27-07-2016, 18:49 | #21 |
Reputacja: 1 | Pochód więzienny
__________________ Nikt nie traktuje mnie poważnie! |
27-07-2016, 20:06 | #22 |
Reputacja: 1 | Agi zdążyła zgłodnieć naprawdę porządnie, nim się w końcu uspokoiła się na tyle, by móc jasno myśleć. Tym właśnie się zajęła w czasie, który nadszedł. Knuciem i analizowaniem siedząc niemal bezruchu. Ale w końcu nawet to nie wystarczyło. - No dobrze, moje panie. Nie wiem, jak wy, ale ja mam dość - zaczęła, kiedy czekanie na cokolwiek stało się zbyt męczące by je zdzierżyć. - Czekamy dalej na któregoś z tych spragnionych rozrywki jełopów czy symulujemy bójkę miedzy stronnczkami dwóch przeciwnych stron? - Z całym szacunkiem - Rina potarła ramiona by nieco się rozgrzać - Ale moim zdaniem to nie jest dobry pomysł - zniżyła nieco głos - Posiadłość jest pełna strażników, raczej nie uda nam się wydostać nawet jeśli przebierzemy się w ich uniformy. Wiem z doświadczenia, że jeśli są oni najemnikami, to znają się dosyć dobrze i wszelki blef raczej jest spalony na początku. Poza tym robiąc to najprawdopodobniej tylko pogorszymy swoją sprawę - nie chciała dosadnie stwierdzić, że skoro osoby z przeciwnego stronnictwa dobitnie pokazały jak mało liczy się dla nich honor to najprawdopodobniej wydadzą ich przy najbliższej okazji, by tylko przypodobać się lordowi… - Jeśli chodzi o moje stanowisko to powinniśmy poczekać i zobaczyć jakie plany względem nas ma lord. Może nam to wyjść na lepsze niż ewentualne tortury z powodu próby ucieczki. On chce nas żywych, ale nikt nie powiedział, że nie możemy być trochę uszkodzeni. A ja lubię swoje kończyny. Zielonej ciężko było odmówić racjonalności, która wybrzmiewała w słowach Riny. Westchnęła jednak ciężko. Wszystko mogła znieść. I smród i głód. Ale nawet miła dla krasnoludzkich oczu ciemność nie była w stanie powetować uczucia osaczajacego zamknięcia, które dumne stworzenie, jakim była Agi, ciężko znosiło. Ze wszech miar starałą się też panować nad niechęcią, którą odczuwała do stronniczki Loghaina, z którą były zamknięte. Po co pogarszać sytuacje. - Przysięgam, że wykastruję zębami pierwsze bydle, które przyjdzie się tu zabawić - wymamrotała cicho pod nosem, żeby spuścić z siebie choć trochę ciśnienia. Jej pra-prababka wycięła kiedyś taki numer, kiedy rodzice na siłe pożenili ją z kawałem skutwiałego buca. Oczywiście całą politykę rodzinną i duży interes szlag trafił, ale paradoksalnie Ima Tuhonen wyszła na tym z czasem lepiej. Choć nie każdy członek rodu i jego przyjaciel odnajdują rodzinną legendę o tej krewkiej dziołsze za nobilitującą… Oczywiście uzbrojony żołnierz to nie to samo, co nagi, spasiony wieprz, ale cóż… warto będzie słono za to zapłacić. Krasnoludce odpowiedział cichy, ale radosny śmiech, który zdecydowanie nie pasował do tych ponurych ścian - Pani Agi - Rina popatrzyła na nią przyjaźnie - To, że uważam iż JESZCZE nie nadarzyła się dogodna okazja do ucieczki nie znaczy, że mój bojowy duch przygasł, łatwo nas nie wezmą - zapewniła - Poza tym nie zamierzam by zgwałcili mnie lub którąkolwiek z nas jak portową ladacznicę bez oporu - popatrzyła tutaj nawet na stronniczkę Loghaina - Mam nadzieję, że ty pani również zamierzasz wesprzeć nas swoją osobą. Na chwilę obecną należy zawiesić broń, najpewniej się zgodzisz - mimo zmarznięcia i zesztywniałych od siedzenia kończyń podniosła się z gracją i usiadła obok Agi - Zaś co do nas, pani - uśmiechnęła się znowu z ciepłem - Możesz liczyć, że cokolwiek się nie stanie jestem u twego boku, nawet jeśli nastąpi zdrada… - pokazała tu dyskretnie oczami kobietę - ...to z mojej strony nie musisz się jej obawiać - wyciągnęła dłoń do towarzyszki - Może też wreszcie przejdziemy na “ty”? Rina. Agigren natychmiast odpowiedziała nie tyle uściskiem dłoni, co serdecznie przytuliła kobietę. - Jestem Agi. Albo Zielona. I nawet do głowy by mi nie przyszło posądzać cię o małość ducha - zapewniła, gdy już ją wypuściła z objęć i przyjaźnie poklepała po ramieniu. Nagły gest zdziwił kobietę, ale jednocześnie spowodował kolejną salwę radosnego śmiechu i dodał otuchy tak ważnej w sytuacji, w której się znaleźli - Jakoś się stąd wydostaniemy, musimy po prostu wyłapać odpowiednią okazję - zapewniła już z całkowitym przekonaniem i oparła się o ścianę lochu - Byłaś kiedyś nad jeziorem Kalenhad? - spytała po chwili - Na jego temat krąży pewna legenda… - zaczęła, a słowa dalej płyneły już same. Opowiadała towarzyszce historie, które były jej ulubionymi, później te które słyszała wcześniej, dawniej… Wreszcie przygody, które spotkały “pewną urokliwą najemniczkę”. Miała nadzieję, że