewnie nie będzie - przyznał niechętnie Węgier. - Dlatego szczególną pieczę wtedy trzeba na ciebie mieć. Ale po to tu jesteśmy. Aby poznać obie strony konfliktu. - Jesteśmy tu po to, by dopilnować przestrzegania tradycji Camarilli. – przypomniała mu, sprawiając wrażenie dość poirytowanej uwagą o pilnowaniu jej… Ale potem przypomniała sobie że Zach miał wątpliwą przyjemność obserwować jej trening, i złość ustąpiła zażenowaniu. - … Ale nie zaszkodzi poznać wszystkich… Myślałam o tym czy nie zaprosić Pana Janikowskiego na swoje powitalne przyjęcie… - Może lepiej żadnego z kniaziów nie faworyzować nim wyrobimy sobie o nich osąd? - zasugerował. - Ale to decyzja Jasnorzewskiej. I twoja. - … Pana Siebrienicza też bym zaprosiła, ale nie wiem czy byłoby to dla niego bezpieczne… - Zapewne nie. – Pewnie nie… Zapadła między nimi niezręczna cisza. Wampirzyca zaczęła przestępować z nogi na nogę, desperacko poszukując jakiegoś zastępczego tematu. – Toooo… Miał Pan córkę, Panie Milos? To utrafiła… Pewnie nie chciał o tym rozmawiać… Cisza z niezręcznej zmieniła się w grobową. Węgier zastygł jak zamieniony w kamień i uparcie milczał. Zosi w istocie udało się wkroczyć na grunt wyjątkowo grząski. Spanikowana Zosia zaczęła strzelać na boki oczami. Jak zawsze, znikąd ratunku. – Eeeeee, przepraszam, ja… Nie powinnam była poruszać tego tematu… – pochyliła potulnie głowę, wycofując się okrakiem z pokoju. - Pójde już… |
21-08-2016, 09:57 | #104 |
Reputacja: 1 | – Suszy mnie – oznajmił dramatycznym szeptem Popielski, gdy wierzchowce z braku koniowiązu do gruszy podle karczmy wiązali. Spod niskiej strzechy roniącej nadgnite wiązki słomy dobiegała muzyka skrzypcowa, i tyle samo w niej było tęsknoty i pragnienia, by na koń wskoczyć i gnać, gdzie oczy poniosą, co w czarnych źrenicach Marcinego ghula. |
21-08-2016, 12:04 | #105 |
Reputacja: 1 | Jednooki trzymał szyk w czasie jazdy. Martwiły go piersi Lasombry. Wampirzyca wykorzystywała w znaczącym stopniu swój ludzki aspekt urody. Jednak sam rycerz błądził myślami gdzie indziej. Brakowało mu krwi. Jej krwi. Włoszka mimo całej swej urody i roztaczanej aury seksualności nie potrafiła odciągnąć jednookiego od myśli o nizuitkiej Tatarce. Zagryzł zęby i gdy tylko dotarli do dworku Jasnorzewskiej ruszył zameldować Koenitzowi wykonanie rozkazów.
__________________ Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe. ”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej. |
25-08-2016, 18:24 | #106 |
Reputacja: 1 | Na Milosa czekał Popielski. Czekał z wyraźnym poleceniem, żeby Milosa sprowadzić do karczmy. Marta miała plany i miała długi. Toteż Zach związany z nią musiał się udać do karczmy “Pod łbem Miszki”. Przybytek ten był biedny, mały i ciemny. Godny może miejscowych chłopów, ale już kupcom ubliżał swą biedotą a co dopiero szlachcie. Zach odruchowo skrzywił się wchodząc do środka i rozglądając się. Ocenił też, że karczma z zewnątrz wygląda lepiej niż w środku. W dodatku było tłoczno. Nie tylko czerń chłopska się tu zlazła, ale też i kupcy i szlachecka brać wraz małżonkami i dziećmi. Coś czego nie raczej nie można się spodziewać zwykle w takich podejrzanych przybytkach. Ale tym razem powód takiego zbiegowiska był wyraźny. Stał na środku, białe włosy, przeszywające spojrzenie, błąkający się na ustach lekki uśmiech. I skrzypki w dłoniach. Palce wodziły po strunach, tak jak smyczek je pieścił. Szybko i dziko, z ciągle zmieniającym się tempem i z pasją w każdej nucie. Wiatr był w swoim żywiole czarując swym kunsztem brać szlachecką, uwodząc ich każdą nutą swej muzyki. Zauważył Milosa i tylko lekko się uśmiechnął, wracając do gry na swym intstrumencie. Natomiast Zach jeszcze nie zauważył Marty, co było niepokojące. Powinna już tu czekać na niego. Gdy się Marta obudziła nie było niedźwiedzia. Byli za to oni. Mierzący w jej martwe serce dwaj kusznicy. Nie wydawali się specjalnie przerażeni jej obecnością, ani zaskoczeni. Jakby wiedzieli z kim mają do czynienia. I z pewnością wiedzieli jak ją powalić. Osikowe bełty przeszyją jej serce paraliżując ją przy pierwszej próbie ucieczki, albo ataku. A potem… do trumny, potem do zamku na przesłuchanie lub tortury, a potem śmierć ostateczna. Metoda krzyżackich Ventrue. Ci się w niej lubowali. - Ach, co za czasy… Nikomu nie można już ufać, prawda?- usłyszała za sobą głos i zobaczyła jakiegoś wygłodniałego Nosferatu z wytrzeszczem oczu, patrzącym na nią jak na bukłak z krwią. - Nawet głupie zwierzaki bywają zdradliwie.- wampir uśmiechnął się złowieszczo wyrażając się przy tym dość dwuznacznie. Jaksa miał nad czym rozmyślać tuż przed snem. Opowieść Giacomo, knowania z Milosem i potencjalne efekty z tego. Pojawienie się Lasombry w całej tej układance. Wreszcie… najważniejszym był los Sarnai. No i sen. Oczekiwał kolejnej wizji, oczekiwał odpowiedzi… oczekiwał wiele. Nie otrzymał aż tyle. Sen był. Wizja skrzydlatej istoty tonącej w boskim blasku oblewającym ją z góry. Głos jak zwykle niezwykły. Ale słowa te same. Ponaglające do odnalezienia. Pobudka była więc rozczarowaniem. Z drugiej strony i prorocy pańscy nie otrzymywali przepowiedni każdego dnia. Cierpliwość i pokora wszak były cnotami. Po pobudce Torreador miał chwilę dla siebie. Wilhelm i Contessa zajęci byli negocjacjami, co niestety mogło oznaczać że Lasombra owinie sobie Koenitza wokół palca, będąc starszą i bardziej doświadczoną intrygantką niż on. Po prawdzie akurat w tej kwestii mieli dobrego wyboru. Może Milos, ale czy on dałby radę? Na razie jednak nie było powodów do zmartwień. Płynęli z contessą na tej samej łodzi. I Bożogrobiec mógł poświęcić tę noc temu co wszak było dla niego ważne. Modlitwie. Jako że pop był ghulem Jasnorzewskiej, nie było problemu z odprawieniem mszy o nocnej porze dla jaksy i jego ludzi. Giacomo w niej nie uczestniczył. Darzył bowiem niechęcią ostentacyjność katolickiego rytuału, takoż i bizantyjski przepych prawosławnego obrządku go odrzucał. Zresztą Włoch był dość nietypowym księdzem, poszukującym właściwiej dla wampirów drogi do Pana dość sceptycznie nastawionym do rytuałów i bardziej uznającym wiarę niż uczynki za drogę ku odkupieniu. Zapowiadała się spokojna noc i mniej hałaśliwa. Milos wybył tuż po zmierzchu, wzywany przez Martę ku sobie. Zofia pozostała w Smoleńsku, choć bezpieczna ponoć, gdyż Salome miała dopilnować jej bezpieczeństwa. Reszta pozostała zaś we włościach Honoraty i te wydawały się spokojne do czasu zjawienia się Góry. Bo tak zwał siebie Gangrel który wpadł z wizytą. Góra był… olbrzymi, wysoki i szeroki jak trzydrzwiowa szafa, głośny i nieokrzesany i niezbyt bystry. Góra mienił się ich przewodnikiem mającym za dwie noce przyprowadzić ich do siedziby kniazia. Nudziło się Górze w lasach czekając, toteż przybył przed czasem co by poznać kogo będzie miał przyprowadzić. Tym bardziej iż słyszał o dwóch ponętnych Gangrelkach między nimi, nowymi Spokrewnionymi. Był więc wielce zawiedziony iż na żadną z nich się nie natknął. I liczył, że przez te dwie noce cała grupa nowo przybyłych Spokrewnionych zbierze się u Jasnorzewskiej, by mógł ich przyprowadzić na ucztę powitalną u kniazia. Las od miasta nie różnił się tak bardzo. I tu i tam trzeba było znać właściwie trakty i tu i tam trzeba było wiedzieć, które miejsca są bezpieczne. I tu i tam trzeba znać miejsca na łowy i leża drapieżników. I w puszczy i w mieście trzeba wiedzieć, kogo unikać. Zofia… jeszcze nie wiedziała. Ale też Smoleńsk był jednym z wielu miast które zwiedziła w swym życiu. I choć to miasto różniło się od tamtych, to Zofia wędrując uliczkami samotnie potrafiła zorientować się w tętnie miasta. Odczuwała pewne wyrzuty sumienia, tym że biednej Halszce się znikła z oczu, takoż i dziewczętom Salome. Ale też nie odczuwała ich za mocno. Miała kilka godzin dla siebie, zanim ta wampirzyca wraz innymi Torreadorami ją znajdą. Zamierzała z nich skorzystać. Uliczka za uliczką, Zofia poznawała kolejne zaułki, aż… dostrzegła coś co chyba nie powinna. Dostrzegła ją , młodą cygankę przycupniętą pod murem i głaszczącą kota. Kocura w którego kark delikatnie się wgryzała chłepcząc krew. Nagle zauważyła Zofię, porzuciła swą ofiarę i rzuciła się do panicznej ucieczki w pobliską uliczkę.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. Ostatnio edytowane przez abishai : 26-08-2016 o 16:30. Powód: Ważna zmiana ;) |
01-09-2016, 22:28 | #107 |
Reputacja: 1 | *** Zosia i Cyganie. *** Jej stwórca zawsze jej powtarzał, że drapieżca musi znać teren, na którym poluje. I mimo że Zosia nie lubiła korzystać z lekcji, które jej wpoił, ta była jedną z tych którą wzięła sobie do serca. Nie ma nic gorszego niż zgubienie drogi lub wylądowanie w ślepy zaułku gdy próbowało się uniknąć nieprzyjaciół. Przez większość drogi nie zwracała uwagi na mijających ją ludzi – pijanych w sztok mieszczan, okazjonalnego gwardzistę, mężczyzn i kobiety parających się mniej poważanymi profesjami. Kiedy zobaczyła cygankę z kotem, spowolniła trochę, i uśmiechnęła się w jej kierunku. Odświeżające było zobaczyć kogoś, kto nie używał osłony nocy do ukrywania swoich niecnych praktyk, i znajdował czas by pobawić się z okolicznymi pieszczochami. I wypić ich krew. Stanęła jak wryta, i wymieniła się spojrzeniami z wampirzycą. Tamta prysnęła pierwsza. – Poczekaj! – krzyknęła, rzucając się w pogoń. – Chce tylko porozmawiać! Po chwili naszło ją, że Romka mogła wcale nie mówić po Polsku – był to jednak język bardziej szlachciców niż zwykłych ludzi, przynajmniej na wschodzie. – Jestem przyjaciółką! – dodała po rusku. Minęła porzuconego i oszołomionego kocura próbując dogonić cygankę, która albo nie znała jej mowy, albo… co było zresztą bardziej możliwe, rozmawiać nie chciała. Pędziła bowiem ile sił w nogach i najwyraźniej znała tutejsze zaułki lepiej niż Zofia, bo dystans rósł między nimi. To było dokładnie to czego chciała uniknąć w przyszłości. Nie podnosiła bardziej głosu – ostatnie czego chciała to ściągnąć na nich uwagę ludzi. Póki co ulice były puste, i… Rozglądając się szybko, rozważyła za i przeciw swojej decyzji – i przyśpieszyła. Otaczający ich świat zwolnił, a ona sama zdwoiła siły. Nie znosiła używać swoich talentów, w taki sposób, jeszcze publicznie, ale naprawdę chciała porozmawiać z dziewczyną. Nie musiała jej łapać – chciała ją tylko nadgonić, by do uciekającej dotarły jej słowa. I tak długo jak trzymała się tuż za nią, znajomość ulic nie robiła różnicy. – Proszę! – zawołała raz jeszcze, kiedy świat powrócił do normalnej prędkości, a ona sama była już dużo bliżej Romki. – Jestem przyjaciółką! Z Camarilli! – palnęła, szukając desperacko czegokolwiek, co sprawi że dziewczyna się zatrzyma. Odpowiedzi nie usłyszała, cyganka skręciła w boczną uliczkę z desperacją w oczach. Zofia pognała za nią i… natrafiła wprost na mur. Zatrzymała się odruchowo przed ścianą nie widząc nigdzie dziewczyny. – Eh? Zofia rozejrzała się na boki, w dół, w górę – dziewczyny nigdzie nie było. Co więcej, nie słyszała nigdzie nerwowych kroków dziewczyny. Nie zdążyłaby przeskoczyć przed mur, nie było żadnej kratki na ziemi. Zupełnie jakby rozpłynęła się w powietrzu. Jednak… Ta ściana… Jakoś nie wydawała się specjalnie pasować do tego miejsca. Ostrożnie położyła palce na powierzchni muru. I przeniknęła palcami przez nią, przechodząc na drugą stronę muru. A więc… iluzja! Zofia mogła być z siebie dumna. Nie zmieniało to faktu, że po drugiej stronie nie było już widać cyganki. Czyżby uciekła? Zofia zamrugała oczami, nie rozumiejąc. Specjalnie nadstawiła uszy gdy tylko się zatrzymała, próbując usłyszeć gdzie pobiegła dziewczyna – bez skutku. Nie mogła więc uciec – a jednak nigdzie jej nie widziała. Kolejna iluzja? Zgadywała, że była to jedna z wampirzych dyscyplin, chociaż nie wiedziała która. Opuściła ramiona, pokonana. – Eeee, cóż… – szturchnęła ziemię końcówką trzewika, rozglądając się po alejce. - Nie wiem czy Pani