Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-08-2016, 02:10   #201
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
[media]http://www.netanimations.net/animated_bonfire_campfire_real.gif[/media]
Jesienna noc była chłodna, ale wesoło strzelające w rozpalonym ognisku płomienie z chęcią dzieliły się swoim przyjemnym ciepłem. Trzy okorowane dębowe gałęzie tworzyły prowizoryczny rożen, na który nabito sarni udziec. Tłuszcz się wytapiał i skapywał do ognia podsycając go jeszcze bardziej. Mięso wreszcie zaczynało nabierać odpowiedniego koloru. Wkrótce będzie gotowe. Skórka zapewne będzie nieco chrupiąca, ale w środku czekać będzie wyjątkowo miękka i krucha dziczyzna. Tuż obok ogniska czekała nieduża czarka z przyprawami do posypania przed wgryzieniem się w soczyste mięsiwo.
Do przepłukania gardła służyć miało zimne piwo, pełne którego bukłaki spoczywały przykryte skórami na dwukółce. Wszystko, żeby zachować odpowiednią temperaturę. Dla lepszego trawienia mieli ze sobą kilka jabłek i pół kręgu świeżego, żółtego sera.
Jednak mimo widma tej wspaniałej kolacji atmosfera wokół nie była najlepsza.
- Chodźmy na drakolicza mówili… będzie fajnie mówili - ironia aż wylewała się z blondwłosej Paladynki. - Zrobimy to razem mówili… A potem przez CAŁĄ walkę leżeliście twarzami do ziemi! - krzyknęła w końcu na dwójkę swoich towarzyszy, ledwo powstrzymując się przed przekleństwem. Odwróciła się do nich plecami i wróciła do energicznego czyszczenia swojej zbroi płytowej. Złość na nich była świetnie widoczna na jej ładnej i spokojnej zazwyczaj twarzy.
Półelfi czarodziej o różnych kolorach tęczówek spojrzał na elfiego łowcę. Ten tylko pokręcił głową i szepnął.
- Siedź cicho Igi, musimy to przeczekać.
- Ale… - mag chciał zaprotestować, lecz łowca położył mu dłoń w rękawicy na twarzy, zamykając mu usta.
- Nie pogarszaj naszej sytuacji… - dodał elf. Zerknął na olbrzymiego, czarnego konia pasącego się nieopodal. Dobrze, że udało mu się znaleźć tą odrobinę zieleni w tym polu kości. Kiedyś stoczono tu bitwę i pola objęła klątwa. Jedynymi mieszkańcami byli nieumarli. Co prawda większość z nich wytłukli własnymi rękami, ale nadal pozostawał problem nakarmienia rumaka. Choć co prawda był on magiczny, to łowca w jakiś sposób chciał udobruchać paladynkę.
- Chodźmy na drakolicza, razem… ech… - nadal można było usłyszeć jak pod nosem na nich narzeka.

Brianna nie mogła już dłużej wytrzymać i parskneła śmiechem. Spojrzała na objadajacą się czekoladą z sosem serowym Laurienn, która z oczywistych względów nie rozumiała gdzie białowłosa widzi tam komizm sytuacji.
- Bo w poprzednim odcinku - zaczęła tłumaczyć gdy zaczęła się przerwa reklamowa - Igi, to jest ten mag i Zahn, czyli ten łowca, namówili paladynkę, nazywa się Lizbeth, żeby poszli i utłukli nieumarłego smoka, który się zwie drakoliczem. Chcieli w ten sposób dostać sie do jego skarbów. I problem się zrobił taki, że to dalej jednak był smok, a one w tym serialu dysponują swego rodzaju magią, która powoduje przerażenie u istot o słabym umyśle. Coś w stylu tego jak ty wykorzystujesz Moc. No i wywabili tego drakolicza na otwarte pole i jak się zbliżył to Igi i Zahn nie wytrzymali i padli porażeni strachem. I Lizbeth sama musiała walczyć z tym drakoliczem i ledwo to przeżyła. Prawie zabili jej wierzchowca, ale go odesłała do sfery kieszonkowej, bo to magiczny towarzysz, ale zresztą z tym przyzywaniem to w ogóle inna beka jest. Na samym początku drugiego sezonu przyzwała konia na dach jednego budynku, bo tam się krył łucznik i dach się zawalił. Mówię ci, musisz w wolnej chwili nadrobić! Tam mnóstwo się dzieje, ostatnio poznała takiego rycerza, który szkolił się w tamtejszych krainach wschodu…

Dxun, obóz mandalorian
W sumie to była chwila. Ujawnił się, sekundę później jego pancerz zrobił się wręcz czerwony od licznych celowników laserowych, a kolejne dwie sekundy później poczuł kilkanaście boltów trafiających w jego pancerz.
Co go bardzo zdziwiło, to nie padł od razu. Widocznie dowództwo obozu wydało rozkaz by wszelkich intruzów łapać żywcem, bo tylko w ten sposó można było wytłumaczyć, dlaczego strzelano do niego ładunkami ogłuszającymi. Te nie miały siły penetrującej i nawet lekki pancerz Zhar-kana był wystarczający. Laik mógłby stwierdzić, że mężczyzna miał sporo szczęścia. Arkaninin wiedział, że na szczęscie to dopiero musi liczyć. Przy takiej ilości ogłuszaczy mózg mógł nie wytrzymać, co skończyłoby się w najlepszym wypadku wylewem.
Sol był pewny przy takiej ilości strzelających z czystego rachunku prawdopobieństwa musiało wyniknąć, że w końcu ktoś trafił go w odkrytą część ciała. Jego jedyną nadzieją było oberwanie gdzię w zgięcie kolan, łokci, czy może okolice szyi.
Dwa bolty trafiły go prosto w twarz, trzeci w tył głowy.

Mygetto, Jygat, kwatery prywatne
Prowizoryczne ambulatorium utworzono w pokoju należącym do jednego z negocjatorów.
- Przynajmniej do czegoś się przydadzą - skwitowała to Tuchani, gdy Jon polozył się na hotelowym łóżku, wokół którego krążył droid medyczny.
Jedi otrzymał już znieczulenie i teraz był trochę na skraju świadomości. Olbrzymia ulga jaka na niego spłynęła uzmysłowiła mu, jak bardzo jest zmęczony. Ręki zupełnie nie czuł. Z powodu zasłonki nie widział nawet co droid mu z nią aktualnie robi.
Vato siedział skulony w kącie i swoimi ciekawskimi oczami chłonął każdy widok. Szczególne wrażenie na nim robiło dwóch uzbrojonych po zęby żołnierzy, pilnujących wejścia do pokoju. Porucznik ustawiła ich od razu, nie tracąc czasu na pytania dlaczego Muunowi mieliby czegoś próbować. Przecież mieli świetny kontrakt w ręku.
- O co chodzi Mistrzu? Czy za twoimi ranami stoją nasi gospodarze? - zadała w końcu to pytanie, zamykając wcześniej za sobą drzwi.

