Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-08-2016, 02:10   #201
Turin Turambar
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
[media]http://www.netanimations.net/animated_bonfire_campfire_real.gif[/media]
Jesienna noc była chłodna, ale wesoło strzelające w rozpalonym ognisku płomienie z chęcią dzieliły się swoim przyjemnym ciepłem. Trzy okorowane dębowe gałęzie tworzyły prowizoryczny rożen, na który nabito sarni udziec. Tłuszcz się wytapiał i skapywał do ognia podsycając go jeszcze bardziej. Mięso wreszcie zaczynało nabierać odpowiedniego koloru. Wkrótce będzie gotowe. Skórka zapewne będzie nieco chrupiąca, ale w środku czekać będzie wyjątkowo miękka i krucha dziczyzna. Tuż obok ogniska czekała nieduża czarka z przyprawami do posypania przed wgryzieniem się w soczyste mięsiwo.
Do przepłukania gardła służyć miało zimne piwo, pełne którego bukłaki spoczywały przykryte skórami na dwukółce. Wszystko, żeby zachować odpowiednią temperaturę. Dla lepszego trawienia mieli ze sobą kilka jabłek i pół kręgu świeżego, żółtego sera.
Jednak mimo widma tej wspaniałej kolacji atmosfera wokół nie była najlepsza.
- Chodźmy na drakolicza mówili… będzie fajnie mówili - ironia aż wylewała się z blondwłosej Paladynki. - Zrobimy to razem mówili… A potem przez CAŁĄ walkę leżeliście twarzami do ziemi! - krzyknęła w końcu na dwójkę swoich towarzyszy, ledwo powstrzymując się przed przekleństwem. Odwróciła się do nich plecami i wróciła do energicznego czyszczenia swojej zbroi płytowej. Złość na nich była świetnie widoczna na jej ładnej i spokojnej zazwyczaj twarzy.
Półelfi czarodziej o różnych kolorach tęczówek spojrzał na elfiego łowcę. Ten tylko pokręcił głową i szepnął.
- Siedź cicho Igi, musimy to przeczekać.
- Ale… - mag chciał zaprotestować, lecz łowca położył mu dłoń w rękawicy na twarzy, zamykając mu usta.
- Nie pogarszaj naszej sytuacji… - dodał elf. Zerknął na olbrzymiego, czarnego konia pasącego się nieopodal. Dobrze, że udało mu się znaleźć tą odrobinę zieleni w tym polu kości. Kiedyś stoczono tu bitwę i pola objęła klątwa. Jedynymi mieszkańcami byli nieumarli. Co prawda większość z nich wytłukli własnymi rękami, ale nadal pozostawał problem nakarmienia rumaka. Choć co prawda był on magiczny, to łowca w jakiś sposób chciał udobruchać paladynkę.
- Chodźmy na drakolicza, razem… ech… - nadal można było usłyszeć jak pod nosem na nich narzeka.

Brianna nie mogła już dłużej wytrzymać i parskneła śmiechem. Spojrzała na objadajacą się czekoladą z sosem serowym Laurienn, która z oczywistych względów nie rozumiała gdzie białowłosa widzi tam komizm sytuacji.
- Bo w poprzednim odcinku - zaczęła tłumaczyć gdy zaczęła się przerwa reklamowa - Igi, to jest ten mag i Zahn, czyli ten łowca, namówili paladynkę, nazywa się Lizbeth, żeby poszli i utłukli nieumarłego smoka, który się zwie drakoliczem. Chcieli w ten sposób dostać sie do jego skarbów. I problem się zrobił taki, że to dalej jednak był smok, a one w tym serialu dysponują swego rodzaju magią, która powoduje przerażenie u istot o słabym umyśle. Coś w stylu tego jak ty wykorzystujesz Moc. No i wywabili tego drakolicza na otwarte pole i jak się zbliżył to Igi i Zahn nie wytrzymali i padli porażeni strachem. I Lizbeth sama musiała walczyć z tym drakoliczem i ledwo to przeżyła. Prawie zabili jej wierzchowca, ale go odesłała do sfery kieszonkowej, bo to magiczny towarzysz, ale zresztą z tym przyzywaniem to w ogóle inna beka jest. Na samym początku drugiego sezonu przyzwała konia na dach jednego budynku, bo tam się krył łucznik i dach się zawalił. Mówię ci, musisz w wolnej chwili nadrobić! Tam mnóstwo się dzieje, ostatnio poznała takiego rycerza, który szkolił się w tamtejszych krainach wschodu…

