Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-08-2016, 23:46   #179
Gveir
Banned
 
Reputacja: 1 Gveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumny
Horst

Hałasy, które wydawały się efektem ubocznym nie udanych prób skradania, zaalarmowały barona. Przystanął na chwilę, udając, iż musi wykonać czynność zupełnie inną niż szybkie spojrzenie.

Szybki rzut oka po Bramie, wykluczył możliwość obserwacji z tej pozycji. Część okien była pozamykana, nawet na głucho, bez lokatorów. W części nie było nawet jak dokonać tej czynności, bowiem wyziewała dziura. Hałasy dochodziły zeń różne. Od kłótni, po pijackie śmiechy, czy dojeżdżanie miejscowych kurew przez równie miejscowych cieci. Pyszny widok.



Horst: Spostrzegawczość(Inicjatywa), -20 kary za warunki są redukowane do -10 dzięki Bystremu wzrokowi, 31/35


O ile nie udało mu się dostrzec niczego,




Horst: Nasłuchiwanie(Inteligencja), -10 kary za warunki jest redukowane do zera dzięki Czułemu Słuchowi, 55/11


to wyłapać, niemal na progu słyszalności, już tak. Wyraźne kroki, zupełnie tak, jakby ktoś opuszczał w pośpiechu miejsce obserwacji. Najciekawsze było to, że odgłosy te dochodziły zza Bramy.
Horst ruszył tam, bacznie oglądając się na boki, jak i przed siebie. Był gotów na wszystko. Również na to, że będzie walczył na śmierć i życie. Noc, szczególnie w slumsach, była ulubioną porą dla pecha popędzanego przez Mroczne Potęgi.

Kluczył chwile pomiędzy chatami skleconymi z desek i bali, czasami oblepionych gliną. Z niektórych zaułków spoglądały na niego smutne twarze biedoty, naznaczone głodem i beznadzieją.
Wreszcie przystanął za starą studnią, której nikt już nie używał z wiadomych powodów. Z dołu atakował smród fekaliów, stęchlizny, a przysiągłby na Ulryka, że i rozkładającego się ciała. Nie mniej, to dobre miejsce do obserwacji, bowiem dostrzegł sylwetkę. Dość szczelnie opatuloną jakąś peleryną czy innym materiałem. Oglądała się, ale pozycja Horsta była zbyt dobra. Zniknęła, przechodząc pod starą, drewnianą arkadą, dawnego budynku którejś z gildii kupieckich. Baron ruszyłby, gdyby nie ciężka łapa trzymająca go w miejscu.
Za sobą usłyszał tylko.
- Gdzieś się śpieszysz, gogusiu?



Ragnwald i Algrim



To kurewskie miasto najwyraźniej szukało guza, albo chuja do dupy.
Pierwszy klient, w którego wpierdolił się krasnolud wyleciał razem z rudowłosą kupą mięśni. Dało słyszeć się tylko jęk i stłumione "ożeszkurwa.." gdy pacjent osunął się na ziemię.


Oprych: Atak (Walka wręcz) 43/70



Próba rozwalenia lagi na łbie Algrima spełzała na niczym. Może dlatego, że spróbował walić na odlew i to lewą ręką? Zaraz potem i on odleciał w tył, zwalony pędem Ragnwalda. Różnica masy była i to spora, ale Niedźwiedź miał za sobą przewagę we wzroście. Rozpędzony wielkolud, wpierdolił się w typa z łokcia, poprawiając kolanem w jaja. Odrzucił jęczącego, by doskoczyć do kolegi tuż obok. Zaskoczony oprych nie zdążył postawić gardy, gdy został posłany na ziemię celnym podbródkowym.

Algrim zdążył przebić się przez kolejnych dwóch, rzecz jasna waląc po jajach. Pięści i dyńka robiły swoje, wysyłając bohaterów jednego zrywu w jęczące konwulsje.
Szeregi szybko topniały. Zostało ich tylko trzech, na dwójkę rasowych zabijaków.

Pytanie - co teraz?