Mirial, posiadłość rodziny Morlan
Pierwsza zawitała do młodego panicza jego matka. Przytulając go ostrożnie zwyzywała wszystkich staromodnych obywateli ich planety, których durne zwyczaje naraziły jej synka na niebezpieczeństwo.
Kiedy jej matczyna troska została zaspokojona oberwało się też i Rohenowi. Opierdol za nieumiarkowenie w piciu był srogi. Żaden kontrargument w tym wypadku nie miał możliwości przebicia sie.
- Jesteś już dorosły! Nikt ci alkoholu na siłę do gardła nie lał! Czego was tam uczą na tym Coruscant?! Myślałam, że w stolicy Republiki panuje inna kultura! Tymczasem wystarczył jeden dzień z tymi opojami i najchętniej byś wskoczył do wanny z wódką! Gdyby nie ta dziewczyna, to bym teraz musiała cię opłakiwać! Pójdziesz i osobiście jej podziękujesz!
Nie miał dużego pola do dyskusji. Ubrał się i wyszedł z pokoju. Służący skierowali go do lazaretu, gdzie miał znaleźć Ward. Na pytanie o jego dziadka odpowiedziano mu, że bierze udział w pościgu za mordercą snajpera z polowania. Wziął ten zamach bardzo do siebie. Babci również nie było, tutaj jednak wiadomości były bardziej pozytywne. Przyjeła oficjalne zaproszenie na poczęstunek przez rodzinę O’Tolle. Oznaczało to podjęcie rozmów o zaręczynach i późniejszym ślubie. Widać obie rodziny już zacierały ręce na owoce tego mariażu.
Lazaret był tak naprawdę dwoma pokojami w koszarach, w których stacjonowali służący ich rodzinie żołnierze. W pierwszym z pomieszczeń lekarz przyjmował w sprawie drobnych urazów, natomiast drugi był typową, czteroosobową salą obserwacyjną. Tamteż na łóżku, podłączona do kilkunastu sprzętów, drzemała sobie porucznik. Nie widział dokładnie w jakim była stanie, gruby koc przykrywał ją całą oprócz szyi. Lewą połowę twarzy miała zabandażowaną. Gdy tylko Jedi zbliżył się do jej łóżka, jakby go wyczuła i obudziła się. Spojrzała zdrowym okiem i spróbowała się podnieść by powitać go jak należy, ale skończyło się jedynie na stęknieciu z bólu.
- Witam panicza - ograniczyła się do cichych słów. Wiecej z siebie wydobyć nie mogła.

Tatooine, Anchorhead, arena toru wyścigowego
W niedużym pomieszczeniu jakie Martell otrzymał na swój tymczasowy gabinet panował spokój. Goel siedział przy terminalu i wczuwał się w swoją rolę asystenta. Aaron miał chwilę dla siebie by przemyśleć dobrze to co będzie do niego należało. Zupełnie inna atmosfera panowała na szerokim korytarzu. Kłębili się tam zawodnicy czekający by przejść badania oraz ich trenerzy lub mechanicy. Zazwyczaj badania były głupią i nudną formalnością więc rozmowy raczej toczyły się o tym jaką ostatecznie mieszankę paliwa ktoś zastosuje i jaki układ przetworników mocy sprawdzi się najlepiej.
Mira zajęła już miejsce na arenie tuż przy wejściu do hangarów, gdzie trzymano śmigacze. Miała zająć się obserwacją, czy ów handlarz Krayta nie zagada się mocniej z którymś z zawodników. Zawsze to była kolejna możliwość wyciągnięcie informacji.
Tymczasem Kelevra przechadzał się po opustoszałych ulicach Anchorhead. Jeśli ktoś miał znaleźć dziurę, w której przetrzymywano broń, to tylko on.

Coruscant, Akademia Jedi, sala wykładowa
Młoda padawan była trochę zaskoczona osobistym wezwaniem, ale od razu podeszła do Laurienn. Jedi mogła się jej teraz trochę lepiej przyjrzeć, gdyż jak do tej pory zeltronka rzadko kiedy opuszczała swój pokój w innym celu niż na zajecia.
Zija była na etapie dojrzewania. Centymetrów przybywało jej zarówno jeśli chodzi o wzrost jak i w przypadku kobiecych części ciała. Za dwa lata jej organizm będzie dorosły i dziewczyna będzie miała na wyciągnięcie ręki praktycznie każdego mężczyznę jaki znajdzie się w jej otoczeniu. Ten smutny i nieco zamyślony wyraz twarzy nada jej tajemniczości za którą faceci będą szaleć.
Jednak rycerz zauważyła coś jeszcze. Na jej odkrytych ramionach były blizny. Przy jej czerwonej skórze nie sposób było je zauważyć z odległości. Teraz spostrzegła, że również skóra na szyi nosiła nikły ślad otarcia. Jak po obroży. Natomiast te na barkach, spadające na plecy mogły pochodzić od biczowania.
- Tak mistrzyni? - zwróciła się do niej nieśmiało.

Dxun, baza mandalorian
- Patrz, budzi się skurwiel. Wisisz mi stówę.
- Kurwa mać. Oddam ci po pierwszym, jak żołd dostaniemy.
- Po pierwszym to chce dwie stówy. Jak nie masz to po chuj się zakładasz?
- Kurwa, zaraz chuja dobije. Dostał trzy bolty w łeb. Z uszu mu fontanny krwi wystrzeliły!
- Hehe, przelewaj a nie pierdol. Poza tym wezwij Mandalore’a, chciał go osobiście przesłuchać
Rozmowa toczyła się jakby za ścianą. Słuchał mimowolnie. Dudniło mu w głowie. Żył. Jeszcze nie przyszedł na niego kres. Jeszcze nie teraz.
Leżał przywiązany do twardego łoża. Było tak sztywno, że nie mógł nawet przekręcić ręki. Poza tym czuł się dobrze. Otworzył oczy i natychmiast je zamknął. Tuż nad jego głową umiejscowiono lampę i przez to arkaninin był praktycznie ślepy.
Nie kazano mu długo czekać.
Ktoś stanął przy nim i zadał krótkie pytanie.
- Powiesz mi kto cię przysłał zanim pozwolę mojemu oficerowi cię zabić, czy może masz ochotę na poznanie naszego mistrza tortur zanim do tego dojdzie?
 
Turin Turambar jest offline  
Stary 15-08-2016, 14:24   #202
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
Arkanianin potrzebował nieco czasu by przetrawić docierające do niego sygnały. Ostatnie co pamiętał... Mnóstwo boltów i tylko trzy z nich dosięgające jego ciała, ale za to prosto w głowę. W końcu dotarło do niego gdzie jest i w jakiej sytuacji się znajduje. Wraz z tą realizacją usłyszał pytanie Mandalora.
- Zapłacono mi za znalezienie kobiety i przekazanie jej wiadomości że rodzina się o nią martwi. Technicznie kazali mi ją sprowadzić siłą, ale powiedziałem że jak jest tu z własnej woli to mają problem. Zlecenie przyjąłem bo lubię wyzwania, a od Wojen nie ma nikogo kto mógłby mi je zapewnić. - odparł Sol ostrożnie badając swoje więzy. Nie miał szans na wyrwanie się z nich, nie bez paru godzin spokoju. - Powiedz mi swój przydomek Mandalorze. Dewastator? Niszczyciel? Anihilator? Zdobywca? Po to ci ta cała armia?
Po chwili milczenia dowódca mandalorian odparł:
- Zacznę od tego, że rzeczywiście każdy z moich ludzi przebywa tutaj z własnej woli. Co mnie ciekawi znacznie bardziej, to jak w znalezieniu tej osoby miały ci pomóc dane z naszych bibliotek oraz informacje nad czym tutaj pracujemy - w swojej pewności siebie nie potrzebował przypominać Solowi, który z nich dwóch jest w pozycji do zadawania pytań. Natomiast jasno dał mu znać, że przejrzeli jego datapad.
- Jak zobaczyłem jak wielu was jest szybko zdałem sobie sprawę z tego że szukanie na ślepo będzie mało efektywne. Postanowiłem więc podpiąć się pod waszą sieć. Pierwszy terminal był offline, ale zaciekawiły mnie wasze bazy danych. Zgrałem sobie kilka rzeczy żeby zobaczyć jak myślicie. Bo lubię zbierać wiedzę. Drugi nie był offline i wyliczyłem że zhackowanie waszego systemu zajmie mi koło godziny, może dwóch. Za długo. Ponownie zrzuciłem sobie kilka rzeczy, po czym zdałem sobie sprawę co tutaj robicie. - najemnik zamilkł na chwilę. - Ja byłem na Duro Mandalorze. Widziałem jak wasze Bazyliszki spadały z niebios. Uznałem że robota stała się zbyt ryzykowna więc postanowiłem zebrać dupę w troki. Cóż, pod wpływem adrenaliny popełniłem błąd. Resztę historii znasz. - znowu zamilkł. - Swoją drogą, macie chujowe patrole. Pozdrów ode mnie Freda z Echo Sześć.
Z racji zamkniętych oczu, Sol nie mógł widzieć reakcji przesłuchującego go mężczyzny. Zresztą jeśli nieustannie nosił pełną zbroję to i tak pewnie miał teraz hełm na głowie.
Mandalore dał sobie chwilę na przetrawienie tego co usłyszał. Zhar-kan słyszał jedynie jego spokojny, choć nieco świszczący oddech.
- To co powiedziałeś brzmi oczywiście bardzo przekonująco. Pewnie jak zapytam o imię i opis tej szukanej osoby to podasz mi bardzo szczegółowe informacje, które się będą zgadzać z rzeczywistością. Tak właśnie działa dobrze skonstruowana legenda. Muszę jednak założyć, że nie powiedziałeś wszystkiego.
Ponownie zamilkł. Ponownie arkanianin słyszał jedynie ten świszczący oddech.
- Jak tylko medyk potwierdzi twój powrót do sprawności fizycznej, staniesz do walki z wyzwanym oficerem. Jeśli przeżyjesz zastanowimy się co dalej z tobą zrobić.
Po tych słowach wstał i odszedł.
Gdzieś w tle krzątał się medyk
Najemnik westchnął lekko. Wciąż żył i nie planował by się to w najbliższym czasie zmieniło.
- Mogę spytać o to jak wygląda mój stan? - zwrócił się do lekarza - Zdaje mi się że nie mam żadnych uszkodzeń o podłożu neurologicznym, ale to wymaga sprawdzenia mojej koordynacji wzrokowo-ruchowej. Przynajmniej umysł mam czysty.
- Jesteś w niezłym stanie. Kilka krwotoków zewnętrznych, ale brak większych urazów. Głównie otarcia, na wszelki wypadek dostałeś antytoksynę na tutejsze szczepy bakteryjne. Na diagnostyce obrazowej nic nie wyszło, ale nie jestem pewien czy twój narząd równowagi będzie prawidłowo działał. Słuch masz aż za ostry, co jest dziwne biorąc pod uwagę to że krew ci z przewodów słuchowych tryskała jak fontanna. Jak dla mnie wieczorem możesz stanąć do walki. - odparł medyk.
- Dziękuję. Czy mógłbyś wyłączyć jeszcze światło? - spytał Zhar-kan i powoli się wyciszył. Wszedł w stan medytacji, pozwolił by wszystkie zbędne myśli od niego odpłynęły. Nie było to najwygodniejsze miejsce do tego celu, ale czy miał coś innego do roboty?
 
Zaalaos jest offline  
Stary 16-08-2016, 00:56   #203
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Martell nie nadawał się na dowódcę, a tym bardziej na tajniaka, ale Slevin nie miał wiele do gadania i pilnował sam siebie, żeby nie dostać boltem w plecy lub jakiś zaostrzonym kawałkiem stali. Co prawda czuł się pewnie na rodzinnych piaskach pustyni, a teraz tatuaż, całkiem porządnie spasowany tribal przypominał mu o pochodzeniu jeszcze bardziej. Kiedyś miał piękną zbroję, na której hełmie czerwoną farbą miał wymalowane T w okręgu. T jak Tatooine. Teraz pamiątkę po tej planecie która go ukształtowała miał pod skórą na wieki.

Odejście od reszty przyjął ze skrywaną radością, mógł zająć się tym co lubił. Co prawda jego imię i nazwisko już nic nie znaczyło i nie mogło zostać wykorzystane jako straszak, ale nadal wiedział jaką część ciała odstrzelić by ktoś zaczął śpiewać, a zarazem nie zmarł. Przynajmniej nie od razu.

Anchorhead było prawie puste, a wędrowanie jego uliczkami jak nigdy bezpieczne. Postanowił poszukać tutejszych Huttów, a to nie było trudne zadanie. Większość była pochłonięta wyścigami, ale pewna ich grupa musiała zajmować się interesami, a nawet tak zapadła dziura jak Anchorhead przynosiła zyski. Cyrus ruszył w kierunku siedliska tutejszych Huttów. Wiedział jak z nimi rozmawiać, wiedział też że powołanie się na świętej pamięci Slevina może mu przynieść pewne... korzyści. Huttowie też nie zawsze lubili kokurencję, a Krayt niezaprzeczalnie tańcował w ich podwórku i kradł bezkarnie kredyty, które powinny należeć się im. Oczywiście pewnie nie zdradzą takich informacji za darmo, ale przysługa za przysługę oraz idea wróg mojego wroga jest moim przyjacielem powinny załatwić sprawę. Broń to nie jest rzecz którą łatwo ukryć, a co dopiero przed szpiclami Huttów.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 16-08-2016, 20:43   #204
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
Przyszli po niego kilka godzin później. Trudno mu było określic dokładnie ile. Czwórka uzbrojonych po zęby obserwowała go uważnie, gdy lekarz go rozwiązał i ostatecznie przebadał. Choć jak najbardziej czuł się przemęczony i miał ochotę zwymitować, to nic poważnego Solowi nie było.