Dxun, obóz mandalorian
W sumie to była chwila. Ujawnił się, sekundę później jego pancerz zrobił się wręcz czerwony od licznych celowników laserowych, a kolejne dwie sekundy później poczuł kilkanaście boltów trafiających w jego pancerz.
Co go bardzo zdziwiło, to nie padł od razu. Widocznie dowództwo obozu wydało rozkaz by wszelkich intruzów łapać żywcem, bo tylko w ten sposó można było wytłumaczyć, dlaczego strzelano do niego ładunkami ogłuszającymi. Te nie miały siły penetrującej i nawet lekki pancerz Zhar-kana był wystarczający. Laik mógłby stwierdzić, że mężczyzna miał sporo szczęścia. Arkaninin wiedział, że na szczęscie to dopiero musi liczyć. Przy takiej ilości ogłuszaczy mózg mógł nie wytrzymać, co skończyłoby się w najlepszym wypadku wylewem.
Sol był pewny przy takiej ilości strzelających z czystego rachunku prawdopobieństwa musiało wyniknąć, że w końcu ktoś trafił go w odkrytą część ciała. Jego jedyną nadzieją było oberwanie gdzię w zgięcie kolan, łokci, czy może okolice szyi.
Dwa bolty trafiły go prosto w twarz, trzeci w tył głowy.

Mygetto, Jygat, kwatery prywatne
Prowizoryczne ambulatorium utworzono w pokoju należącym do jednego z negocjatorów.
- Przynajmniej do czegoś się przydadzą - skwitowała to Tuchani, gdy Jon polozył się na hotelowym łóżku, wokół którego krążył droid medyczny.
Jedi otrzymał już znieczulenie i teraz był trochę na skraju świadomości. Olbrzymia ulga jaka na niego spłynęła uzmysłowiła mu, jak bardzo jest zmęczony. Ręki zupełnie nie czuł. Z powodu zasłonki nie widział nawet co droid mu z nią aktualnie robi.
Vato siedział skulony w kącie i swoimi ciekawskimi oczami chłonął każdy widok. Szczególne wrażenie na nim robiło dwóch uzbrojonych po zęby żołnierzy, pilnujących wejścia do pokoju. Porucznik ustawiła ich od razu, nie tracąc czasu na pytania dlaczego Muunowi mieliby czegoś próbować. Przecież mieli świetny kontrakt w ręku.
- O co chodzi Mistrzu? Czy za twoimi ranami stoją nasi gospodarze? - zadała w końcu to pytanie, zamykając wcześniej za sobą drzwi.

Mirial, posiadłość rodziny Morlan
Pierwsza zawitała do młodego panicza jego matka. Przytulając go ostrożnie zwyzywała wszystkich staromodnych obywateli ich planety, których durne zwyczaje naraziły jej synka na niebezpieczeństwo.
Kiedy jej matczyna troska została zaspokojona oberwało się też i Rohenowi. Opierdol za nieumiarkowenie w piciu był srogi. Żaden kontrargument w tym wypadku nie miał możliwości przebicia sie.
- Jesteś już dorosły! Nikt ci alkoholu na siłę do gardła nie lał! Czego was tam uczą na tym Coruscant?! Myślałam, że w stolicy Republiki panuje inna kultura! Tymczasem wystarczył jeden dzień z tymi opojami i najchętniej byś wskoczył do wanny z wódką! Gdyby nie ta dziewczyna, to bym teraz musiała cię opłakiwać! Pójdziesz i osobiście jej podziękujesz!
Nie miał dużego pola do dyskusji. Ubrał się i wyszedł z pokoju. Służący skierowali go do lazaretu, gdzie miał znaleźć Ward. Na pytanie o jego dziadka odpowiedziano mu, że bierze udział w pościgu za mordercą snajpera z polowania. Wziął ten zamach bardzo do siebie. Babci również nie było, tutaj jednak wiadomości były bardziej pozytywne. Przyjeła oficjalne zaproszenie na poczęstunek przez rodzinę O’Tolle. Oznaczało to podjęcie rozmów o zaręczynach i późniejszym ślubie. Widać obie rodziny już zacierały ręce na owoce tego mariażu.
Lazaret był tak naprawdę dwoma pokojami w koszarach, w których stacjonowali służący ich rodzinie żołnierze. W pierwszym z pomieszczeń lekarz przyjmował w sprawie drobnych urazów, natomiast drugi był typową, czteroosobową salą obserwacyjną. Tamteż na łóżku, podłączona do kilkunastu sprzętów, drzemała sobie porucznik. Nie widział dokładnie w jakim była stanie, gruby koc przykrywał ją całą oprócz szyi. Lewą połowę twarzy miała zabandażowaną. Gdy tylko Jedi zbliżył się do jej łóżka, jakby go wyczuła i obudziła się. Spojrzała zdrowym okiem i spróbowała się podnieść by powitać go jak należy, ale skończyło się jedynie na stęknieciu z bólu.
- Witam panicza - ograniczyła się do cichych słów. Wiecej z siebie wydobyć nie mogła.

