Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-08-2016, 19:15   #28
Drahini
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
- Udaj się z nami. - wyciągnął rękę w podkreślającym słowa, zapraszającym geście - Twój… ojciec… jeśli znikniesz może zrzucić nasze zniknięcie, wraz z tobą być może porwanym, na twoją słabość, którą… ktoś w jakiś sposób wykorzystał. Lecz jeśli pozostaniesz… a okaże się, że jest świadom… - rozejrzał się.
- Ja… - Marcus zbladł - Mówiłem… z nim. Nie będzie miał wątpliwości, że bez pomocy nie zbiegliśmy. Dla twego bezpieczeństwa, proszę panie… udaj się z nami.
Dłoń na ramieniu młodego szlachcica zacisnęła się mocniej, zadrżała wyraźnie
- Marcus może mieć rację - szept Riny był ledwie słyszalny - Nie wiem czy wie cokolwiek na nasz temat, czy w ogóle powiąże mnie z osobą, którą… mogłeś kiedykolwiek znać, ale jeśli jakimś cudem śledził cie… wtedy… do tej karczmy… to możesz mieć spore kłopoty
Brego pokręcił głową.
- Rozumiem waszą troskę, ale muszę tutaj zostać. Ktoś musi mieć oko na to wszystko, a Dave nie próżnował w ostatnim czasie i sprawił, ze wszystkie podejrzenia spadną na niego i kilku strażników, którzy parę godzin temu… Znikli i raczej długo się nie znajdą - Westchnął - To mój obowiązek, muszę być odpowiedzialny za swój ród. Mam nadzieję, że rozumiesz panie Marcusie.
Cóż było robić? Karmazynwe wargi Riny zostały lekko przygryzione, ale wiedziała, że go nie przekona. Upartości mu nie brakowało. Skinęła ledwie sztywno głową i odwróciła ją patrząc gdzieś w ścianę, biorąc głęboki oddech by nie pokazać tego jak ogromne obawy nagle ją dopadły ostatecznie oddalając chwilową beztroskę.
- Nie lekceważ swego ojca… - rzucił tylko Marcus. W twarzy Straż… mężczyzny widać było, że słowa panicza go nie przekonały, spojrzał jeszcze na Rinę szukając wsparcia w próbie skłonienia ich dobroczyńcy do wyruszenia z nimi. Nie dostrzegłszy jednak punktu zaczepienia po prostu odwrócił się i zaczął iść dalej wespół z Keldornem.
- Jesteś pewien? - kobieta spytała szeptem, gdy Marcus ruszył - Nie dasz się przekonać? - spojrzała na niego - Wiesz, że to lekkomyślne z twojej strony, prawda? Twój honor cię zgubi.
- Honor to często ostatnie co nam zostaje… Nie chcę, żeby w przyszłości mówili o nas jako zgubie Fereldenu i postrzegali jako ród, który sprzedał swoją wolność za korzyści… - Zawiesił na chwilę głos - Wiele razy widziałem jak ojciec dumał w samotności nad tym co kiedys miało miejsce. Ale nigdy nie sądziłem, że popchnie to go do takiego szaleństwa…
Zauważył jak, mimo powagi sytuacji, rysy kobiety łagodnieją, rozluźniają się, a jej wargi wyginają się w ledwie zauważalny łuk
- Cóż, zwykle żałujemy nie tego co zrobiliśmy, ale tego, co zrobić mogliśmy, prawda? - westchnęła - Widzę, że postanowiłeś, a przynajmniej uważasz, że tak postąpić powinieneś, więc… tak zrób. Inaczej będziesz sobie to wyrzucał przez lata, może nawet całe życie - poklepała go po ramieniu - Jeśli komukolwiek uda się to odkręcić to tylko tobie z twoimi umiejętnościami - puściła oko i dyskretnie wsunęła mu w dłoń swój pierścień - Na szczęście, na zapas, oddasz przy kolejnym spotkaniu - szturchnęła go delikatnie - Tak, nie patrz tak, to też pretekst - puściła oko.
Brego objął ją lekko na chwilę.
- Nie oznacza to, że wy będziecie bezpieczniejsi ani przez moment. A ja… Ja przynajmniej będę miał wygodnie - Uśmiechnał się kątem ust.
Wtuliła się w niego
- Dobra, jakoś to przeżyję, za jakiś czas się zamienimy, tęsknię już za wygodami i luskusami - zrobiła udawaną smutną minę - Chyba się starzeję.
Brego zaśmiał się cicho.
- To dopada każdego, wybacz ale starość nie radość…
Agigreen wciąż milcząca, wciąż niespokojna asekurowała Lorda Ackerleya z jednej strony, podczas gdy jego zaufana elfka robiła to samo z drugiej. Mag zdawał się mocno podłąmany cała sytuacją.
- Nie martw się, Panie, wszystko będzie dobrze. Jak tylko stąd wyjdziemy, znajdziemy sposób, żeby ci zdjąć te obroże.
Krasnoludka znała ich magiczne zastosowanie z ksiąg, wciąż jednak uważałą to za ze wszech miar uwłaczające dla dorosłego mężczyzny, żeby go ubierać w obroże jak głupawego bryłkowca. I choć niewątpliwie mag w pełni sprawny mógł być im tutaj bardzo potrzebny, to Zielona nie chciała ryzykować, że zatrzymują się w korytarzu, żeby spróbować go uwolnić. Skupiała się za to na nasłuciwania dzwięków płynących z korytarza i na słuchaniu rozmowy. Nie pofatygowałą się z Riną do celi mężczyzn, wolała pilnować wyjścia. Ale zmiana, jaka zaszła w Marcusie była bardzo niepokojąca.