wciąż tu jest, ale… Um, jeżeli tak, to… Przepraszam że Panią tak goniłam. – spłonęła czerwienią. Jak teraz o tym myślała, to zachowała się strasznie głupio – strasząc Bogu ducha winną dziewczynę bez powodu. – Po prostu… Zobaczyłam Panią, i… No, chciałam porozmawiać, bo Pani jest… Taka jak ja. Nie chciałam Pani zrobić krzywdy, ani Pani przestraszyć. Przepraszam. – dodała raz jeszcze, całkiem zresztą szczerze. Odpowiedzią jednakże była tylko cisza.Rozglądając się Zelotka dostrzegła, że jedno z małych okienek przy dużym budynku ,zapewne miejscowej karczmy jest… puste. Ktoś kiedyś uszkodził ołowianą ramę i wybił szybki. Małe wąskie przejście służące pewnie do potajemnego wnoszenia, albo wynoszenia czegoś z karczmy. Wampirzyce naszły wątpliwości – dość już kłopotała tą biedną dziewczynę. Czy naprawdę powinna jej szukać? Póki co, nic nie szkodziło zajrzeć, przykucnęła więc przy okienku, i spojrzała do środka. [i ] – Przepraszam? [/i] – dodała cicho. Nie dostrzegła jej… w środku było ciemno i cicho. Mnóstwo kryjówek dla Spokrewnionej, niemniej drzwiczki od tej piwniczki były otwarte… niedawno otwarte? … To czy chciała się włamać do karczmy żeby przeprosić kogoś za to, że go niepotrzebnie goniła? … Chyba nie. Wstała z klęczek, i po chwili wahania wyszła z alejki, zerkając na drzwi frontowe. Jeżeli lokal nadal stał otwarty, to nic nie szkodziło zapytać karczmarza czy jej nie wiedział. Lokal był otwarty.. był też pełen pijanych… mieszczan. Jeno tych co zwykle stoją w bocznych uliczkach, tych które dobrze wychowane pannice unikają. Pijanych i lubieżnych mieszczan, obłapiające nieliczne tu niewiasty o niezbyt urodziwych obliczach. Za to niezbyt wybrednych. Śmierdziało od tej karczmy mocno… i moczem i piwem i wymiocinami. Zofia spojrzała z przerażeniem na wnętrze tawerny. TU schowała się cyganka?! To okropne! Nie mogła jej tu zostawić! Wycofała się z powrotem do alejki, z zamiarem wejścia przez okienko i uratowania dziewczyny. Zanim jednak tego dokonała, zatrzymała się raptownie. Czy naprawdę chciała dalej podążać za dziewczyną, widząc w jakie kłopoty ją wpakowała? I czy fakt że wszyscy zawsze chcieli ją ratować, zamiast pozwolić jej się wykazać, nie irytował jej niepomiernie? … To drugie niekoniecznie miało znaczenia w tym dylemacie. Nie mogła jednak zaprzeczyć, że aktualna fatalna sytuacja wynikała z jej własnej lekkomyślności, i jeżeli dalej miała postępować w ten sposób, to mogła tylko pogorszyć sprawę. Wycofanie się i danie cygance okazji do ucieczki było chyba najlepszym rozwiązaniem, nawet jeżeli oznaczało to że sama wyjdzie na jakąś kryminalistkę która próbowała napastować niczemu winną wampirzyce w środku nocy. Ale taka była słuszna decyzja. Nachyliła się więc do okna i szeptem zawołała – Przepraszam, powodzenia! – po czym pośpiesznie się oddaliła. *** Zofia, Salome, i kwestia Ravnos *** Przed świętem Zosia zapytała Salome o miejsce pobytu pobliskich Ravnos – na co wielce zaskoczona Torreadorka odpadła, że w pobliżu żadnych nie ma. Przynajmniej jej nic na ten temat nie było wiadomo… – N-n-naprawdę? Ahaha, no t-tak… A t-tak ciekawa b-byłam, czy nie ma j-jakiś… - wydukała z nerwowym śmiechem wampirzyca, strzelając oczami na boki. Już biedną cygankę w dość kłopotów wpakowała, teraz jeszcze omal by ją nie wydała Torreadorom na pożarcie. – Ahaha, j-jak późno się z-zrobiło… T-to ja już lece… – pomachała Salome ze zbytnim entuzjazmem, unikając jej przebijającego na wylot podejrzliwego spojrzenia. *** Zofia, Halszka i Msza *** Zofia nie podzielała lekkodusznego podejścia Honoraty co do nocowania w domu grzechu. Gdyby tylko mogła, unikałaby tego miejsca jak ognia – dlatego też podwójnie starała się by nikt jej nie zobaczył jak z niego wychodzi. Owita w płaszcz z głębokim kapturem, burdel opuściła tylnym wyjściem, a potem przez jakiś czas kluczyła po ciemnych alejkach, dopóki nie miała pewności że nikt jej nie śledził. – Eeeeh. – westchnęła smętnie, podając