Tatooine, Anchorhead, arena toru wyścigowego
W niedużym pomieszczeniu jakie Martell otrzymał na swój tymczasowy gabinet panował spokój. Goel siedział przy terminalu i wczuwał się w swoją rolę asystenta. Aaron miał chwilę dla siebie by przemyśleć dobrze to co będzie do niego należało. Zupełnie inna atmosfera panowała na szerokim korytarzu. Kłębili się tam zawodnicy czekający by przejść badania oraz ich trenerzy lub mechanicy. Zazwyczaj badania były głupią i nudną formalnością więc rozmowy raczej toczyły się o tym jaką ostatecznie mieszankę paliwa ktoś zastosuje i jaki układ przetworników mocy sprawdzi się najlepiej.
Mira zajęła już miejsce na arenie tuż przy wejściu do hangarów, gdzie trzymano śmigacze. Miała zająć się obserwacją, czy ów handlarz Krayta nie zagada się mocniej z którymś z zawodników. Zawsze to była kolejna możliwość wyciągnięcie informacji.
Tymczasem Kelevra przechadzał się po opustoszałych ulicach Anchorhead. Jeśli ktoś miał znaleźć dziurę, w której przetrzymywano broń, to tylko on.

Coruscant, Akademia Jedi, sala wykładowa
Młoda padawan była trochę zaskoczona osobistym wezwaniem, ale od razu podeszła do Laurienn. Jedi mogła się jej teraz trochę lepiej przyjrzeć, gdyż jak do tej pory zeltronka rzadko kiedy opuszczała swój pokój w innym celu niż na zajecia.
Zija była na etapie dojrzewania. Centymetrów przybywało jej zarówno jeśli chodzi o wzrost jak i w przypadku kobiecych części ciała. Za dwa lata jej organizm będzie dorosły i dziewczyna będzie miała na wyciągnięcie ręki praktycznie każdego mężczyznę jaki znajdzie się w jej otoczeniu. Ten smutny i nieco zamyślony wyraz twarzy nada jej tajemniczości za którą faceci będą szaleć.
Jednak rycerz zauważyła coś jeszcze. Na jej odkrytych ramionach były blizny. Przy jej czerwonej skórze nie sposób było je zauważyć z odległości. Teraz spostrzegła, że również skóra na szyi nosiła nikły ślad otarcia. Jak po obroży. Natomiast te na barkach, spadające na plecy mogły pochodzić od biczowania.
- Tak mistrzyni? - zwróciła się do niej nieśmiało.

Dxun, baza mandalorian
- Patrz, budzi się skurwiel. Wisisz mi stówę.
- Kurwa mać. Oddam ci po pierwszym, jak żołd dostaniemy.
- Po pierwszym to chce dwie stówy. Jak nie masz to po chuj się zakładasz?
- Kurwa, zaraz chuja dobije. Dostał trzy bolty w łeb. Z uszu mu fontanny krwi wystrzeliły!
- Hehe, przelewaj a nie pierdol. Poza tym wezwij Mandalore’a, chciał go osobiście przesłuchać
Rozmowa toczyła się jakby za ścianą. Słuchał mimowolnie. Dudniło mu w głowie. Żył. Jeszcze nie przyszedł na niego kres. Jeszcze nie teraz.
Leżał przywiązany do twardego łoża. Było tak sztywno, że nie mógł nawet przekręcić ręki. Poza tym czuł się dobrze. Otworzył oczy i natychmiast je zamknął. Tuż nad jego głową umiejscowiono lampę i przez to arkaninin był praktycznie ślepy.
Nie kazano mu długo czekać.
Ktoś stanął przy nim i zadał krótkie pytanie.
- Powiesz mi kto cię przysłał zanim pozwolę mojemu oficerowi cię zabić, czy może masz ochotę na poznanie naszego mistrza tortur zanim do tego dojdzie?
 
Turin Turambar jest offline