Ackerley wreszcie się odezwał, miał depresje, dodatkowo domyślał się, dlaczego nacieli mu dłoń, był przerażony, po jaką cholere zgrywał twardziela?!
- Dlaczego mnie dotykasz…? - Spojrzał, nieomal ze łzami w oczach
- To przez was, bando debili, wylądowaliśmy w takim położeniu! Wy idioci, myśleliście, że nie zabranie mnie na to posiedzenie, wam pomoże?! Jesteście, bandą głupców! - Zaczął szarpać się - Nie zwracał uwagi na sytuacje, zaczął krzyczeć, był tak przybity.
- Nie zdajecie sobię sprawy, co Oni zrobili! Jesteście ślepi, jesteście głupi, tak samo jak ten wasz pieprzony król! - Uderzył obręczami o ściane
Oczywiście Agi mogła mu powiedzieć, że w zasadzie miejsce i godzina zbiórki przed negocjacjami były wiadome wszystkim i zdaje się, że tylko on jeden miał rzecz jasna ważneisjze sprawy niz przyziemne ukłądanie się z jakimś spasionym worem, któremu Przodkowie wiedzą, co się mami w tej otłuszczonej łepetynie. Nie powiedziała tego jednak, nie chciałą wszczynać jeszcze gorszej kłutni.
- Panie, istotnie, ale czas na rozmowy, wyjaśnienia i uświadamiania będzie, kiedy już stąd bezpiecznie wyjdziemy. Nie możemy dać się tu złapać, bo wtedy nasze położenie będzie jeszcze gorsze.
Nerwy miała napięte jak postronki, ale zachowała całkowity spokój i łagodność w głosie. Ranne zwierze potrafi być bardzo, ale to bardzo problematyczne.
Przyjemna pogawędka zakłócona nagłymi hałasami nagle sprawiła, że Rina przystanęła nie rozumiejąc co się dzieje, ale gdy zrozumiała i usłyszała całą kakofonię wywoływaną przez maga jej irytacja, dodatkowo podsycona niepokojem, wybuchła jak wulkan. Co on, do cholery, wyprawia?! Jeśli teraz ich złapią to już nie uciekną, a dodatkowo wszystkim oberwie się i to, wnioskując po zachowaniu Lorda, dosyć ostro. Nie zamierzała narażać grupy przez jednostkę.
- Przestań hałasować - syknęła do maga przez zęby akcentując każdą sylabę, a gdy to nie pomogło bez ceregieli do niego podeszła - Słuchaj, magusie - wbiła w jego pierś palec - Masz być cicho, tu i teraz, albo po prostu cię ogłuszę żebyś się zamknął. Mów co chcesz, wyzywaj mnie od idiotek jeśli wola, ale wiesz dobrze, że niewiele możesz zrobić by mnie powstrzymać bez swojej magii, a i twoje zdanie na mój temat ch… nic mnie nie obchodzi - skrzywiła się wyrzucając z siebie całą serię słów na wydechu - Nie zamierzam pozwolić byśmy wszyscy wpadli tylko dlatego, że jakiemuś zadufanemu gburowi zachciało się stroić fochy zamiast okazać minimum wdzięczności. Idziesz z nami i współpracujesz albo wracasz do celi i tam się drzesz ile masz ochotę - wróciła do swojego miejsca w szeregu - Czy możemy puścić ten dziecinny incydent w niepamięć i ruszać? - spytała poważnie choć, Andrasta jej świadkiem, na dalsze kaprysy Tevinterczyka była gotowa naprawdę ogłuszyć go jednym, wyćwiczonym ruchem.
Gdy na chwilę się zatrzymali z powodu podniesionego głosu Ackerleya, Marcus odwrócił się chcąc jakoś załagodzić sytuację, ale powstrzymał widząc, że Agigreen spróbowała. Za to prawie się skulił na wiązankę, która poszła w lorda od Riny. Czekał tylko by zobaczyć, czy eskalacja nie eskaluje i skinął głową Keldornowi, żeby ruszali dalej.
Mag zapłonął, zacisnął zęby, po czym zatrzymał się