w ten sposób nie tylko zabije nudę swoją, ale również Agi, a i jej samej robiło się z każdą chwilą lżej na sercu. Krasnoludka z kolei żałowała że nie ma czym nabić swojej fajki. Wobec dobrej opowieści tylko tego jej brakowło. Wszystko jednak zostało przy jej ekwipunku. Słuchała Riny z uwagą. Niektóre z tych opowieści sama czytała, ale pozostałe były dla niej nowością, a Rina wszystkie opowiadałą z bardzo ciekawej perspektywy i po swojemu. Krasnoludka oczarowana czekała tylko na to, żeby oddać przysługę i po jakimś czasie (któż mógł stwierdzić, ile go minęło w stęchłej ciemności, która je otaczała) raz jedna, raz druga opowiadała jakąś historię na użytek wszystkich obecnych. Agi udało się nawet znaleźć na ścianie lochu znajomego grzyba, który był absolutnie niegroźny, a doskonale zbierał w sobie wilgoć. Smakował źle, ale jeśli to była jedyna namiastka wody, na jaką mogły obecnie liczyć, nie zamierzała grymasić. Pokazała brunatną narośl pozostałym towarzyszkom niedoli, tłumacząc, że po wyssaniu całości wody z grzyba należy go wypluć. Co zrobią z tą więdzą, to ich sprawa. Sama Agi ciamkała ostrożnie oderwany od kamienia gąbczasty kawałek. Starała się skupiać na opowieściach, bo w przeciwnym razie myślała o tym, jak potraktowano Markusa i wtedy zalewała ją krew. Na wszelki wypadek opowiedziała Rinie o tym, co zapamiętała z twarzy człowieka, który otłukł Marcusa najdotkliwiej. |
28-07-2016, 22:25 | #23 |
Reputacja: 1 | Powinna była się domyślić. Powinna! Powtarzała to sobie z wyrzutem, czuła wściekłość, nie wzięła nawet pod uwagę, że wszystko może potoczyć się w ten sposób, zaślepiona wszystkim dookoła zapomniała jakim człowiekiem był lord… Zawsze uważała go za mężczyznę mającego własny honor. Najwyraźniej ludzie się zmieniają, albo to ona nigdy nie poznała Weynara wystarczająco... Gdy strażnicy skonfiskowali im broń i wyprowadzili z sali obrad zachowywała się spokojnie, nie stawiała oporu, wiedziała, że nie ma to żadnego sensu, jednak pierwsze zdziwienie przyszło, kiedy zaczęli przemocą traktować Marcusa, drugie gdy okazało się, że nawet w miarę suchy loch z pryczami to za duże wymaganie… W głowie ciągle miała leżące na posadzce korytarza bezwładne ciało towarzysza zasypywane ciosami, a później głuchy odgłos, gdy został wrzucony do celi. Nie chciała pokazywać tego po sobie, ale wściekłość ustąpiła miejsca żalowi, czuła się źle z tym czego doświadczył mężczyzna tylko dlatego, że chciał ich bronić. Bestialskie traktowanie, bezkarność strażników… czy to znaczyło, że groźby na temat „towarzyskiej wizyty” u kobiet mogły być czymś więcej niż tylko przekomarzaniem i chęcią złamania? Zwinęła się w kłębek opierając o zimną ścianę, ukryła twarz między kolanami, które objęła ramionami. Wdech… wydech… wdech… Powoli się uspokajała, była już w podobnej sytuacji i jakoś wszystko przetrwała, wyszła z tego cało, a po latach nawet miała skłonność żartować z tej przygody… tylko… tylko wtedy za plecami nie miała zimnego kawałka kamienia, a inne ciepłe ciało opierające się o nią. Wystarczyło wtedy odwrócić się by zobaczyć twarz przyjaciela, który zapewniłby, że jakoś z tego wybrną… Właśnie, Brego… Kolejna fala czegoś nieprzyjemnego spłynęła przez gardło, pierś, zatrzymując się gdzieś w brzuchu niemiłym uściskiem. Czy wiedział? Jeśli tak to dlaczego jej nie ostrzegł?! Nagle przypomniała sobie jego głos każący uważać… Może to była owa przestroga… a może nie? Czy świadomie pozwoliłby jej pakować się w takie niebezpieczeństwo? Czy zgodziłby się by brała udział w negocjacjach, które miały się skończyć zamknięciem w lochu z groźbą zdania na brutalnych, rubasznych strażników? Albo wręcz z niebezpieczeństwem stracenia życia lub okaleczenia? Z przegryzionej wargi musiała popłynąć odrobina krwi, bo poczuła w ustach metaliczny posmak. Nie zrobiłby tego, nigdy by jej tam nie puścił ze świadomością, choć cieniem podejrzenia, czym to się skończy! Ale… czy jednak jabłko może tak daleko upaść od jabłoni? Czy w wyborze między ojcem a nią mogła być tą ważniejszą? Co jeśli brał udział w spisku i celowo… celowo… NIE, DO CHOLERY, NIE! Wciąż przygryzając wargę stuknęła lekko potylicą o ścianę chcąc wyrzucić te horrendalne myśli z głowy. Jak mogła choćby brać to pod uwagę?! JAK?! Znali się od dawna, razem przeżyli dziesiątki przygód, wyłgali się z niejednych kłopotów i przegadali tyle godzin, że znali się jak łyse konie. Poszłaby za nim na sam kraniec Pustki i z powrotem, zawsze miała świadomość, że on za nią też… aż do dzisiaj… Dlaczego nagle, chyba pierwszy raz w życiu, postawiła jego oddanie pod wątpliwość? Wzięła