Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-08-2016, 15:14   #59
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację

Noc w końcu nadeszła, ciepła i spokojna. Wiatr leniwie poruszał liśćmi na gałęziach, budząc do życia ich cichy, łagodny śpiew, który łączył się z melodią życia, jaką wygrywała fauna. Szmery, piski, pohukiwania. Niekiedy rozlegał się krzyk, który oznaczał koniec czyjegoś istnienia. Innym razem było to długie, zawodzące nawoływanie samotnika, który szuka partnerki, stada, samej śmierci. Czy nadeszła, czy jego ostatnie tchnienie towarzyszyło jednemu z tych krzyków, tego nie wiedział nikt poza ofiarą i napastnikiem, którzy odgrywali ów spektakl dla wiszącego na niebie, srebrnego sierpa księżyca.


W chacie wiedźmy panowała cisza. Goście, przybysze z innego świata, spali smacznie snem sprawiedliwych. Co robiła ich gospodyni i ci, którzy przybyli na jej wezwanie, wiedziały tylko deski, meble i sami zainteresowani. Na piętrze, w pokojach które otwarły przed nimi swe drzwi, pojedynczo lub w grupach, śnili swe sny wilki, które jeszcze wilkami nie były, a już ich człowieczeństwo na straty spisywano.
Sny ich były różne, jedne przyjemne, a inne ciut mniej. Każdy jednak, gdy nastała najciemniejsza godzina nocy, śnił o tym samym. Klub “Północ”. Jego gościnne wnętrze, które zaprosiło ich do zabawy w gronie przyjaciół, w gronie obcych. Muzyka grała głośno, ludzie śmiali się nawet głośniej. Trunki, i nie tylko, krążyły po sali, napędzając tą machinę dogadzania swym zachciankom, porzucania ograniczeń, szaleństwa. Trwało to do chwili gdy światła zgasły. Słynna północ, która dała nazwę klubowi, wybiła. Mrok otulił ich, każdego z osobna, niczym ciasny kokon. Nie czuli nic, nic nie słyszeli. Chociaż czy na pewno? Czy nie brzmiał w ich uszach kuszący szept. Pieśń, cicha muzyka wabiąca ich do siebie.
- Chodźcie, zabawcie się. Tańczcie i radujcie. Jesteście wolni. Jesteście potężni…. Jesteście…
I byli wolni, a przynajmniej tak się czuli. Przy każdym z nich pojawiła się osoba, która była im droga. Matka, ojciec, dziewczyna, chłopak… Byli z nimi, trzymali ich ręce, wirowali wraz z nimi. I było im tak dobrze, błogo, lekko… Więc tańczyli… Tańczyli, aż ich ciała przeszył ból...
Ostry, rozrywający ciało ból, który ich obudził.




Pierwsi zerwali się Nela, Barb i Jack. Do cierpień ich ciał dołączyło pukanie do drzwi i głos Scarlet nawołujący do tego by ruszyli tyłki bo czas był najwyższy by wyruszyć w drogę. Za oknami wciąż było ciemno, chociaż nie aż tak, by sądzić iż noc wciąż królowała. Pierwsze promienie słońca odważnie odbierały jej owe władanie, przekazując je nowemu dniu.

Śniadanie już na nich czekało, gdy wreszcie znaleźli się w jadalnie. Podobnie jak czekała dwójka ich opiekunów i Tamina. Jednak nie tylko oni. Przez otwarte okno, do pomieszczenia zaglądała młoda, długowłosa i skąpo odziana kobieta.


Takie przynajmniej wrażenie sprawiała na pierwszy rzut oka, gdy bowiem cała trójka przybyszów znalazła się w środku, ta przerwała konwersację i machnąwszy ogonem, który to dołączony był do końskiego zadu, przeciągnęła się i oświadczyła wesoło
- To ja idę poszukać naszej zagubionej parki - po czym odwróciła się i pogalopowała w stronę lasu. Jej śmiech słychać było jeszcze przez jakiś czas.
- To Meris - wyjaśnił Dan, przenosząc uwagę z okna na Barb. - Promieniejesz moja piękna. Już nie mogę się doczekać tej naszej wycieczki - dodał wesoło, wstając i odsuwając dla niej krzesło. Resztę zwyczajnie zignorował.
- Wyruszymy gdy tylko zjecie śniadanie - oświadczyła Scarlet, która nie zwracała uwagi ani na okno, ani na swego towarzysza, ani nawet na Nelę i Jack’a. Nie, jej uwaga skupiona była na kobiecie, która zajmowała miejsce naprzeciw i właśnie się podnosiła by z uprzejmym uśmiechem przywitać wchodzących.


- Witajcie, zwą mnie Doros. Mam nadzieję, że noc minęła wam spokojnie.
Powitanie wypowiedziane było przyjemnym dla ucha, dźwięcznym głosem. W spojrzeniu złotych oczu lśniły wesołe błyski. Elfka, bez wątpienia bowiem należała ona do tej właśnie rasy o czym wyraźnie świadczyły długie uszy, pochyliła lekko głowę przed każdym z trójki, nim ponownie usiadła za stołem.
- Doros przybyła do nas przed godziną - wyjaśniła Tamina, z łagodnym uśmiechem na ustach przyglądając się całej scenie. - Wraz z Meris i Sores’em zajmą się grupa która podąży by zgładzić alfę i zebrać składniki potrzebne do stworzenia mikstury.
- Właściwie to ja zajmę się tylko tymi, którzy zamierzają zbierać składniki - sprostowała elfka, gdy tylko wiedźma przestała mówić. - Zabijanie nie leży w mojej naturze.
- Oczywiście - Tamina skinęła głową, a Scarlet skrzywiła usta z niechęcią. - Siadajcie, jedzcie - zaprosiła ich następnie, a raczej zwyczajnie ponagliła.




W jakiś czas później, gdy słońce wisiało już nieco wyżej na niebie, pewniej dzierżąc władzę w swych złocistych promieniach, obudziła się pozostała dwójka. Zarówno Alex jak i CJ pobudkę mieli podobną tej, której doświadczyła trójka ich poprzedników. Jedyna różnica polegała na tym, że nikt się uparcie nie dobijał do ich drzwi. Nie znaczyło to jednak, że pozostawiono ich w spokoju. Ciche pukanie wpierw rozległo się do drzwi CJ, a następnie Alex’a. Obu towarzyszyło uprzejme zaproszenie na śniadanie, wypowiedziane przyjemnym, śpiewnym głosem, który zdawał się im dziwnie znajomym, a jednocześnie obcym.
Głos nie czekał jednak aż się zbiorą, tylko oddalił się wraz z ledwie słyszalnym dźwiękiem podeszw butów lekko muskających deski podłogi korytarza.

Na dole, w jadalni, faktycznie czekało na nich śniadanie, a wraz z nim nowi przybysze, których wcześniej nie dane im było spotkać. Pierwszą z nich była białowłosa, złotooka elfa, która zastali siedzącą przy oknie i rozmawiającą z mężczyzną, który zajmował się czyszczeniem miecza pod najbliższym drzewem.


Dlaczego wybrał takie, a nie inne miejsce, tego musieli się sami dowiedzieć, o ile mieli taką ochotę. Jako, że gospodyni nigdzie nie było widać, podobnie jak i reszty z ich małej drużyny, rolę Taminy przejęła nieznajoma.
- Dzień dobry - przywitała się wesoło, a oni mogli bez wątpliwości określić iż to właśnie ona zbudziła ich tego ranka. - Mam nadzieję, że noc minęła wam spokojnie. Siadajcie i jedzcie - wskazała na zastawiony stół. - Jestem Doros.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline