Gerhard podszedł w pierw do kołyszącego się zakapiora Kochersów. Koleś mocno oberwał i ciężko było coś z nim zrobić, ale Żmija wiedział, że to ważne jak załatwi sprawę.
Kiedy mijał go Baryła kiwnął głową niezauważalnie na znak zrozumienia i wziął się za robotę. - Jak się zowie ten nieszczęśnik?- Zwrócił się do najbliższego z Kochersów. - Martin.- Rzucił mu poobijany i czekający na swoją kolej drab. - Martin. Słyszysz mnie? Pozszywamy i będziesz jak cacy.- Powiedział do reagującego na swoje imię zbira. Po czym zaczął składać do kupy chłopaka.
Następnie zabrał się za pozostałych zaczynając od tego co podpowiedział mu imię pierwszego opatrywanego. - Często tak się zabawiacie i potrzebujecie pomocy?- Zagaił jednego z nich. - Czasami się zdarza.- Odpowiedział sycząc z bólu podczas zawiązywania opatrunku na głowie Kochers. - Chyba jednak przydałby się wam zręczny cyrulik do łatania łbów.- Rzucił przynętę dość głośno by wszyscy usłyszeli. Oczywiście ubrał to w odpowiednią tonację by nie zabrzmieć podejrzanie.
Gerhard nie miał pojęcia co czynić. Brzydził się przemocą i morderstwami. Ci tu byli jednak innego zdania. Katowanie i tortury były ich zabawą. Ranald pluł na takich jak oni. Nie chciał mieć z nimi nic do czynienia. Podobnie jak Gerhard. Musiał wkraść się w łaski Kochersów, ale jak? - Wydaje mi się, że jeszcze kilka takich walk i nie będzie Was w Mordheim.- Stwierdził opatrując jednego ze znaczniejszych. - Ranald uśmiechnie się na wilki, które kiedy muszą zabijają a nie dla zabawy.- Zaryzykował. - Macie wielki potencjał. Nie chcieli byście z pomocą boga szczęścia osiągnąć bogactwo i wpływy?- Dość naiwnie prawił, ale w tej sytuacji to jedyna nadzieja. Jak zareagują wrogo to się zmyje. Wszyscy tu ranni byli i nie dali by rady za nim gnać. A jeśli dotrze do nich i zrozumieją to tylko plus dla Welingera. |