głęboki oddech, zamknęła oczy i rozluźniła ciało, jak zwykle gdy ogarniało ją tak wielkie nagromadzenie negatywnych emocji wyobrażała sobie, że jest w zupełnie innym miejscu, w innym czasie: leży na trawie, w nocy, patrzy w niebo, gdzieś niedaleko słychać trzaskanie ognisk i wesołe rozmowy towarzyszy podróży, w powietrzu unosi się apetyczny zapach pieczonego mięsa... Mimowolnie jej usta wygięły się w delikatny łuk, na ciało i duszę spłynęła błogość, lekkość, spokój… - Cokolwiek by się nie stało, Ri, cokolwiek, zawsze jestem z tobą – szepnęła cicho do samej siebie słowa, które powtarzał jej niezmiennie gdy zaczynała choć na moment wątpić. Zawsze, kiedy zarywali noce rozmawiając o tym co ich nurtowało, a później, gdy pisali listy, długie, szczere, będące jedyną nitką łączącą ich z przeszłością. Nitką, na której wisiała cała nadzieja Riny, wszystko co… chciała mieć. Ta myśl przeszyła ją niczym piorun. Zmarszczyła brwi. Utracenie go było jej największą obawą, a myśl, że mógłby ją zdradzić paliła tak, że chętnie poddałaby się ćwiartowaniu, aby choć na moment uśmierzyć owo cierpienie. Wiedziała, że jeśli poświęci na tego typu rozmyślania choćby sekundę więcej to oszaleje albo rozpłacze się jak mała dziewczynka, z ratunkiem przybyła niespodziewanie Agi - No dobrze, moje panie. Nie wiem, jak wy, ale ja mam dość – usłyszała jej głos. Otworzyła oczy i spojrzała wymieniając z nią kilka zdań, które powoli przerodziły się w rozmowę… wreszcie w opowieść… A dzięki skupieniu na losach znanych postaci i pokrzepiającej obecności krasnoludki mogła wreszcie oderwać uwagę od demonów zaprzątających nachalnie myśli. Była stosunkowo bezpieczna, a skoro ona to również Agi i Marcus, Brego nie pozwoli przecież by cokolwiek im się stało. Pomoże. Wierzyła w to ślepo… albo przynajmniej chciała wierzyć całą sobą, bo większy strach od gniewu lorda wzbudzała w niej jedynie perspektywa utraty tego, co było jej najdroższe.
__________________ "Wczoraj wieczór myślałem o ratowaniu świata. Dziś rano o ratowaniu ludzkości. Ale cóż, trzeba mierzyć siły na zamiary. I ratować to, co można." A. Sapkowski |
31-07-2016, 00:04 | #24 |
Reputacja: 1 | Dwójka strażników wprowadziła Tevinterczyka do pomieszczenia. Długi okres spędzony w celi dał mu się bardzo we znaki - był brudny i wychodzony, a rana na nodze goiła się powoli, ale mógł się poruszać kulejąc. Nikt patrząc na niego teraz nie powiedziałby, że jest ambasadorem zagranicznego państwa. Komnata była mała, ale dość bogato urządzona. W samym środku znajdowało się biurko wraz z dwoma fotelami po obu stronach, na ścianach wisiały obrazy upamiętniające sławne momenty historyczne, a pod ścianą znajdowała się przeszklona szafka z różnymi alkoholami. Jedyną osobą, która znajdowała się w pomieszczeniu, był średniego wzrostu mężczyzna w sile wieku. Jego szczupła sylwetka i zdyscyplinowana postawa świadczyła o wojskowej przeszłości. - Możecie wyjść - Rzucił tylko do strażników - Proszę usiąść Lordzie Ackerley, napije się Lord czegoś? - Powiedział spokojnie. Był zmęczony, obolały i głodny. W oczach miał nienawiść, a na sobie brud. A ON śmie pytać sie go o alkohol?! - Ta.. dawaj… Twoja godność? Nie wydaje mi się, by miał okazje usłyszeć twoją godność. Wydawało się, że teraz ma wszystko gdzieś.. Nawet nie miał siły usiąść. Mężczyzna skłonił się lekko. - Richard Brightwell, majordomus Lorda Wayneara do usług - Mężczyzna przez chwilę przebierał w szafce szukając odpowiedniego trunku - Ach! Znalazłem, wino prosto z południowego Orlais, znakomity rocznik! - Zadowolony z siebie wyciągnął karafkę z winem, wraz z dwoma kielichami i postawił na stole. Po chwili napełnił oba naczynia i wręczył jedno magowi. - Za spotkanie! - Wzniósł kielich do góry, czekając na reakcję mężczyzny. Mag pociągnał, jak gdyby to ostania rzecz, jaką miałby w ustach - Richard… Więc, o co chodzi? Rozumiem, że raczej nie chciał mnie Pan zobaczyć, prawda? Po tym, co zrobili Ci siepacze, co tutaj się do jasnej cholery dzieje?! Zostałem zaatakowany! - Był wyraźnie zdołowany, i wściekły. Mężczyzna również wypił zawartość kielicha jednym haustem i poprawił swoje sumiaste wąsy. - Lordzie Ackerley nie ma powodu do gniewu. Z zeznań strażników wynika to, że mogło to się potoczyć zupełnie inaczej, gdyby od początku chciał pan współpracować. Nie zaprzeczy pan chyba, że wszystko potoczyło się nie tak jak powinno? - Twarz majordomusa pozostawała całkowicie obojętna i nie zdradzała żadnych uczuć. - Mówiłem tym kretyną! Że się przebiorę! Ale banda, debili nie potrafi zrozumieć najprostrzego polecenia! - Niemal wybuchł - To, co