Dowódca jego eskorty przejął go od lekarza i skutego odeskortowali go przez plac. Przyglądał tam marszowi każdy jeden mandalorianin będący w zasięgu wzroku. Zhar-kan zauważył okrąg ubitej ziemi, w której przyjdzie mu odbyć rzucone wyzwanie. Wprowadzili go do małego pomieszczenia, bardziej składu broni. Znalazł tam swój sprzęt rozłożony na warsztacie.
- Wyzwany zdecydował, że walka odbędzie się w pełnym rynsztunku bojowym jaki jest w osobistym posiadaniu. Masz piętnaście minut na przygotowanie się - usłyszał od strażnika ceremonii.
- Doskonale. - odparł najemnik i sięgnął po swoje wibroostrze. Z czułością przejechał dłonią po pochwie - Jaki rodzaj walki wybrał wyzwany? Proponowałem walkę wręcz, bądź bronią białą. - spytał odkładając swoją broń i naciągając na oczy google. Westchnął z ulgą gdy te zaczęły filtrować docierające do jego oczu światło.
Mistrz ceremonii wykazał się cierpliwością i spokojnie wytłumaczył.
- Do wyzwanego należy w pełni wybór broni i zasad walki. Pełny rynsztunek bojowy oznacza każdą broń jaką będziesz chciał wykorzystać.
- Dziękuję. - mruknął Sol i systematycznie sprawdził stan swojego sprzętu. Zaczął od najbardziej podstawowej rzeczy - zweryfikował czy we wszystkim są ogniwa energetyczne i czy są choć częściowo naładowane, po czym przywdział cały swój ekwipunek, pozostawiając tylko plecak z jedzeniem. Wszystkie ogniwa energetyczne zostały naładowane, a sprzęt wyraźnie nie był przez nikogo innego użytkowany. Zhar-kan stwierdził też że nikt przy nim nie majstrował, wszystko było sprawne. Jedno musiał Mandalorianom przyznać. Byli uczciwi, a pojedynek był dla nich rzeczą świętą.
- Jestem gotów.
Mandalorianin skinął głową i wyszedł z pomieszczenia. Dwóch strażników odsuneło się robiąc przejście.
Arkanianin ostatni raz poprawił paski pancerza, uruchomił tarcze energetyczne i wyszedł na zewnątrz.
Wokół kręgu ziemi zdążyło się zebrać sporo widzów. Jednocześnie Sol zauważył, że stali w dość sporej odległości od jego granicy. Mistrz ceremonii podszedł na chwilę do niego.
- Twoje miano?
- Zhar-kan Sol. Ostatni członek Piątej Łączonej. - powiedział z dumą.

- Stań tam - wskazał mu miejsce na jednym z końców kręgu ziemi.

Gdy znalazł się na pozycji i podniósł wzrok zauważył, że wszyscy byli zwróceni w jego kierunku. Każdy taksował go i oceniał potencjalne możliwości. Kiedy jednak jeden z hangarów się zaskrzypiał otwierając się, każdy odwrócił się w przeciwną stronę. W ich kierunku powoli zmierzał ponad trzymetrowy mech.


Chwilę później stanął po przeciwnym końcu kręgu ubitej ziemi.Mandaloriański mistrz ceremonii wyszedł na środek.
- Zhar-kan Sol, ostatni z klanu Piątej Łączonej wyzwał Marengo Batiste z klanu Rect. Wyzwany przyjął to i jego wyborem był pełen rynsztunek własny. Wejdźcie do ringu i niech wygra lepszy! Mandalorianin z klanu Rect przekroczył granice areny i wszelka broń zamontowana na jego mechu w mgnieniu oka się uzbroiła. Na domiar wszystkiego wokół całego pancerza zajaśniało kilka różnokolorowych poświat tarcz energetycznych.



- No chyba kurwa kpicie! - wyrwało się Solowi. Cóż przynajmniej nie był to Bazyliszek. Szybko ocenił swoje szanse. Gówniane. Ale nie zerowe. Nie śpieszył do ringu, zamiast tego przyjrzał się dokładnie mechowi. Przyczepione do przedramion działka miały podajniki prowadzące do skrzyń na plecach, najprawdopodobniej strzelały fizycznymi pociskami, w związku z tym jego tarcza energetyczna była bezużyteczna. Zdeaktywował ją by zminimalizować swój "odcisk" elektromagnetyczny, bo mech być może mógł go śledzić w ten sposób. Na grzbiecie i jednym ramieniu były odpowiednio rakiety i działko przeciwlotnicze. Te bronie mógł zignorować, były najprawdopodobniej bezużyteczne przeciwko piechocie. Zauważył także dwie kamery, jedną ruchomą na wysokości "pasa", druga na twardo związana z korpusem na wysokości głowy, ale nie zauważył czujników podczerwieni. Ewidentnym minusem był słaby zasięg ramion, przypuszczał że nie sięgają one do tyłu i twardo zbity korpus, bez możliwości obrotu, ale wtedy wystarczyłoby że mech się na niego przewróci...
Nagle Sol uśmiechnął się dziko. W jego głowie zaczął kiełkować plan. Jego karabin i blastery były absolutnie bezużyteczne. Przeciągnął się, wyjął podarowane przez Zero wibroostrze z pochwy i uniósł je na wysokość oczu. ~ Pewnie niedługo się zobaczymy Rycerzu. Szkoda że nie mam ze sobą twojego ostrza. ~ pomyślał i opuścił broń, tak że biegła wzdłuż jego ciała.
Zupełnie zignorował swój blaster i karabin. Przy takiej ilości tarcz prędzej zużyje wszystkie ogniwa niż cokolwiek osiągnie.
- Zatańczmy! - rzucił donośnie i postawił nogę w ringu. Momentalnie uruchomił swoje pole maskujące na absolutne maksimum mocy i skoczył w bok. Musiał korzystać ze swojej mobilności by uniknąć wykrycia, dostać się na plecy mecha i tam się też utrzymać. W miarę możliwości przecinać co delikatniejsze elementy, takie jak podajnik amunicji. Prędzej czy później nadarzy się okazja by wykorzystać impet i masę molocha przeciw niemu samemu. Był absolutnie pewien że wibroostrze przejdzie gładko przez blachy oponenta, jeśli tylko wyczuje właściwy moment. Na przykład wtedy gdy zirytowany pilot postanowi się na niego przewrócić.
 

Ostatnio edytowane przez Zaalaos : 16-08-2016 o 20:46.
Zaalaos jest offline  
Stary 18-08-2016, 22:59   #205
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Z delikatnym uśmiechem ozdabiającym jej twarz Laurienn przyglądała się dziewczynie, która do niej podchodziła. Zastanawiało ją... Nie. Ciekawiło i wręcz fascynowało ją co też takiego Moc chciała jej powiedzieć wskazując właśnie tą osobę.
Jedi wstała ze swojego miejsca i gestem dłoni wskazała padawan by podeszła do siedzeń które zajmowali słuchacze wykładu. Sama również tam podeszła. Usiadły w pierwszym rzędzie, a w tym czasie sala opustoszała z pozostałych uczniów. Między nimi znajdowała się przestrzeń jednego wolnego fotela. Laurenn siedząc bokiem na fotelu, by patrzeć na Ziję, parła się ręką o oparcie siedziska.
- Opowiedz mi o sobie, chciałabym ciebie poznać - powiedziała Hayes uśmiechając się ciepło do zeltronki.
Młoda padawan nagle skuliła się w sobie i sięgneła ku swoim ramionom, jakby się zawstydziła swoich blizn i chciała je ukryć.
- A… - zaczeła powoli - a co chciałaby m-mistrzyni o mnie wiedzieć? W-wszystko miał opisane m-mistrz A-Atton - zaczęła się lekko jąkać, ale to tylko dodawało jej uroku. Zeltronowie byli wprost niesamowitą rasą.

Laurienn pokręciła głową.
- To tylko bezosobowe dane - odparła jej. - Statystyka - wzruszyła ramionami. - A ja chciałabym poznać cię z twoich słów - uśmiechnęła się przyjacielsko i rozsiadła się wygodniej na fotelu.
- A-ale co dokładnie m-mistrzyni? - sama pewnie nie wiedziała od czego zacząć.
- Skąd pochodzisz? Jak wyglądało twoje pierwsze spotkanie z Mistrzem Randem? - zadała pytania pomocnicze.
- Z Zeltros - odpowiedziała, ale Jedi mogła być pewna, że to albo kłamstwo albo nie pełna prawda. - M-mistrz R-Rand znal… spotkał mnie na Trandoshy - uciekała ze wzrokiem po ścianach i posadzce. - Tam rozpoznał we mnie Moc i zabrał mnie tutaj.

