Wątek: Cienie [+18]
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-08-2016, 00:22   #10
echidna
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Pociąg relacji Port Jefferson - Penn Station wjechał na kolejną stację. Ludzkie strumienie wlały się do wagonów kradnąc resztki i tak już będącego na wyczerpaniu miejsca. Ale J.J. tego nie dostrzegła. Jej uwagę w całości pochłaniał spoczywający na kolanach notebook, a dokładniej tekst, którego korekta miała być gotowa dziś. Miała być, ale jeszcze nie była. Tak to jest, gdy na trzy dni przed dead-linem bierzesz wolne. No ale co innego miała zrobić? Rodzicom się nie odmawia. Zwłaszcza, gdy jedno z nich trafia do szpitala.


Przy stylu życia, jaki prowadził ojciec, zawał był tylko kwestią czasu. Prędzej, czy później można było i należało się go spodziewać. Ale i tak był to szok. Łamiący się głos matki w słuchawce najlepiej o tym świadczył. Pojechała więc. Wbrew zdrowemu rozsądkowi, wbrew krzywym spojrzeniom w pracy. Obiecała, że z korektą się nie spóźni. Nie wspomniała, że ostatnio dotrzymywanie obietnic szło jej raczej kiepsko.

Na szczęście stan Rogera Jonesa się ustabilizował. Za kilka dni lekarze mieli go wypuścić do domu. Tymczasem jest ukochana córka na gwałt musiała wracać do pracy. No dobrze… właściwie to nie musiała. W ostateczności poprawiony tekst mogłaby wysłać mailem. Mogłaby również jeszcze ten jeden dzień nie pojawiać się w biurze i zostać w rodzinnym domu do końca weekendu. Właściwie to nieco naciągnęła rzeczywistość z tym gwałtem.

Nie to, że nie kochała rodziców. Dali jej życie, wychowali ją i tak dalej. Ale jednak… byli jak wata cukrowa. Wata jest słodka, puchata i przyjemnie rozpływa się z ustach. Każdy czasem się na nią skusi. Ale tylko czasem i tylko na jedną porcję. Przy trzecim “kłębku” to już nie sprawia przyjemności, a po piątym człowiek ma ochotę się porzygać. Dokładnie tak samo było z jej rodzicami.


Pociąg relacji Port Jefferson - Penn Station wjechał na swoją stację docelową. Dopiero, gdy wagon niemal zupełnie opustoszał, Jen zorientowała się, że też powinna wysiąść. Szybkie pakowanie i biegiem na wyższy poziom, żeby złapać połączenie na Columbus Circle albo okolice Teatru na Broadwayu.

Przeciskając się przez tłum zabieganych, zmierzających, jak ona, do pracy, poczuła pewne poruszenie w kieszeni spodni. Z początku myślała, że to matka, wiedziona nagłym porywem tęsknoty. Szybko jednak okazało się, że obawy były przesadzone. A może i nie były? Przecież dzwonił On.


Ile to już czasu minęło od ich poprzedniej rozmowy? Tydzień? A może więcej? Kiedy ostatnio się widzieli, literacki świat żegnał Ivana Doiga, a serwisy informacyjne prześcigały się w komentarzach, jak to tragicznie zaczął się 2015 rok, odbierając światu “tych wielkich” pokroju Kemala, Pratchetta, czy Levine’a.

Kiedy ostatnio się widzieli, Jennifer cichaczem zbierała swoje ubrania z podłogi chcąc się wymknąć do pracy, nim Daniel się obudzi. Swoją drogą, do czego to doszło, żeby po upojnej nocy człowiek musiał wymykać się z własnego mieszkania?! A miał jej wtedy tylko podrzucić książki, które kiedyś pożyczył. Niepotrzebnie zaprosiła go na herbatę! No a on niepotrzebnie się na nią zgodził. Herbata o północy nigdy nie kończy się dobrze.

Ostatecznie jednak nawet wymknięcie jej się nie udało. Griffin przebudził się, nim zdążyła skompletować garderobę. Stała tam w niewyjściowej bieliźnie (bo przecież nie spodziewała się tego dnia żadnego więcej mężczyzny w swoim łóżku) nieporadnie wymawiając się od wspólnego śniadania. Zasłaniała się natłokiem obowiązków, ale chyba jej nie uwierzył. Uciekła jak poparzona, nim zdążył przekonać ją do kubka kawy i pancake’ów. Na pewno by mu się to udało.

A teraz dzwonił po tygodniu milczenia. Nie, żeby miała pretensje. Przez chwilę nawet korciło ją, żeby odebrać. Wątpliwości rozwiały się wraz z dymem papierosa, którego zapaliła wychodząc ze stacji metra. Odrzuciła połączenie i schowała telefon do torebki.

Jeszcze jakiś 10 minut spaceru dzieliło ją od celu podróży. Niestety po drodze nie było żadnej porządnej kawiarni, musiała więc zdać się na Starbucksa na przeciwko Trump International Hotel and Tower. Ostatecznie, o 8:52 dzierżąc tekturowy kubek w jednej ręce, a dopalanego papierosa w drugiej, stanęła przed Random House Tower.


W holu jak zwykle przywitał ją przyjemny chłód, uśmiechnięte twarze recepcjonistów i... książki. Regały pełne najpopularniejszych, oczywiście tylko tych wydanych przez nich, książek robiły spektakularne wrażenie i były jednym z powodów, dla których Jen zapragnęła pracować dla Penguin Randome House. Drugim powodem był fakt, że jest to piąte największe wydawnictwo na świecie.

Między piątym, a szóstym piętrem usłyszała charakterystyczne buczenie w torebce. Kolejny telefon, kolejny od Niego. Kolejne odrzucenie. Ale była wdzięczna, że choć na chwilę oderwał jej myśli od tego nieprzyjemnego ucisku w żołądku, który czuła za każdym razem wjeżdżając na swoje dwunaste piętro. Nie lubiła tej windy. Właściwie to żadnej windy nie lubiła. I nie ważne, że korzystała z niej bez najmniejszych komplikacji od ponad roku, każdego dnia, co najmniej dwa razy dziennie. Nie lubiła jej i nie zanosiło się na to, by miała ją polubić.


Jej ukochane biurko prezentowało się jak zwykle, jako artystyczny nieład, ucieleśnienie chaosu i destrukcji w głowie właścicielki. Nie było to może biuro samego Sonny’ego Mehty, ale Jen i tak je uwielbiała. Co więcej, na obu meblach gościł podobny nieporządek, co dziewczyna poczytywała sobie za wróżbę przyszłej wielkiej kariery.

Nim odpalony komputer zdążył do końca wystartować, a Jen zdążyła wrócić z social roomu z kolejną kawą, jej telefon znów wydał z siebie przeciągłe buczenie informując o odebranej wiadomości.

Cytat:
Ziemia do J.J. Wiem, że tam jesteś. Zadzwoń. Daniel

Południe. O tej porze open office pustoszał niemal zupełnie. Tego dnia za lunch musiała Jennifer wystarczyć kanapka, którą miała jej przynieść jedna z dziewczyn z biura. Tekst sam się nie poprawi. Panna Jones stłumiła burczenie w brzuchu potężnym łykiem kawy, po czym chwyciła paczkę papierosów i telefon i powędrowała na piąte piętro, na taras, do palarni.


Zapalając papierosa rozważała wszystkie za i przeciw. Wybierając numer dalej nie była pewna, czy właściwie postępuje. Wątpliwości minęły wraz z pierwszym wypowiedzianym przen Niego słowem:
- No już myślałem, że się obraziłaś, Słońce.

Rzadko ją tak nazywał, właściwie nigdy. No chyba, że chciał jej dać do zrozumienia, jak dziecinnie się zachowuje. Dorosły się, kurwa, znalazł!

- Byłam zajęta - odparła siląc się, by zabrzmiało to jak najbardziej wiarygodnie. Niestety, efekt końcowy nie spełnił pokładanych w nim nadziei.
- Z pewnością - odparł Daniel potwierdzając tylko jej przypuszczenia. - Co u Ciebie? Jak się czujesz?
- Normalnie - odparła machinalnie dopiero po fakcie zdając sobie sprawę z tego, że za pewne nie takiej odpowiedzi oczekiwał.
- Nie kłam - prychnął po raz kolejny potwierdzając jej obawy. - Wiem, że twój ojciec trafił do szpitala - dodał, a nim zdążyła zapytać, skąd do cholery o tym wie, wyjaśnił również to - Mama mi powiedziała.

No tak… Griffinowie i Jonesowie mieszkali blisko, raptem kilka ulic od siebie. Nie było mowy, by coś takiego umknęło zaprzyjaźnionej rodzinie.

- Już z nim lepiej. Za parę dni mają go wypuścić do domu - stwierdziła sucho Jen. Może trochę za sucho. No ale co właściwie miała zrobić?
- Wiem. Nie dzwonię, żeby o niego pytać - mruknął, a ona wyczuła w tym przyganę.
- To po co właściwie dzwonisz? - prychnęła nienawidząc się w duchu za to, na jak wielką sukę musiała teraz wyglądać w jego oczach. Ale może tak było lepiej?

W odpowiedzi Griffin milczał długo i zawzięcie. Wreszcie westchnął teatralnie.
- Będę u ciebie o ósmej.