zabłocony płaszcz czekającemu na nią wraz z Halszką Felińskiemu. Mężczyzna zwinął go staranie, a potem ruszył za obiema paniami do kościoła. - … Nie spodzie… Nie byłam pewna, czy będzie mi chciała Pani towarzyszyć. – Zofia zwróciła się do Halszki, zerkając na nią kątem oka. Markietanka narzutkę miała zawiązaną pod samą szyją, tak że obfitych piersi ściśniętych serdakiem widać nie było. Jasne warkocze schowała pod białą chustką.Była ubrana bardziej konserwatywnie od Zofii, która miała na sobie jedną z sukni podarowanych jej przez Honoratę. - Jaka tam ja pani - zamrugała zaskoczona i cokolwiek rozbawiona. - I nad czym tu dziwować się, panienko Zofio? Póki jak psa nie gonią, to trza skorzystać. Zofia zamrugała, nie bardzo rozumiejąc . Czy Halszka traktowała niedzielne nabożeństwo jak przyjemną wycieczkę? – Eeee, no tak… – odparła, nie bardzo wiedząc co innego dodać. - … Myślałaś już, jak planujesz ułożyć sobie życie w Smoleńsku? * Dziewka pokiwała energicznie głową. - Toć zawsze myśleć trzeba przede tym, jak się robi, panienko, nigdy potem. A potem nachyliła się ku Zosinemu uchu i szeptem wyznała, że jak Marta swoje już tu zrobi, to ona, Halszka, odklei się od tej bandy zbójeckiej i za mąż pójdzie. Może za szlachetkę jakiego, może za mieszczanina, a może do tego czasu pana Boruckiego na ołtarz nakieruje, bo ona bardzo go lubi. Borutka, nie ołtarz. Bo aby ołtarz w miłowaniu mieć, to zakonnicą być trzeba, a do tego Halszce daleko, oj daleko. I o tym właśnie Zofia chciała porozmawiać. - … Jestem przekonana że tak piękna kobieta jak Pani przyciągnie wzrok niejednego mężczyzny… – o czym markietanka dobrze wiedziała, i z czego często korzystała. – I z pewnością byłby on szczęśliwy, biorąc sobie za żonę osobę równie atrakcyjną, co p-pobożną. – chciała uciec wzrokiem, ale zamiast tego odwróciła głowę w stronę kobiety, jakby licząc na to że doda to wagi jej słowom - … Wilhelm będzie potrzebował kogoś kto zajmie się n-jego domostwem. – głos jej lekko zadrżał. - … J-jeżeli zaczniesz się należycie prowadzić, z pewnością cię przyjmie... Halszka dygnęła wdzięcznie w podziękowaniu za komplement, pokraśniały jej policzki jak jesienne jabłka i zrobiła się jeszcze ładniejsza. - Dziękuję z serca całego, niechaj panience Jezu Kryste wynagrodzi serce złote. - chwyciła Zosiną rękę i pocałowała wierzch dłoni tuż nad kostkami palców, uniosła na wampirzycę oczy błękitne jak chabry. Prócz szczerości na ich dnie była jakaś obawa i troska. - Gdy Marta… gdy czas będzie odpowiedni przyjdę a przypomnę się. Toć w taborach wszystkiego żem nauczyła się, co i żona, i klucznica dobra wiedzieć winna. I mowę Niemczyków znam.. Lecz domostwo owe jaśniepana z Tyrolu na razie... daleko - machnęła rączką zgrabnie toczoną, jakby zmartwienia przepędzić chciała, i uśmiechem filuternym pokryła poważny ton. - A panna Zofija kim w domu owym będzie, jeśli wiedzieć można? Wampirzyca pokraśniała bardziej od Halszki i nerwowo wyrwała dłoń. – J-j-jestem siostrzenicą H-honoraty. zadeklarowała butnie. – N-nie wiem o Pani insynuuje. Markietanka zamrugała a potem dygnęła, chyba na przeprosiny. Kącik ust drgał jej nieznacznie. Ta rozmowa byłaby dużo łatwiejsza gdyby Halszka nie była tak obrzydliwie wesoła. Jakby okazała skruchę za swój grzeszny tryb życia, to by jej mogła wybaczyć. Jakby zareagowała agresją i powiedziała że to nie Zosi sprawa, to by mogła jej współczuć. A tak… Pozostawała niewzruszenie promienna, jakby była święcie przekonana, że nie robi nic złego – mimo że jako „katoliczka” doskonale powinna zdawać sobie sprawę ze swoich grzechów. Z jakiegoś powodu złościło ją to podwójnie. – Będę dzisiaj szła do spowiedzi. Tobie sugeruję to samo. – burknęła gniewnie. – I radzę się oduczyć części z tego, czego nauczyła się Pani na taborze. * - Przecie to same potrzebne rzeczy, każda niewiasta potrafić winna - Halszka spojrzała na wampirzycę ze zdumieniem. - Panienka nie uczyła się gotować, przyodziewy czyścić i