Na tą chwilę Laurienn nie miała pojęcia ile dzieliło Zeltros od Trandoshy i czy wogóle. Nie chciała zbyt naciskać na dziewczynę więc ostrożnie dobierała słowa oraz ton swojego głosu.
- Moc jest w tobie silna, to prawda - skinęła głową Jedi. - Na Trandoshy? - powtórzyła po niej. - Co tam robiłaś?

Przymknęła oczy i przełkneła ślinę. Skupiła się, zbierając odwagę.
- Byłam niewolnicą, po tym jak mój ojciec przegrał mnie w zakładzie w pazaaka. Należałam do Trandoshanina imieniem Jhezdoo. Wyżywał się na mnie… w każdy z sposobów. Mistrz Atton mnie od niego zabrał - całość wypowiedziała prawie jednym tchem. Kiedy skończyła otworzyła oczy i spojrzała na Hayes wyzywająco, jakby oczekując jakiejś konfrontacji.

W spojrzenie Laurienn wkradło się współczucie, które zaraz zamaskowała spokojem. Podejrzewała, że dziewczyna nie chce współczucia i użalania się nad jej losem. Tak właśnie ją postrzegałaa Jedi.
- Przykro mi, że nie znaleźliśmy ciebie wcześniej - odparła i położyła dłoń na ramieniu padawan. - Mam nadzieję, że jest ci tu dobrze - dodała z troską jej się przyglądając.

- Tak. Mam wszystko czego mi trzeba. Wielu rzeczy wciąż się uczę - wyprostowała się. - Mam zamiar zostać potężnym Jedi i zanieść pożądek w każdy kraniec Galaktyki - w jakiś sposób Hayes wiedziała, że dziewczyna nie rzuca słów na wiatr. Inna sprawa jak bardzo skutecznie ten porządek będzie ostatecznie szerzyła.

Oczami wyobraźni Laurie widziała jak za dziesięć, może pietnaście lat... Albo i już za pięć, Zija z mieczem świetlnym w ręku szerzy prawo i porządek przez cały znany świat. I to niezależnie czy się to komuś podoba czy nie. Z pewnością liczebność Trandoshów wtedy spadnie i to dość drastycznie.
Jedi już otworzyła usta by powiedzieć coś mądrego, ale wstrzymała się. Wiedziała, że rany dziewczyny są za świeże by poruszać problemy egzystencjalne. Musi się wpierw oswoić, zaufać Akademii i tym którzy ją stanowili.
- Wiem, że dasz radę - uśmiechnęła się do Ziji. - Moc podpowiada mi, że możesz uczynić wiele. Cieszy mnie, że będziesz się tu uczyć. Masz już wybranego Mistrza prowadzącego? - zapytała na koniec.
- Jeszcze nie - pokręciła głową. - Zainteresowanie wyraziły mistrzynie Brianna i Visas. Obie twierdzą, że mam bardzo duży potencjał - po raz pierwszy podczas tej rozmowy lekko się uśmiechnęła i dzięki temu cała buzia jej pojaśniała.
- Jeśli ci życie miłe to wybierz Visas - odparła jej z powagą Laurie. Zaraz jednak się roześmiała. - Brianna daje wycisk straszny, ale jak ktoś ma talent do szermierki to będzie to bułka z masłem i niewątpliwie czysta przyjemność - mrugnęła do Ziji.
Tym razem już dziewczyna nie mogła się powstrzymać i parsknęła śmiechem.
- Nie jest u mistrzyni Brianny tak źle, choć nie dziwie się, czemu masz o niej takie zdanie. Zdążyła się podzielić twoimi osiągnięciami na pierwszej z lekcji - wyszczerzyła się już zupełnie, ale dodała też szybko nieco poważniejszym tonem - Mistrzyni. - poprawiając się, że nie rozmawia z koleżanką.

- Widzę, że sława mnie uprzedza - westchnęła Laurienn. - Tak, Mistrzyni starała się, ale z takim beztalenciem szermierczym jak ja to nawet ona nic nie mogła poradzić - wzruszyła ramionami z bezsilnością. - I co wam mówiła? - zapytała z zaciekawieniem padawan. - Pokrzepiała wszystkich młodych, żeby się nie martwili, bo na pewno nie będą tak źli w tym jak Hayes? - odpowiedziała sobie sama i parsknęła śmiechem. - Nigdy, ale to nigdy jej nie wierzcie jak powie, że ktoś posługuje się mieczem gorzej niż ja - mrugnęła do dziewczyny.

Zija zahihotała, aż łzy rozbawienia pojawiły się w kącikach oczu.


***

- Wiesz, to jest OBH, na tym kanale puszczają filmy pełne przemocy i seksu, a krew leje się strumieniami - stwierdziła Brianna z powagą na pytanie Laurienn czemu za każdym razem, gdy siada do swojego serialu to uprzednio wygania wszystkich padawanów z sali wspólnej.
- Aha - odparła Hayes jakby nagle wszystko stało się dla niej zrozumiałe. Ale tak nie było. Nie miała pojęcia co Briannę tak ciągnie to oglądania tego dzieła galaktycznej kinematografii. Może rzeczywiście powinna obejrzeć wszystko od początku… Nie, aż tak jej się nie nudziło.
- Czyli ta Lizbeth, ona jest z tym Iggym? - zapytała Jedi by podtrzymać rozmowę.
Mistrzyni dosłownie palnęła się w czoło.
- No coś ty! Igi to jest typowy comic relief! Ona leci na takiego Jacka. Koleś jest rycerzem z ichniego wschodu, ale czuję, że z nim jest jakaś grubsza sprawa związana. Ten jego miecz jest magiczny w jakiś dziwny sposób.
- Aha… - odparła jej Laurie bez przekonania.

***


Miała za sobą ciężki dzień…

Lecz zaraz zaśmiała się na tą myśl.

- No tak, bo wykładanie na Akademii, rozmowy z padawanami i oglądanie seriali z Mistrzynią jest dużo bardziej męczące niż zarządzanie ogranizacją przestępczą - skomentowała samą siebie Laurienn. Jednak jakby się z tego nie śmiała, to nie mogła ukryć faktu, że teraz szybko się męczyła. A pomyśleć, ze miała głupi pomysł, że pociągnie swoją przykrywkę nawet będąc w ciąży...
"Tak, nawet mi zdaża się mieć cholernie durne pomysły" pokręciła głową na własną głupotę. Za każdym razem gdy o tym myślała to cieszyła się niezmiernie, że powiedziała wtedy Micalowi o ciąży, a on definitywnie zakończył jej misję.

Przeszła przez pokój, który dzieliła z ojcem jej dziecka i skierowała się do łazienki. Wzięła krótką, ale odprężającą kąpiel. Wspomniała jej się odnowa biologiczna na Manaam... Tam to dopiero miała relaks...
Hayes z niczym się nie śpieszyła. Miała czas. Zadbanie o swoją cielesność zabrało go sporo. Lecz i tak, gdy wróciła ubrana już do snu do pokoju to nikt tam na nią nie czekał.
Głupie myśli pojawiły się w głowie Laurienn.
"To przez tą ciążę" stwierdziła chcąc odpędzić tamte nieprzyjemne myśli... Przecież mogła spróbować spojrzeć w Moc...
Pokręciła głową. Odcięła się od tych głupot.