Nie pytał, nie proponował. Po prostu oznajmiał. I cóż z tego, że ona mogła mieć inne plany na wieczór? Że mogła być z kimś umówiona na dziki, wyuzdany seks? Albo, że zwyczajnie miała ochotę pobyć w samotności? Dla niego to nie miało żadnego znaczenia. Może dlatego, że o kandydacie na seks od dawna by wiedział, a samotność nie była czymś, czym Jennifer chętnie wypełniała swój czas.


Gdy przyszedł, kawa była już zupełnie zimna, a pety wysypywały się z popielniczki. Gdy przyszedł, J.J. miała do poprawienia jeszcze jeden rozdział.


- Nie wiedziałem, że pracujesz - rzucił spoglądając na jej stanowisko pracy.
- Bo nie pytałeś - mruknęła dogaszając kolejnego papierosa.

Na szczęście nie musiała go obsługiwać. Na szczęście czuł się tu jak u siebie. Zimną kawę w kubku zastąpiła gorąca herbata z miodem. J.J. zdziwiła się strasznie. Nie podejrzewała swojej kuchni o miód. Musiał stać gdzieś głęboko ukryty, nawet przed nią samą. Pety z popielniczki zniknęły w magiczny sposób robiąc miejsce kolejnym.

- Za dużo palisz - stwierdził Daniel z dezaprobatą.

Pieprzony hipokryta. Tak jak by sam nie popalał czasem. Nie przeszkadzało mu to jednak brzmieć jak jej matka. Uwzięli się na nią oboje, jak nic.

Kilkanaście stron później Jen poczuła nieprzyjemne skurcze w żołądku. Całkiem prawdopodobne, że winę za to ponosiły smakowite aromaty dobiegające gdzieś z okolic kuchni. Tylko cóż ten Griffin mógł tam gotować, skoro jej lodówka świeciła ostatnio pustkami?

Odpowiedź nadeszła wkrótce. J.J. miała przed sobą jeszcze kilka stron. Talerz aromatycznego spaghetti napoli za nic miał jednak jej zobowiązania służbowe. Zajął przyczółek na skraju biurka i bezwstydnie zionął na nią zapachem pomidorowego sosu pozwalając, by jej opustoszałe kiszki cierpiały dodatkowe katusze.

- Jeszcze piętnaście minut - jęknęła dziewczyna, zupełnie jak dzieciak usiłujący wybłagać u matki jeszcze trochę czasu na komputerze.
- Masz pięć - usłyszała w odpowiedzi. - Potem zabieram ci zabawki

Panna Jones rzuciła swemu towarzyszowi pełne wyrzutu spojrzenie i z wielce naburmuszoną miną dokończyła edycję strony, po czym zapisała plik i odsunęła się od komputera.Zjedli przy stole, jak cywilizowani ludzie. Ostatnio rzadko jej się to zdarzało. Po kolacji Daniel zabrał się za brudne naczynia, a J.J. miała chwilę, by dokończyć pracę.


Kiedy nalewał jej wina, właśnie zapisywała skończone dzieło. Teraz musiała tylko wysłać maila z załącznikiem i już było po sprawie. Chwilę później siedzieli już razem na kanapie: Daniel wpatrzony w kieliszek szkarłatnego trunku i ona, wpatrzona w Niego.

Dalej było jak zwykle… ona mówiła, on słuchał. O ojcu, który nie dbał o swoje zdrowie, o strachu, który zżerał ją od środka, gdy po telefonie matki jechała do Garden City, o uldze, którą odczuły, gdy lekarz powiedział, że najgorsze za nimi i o nadziei na zmianę nastawienia niesfornego pacjenta.

Z czasem temat choroby Rogera Jonesa się wyczerpał. Z czasem obok poważnego tematu wykiełkowały inne, lżejsze. Radość, jaką w wydawnictwie wywołało podpisanie umowy z Patricią Arquette na publikację jej pamiętnika. Duma, po otrzymaniu przez Davida Kertzera Nagrody Pulitzera za wydaną przez nich “The Pope and Mussolini”. I osobista radość Jen, w końcu właśnie skończyła pierwszą samodzielną edycję.

I tak jakoś wyszło, że nim się obejrzeli, zrobiła się północ. I tak jakoś wyszło, że kiedy żegnając się, pocałował ją w policzek, ich usta przypadkiem się spotkały. Przez chwilę trwali w tym słodkim zawieszeniu chłonąc siebie wzajemnie. A potem stało się coś, czego się zupełnie nie spodziewała. Daniel odsunął się od niej i wyszedł pospiesznie mamrocząc przeprosiny. Zostawił ją samą z niedopitym winem, mętlikiem w głowie i gorącą kluchą rosnącą w dole podbrzusza.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 16-08-2016 o 23:10.
echidna jest offline