mówią Pana ludzie, to oszczerstwa, i mam prawo być zły! - miał ciężki oddech, prawie sapał - Czego chcesz? Mężczyzna wzruszył jedynie ramionami. - Słowo przeciwko słowo… - Powiedział i machnął ręką - Zapomnijmy jednak o dawnych sporach. Mój pan ma dla ciebie lordzie bardzo intratną propozycję, która jak sądzę, mogła by was bardzo zainteresować - Mężczyzna uważnie obserwował reakcję maga, czekając na jego odpowiedź. - Co?! Słowo przeciw słowu?! Jestem LORDEM i ambasadorem! Zrównujesz mnie z tamtymi śmieciami?! Kto wyznaczył takiego… głą...co to za propozycja? - ugryzł sie w język. Majordomus zignorwał zniewagę. - Cieszę się, że się zrozumieliśmy - Skinął głową - Lord Waynear byłby bardzo zainteresowany możliwością nawiązania… - Zatrzymał się na chwilę szukając odpowiedniego słowa - Bliższej współpracy z wielkim Imperium Tevinter. Wierzymy w to, że ktoś z tak wspaniałego rodu z byłby bardzo pomocny w ewentualnych negocjacjach. Czarodziej spojrzał na swoje nogi. Nie były interesujące, ale nie wiedział co ma zrobić. - Tia…? Ale, co Waynear może zaproponować imperium? Widziałem jego miasto i zwyczaje, raczej nie robią wrażenia. - Uśmiechnął się do rozmówcy Mężczyzna odwzajemnił uśmiech. - Proszę mi wierzyć, ale nie widział pan jeszcze nawet namiastki tego co jesteśmy w stanie zaproponować Imperium, jednak - Przerwał na chwilę - Nie lubimy wykładać wszystkich kart na stół już w pierwszej turze - Podniósł karafkę z winem - Może jeszcze trochę wina wasza lordowska mość? - Widziałem wasze cele, widziałem wasze karczmy, widziałem wasze slumsy, chcesz powiedzieć, że to jeszcze nic? No proszę, proszę. Co takiego, jeszcze możecie nam zaoferować? Wino? Jasne, dawaj! - Powiedział, starał się zgrywać twardego. Mężczyzna niewzruszony podał napełniony puchar magowi. - Lordzie… Proszę mi wierzyć, że to czego doświadczyliście do tej pory to był dopiero przedsmak naszej prawdziwej gościnności - Powiedział spokojnie - Za Ferelden! - Wzniósł ponownie puchar do góry. Wykrzywił się na dźwięk słowa “gościność” - Może, zrobimy mały test, co Ty na to, Panie? - odparł odstawiając wino - Coś, co pomoże mi uwierzyć, w waszą szczerość! Majordomus uniósł brew pytająco. - Co ma lord na myśli? Na twarzy maga pojawił się olbrzymi uśmiech - Chcę, byś przyprowadził tych strażników, z tawerny. Zakutych w łańcuchy…. - To nie jest możliwe - Powiedział tylko - Tamci ludzie nie należą do nas, tylko do naszych cennych sojuszników. Są opłacani przez nich, więc nie podlegają bezpośrednio nam - Mag wyczuł, że jego rozmówca zakończył temat. - Więc, gówno możecie nam zaproponować, skoro macie problem z czymś takim. - Naprawdę, poprawił mu się humor - Postaraj się, wtedy będziemy rozmawiać. To mój warunek. - podniósł się z miejsca. - Nalegałbym, żeby jednak zajął pan swoje miejsce - Powiedział spokojnie Brightwell - Nie wysłuchał pan nawet naszej propozycji. - A Pan, nie spełnił mojej… Niech strace, mów - Miał wrażenie, że zdominował rozmówce. - A co dokładnie może pan stracić, lordzie? - Majordomus chwycił za słówko swojego rozmówcę. - Cierpliwość… - Dokończył z wymuszonym i nerwowym uśmiechem - To mała cena - Powiedział beznamiętnie Majordomus i złożył ręcę przed sobą - Zapytam więc lordzie jeszcze raz, czy nam pomożesz i staniesz po naszej stronie? Mag był wyraźnie zmęczony, po prostu cały czas pytał i stał w miejscu - Ale do jasnej cholery, w czym? - Mój Lord chciałby, abyś panie użył swoich rodzinnych wpływów i zjednał ich do naszej sprawy, tak, aby obalić dwóch fałszywych króli i oddać władzę w Fereldenie w ręce racjonalnych ludzi - Powiedział spokojnie. - Gdyby mój ojciec chciał, to by tego waszego Fereldenu, by nie było. I tutaj jest problem, chcecie korone, a nie potrafisz załatwić paru najemników? Nie mniej, mogę coś zasugerować. Jeżeli, wypuścisz resztę z więźniów, przedstawie te propozycje, Ojcu. Może być? - I tak, ojciec raczej go wyśmieje, ale co mu tam Brightwell zrobił zniesmaczoną minę. - Ci najemnicy tak jak wspomniałem nie należą do nas, a my tutaj w Fereldenie bardzo cenimy sobie zawierane umowy - Podkreślił - Co do pozostałych więźnów, nie jest to akceptowalne. Propozycja tyczy się tylko i wyłącznie ciebie mój panie, jeśli chcesz możesz z niej skorzystać, albo wrócić do smutnego życia tam na dole - Wzruszył ramionami - Jaka będzie pana decyzja? |
01-08-2016, 22:33 | #25 |