Wzięła ze stolika swój wierny datapad i razem z nim skierowała się do obszernego łóżka. Usiadła na brzegu i zaczęła mościć sobie miejsce. Ułożyła poduszki by mieć o co się oprzeć i dopiero usadowiła się na miejscu. Przykryła się. Położyła datapad na kolanach i… W sumie to powinna iść spać…
Ale nie chciała, choć czuła senność. Postanowiła poczekać.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 19-08-2016, 14:26   #206
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
-Witaj moja droga.- uśmiechnął się padawan. -Nie wiem czy miecz się na coś przydał, bo straciłem przytomność. Żyjesz jednak, ja też... więc poszło nieźle. Chciałem podziękować za uratowanie życia. Tak wiem, wiem taka robota i rozkazy. Sprawdziłaś się jednak ta bestia nie była ułomkiem. Wracaj do zdrowia, bo będę chciał wymierzyć sprawiedliwość i zrobimy to razem. Dziadek ruszył w pogoń, więc liczę... że wróci z jakimś tropem kto za tym stoi.- wyjaśniał swoje a w zasadzie ich przyszłe plany Rohen.

Nie planował angażować się w politykę czynnie. Owszem spełnił powinność wobec domu. Poszerzył jego wpływy i pozycję przez potencjalny mariaż. Spełnił też powinność wobec tradycji i planety. Sprawił, że kolejny Miriliański padawan powędrował do akademii. Czynnie wspierał też porządek galaktyczny i akademię jedi. Dobrze wiedział, że prawu trzeba czasami pomóc. A najlepiej robi się to niestety mając większą "pukawkę". Teraz chciał jednak odwetu, a gdzieś w głowie rodziło się pytanie... Czy tak zaczynają wszyscy tyranii? Szlachetne pobudki, zbieg niekorzystnych wydarzeń i następujące po nich kroki... Prowadzące w mrok?
 
Icarius jest offline  
Stary 19-08-2016, 21:03   #207
 
Kolejny's Avatar
 
Reputacja: 1 Kolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputację
Znieczulenie przyniosło mu niesamowitą ulgę. Przyszło też miłe uczucie rozluźnienia, bo jak do tej pory głównie pchał go do przodu i orzeźwiał ból, tak teraz, gdy leżał na łóżku oczy same mu się zamykały. Nie widział swojej dłoni, ale miał nadzieję, że droid da radę ją jakoś odratować. Wolał nie myśleć, co by było gdyby obrażenia były nieodwracalne, ale brał pod uwagę, że po takich oparzeniach może nie odzyskać pełnej sprawności. Nie miał jednak siły tym się teraz zamartwiać. Jakąkolwiek energię jeszcze miał w sobie miał zamiar wykorzystać na odpowiedź na pytanie komandor:
- W pośredni sposób... - ciężko przychodziło mu formowanie słów - Następnego dnia po naszej rozmowie udałem się do biura Zara. Zarzuciłem mu celowe zatajanie informacji i kłamstwo. Wyparł się i zaoferował, żebym udał się na niższe poziomy i sam sprawdził... Odnalazłem Mygeetian i naciskałem na pokojowe rozwiązanie sytuacji. Usłuchali mnie, wyruszyłem razem z Vato i członkinią rady starszych, Jirą. Muunowie robili wszystko, byleby mnie spowolnić... Zablokowali wszystkie turbowindy na poziomie na którym byłem. Użyłem taśmociągu, żeby się przedostać do innej części fabryki, ale prowadził on do pieca z płynnym metalem. Skoczyłem, dotykając rozgrzanego elementu i dałem radę uratować Vato. Stracilismy Jiri... - tutaj zrobił kilkusekundową przerwę, uspokajając myśli - I z huty dostałem się tutaj. Muunowie wszystkich nas wykiwali. Wykorzystali moją nieobecność, zorkiestrowaną przez Xena, żeby zawrzeć korzystny dla nich układ. Przepraszam, że działałem na własną rękę, ale musiałem. Teraz Zar i jego wspólnicy nie będą mieli wyjścia. Nie w obliczu namacalnych dowodów. Dlatego on jest taki ważny. - spojrzał na znajdującego się obok mygettianina.
- Jeśli pani komandor nie jest przekonana, niech z nim porozmawia. Niech opowie pani, jaki piekło na ziemi stworzyli im tutejsi gospodarze i jak wygląda ich życie. To jest nieskończenie złe... - nie mógł już dłużej walczyć z ogarniającą go sennością - Teraz muszę odpocząć, bo padam... Kiedy się obudzę, doprowadzę się do porządku i rozmówimy się z Xenem...
Z ostatnim słowem jego umysł osunął się w upragnione objęcie Morfeusza.
 

Ostatnio edytowane przez Kolejny : 19-08-2016 o 21:07.
Kolejny jest offline  
Stary 20-08-2016, 15:32   #208
 
Ramp's Avatar
 
Reputacja: 1 Ramp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumny
Dostał jakieś obskurne biuro do dyzpozycji. Miało mu to posłuzyc jako chwilowy gabinet. Martell był dośc wybredny pod tym względem. Gdy operował Kelevre i zmieniał twarz Laurienn, prosektorium wyglądał przy tym jak raj. Wszystko na swoim miejscu. Pełne wyposażenie, niczego mu nie brakowało. Tutaj wiadomo, nie była to sala operacyjna gdzie wykonywano skomplikowane zabiegi, ale zwykły gabinecik, przydatny podczas badań przed wyścigami. Może i domyslil się, ze tak to bedzie wyglądać, ale czuł taki niesmak. No wybredny był i tyle. Głównie przez to ze musiał swoje narzędzia ze sobą zabrac, co liczyło się z kolejnym bagażem. A do tego po wyścigu, albo i przed, na pewno po badaniach, będzie musiał dodatkowo założyć egzoszkielet. Tyle bagażu, do byle gównianego zadania. No ale trudno. Płacić fajnie płacili, więc szło sie poświęcić.
Przygotował się fajnie do nowej roli, ubrał fartuch, w którym wyglądal dośc komicznie. Całe szczęście nie zna go tu za duzo osób więc mógł sobie na to pozwolić. jeszcze raz wyciągnął datapad i poczytał instrukcje od Hutta. Nie chciał popełnić błędu, od którego jak przypuszczał zależał dalszy rozwój akcji.
 