Edgar


Mężczyzna wysłuchał rad rycerza. Kiwał przez chwilę głową, wytarł kufelek i odstawił go na wieszaczek tuż nad swoją głową. Chwilę potem, w jego ręku znalazło się jakieś ziele, o ostrym, acz kojącym zapachu, które już koiło nerwy dając powiew przyjemnej świeżości.
- Mięta. Miejscowy cyrulik mi przepisał, cobym tępił ból po wyrwanym zębie. Piwo mojej produkcji w karczmach? - żuł nieprzerwanie patrząc prosto w oczy Edgara. - Wolą sprzedawać sikiczango, po niskiej cenie, kupione od szemranych kumpli za małe pieniądze. I co? Zarobek gwarantowany. Chamstwo tego miasta nie dorosło do smaku mojej ambrozji.
Zasępił się przez chwile. Wypluł przemielone liście, by wepchnąć do ust kolejne.
- A i z mordy tak nie capi, musisz pan spróbować kiedyś. Kapłan Ulryka, ten siwy dziadek? Nie, dzisiaj go nie widziałem. W świątyni musisz popytać, tam Ci powiedzą prawdę. Patrząc na medalion... - wskazał palcem na wystający symbol - bez problemu uzyskasz odpowiedzi.



Był to punkt zaczepienia. Zdawało się być to oczywistym, choć nie pomyślał o tym. Mógł raz jeden nagiąć zasady narzucone przez barona i ujawnić się jako Rycerz Panter. Kapłani wyśpiewaliby wszystko, co do joty.

A sama świątynia? Oh, nie sposób było jej nie zauważyć. Salzemund było wciśnięte w góry, z których wypływał Salz. Pofalowane miasto miało dwa charakterystyczne punkty - zamek Elektorów, wybudowany na wysokiej skale, wręcz wyrastający z niej, o trudnym podejściu. Idealny do obrony. Drugim była okazała, drewniana świątynia Ulryka. Uczeni z altdorfskiego uniwersytetu spierają się co do faktycznego wieku tej budowli, nie mniej, jest to wiekowa budowla. W całości zbudowana z drewna, którego nie żałowano.
Tego był pewien, gdy stanął przed masywnymi wrotami, ozdobionymi płaskorzeźbami wilków i samego Ulryka. Jedne z wrót były otwarte, a z wnętrza wychodzili ludzie.



Yrseldain


- Ciężko jest wiosłować po liściach, to fakt, ale lepiej po gównie jakie zostawiają za sobą uciekające regimenty Księcia-Elektora - wyszczerzył się w uśmiechu.
Tak bezpośredni żart zbił z tropu sędziwego i surowego mężczyznę. Zdębiały patrzył na zuchwałego elfa. Nie był pewien, czy miał mu już teraz przypierdolić, czy poczekać na lepszą okazję. Nie dostał ku temu szansy, bowiem Liściaste Ostrze kontynuował.
- Jestem tutaj z powodu Franza. Pomagam mojemu znajomemu, panu Freibreuerowi. Czy u syna działo się coś dziwnego zanim zniknął?
Kolejny obuch w ryj. Szkutnik nie wiedział jak zareagować, ale szczere oczy elfa wysyłały jasny sygnał o prawdziwości intencji płomiennowłosego.
- Odejdźmy kawałek...
Rozsiedli się na skrzyniach postawionych przy bocznej ścianie warsztatu. Stary szkutnik wyciągnął piersiówkę i pociągnął łyk.
- Tyle czasu, a jego jak krew w piach. Franz to dobry chłopak, robił za dwóch i znał się na tym.. kurwa, to on ma odziedziczyć po mnie interes. Stary jestem, zdrowie nie dopisuje. I taki kop w jaja od losu. - głos ugrzązł mu w gardle. Przepłukał go kolejnym łykiem gorzałki. - Nie, chyba nie. Pewnego razu wrócił z miasta, jakiś taki bardziej podbudowany. Mówił, że był w światyni, modlić się, wierzyłem mu. Następnego dnia, chciał abym pozwolił mu wyrzeźbić dwa byki jako galiony. Nie wiem co mu uderzyło do łba..
 
Gveir jest offline