- Jak śmiesz! Wy, przeklęte robaki! Próbowałem was wyciągnąć z tego gówna, a w zamian tak mnie traktujecie! Na takiego kogoś, nie potrzebuje nawet magi! Nie potrzebuje niczego! Cholerne, niewdzięczne prostaczki! Jak tylko wyjdziemy z tej ciemnicy, pożałujecie, wszyscy! -
- Już żałujemy. Że cię zabraliśmy - Rina miała go już serdecznie dość, a każda obelga tylko wzmagała w niej chęć pobicia maga. Nigdy nie panowała dobrze nad gniewem. Spojrzała w furii na przyjaciela, wyciągnęła dłoń - Będziesz czynił honory czy ja mogę to zrobić? Ogłuszamy, bierzemy go na plecy i spadamy stąd.
- Nie! - poprosiła spolegliwie Agi, stając między nimi. - Jak wyobrażacie sobie dalszą wspólpracę po czymś takim? Poza tym jak wyobrażacie sobie walkę lub uciekanie z nieprzytomnym mężczyzną? Lordzie, Rino. Nie dajcie się ponieść emocjom. Nie w takich okolicznościach. Proszę - dodała z natarczywie.
- Jestem skłonna znieść wiele i mam anielską cierpiwość, Agi - wzięła głęboki oddech - Ale nie zamierzam ryzykować tylko dlatego, że nagle mości magowi zachciało się znowu stroić fochy - starała się zapanować nad buchającym gniewem - Prędzej zostawię go w celi niż zgodzę się, abyśmy zostali złapani, a w ramach kary stracili, bagatela, obydwie nogi. Niech, jeśli nie ma nic do powiedzenia poza obelgami i wywyższaniem się, siedzi cicho, bo naprawdę ściągnie na nas jakiś patrol - ścisnęła ręce, które krzyżowała na piersi - Wiesz, że mam rację, Agi.
- Ha! Nie masz, nawet odwagi, by podjąć działanie. Typowe, nie wiem czego spodziewałem się, po kobietach z tego państwa. - wyśmiał rozmówców. - Ale nie radzę Ci grozić! To pierwsze i ostatnie ostrzeżenie!
Marcus znowu dał gestem znak krasnoludowi by poczekał i odwrócił się. Czworo ratowanych musiało przysporzyć niemałego stresu wybawcom. Oparł sztych dzierżonego w gładkiej dłoni miecza o kamienną, zapleśniałą posadzkę.
- Wszyscy wiemy... - zaczął, by przyciągnąć ich uwagę i położyć nacisk na klucz - ...że w tej chwili najważniejsza jest cisza. - dał sobie pauzę by spojrzeć w oczy to Ackerleyowi, to Rinie… jej nieco bardziej porozumiewawczo. - Proszę, bez względu na przyczyny czegokolwiek… nie narażajmy choćby naszych dobroczyńców. - powiedział miękko, podczas kiedy Dave zaśmiał się cicho, choć dla kogoś wprawnego w czytaniu innych - nieco sztucznie... Martwo. Bez przekonania.
Agigreen westchnęła. W ciszy, jaka zapadłą, było to nadspodziewanie głośne.
- Lordzie. Jeśli tu zostaniesz, zginiesz. Jesteś sam, bez pieniędzy, w obcym, owładniętym wojną domową i plagą kraju. Twoje słowo już nic tu nie znaczy. Masz do wyboru albo zostać tu i zdać się na łaskę watażki, którego ludzie doprowadzili cię do takiego stanu (co świetnie obrazuje szacunek, jaki ci się tu oddaje), albo iść z nami i zachować spokój. Nie mamy czasu na przepychanki słowne, wiec daje ci wybór. Idzisz z nami czy zostajesz tu i próbujesz swojego szczęścia jedynie ze swoją towarzyszką. Ale jeśli idziesz z nami, musisz grać z nami, a nie przeciwko nam.
Spojrzała na Marcusa
- A Ty weź się w garść - warknęła do niego.
Ten tylko drgnął w odruchu na ton krasnoludki, jakby miał się skulić. Odwrócił wzrok z powrotem ku czołu pochodu i odszedł od nich dwa kroki, by móc znów podążać obok Keldorna jako szpica.