Ramp jest offline  
Stary 21-08-2016, 18:36   #209
 
Ravage's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwu
W pierwszej sekundzie nic nie poczuła. To było dla niej takie zaskoczenie, że mózg jeszcze przez tę króciutką chwilę nie zdążył przekazać tego ogromu bólu, który w następnym ułamku czasu dał o sobie znać z mocą tysiąca słońc.
Tego się po prostu nie spodziewała. Plan do tej pory szedł jak spłatka.
Ale oto była, w całej krasie zapłata – jakże słona – za jej śmiałe posunięcie.
Nie zastanawiała się nad tym za długo, nie był to odpowiedni czas na prowadzenie rozterek.
Zrobiła dwa chwiejne kroki do tyłu. Nic nie widziała, łzy jej poleciały po policzkach, jęknęła krótko z bólu.
Trudno było powstrzymać zwykłych, ludzkich odruchów. Najchętniej teraz skuliłaby się na ziemi i wrzeszczała na całe gardło – tak właśnie ją bolało.
Nie chciała nawet myśleć, jak się czuje snajper.
Jedyny Ram miał to szczęście i nie dość, że uniknął oślepienia, to jeszcze zachował trzeźwość umysłu.
To była chwila. Gdy tylko otrzymała wiadomości od zespołu, Kay nacisnęła spust, celując tam, gdzie nakierował najemnik.
-Trzymaj się Muriel. Będziemy się wycofywać. Ram, robisz za moje oczy, nie masz wyboru-Ledwo wysapała.
Rozległa się seria z jej karabinu, ale jednocześnie poczuła jak na jej tarczy rozbił się bolt. Strzelanina rozległa się na dobrze, ale z obu stron. Angus również zaczął strzelać, jednocześnie przekazując krótka informację.
- Rozbiegli się. Strzelaj na godzinę jedenastą! Osłaniam!
-Przyjęłam!-Odpowiedziała i zrobiła dokładnie tak, jak kazał jej towarzysz. Trzymając spust, puściła całą serię we wskazanym kierunku.
Nie mogła ocenić wyniku, ale zrobił to za nią Ram.
- Wilk padł. Na lewo od ciebie dwa metry jest droid, padnij za niego!
W międzyczasie poczuła dwa kolejne bolty rozbijające się na tarczy. Nie mogła nawet spojrzeć, ile jeszcze mogą przyjąć.
Nie zamierzała dyskutować. Ból i tak robił swoje, ledwo się powstrzymywała. Od jej opanowania zależało życie jej i zespołu. Postąpiła tak, jak kazał Ram.
Miała nadzieję, że dobrze wycelowała.
Nie miała nawet czasu martwić się o pole ochronne. Brak wzroku wszystko komplikował. Gdzieś z tyłu głowy miała tę myśl, że jeśli tarcze nie wytrzymają jeszcze trochę – polegnie a z nią cała misja. To nie było pocieszające.
Schowała się za droidem. Trzymała kurczowo broń. Nasłuchiwała w napięciu- tyle jej zostało, przynajmniej na jakiś czas. Pociągnęła nosem.
Nie dość, że oczy mocno jej łzawiły, to jeszcze poleciało z nosa. Jak pech, to na całego.
- Ram, melduj. Uda mi się któregoś capnąć?-
Nie wiedziała, ile jeszcze potrwa jej ślepota. Bała się, że już tak zostanie. Bo bolało, właśnie tak.
-Zespół, wycofujemy się. Odwrót. Musimy stąd spływać. Muriel, dasz radę? Ram?-
 
Ravage jest offline  
Stary 22-08-2016, 00:05   #210
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
Olbrzymia arena była przyozdobiona wieloma czerwonymi szerokimi wstęgami zbiegającymi się na jej środku. Majestatycznie powiewały na lekkim wietrze wdzierającym się na scenę. Bogate zdobienia i wystawna oprawa wskazywały, że turniej, który właśnie się odbywał w jej centrum musiał być ważnym wydarzeniem. Trybuny zapełnione były po ostatnie miejsce głośno wiwatującym tłumem. Najlepsze miejsca oczywiście zajmowały najważniejsze persony dodające jeszcze większego blichtru imprezie tu się rozgrywającej.
Atmosfera rywalizacji była wręcz namacalna. Na środku Areny na przeciw siebie, stały dwie sylwetki. Mniejsze i większe telebimy, rozmieszczone w różnych punktach wyświetlały ich twarze, by wiwatujący mogli dokładnie się im przyjrzeć.
Obie sylwetki miały teraz na sobie szerokie płaszcze, ciągnące się za nimi niczym treny, a obszerne kaptury zakrywały ich twarze. Jeden z nich ubrany był w czerń z trudnymi do opisania czerwonymi znakami, drugi w błękit i złoto.
Głos komentatora przebił się przez gwar. Nastała cisza.
Płaszcze opadły w jednym momencie ukazując w pełnej krasie dwie istoty, na których spoczęła cała uwaga zebranych na trybunach. Zajaśniały miecze świetlne, gdy postacie z niezwykłą szybkością rzuciły się ku sobie.
Na jednym z balkonów, oparta o poręcz kobieta przyglądała się swym zimnym spojrzeniem na walczących. O dziwo mimo tych wszystkich emocji buzujących na Arenie, to na jej twarzy wymalowane było znużenie. Było w niej coś znajomego...
Kobieta zacisnęła pięści, gdy kątem oka dostrzegła skrytego w cieniu mężczyznę. Zaczął zbliżać się do niej mówiąc coś cicho. Zbyt cicho, żeby zrozumieć.
Próbował wsłuchać się w te słowa, ale obraz zawirował i kiedy kobieta podniosła rękę w górę, jego własna zapiekła żywym ogniem.
Jon zerwał się z krzykiem. Środki przeciwbólowe musiały przestać działać. Oddychał chrapliwie, a zimny pot spływał mu po plecach. Nie był pewny czy to z powodu wizji czy odczuwanego bólu po poparzeniach.
Nad Jygat świtało, a on sam nie wiedział nawet ile zdążył przespać.

Coruscant, Akademia Jedi, kwatery prywatne
Minuty płynęły i wolno, ale konsekwentnie zmieniając się w godzinę. Pierwszą, drugą, trzecią… Sen nadal nie przychodził, chociaż od dłuższej chwili Laurienn spoglądała na jedną i tą samą stronę extranetu. Złapała się na tym, że chociaż ją przeczytała to nie pamiętała o czym traktował tekst.
Coruscant nigdy tak naprawdę nie zasypiało. Było największym ekumenopolis w Galaktyce, było jej stolicą. Choć oświetlajaca ją gwiazda skryła się za horyzontem to nadal było jasno. Jednak były pewne plusy mieszkania w samym centrum, tuż przy budynku Senatu. Ten w przeciwieństwie do wielu prywatnych wieżowców miał określone godziny urzędowania i nocą światła były przygaszane. Z tego powodu nie trzeba było nawet zbytnio przyciemniać okien by móc w spokoju zasnąć.
Dzięki temu każdy przelatujący w pobliżu statek musiał być oświetlony i wyraźnie odcinał się na wielkiej kopuły Senatu. Hayes zauważyła elegancki, kilkuosobowy śmigacz zbliżający się do jednego z lądowisk. Zaciekawiona podeszła bliżej. Była pewna, wyczuwała wracającego Micala.
I rzeczywiście chwilę po tym jak pojazd osiadł na płozach, to z środka wyszedł Mistrz Jedi. Tuż za nim pojawiła się kobieta w eleganckiej sukience.
Laurienn przez moment była mocno zaskoczona, bo ona wyglądała z tej odległości zupełnie tak samo jak Mistrzyni Surik. To było tak szokujące, że dopiero po bliższym spojrzeniu Hayes zauważyła, ze ta była niższa od rzeczonej mistrzyni.
Ta kobieta tutaj była wpatrzona w Micala jak w obrazek. O czymś przez chwilę rozmawiali. W pewnym momencie mężczyzna skinął głową, jakby na coś się zgadzając, a ona rzuciła mu się na szyję. Gdy go wreszcie puściła, zmienili jeszcze kilka słów i wsiadła z powrotem do śmigacza. Jedi obserwował przez chwile odlatujący pojazd i wreszcie skierował swe kroki do budynku Akademii.
Kilkanaście minut później wszedł powoli do ich pokoju.
- Och Laurie, nie śpisz jeszcze? - czuć od niego było nawet z odległości kilku metrów woń alkoholu.