Reputacja: 1 | Zamek Northwall, Ferelden. 9:30 Smoka. Nikt nawet nie miał siły, żeby zareagować po tym jak strażnicy wrzucili z powrotem do celi Ackerleya, a on sam nie miał ochoty, aby wchodzić w jakąkolwiek rozmowę z resztą współwięźniów. Oko Marcusa wychwyciło jednak w półmroku dziwne zachowanie Tevinterczyka - wyglądało na to, iż bardzo uważał na swoją prawą dłoń, a opierając się na niej wydawał dziwne syki bólu. Mężczyzna nie był do końca pewien czy towarzysz zranił się wcześniej sam czy może stało się podczas uwięzienia. Niedługo jednak i on miał możliwość opuszczenia celi. - Lord Waynear chce cię widzieć - Powiedzieli, wyraźnie rozbawieni całą sytuacją, strażnicy do Marcusa i brutalnie wyciągnęli go z celi. Wrócił po trzech, może czterech godzinach. Umyty, przebrany i jeszcze bardziej zamknięty w sobie. Najwyraźniej magowie zajęli się również jego obrażeniami, których doznał po starciu ze strażnikami w korytarzu, gdyż teraz zamiast leżeć nieruchomo, preferował, siedzenie w milczeniu z podwinietymi do klatki piersiowej kolanami. Cokolwiek się tam zdarzyło, wstrząsnęło gwardzistą do głębii. W celi kobiet atmosfera nie była znacznie lepsza. Pomimo wzajemnego wsparcia jakie okazywały sobie Rina i Agi, obie panie powoli zaczynały tracić nadzieję i zaczynały ogarniać je wątpliwości. Jak dotąd żaden ze strażników nie przyszedł w obiecane 'odwiedziny', ale wszystkie zdawały sobie sprawę z tego, że prędzej czy później taka wizyta nastąpi, a one nie będą miały większych możliwości, aby się obronić przed potencjalnymi napastnikami. Dodatkowo Ýridhreneth źle znosiła rozłąkę z Ackerleyem, co bardzo zdziwiło resztę kobiet, biorąc pod uwagę jak ją traktował. Ona jednak nie miała zamiaru o tym rozmawiać i tłumaczyć, widać było, iż łączyła ich bardzo specyficzna więź. Najgorzej jednak ze wszystkich więźniów całą sytuację znosili emisariusze Loghaina, całkowicie złamani zdradą i wsadzeni do cel ze swoimi przeciwnikami. Odzywali się rzadko, odburkujac pojedyńcze zdania zapytani, wskazując, iż cała sytuacja po prostu ich przerosła i już dawno się poddali. Dla kontrastu Conrad Bratter był prawdziwą ostoją spokoju i jako jedyny chyba nie poskarżył się na nic w trakcie uwięzienia. Zirytowany Ackerley zadał mu nawet pytanie czy nie zamartwia się całą sytuacją, on odparł jedynie - 'A czy to pomoże?'. Swoją postawą nieco ożywiał nadzieję współwięźniów. *** Dochodzące z korytarza dźwięki rozbudziły uwięzione kobiety. Odgłosy odległych kroków i ciche rozmowy. Grupa kilku osób. Było zdecydowanie za wcześnie na kolejny posiłek, poza tym z reguły przynosiły je góra dwie osoby. Wszystkie zdawały sobie sprawę z tego, że nie jest to standardowa sytuacja, jednak nie mogły nic zrobić. Nigdzie uciec. Mogły jedynie czekać na to co się stanie. Kroki z kolei stawały się coraz głośniejsze, aż w końcu grupa zatrzymała się przed ich celą. - To tutaj - Powiedział jakiś głos i za chwilę kobiety usłyszały odgłos przekręcanego w zamku klucza i przesuwanej blokady. Kiedy drzwi się uchyliły Agi ku swojej zgrozie od razu rozpoznała postać oświetlaną przez pochodnię stojącą w nich. Dave. - A więc znowu się spotykamy moja droga. Nie jesteś już tak wygadana jak wcześniej - Powiedział do krasnoludki z uśmiechem na ustach - W końcu obiecałem, że złożę ci wizytę... Mam nadzieję, że czekałaś z utęsknieniem? Zanim krasnoludka bądź ktokolwiek zdążyła cokolwiek odpowiedzieć do pomieszczenia wkroczyła kolejna osoba. - Dość już romansowania. Będziesz miał na to mnóstwo w trakcie podróży, musimy się spieszyć, aby zdążyć przed wschodem słońca - Rina od razu rozpoznała głos Brego - A ty moja droga nie wyglądasz zbyt dobrze, chyba brak słońca źle wpływa na twoją cerę - Uśmiechnął się do niej i podszedł, aby podać dłoń i pomóc wstać. - Jak się czują nasi pozostali goście? - Powiedzi Dave do osób zgromadzonych w korytarzu. - Nieco małomówni i osłabieni, ale dadzą radę iść o własnych siłach. Na szczęście nie będziemy musieli ich targać - Odpowiedział ktoś z zewnątrz. Do środka agresywnym krokiem wszedł krasnolud z brodą zaplecioną w warkoczyki - Rina rozpoznała w nim Keldorna spotkanego wcześniej w tawernie. - No kurwa! To jest dopiero dobra robota! Założę się, że krasnoludy brały udział w drążeniu tych podziemi, pierwsza klasa! - Wydawał się lekko podpity - A ty młoda damo lepiej pilnuj lepiej swojej broni, ci parszywi ludzie nie potrafią docenić profesjonalnej roboty! - Podszedł do Agigreen i oddał jej młot bojowy. - A ty leniwo kupa gówna - W środku pojawił się wytatuowany Reinard targający broń - mógłbyś chodź raz się na coś przydać i pomóc! A nie ja muszę znowu kurwa wszystko targać! - Zamknijcie w końcu mordy bo nas usłyszą w całym zamku - Powiedział spokojnie czarnoskóry Azut, który pojawił się w drzwiach - Musimy ruszać, już. Inaczej cały plan szlag trafi.