- Ten wasz towarzysz to niezły chojrak - Rzucił krasnolud jak gdyby nigdy nic do towarzyszącego mu Marcusa. - Ale tych waszych towarzyszek to lepiej nie drażnić, kurwa wolałbym chyba spotkać rozłoszczonego bronto niż zdenerwować którąś z nich...

Ciężko było powiedzieć, ile zajęła im sama podróż lochami, jednak pewność siebie prowadzącego ich Keldorna dodawała im wyraźnie otuchy - jedynie idący obok Marcus, mógł dosłyszeć siarczyste przekleństwa, które rzucał co jakiś czas pod nosem ich przewodnik, postanowił jednak nie dzielić się swoimi wątpliwościami z resztą. Poza tym - cały tunel wyglądał tak samo i nikt z nich - oprócz Keldorna i Agi - nie był w stanie dostrzec żadnych różnic. W końcu jednak krasnolud stanął zadowolony, gdy doszli do schodów prowadzących do góry.

- Mówiłem, że dam radę kurwa jego mać! Jesteś mi winien 10 suwerenów - Wskazał trymfująco palcem na Reinarda - I co teraz skurwysynu?!
Agi przewróciła oczami. Jeśli chodziło mu o ten konkretny korytarz, to mogli być tu dwie miarki świeczki wcześniej. Widać jej więź z kamieniem była nieco silniejsza niż jego. Dało jej to do myślania. Najwyraźniej tracenie zmysłu kamienia nie było zabobonem… Odruchowo pogładziłą najbliższą ścianę.

Najemnik skrzywił się.
- Zamknij się bo nas usłyszą...

Azut bez słowa wdrapał się po schodach, aby zniknąć w półmroku i wrócić po kilku minutach. Cała kompania milczała niemal wstrzymując oddech czekając na wieści.
- Jest czysto, powinniśmy dać radę się przemknąć do punktu zbiórki.
- To daleko? - zapytała natychmiast Agi, prosząc o wskazówki.
Czarnoskóry najemnik pokiwał głową.
- Nie, ale musimy uważać, żeby nie natknąć się na żaden z patroli. To może być kłopotliwe o tej godzinie.
- Nie ma na co czekać. - wyszeptał Marcus, ze wzrokiem wbitym w schody. - Czekanie w niczym nam już nie pomoże. - powiedział, i przez chwilę wyglądało na to, że pot perlący się mu na czole znaczy strach i zniewieściały ani kroku nie poczyni. Po sekundzie jednak zaczął spokojnie pokonywać kolejne stopnie, nie chcąc wyprzedzać ich szpicy - nie znał wszak drogi - ale nie lękając sie kłopotów.
Lub, po prostu, lękając się czegoś bardziej.

 
Drahini jest offline