Dxun, obóz mandalorian, arena walki
Działo mecha rozkręciło się i sekundę później pociski rozpruły ziemię. Ta sekunda to było tyle ile potrzebował Sol. Odskoczył w bok i pomknął po okręgu by szybko znaleźć się za plecami mecha.
Mandalorianin po chwili zawahania odwrócił się ciągle trzymając palec na spuście swego obrotowego działka. Seria wzbudziła fontanny piasku zmierzając w kierunku Zhar-kana. Ten jednak nie zamierzał na nią czekać. Ruszył na odsłonięte plecy przeciwnika i wybił się z obu nóg. Jednak w tym momencie mech się odwrócił i machnął na oślep lewą ręką, uzbrojoną w ostrze. Sol zdołał się zasłonić wibroostrzem, ale siła ciosu była tak duża, że wyrzuciło go na kilka metrów w powietrze. Szarpnięcie wybilo mu broń z ręki, przyczyniając się do zwichnięcia prawego nadgarstka.
Jego przeciwnik również popełnił błąd. Za zamachem prawą ręką nie podążyło przeniesienie środka ciężkości i wielki mech po prostu się przewrócił. Przestał też strzelać, tylko szybko podparł się, by ponownie wstać.

Seswenna, Sorto, dzielnica kosmoportu
- Jeszcze chwila - odezwała się Photsu. - Zaraz wrócę do działania - mówiła przez nos. Łzy pewnie zalewały jej twarz w tej chwili, podobnie jak Quest.
- Idę po ciebie liderze - odpowiedź Angusa była za to krótka.
Wokół rozlegały się buczenia przelatujących boltów. Droid za którym się skryła, przesunął się jeszcze o kilkanaście centymetrów i się zatrzymał. Towarzyszyło temu kilka trzasków - po prostu oberwał na tyle, że się wyłączył.
- Jestem na pozycji, trzymam ich pod ogniem. Zostało dwóch. - usłyszała w komunikatorze ponownie Rama.
Otwarła oczy. Nadal piekło, łzy nadal ciekły, ale widziała. Co prawda jak przez mgłę, ale widziała. I z każdą sekundą robiło się coraz lepiej. Angus był rzeczywiście raptem dziesięć metrów od niej. Schował się za filarem i co chwilę strzelał w kierunku przeciwników. Zauważyła na jego pancerzu smugę po trafieniu. Tarcze musiały mu paść całkowicie.
- Jestem z powrotem - odezwała się również Muriel. - Potwierdzam, została dwójka, ale siedzą skryci. Myślę, że czekają na posiłki. Jeśli zadziałamy szybko, to damy radę załatwić zarówno ich jak i lisy pięć i sześć. Szefowo?

Tatooine, Anchorhead, okolice południowej bramy
Budynek nie wyglądał na najbardziej okazały, ale Parker wiedział, że większy kompleks znajduje się pod ziemią. Ten tutaj miał po prostu nie przyciągać większej uwagi. Hutt Motta nigdy nie chciał przyciągać zbyt dużej uwagi. W jego stylu było działanie w cieniu i udawanie nic nieznacznącego gracza, który miał zbyt dużego hopla na punkcie wyścigów. Choć prawda wyglądała zupełnie inaczej i Cyrus był tego świadom.
Dlatego choć Hutt na pewno przebywał w tej chwili na torze wyścigowym, to interesy musiały się kręcić dalej. On sam nie był w stanie kontrolować wszystkiego. Miał od tego swoich ludzi.
- Czego? - po uderzeniu pięścią w boczne wejście, które nie było znane wszystkim, powitało go głośne warknięcie i nienawistne spojrzenie weequay’owskich źrenic.
To było oczywiste, że pewna rotacja musiała się w szeregach ludzi Hutta odbywać i miał prawo nie znać każdego nowego odźwiernego. Tym bardziej, że był tutaj pierwszy raz od siedmiu lat. Jednak niektóre stanowiska powinny być niezmienne. I on wiedział o kogo należy się zapytać.

Budynek przy torze wyścigowym, tymczasowy gabinet dr Martella
- Co kurwa?! Co ty odpierdalasz?! - niski Bith o imieniu Thalkins S’Chor rozszerzył szeroko powieki swoich wielkich oczu. Jego niski, piskliwy głos sprawiał, że aż drżały wszelkie szklane naczynia w pomieszczeniu. - Jakie sterydy?! Jakie zwiększanie zdolności percepcji?! To moje naturalne talenty, skoro kurwa Morseerian może używać czterech rąk, to ja sobie nie będę zatykał uszu czy coś!
Goel zerknął na Martella, czekając na pozwolenie na wkroczenie do akcji. Choć to było rozwiązanie ostateczne.
Nie było łatwo. S’Chor był jednym z najlepszych pilotów z racji na to, że w pełni wykorzystywał rozwinięty wzrok i słuch, tak charakterystyczny dla jego rasy. I dlatego Motta nie chciał go w wyścigu. Wielu postawiło na niego sporą kasę i jego brak miał się okazać sporym zyskiem dla Hutta. Jednak jak się okazało, Bith nie był typowym, tępym i ciamajdowatym przedstawicielem zawodu pilota. Zazwyczaj tacy oprócz umiejętności sterowania jakimś statkiem nie potrafili nic innego. Ledwo sobie w życiu radzili. Jakże popularny był dowcip o pilocie, który nie mógł polecieć, bo zamknął sobie kokpit a zapasowy klucz miał w swoim domu. Problem był jednak taki, że klucze do domu zostały w kieszeniu kurtki zostawionej w… kokpicie.
Tymczasem Thalkins był dosyć wykształcony i ewidentnie nie zamierzał dać się tak łatwo spławić jak pozostali z listy, którą dał mu Hutt.

Mirial, dom rodziny Morlan, lazaret
Kobieta skinęła lekko głową, a na jej twarzy, tej nie zabandażowanej, pojawił się rumieniec. Jego słowa musiały mieć dla niej duże znaczenie.
- Cieszę… że nic… ci nie jest - wyszeptała z trudem. Przymknęła na chwilę oczy by odpocząć. Gdy znów je otwarła, poruszyła się pod kocem. Z dużym trudem manewrowała, ale zdołała wyswobodzić spod koca prawą rękę. Miała ją dalej całą we krwi, ale kolor sugerował krew bestii. Trzymała w niej jego własny miecz świetlny. Skierowała go ku niemu ze słowami.
- Oddaję… do rąk własnych… Jedi.
W ten sposób dotrzymała jednej z tradycji Mirialu. Rohen dopiero teraz sobie o niej przypomniał. Przekazanie komuś swojej prywatnej broni było okazaniem wielkiego przywiązania, szacunku, zaufania i nieskończonej przyjaźni. W przypadku gdy mężczyzna obdarowywał kobietę, oznaczało to nic innego zaręczyny.
Co prawda odbyło się to wszystko w warunkach bojowych i sporym chaosie i porucznik Ward na pewno to zrozumiała. Dlatego chciała mu broń zwrócić, co oznaczało nic innego jak odrzucenie zaręczyn.
Choć upartość z jaką miała zaciśnietą dłoń na rękojeści jego broni mogła sugerować, że tak naprawdę chciała czegoś zupełnie innego.
 
Turin Turambar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172