szyć, rannych doglądać i o dziatwę dbać? – Wiesz o co mi chodzi. – odparła drżącym głosem dziewczyna. Cała czerwona była na twarzy, chociaż na tym etapie trudno było powiedzieć, czy z gniewu, czy z zażenowania. Markietanka dłonie splotła na podołku i odwróciła, by rzęsami gęstymi jak perskie kobierce zatrzepotać do Zosinego warchoła. - Złoty panie Feliński! Pójdzie pan przodem panience Zofiji miejsce godne przy ołtarzu naleźć? - zaszczebiotała słodko, a gdy tylko się oddalił, przystanęła i nachyliła się do wampirzycy. - Te rzeczy - powtórzyła spokojnie - są tym, czego każden jeden mąż od swej niewiasty wymaga. Bo przecie nie pobożności i cnotliwości w łożnicy oczekuje. Nie znajdzie u żony, to u murew szukać będzie. Dziś za te rzeczy złoto i to, co Marta chce wiedzieć biorę. A jutro za uśmiech mężowski robić będę. Od tego niewiasty te rzeczy mają i tamte rzeczy nimi robią. Ale po wierzchu to każdy jeden świętszego od janiołów udaje. I dlatego też właśnie spowiadać się nie pójdę. Bo nie chcę, by mnie w mieście nowym, gdzie nikt nie zna mnie, ksiądz z kościoła wyrzucił i od murew powyzywał. Ani mnie to potrzebne, ani Marcie na rękę, a panience jeno przykrości przysporzy. – Nie mam zamiaru tego słuchać! – Zofia syknęła wściekle, błyskając kłami. – Nie będzie mnie kurwa o życiu małżeńskim pouczała! Ja ci daje szansę na cnotliwy żywot, a ty mi w twarz plujesz, i mówisz, że wolisz nogi za monety rozkładać! Chcesz dusze Szatanowi sprzedać? W porządku! Ale ani mi się waż pokazywać na oczy! Wampirzyca cała trzęsła się ze złości – oczy zaszły jej czerwienią, a zaciśnięte w pięść dłonie drżały niekontrolowanie. Wyglądała jakby zaraz miała się rzucić na dziewczynę. Markietanka przeżyła dotąd także dzięki przytomności umysłu i instynktowi. Nie czekała na rozwój sytuacji. Uskoczyła wpierw w tył, gdy wampirzyca zaczęła syczeć, a potem w zaułek, gdy zaczęło nią telepać w gniewie. Zofia skutecznie odstraszyła ją tej nocy od domu bożego. Nie żeby ladacznica miała z niego jakiś pożytek. Zosia trzęsła się jeszcze przez chwilę, po czym głośno wciągając i wydychając powietrze, zaczęła się powoli uspokajać. Gdy już opanowała się dość by kontynuować podróż, rzuciła w stronę alejki którą uciekła Halszka pełne poczucia winy spojrzenie – które szybko ustąpiło gniewnej determinacji. Zaraz obróciła się na pięcie, i ruszyła szybkim krokiem w stronę kościoła. *** Zosia i Spowiedź. *** Spowiedź nie przychodziła jej łatwo. Głównie dlatego że zawsze podchodziła do niej wiedząc że jednego grzechu wyjawić nie może, a nawet gdyby mogła, to ksiądz i tak nie mógłby udzielić jej rozgrzeszenia. Grzech Kaina przebaczyć mógł tylko Bóg. A jednak za każdym razem wracała – ponieważ nawet jeżeli księża nie mogli w pełni ściągnąć ciężaru jaki nosiła na swych barkach i w swoim sercu, to ich słowa nadal przynosiły jej pocieszenie. Dlatego po mszy przeszła do ambony, i klękając pokornie, przystąpiła do sakramentu. - Ostatni raz przystąpiłam do spowiedzi dwa tygodnie temu. Pokutę zadaną odprawiłam. Obraziłam Pana Boga następującymi grzechami: Używałam imienia Pana Boga Nadaremno, żywię do bliźnich niechęć, zazdrościłam innej, przeklinałam kogoś w myślach (Przepraszam, Sarnai), dla własnego spokoju patrzyłam na zło przez palce, (I będę musiała to robić dalej), pozwalałam sobie na myśli nieskromne, przyzwalałam na sytuacje wzbudzające pożądanie (… Naprawdę nie wypada mi sypiać w jednym pokoju z Wilhelmem), przyzwalam na grzech w swoim otoczeniu, (… I to tez będę musiała robić dalej), popadałam w gniew… Więcej grzechów nie pamiętam, za wszystkie grzechy serdecznie żałuję, postanawiam poprawę i proszę cię ojcze o naukę, pokutę i rozgrzeszenie -Twoje grzechy są wielkie i obciążają twe sumienie, aleć są jedynie ziarnkiem piasku w oczach Pana, wobec niego i jego miłosierdzia. Nie czyń źle więcej, unikaj okazji pokus i módl się często… a za pokutę… daj trzy razy jałmużnę ubogim jako pokutę za grzechy ciała i odmów trzy razy po trzy pacierze za Ojca Świętego, zmarłych i bliskich jako pokutę za grzechy duszy.