__________________ "Przybywamy tu na rzeź, Tu grabieży wiedzie droga. I nim Dzień dopełni się, W oczach będziem mieli Boga." |
12-08-2016, 23:40 | #26 |
Reputacja: 1 | Rina siedziała cicho bawiąc się w klejnotem wiszącym na jej szyi, jednak gdy w oddali usłyszała kroki zamarła - Szlag… - mruknęła szturchając dyskretnie Agi, wytężyła zmysły gorączkowo myśląc co zrobić. Wszystkie jej najgorsze obawy miały się ziścić tu i teraz. Która pójdzie na pierwszy ogień? – Co robimy? – rzuciła ledwie dosłyszalnym szeptem, nie zdążyły jednak ustalić sensownego planu działania gdy kraty się otworzyły. Kobieta zacisnęła pięści i już miała zacząć protestować, wyzywać mężczyznę od najgorszych, czy też robić cokolwiek innego by tylko pomóc przyjaciółce, ale znajomy głos sprawił, że zamarła jak posąg - Krytykujesz mój wygląd? Jestem pewna, że nawet teraz wyglądam setkę razy lepiej niż większość kobiet, które zwykle widujesz – zrobiła udawaną obrażoną minę- Zapraszam do nas na tydzień, wtedy ja to samo powiem o tobie, ale nie zapomnij zabrać dla mnie ciepłych skarpet i beczułki najlepszego piwa – wstając uścisnęła podaną rękę czując jak jej ciepło zdaje się emanować na całe ciało, radość wybuchła nagle, nie potrafiła jej już powstrzymać, roześmiała się cicho i wpadła mu w ramiona mocno, z całych sił – Wiedziałam – szepnęła cicho, tak by tylko on ją słyszał, śmiała się ledwie dosłyszalnie, a kciukiem otarła niesforną kroplę, która jakimś cudem znalazła się przy jej oku. Ale nie, z pewnością nie była to łza! – Na wszystkie demony, to się dopiero nazywa odsiecz! – zwróciła się do przybyłych mężczyzn – Dobrze was znowu widzieć, nawet nie wiecie jak – uścisnęła im dłonie – Agi, to przyjaciele – zapewniła krasnoludkę i zdjęła szybko pantofle by w nie zdradzić ich stukotem obcasów odbijającym się od cichych ścian posiadłości – Jaki mamy plan poza tym, że opuszczamy tą przedłużoną imprezę? – spytała i podeszła znów do przyjaciela – Kolejna wspólna podróż? – rzuciła nawiązując do słów, które wcześniej wypowiedział – Piszę się w ciemno – sprzedała mu lekkiego kuksańca, czekając aż zbiorą się do opuszczenia lochów. - Na to się zanosi - Wzruszył jedynie ramionami i uśmiechnął się - Opowiemy wam wszystko po drodze. Agigreen nie uspokoiła się równie łatwo. Owszem, kto jak kto, ale Rina raczej potrafiłą dobierać znajomych, niemniej ich sytuacja wcale się jeszcze nie popawiła. No i ten strażnik… Agi zgrzytnęła zębami, ale po cichu. - Macie czujki? - zapytałą szeptem swojaka, który oddał jej broń. Zauważyła, że nawet mimo podchmielenia podał jej młot tak, aby mogła ująć trzonek niżej od niego. Miłe. Takie drobiazgi zwłaszcza czynią krasnoludem na powierzchni. Krasnolud odpowiedział znacznie głośniej niż zamierzał, powidując to, że krasnoludka się wzdrygnęła. - A gdzie tam… - Machnął ręką - To szybka akcja, kto by się przejmował takimi pierdołami - Powiedział pewnym siebie głosem. Zielona mocniej ujęła trzon swojej broni w dłonie. Dodało jej to otuchy. - To chodźmy - zwróciła się do człowieka, którego z uścisku wypuściła Rina. - Tę damę proponuję wziąć w środek, żeby się nam nie zgubiła - dodała, wymownie spoglądajac na stronniczkę Loghaina. Lady Eleena spojrzała na krasnoludkę i pozostałych tępym wzrokiem. - Cokolwiek, cokolwiek do jasnej cholery! Tylko mnie stąd wyprowadźcie! - Widać było, że jest na skraju załamania nerwowego i mocno przeżyła swoje uwięzienie. Dave zerknął na wszystkich. - Koniec tego, zbieramy się. - Spojrzał hardo na krasnoludkę - Mam nadzieję, że tym razem nie będziesz sprawiała problemów. - Nie - odprała Agi krótko. - Doceniam tez Twój talent aktorski Panie. I muszę powiedzieć, że jestem niezmiernie wdzięczna za pomoc… Ale nie jestem z Panem na “ty”. Mówiąc to, Agi stanęła z jednej strony Riny, która po drugiej ręce miała cichą, ale w pełni czujną i gotową do działania elfią służącą Lorda magistra, której imienia niestety Agi nie potrafiła spamiętać. Choć bardzo tego żałowała. - Jesteśmy gotowe. Strażnik wzruszył jedynie ramionami. - Wybacz, ale niezbyt interesuje mnie twoja opinia… - Daj mu spokój moja droga - Powiedział bezczelnie podchmielony krasnolud - Dave może nie wygląda, ale to dobry chłop! Mimo, że charakter ma chujowy… Ale to on wszystko wymyślił i to on wziął na siebie całą odpowiedzialność! Ma łeb na schwał i gdyby nie on to nigdy byśmy was nie wydostali! Agi nic na to nie odpowiedziałą, ale długim i bacznym spojrzeniem obdarzyła owego Dave’a. Wiedziała, tak samo jak i pewnie on, że skoro tak dużo zaryzykował, to musi albo uciekać z nimi, albo dać się otłuc na tyle mocno, żeby wygladał na wiarygodną ofiarę napaści uciekinierów, która starałą się ich zatrzymać. Chyba, że towarzystwo miało jakiś inny pomysł. Póki co czekała, aż dadzą sygnał do wymarszu z tej podłej nory. Rina przysłuchiwała się wymianie zdań przyjaciółki i strażnika mając w głowie myśl, że życie zdecydowanie bywa przewrotne - Najchętniej zostawiłabym tych tutaj - wskazała brodą na stronników ich przeciwnika - by sami przekonali się czy faktycznie honor i oddanie to takie przestarzałe frazesy - sktwierdziła patrząc mściwie i zakładając ręce na piersi. Jej urażona duma i zachowanie kobiety domagały się zadośćuczynienia w postaci złośliwości i zemsty - Skoro jednak Agi okazała się wielkoduszna… - wzruszyła ramionami i westchnęła - Brego - podeszła bliżej nachylając się - W lochu obok jest jeszcze Marcus, nasz towarzysz - popatrzyła na niego czekając co powie. Zamierzała się upierać by zabrać także owego rycerza, ale chciała najpierw przekonać się, czy wzięli go pod uwagę przy układaniu planu i czy w ogóle mieli klucze do krat drugiej celi. Mężczyzna kiwnął głową. - Ich też musimy zabrać, nie zostawiamy nikogo. Dave doskonale wie, gdzie się znajdują. Strażnik zamyślił się. - To ten zniewieściały i buńczuczny? - Zapytał uśmiechając się. - To, że jego aparycja jest nieco… em… mniej oczywista - wreszcie znalazła odpowiednie słowo - nie znaczy, że jest zniewieściały. To bardzo honorowy mężczyzna o dobrym sercu i najprawdopodobniej również doskonały rycerz - podniosła palec by wzmocnić swoje słowa - Ale dość gadania, chodźmy już po nich i wynośmy się, mam wrażenie, że znam w tym lochu każdy kamień... Marcus poruszył się niespokojnie, gdy po krókim brzęczeniu na wyszukiwanie klucza zza grubych dębowych drzwi - jedynego dźwięku, jaki doszedł od wielu godzin - rdzewiejący i pokryty grzybem zamek obrócił się zaróno ze zgrzytem, jak i mlaśnięciem. Mężczyźni w celi odruchu zasłonili przedramionami nawykłe do zupełnej ciemności oczy, gdy światło niesionej lampy wpadło do środka, znacząc poświatę na podłodze i ukrywając jako cienie sylwetki idące cichym orszakiem uciekinierów. Kiedy Dave wchylił się do celi, dziewczęca twarz Królewskiego Strażnika spośród jeńców ściągnęła się jak gładka maska, oczy zogniskowały na strażniku i tylko na nim, usta zwęziły w kreskę. Nawet nie drgnął, i nie mrugał. Rina skrzyżowała ręce na piersi i patrzyła na mężczyzn, jednak nie wydawało jej się żeby dobrym pomysłem było, aby to Dave jako pierwszy wchodził do celi niosąc nowinę o wolności. Mogło to zostać odebrane jako podstęp, sama by nie poszła za kimś, kto wcześniej ją pobił, postanowiła więc się ujawnić nim rycerz zacznie mieć wątpliwości. - Spokojnie Marcus - przemówiła i wychyliła się zza pleców pozostałych - Uciekamy stąd, pospieszcie się - popędziła ruchem dłoni - Nie ma czasu Mężczyzna wyjrzał chwilę ku Rinie. Był czysty, na torsie oprócz uniformu miał swój kirys, w oczach pustkę jaką widziała dnia tuż zanim ruszyli na fatalne negocjacje. Na jego pięknym, dziewczęcym obliczu nie było nawet śladu brudu czy zarostu. Nie poruszył się, a kobieta z bigu zauważyła, że stało się z nim coś niedobrego - Marcus - podeszła powoli do mężczyzny - Marcus, wstawaj - podała mu ostrożnie dłoń - Co się stało? Strażnik jednak, gdy wyciągnęła dłon, odsunął się od niej, również wstawszy. Nie patrzył jej w oczy. - Lord Ackerley… jest raniony. Będzie potrzebował pomocy. - powiedział tylko, na skraju szeptu. - Zajmiemy się nim - Rina wyraźnie niechętnie popatrzyła na maga, nie zamierzała już nawet udawać, że żywi do niego jakąkolwiek sympatię. Już nie musiała - Chodź, czas na nas - powtórzyła. Musieli się spiszyć, a porozmawiać mogli zawsze po ucieczce z miasta.