- zadecydował ksiądz starając się ukryć ziewanie i zmęczenie. Zofia podziękowała serdecznie i czym prędzej zwolniła konfesjonał, pozwalając innym dostąpić sakramentu. *** Poczekała aż księża dokończą uroczystości, po czym zaczepiła jednego z wikariuszy. – Mmmm, Ojcze? Przepraszam Ojca najmocniej. – uśmiechnęła się nerwowo. – Ale chciałabym się poradzić w pewnej sprawie... - O co chodzi dziecko?- zapytał ksiądz z wyrozumiałym uśmiechem. – Widzi ksiądz… Um, nazywam się Zosia J-jasnorzewska… Zamieszkałam niedawno u swojej stryjenki, Pani Honoraty, i, um… – a teraz ta ciężka część. – B-bardzo c-chciałabym uczęszczać na msze, ale… Z posiadłości Honoraty do Smoleńska droga jest dość daleka, a ja, um… Mam pewne problemy ze zdrowiem…. – bycie dyskusyjnie martwym mogła chyba zaliczyć do „problemów zdrowotnych” - … I taka podróż bardzo mnie wyczerpuje… I… Zastanawiałam się, czy byłoby grzechem, gdybym dzień święty święciła u naszych braci z cerkwi? - Trzeba by posłać list do biskupa w tej sprawie. Nie mnie rozstrzygać takie dylematy.- zaskoczony jej słowami ksiądz wykonał dyplomatyczny unik zrzucając decyzję na osobę wyżej w hierarchii sytuowaną. – To, um… Czy mógłby ksiądz? – poprosiła błagalnym tonem. – Nie chciałabym unikać nabożeństw… A obawiam się że nie zawsze będę mogła wyprawiać się do Smoleńska… -Jeśli pani Jasnorzewska wspomoże przy tych podróżach.- odparł zamyślony sługa boży, rachując ile ta pomoc miałaby wynieść. - … Nie mogą mówić za nią… Mój przyjazd już ją dużo kosztował… Nie chciałabym jej dokładać wydatków… – pomrukiwała pod nosem, szczerze zresztą zmartwiona. Jednak jeżeli była to kwestia do omówienia z biskupem, to może mogła poprosić matkę Agnieszkę o pomoc. – Bardzo Księdzu dziękuje za pomoc… Póki co, postaram się przyjeżdżać co tydzień.
__________________ "I may not have gone where I intended to go, but I think I have ended up where I needed to be." Ostatnio edytowane przez Aisu : 03-09-2016 o 17:48. |
03-09-2016, 15:26 | #108 |
Reputacja: 1 |
|
03-09-2016, 18:54 | #109 |
Reputacja: 1 | Marta nie wróciła przed świtem, nie posłała też nikogo z wieśćmi. A raczej posłała, lecz dojechał już w blasku słońca, by dopiero po kolejnym zmierzchu z pełną rewerencją powitać wkraczającego w kolejną pełną wyzwań noc porucznika husarskiego. I to pod samymi drzwiami Zachowej alkowy, gdzie umilał sobie czas oczekiwania przekabacaniem Gezy do swojego zmyślnego planu, by – jeśli w polityce jaśniepaństwu nie pójdzie – przytulić się gdzie u Tzimisce i na rabunek na lacką stronę skakać, by się potem z łupami pod diablim chwostem schować przed pogonią. - Wielce pan porucznik tego wieczora oczy rwie! - Popielski po wschodniemu się skłonił głęboko, pióro kołpaka, którym zamiótł zamaszyście. kurz wzburzyło przed stopami Węgra. W aksamitnych oczach błyszczało ostro coś, co Milos widywał na ogół u ogarów łowami podnieconych, lub u towarzyszy pancernych tuż przed bitwą. Nawet nozdrza ghula drgały, jakby woń krwi wyczuł. Na pewno zaś w doskonałym był nastroju i spieszyło mu się niezwykle, bo aż nogami przebierał. - Wielce, bardziej wręcz niż zazwyczaj nawet... - Popielski wyszczerzył wiatrołomy zębów. - Lecz chyba jednak zbyt mało wystawna owa przyodziewa na tak ważne circumstancyje jako dzisiejsze? Węgier brwi zmarszczył, koszulę cienką wygładził na piersi. - Powiedz ty mości Popielski, gdzieś ty połowę zębów stracił? Nie czasem za to swoje gadulstwo ktoś cię pięścią nagrodził? - Poniekąd. - Ghul wyprostował się z godnością, czarnymi oczyskami błysnął. - Jak mi plecy wysmagali i paznokcie wyrwali, tom szaraczków małopolskich nazwał odpowiednio. Więc mnie jeszcze obili, nim łeb w sznur wsadzili. Akuratnie całą kompaniję moją zdążyli obwiesić, jak Martuś zjechała. I straszliwie się wzruszyła nad moją durnotą - zaśmiał się, ale chyba tylko po to, by chwacką maskę na gębie utrzymać. - Bom zbieżał już, a zawróciłem, by z druhami na szafot jeden iść. A ją akuratnie jakowyś wampierz do wiatru wystawił… ot, dawne dzieje. Martuś ci przekazać kazała, żeś o rocznicy zaślubin zapomniał, ale nic to. Ona ją uczci odpowiednio, tańcując, pijąc i obijając gęby smoleńskich szlachetków. - Czy to zaowalowane zaprosenie na tą uroczystość co to o niej zapomniałem? - Z tego co mnie wiadomo, to nie nosi Marta woali - Popielski uniósł palec wskazujący, pokiwał nim i po nosie się podrapał. - Przerżnęła zakład z Szarlatanem i teraz wycisnąć dla siebie coś próbuje. Tak myślę. Toć jak zjedziesz, to ci rada będzie. Jako zawsze. A jak nie, to sobie poradzi - jak zawsze - uśmiechnął się rozczulająco. - Ale jak poruczeń nie masz, to ja bym już pojechał, mości poruczniku. Bo ja chętnie szlachetków spiję i obiję. Znaczy, zapoznam się. - Powiedz tylko gdzie Marta utknęła i ile koniem trza tam jechać - Zach się widać zastanawiał czy plany swoje rzucić ot tak i gnać za kobietą. - Pod Miszą utknęła, jak Boga kocham - oznajmił Popielski z powagą i drogę wyłuszczył. Zach wysłuchał i o nic więcej nie pytał. Gdy ghul zniknął mu z oczu poczuł błogą ulgę. * Zach skinął skrzypkowi na powitanie. Ludzi swoich przy stołach rozlokował, piwa beczułkę zamówił. Wypatrzył czterech ludzi Marcinych, gestem im się kazał przysiąść. Popielskiego nie było, jako Zachowej lubej. I to ponoć on o rocznicy zapomniał? Gdy cygan skończył tyradę na smyczkach Węgier zaprosił go gestem na ławę obok siebie. - Gangrelka tu była - zagadnął nalewając mu piwa na dno kubka, dla zachowania pozorów. - Nie wiedziałeś jej aby? - Zabawne… ale nie… czyżby chciała się z długu wymigać?- spytał retorycznie Wiatr przysiadając się. - Nie. Nie Marta - odparł z pełnym przekonaniem Węgier. - Poza tym specjalnie po mnie słała a teraz jej nie ma, nie podoba mi się to. Kiedyś ją ostatni raz widział? I jej ghula, Popielskiego? - Wczorajszej nocy. - odparł Wiatr spokojnym tonem, nieco zamyślonym. - Zauważyłeś w którą stronę szła przed świtem? - Niby czemu miałbym? Jam zajęty mą sztuką… nie spozieraniem na innych Spokrewnionych. - wzruszył ramionami wampir wyraźnie zdziwiony pytaniem Milosa. - Myślałem, że po to się uprawia sztukę. Dla publiczności. - Prawda li to… ale jedna kobieta… to nie cała publiczność.- Wiatr wskazał szerokim gestem dłoni resztę zgromadzonych ludzi w karczmie.- Nie można poświęcać jedynie jednej osobie uwagi, gdy gra się dla tłumu. Nie można się skupiać zwłaszcza na tych co przybytek opuszczają.- - Jak się widzi perłę w błocie, to trudno błotu uwagę poświęcać - skonstatował Zach. - A i ponoć dłużna ci coś? Pomóż mi jej szukać a wtedy dług ci odda, a i ja drugi u ciebie zaciągnę. - Takie spojrzenie na świat… zgasło we mnie wraz z ostatnim tchnieniem. Choć… piękno kobiece i świata sztuki nadal dostrzegam, to perły jedynie melodii potrafię teraz szukać i cenić.- westchnął melancholijnie Wiatr i zamyślił się. - Hmm… nie aż tak mi zależy na długu twoim czy jej, żeby przerywać koncert, acz... zaproponuj zakład. Jeśli go przegram, pomogę.- - Nie mam czasu na zastanawianie się jak ci umilić wieczór zakładem. I przede wszystkim, czy w ogóle byłbyś pomocny. Kim w ogóle jesteś? Torreadorem czy Ravnosem? Jeśli zmienisz zdanie i jednak sumienie cię tknie, będziemy się organizować na zewnątrz. Jeśli w rzyci masz Martusi mojej los i pomóc nie chcesz za prośbą, to i ja w rzyci mam los twój od dziś dzień. Wiatr wzruszył ramionami w odpowiedzi i tylko uśmiechnął się pobłażliwie.- Jestem Wiatr. Wiatr nie dba o nikogo i nikt nie dba Wiatr. Jestem wolny i samotny… i całkowicie niezależny. Wskazał na Gezę, gwizdnął na ludzi Marty i gestem nakazał, że się mają karnie ustawiać na zewnątrz. Czasu nie będzie tracił na grajka i jego fanaberie tym bardziej, że kluczowych profitów w samych poszukiwaniach w nim nie widział. |
04-09-2016, 14:38 | #110 |
Reputacja: 1 | – Porucznikowi rzeknijcie, że pędzi ktoś ku nam. |