__________________ "Wczoraj wieczór myślałem o ratowaniu świata. Dziś rano o ratowaniu ludzkości. Ale cóż, trzeba mierzyć siły na zamiary. I ratować to, co można." A. Sapkowski |
13-08-2016, 20:34 | #27 |
Reputacja: 1 |
__________________ Nikt nie traktuje mnie poważnie! |
16-08-2016, 19:15 | #28 |
Reputacja: 1 | - Udaj się z nami. - wyciągnął rękę w podkreślającym słowa, zapraszającym geście - Twój… ojciec… jeśli znikniesz może zrzucić nasze zniknięcie, wraz z tobą być może porwanym, na twoją słabość, którą… ktoś w jakiś sposób wykorzystał. Lecz jeśli pozostaniesz… a okaże się, że jest świadom… - rozejrzał się. - Ja… - Marcus zbladł - Mówiłem… z nim. Nie będzie miał wątpliwości, że bez pomocy nie zbiegliśmy. Dla twego bezpieczeństwa, proszę panie… udaj się z nami. Dłoń na ramieniu młodego szlachcica zacisnęła się mocniej, zadrżała wyraźnie - Marcus może mieć rację - szept Riny był ledwie słyszalny - Nie wiem czy wie cokolwiek na nasz temat, czy w ogóle powiąże mnie z osobą, którą… mogłeś kiedykolwiek znać, ale jeśli jakimś cudem śledził cie… wtedy… do tej karczmy… to możesz mieć spore kłopoty Brego pokręcił głową. - Rozumiem waszą troskę, ale muszę tutaj zostać. Ktoś musi mieć oko na to wszystko, a Dave nie próżnował w ostatnim czasie i sprawił, ze wszystkie podejrzenia spadną na niego i kilku strażników, którzy parę godzin temu… Znikli i raczej długo się nie znajdą - Westchnął - To mój obowiązek, muszę być odpowiedzialny za swój ród. Mam nadzieję, że rozumiesz panie Marcusie. Cóż było robić? Karmazynwe wargi Riny zostały lekko przygryzione, ale wiedziała, że go nie przekona. Upartości mu nie brakowało. Skinęła ledwie sztywno głową i odwróciła ją patrząc gdzieś w ścianę, biorąc głęboki oddech by nie pokazać tego jak ogromne obawy nagle ją dopadły ostatecznie oddalając chwilową beztroskę. - Nie lekceważ swego ojca… - rzucił tylko Marcus. W twarzy Straż… mężczyzny widać było, że słowa panicza go nie przekonały, spojrzał jeszcze na Rinę szukając wsparcia w próbie skłonienia ich dobroczyńcy do wyruszenia z nimi. Nie dostrzegłszy jednak punktu zaczepienia po prostu odwrócił się i zaczął iść dalej wespół z Keldornem. - Jesteś pewien? - kobieta spytała szeptem, gdy Marcus ruszył - Nie dasz się przekonać? - spojrzała na niego - Wiesz, że to lekkomyślne z twojej strony, prawda? Twój honor cię zgubi. - Honor to często ostatnie co nam zostaje… Nie chcę, żeby w przyszłości mówili o nas jako zgubie Fereldenu i postrzegali jako ród, który sprzedał swoją wolność za korzyści… - Zawiesił na chwilę głos - Wiele razy widziałem jak ojciec dumał w samotności nad tym co kiedys miało miejsce. Ale nigdy nie sądziłem, że popchnie to go do takiego szaleństwa… Zauważył jak, mimo powagi sytuacji, rysy kobiety łagodnieją, rozluźniają się, a jej wargi wyginają się w ledwie zauważalny łuk - Cóż, zwykle żałujemy nie tego co zrobiliśmy, ale tego, co zrobić mogliśmy, prawda? - westchnęła - Widzę, że postanowiłeś, a przynajmniej uważasz, że tak postąpić powinieneś, więc… tak zrób. Inaczej będziesz sobie to wyrzucał przez lata, może nawet całe życie - poklepała go po ramieniu - Jeśli komukolwiek uda się to odkręcić to tylko tobie z twoimi umiejętnościami - puściła oko i dyskretnie wsunęła mu w dłoń swój pierścień - Na szczęście, na zapas, oddasz przy kolejnym spotkaniu - szturchnęła go delikatnie - Tak, nie patrz tak, to też pretekst - puściła oko. Brego objął ją lekko na chwilę. - Nie oznacza to, że wy będziecie bezpieczniejsi ani przez moment. A ja… Ja przynajmniej będę miał wygodnie - Uśmiechnał się kątem ust. Wtuliła się w niego - Dobra, jakoś to przeżyję, za jakiś czas się zamienimy, tęsknię już za wygodami i luskusami - zrobiła udawaną smutną minę - Chyba się starzeję. Brego zaśmiał się cicho. - To dopada każdego, wybacz ale starość nie radość… Agigreen wciąż milcząca, wciąż niespokojna asekurowała Lorda Ackerleya z jednej strony, podczas gdy jego zaufana elfka robiła to samo z drugiej. Mag zdawał się mocno podłąmany cała sytuacją. - Nie martw się, Panie, wszystko będzie dobrze. Jak tylko stąd wyjdziemy, znajdziemy sposób, żeby ci zdjąć te obroże. Krasnoludka znała ich magiczne zastosowanie z ksiąg, wciąż jednak uważałą to za ze wszech miar uwłaczające dla dorosłego mężczyzny, żeby go ubierać w obroże jak głupawego bryłkowca. I choć niewątpliwie mag w pełni sprawny mógł być im tutaj bardzo potrzebny, to Zielona nie chciała ryzykować, że zatrzymują się w korytarzu, żeby spróbować go uwolnić. Skupiała się za to na nasłuciwania dzwięków płynących z korytarza i na słuchaniu rozmowy. Nie pofatygowałą się z Riną do celi mężczyzn, wolała pilnować wyjścia. Ale zmiana, jaka zaszła w Marcusie była bardzo niepokojąca. Ackerley wreszcie się odezwał, miał depresje, dodatkowo domyślał się, dlaczego nacieli mu dłoń, był przerażony, po jaką cholere zgrywał twardziela?! - Dlaczego mnie dotykasz…? - Spojrzał, nieomal ze łzami w oczach - To przez was, bando debili, wylądowaliśmy w takim położeniu! Wy idioci, myśleliście, że nie zabranie mnie na to posiedzenie, wam pomoże?! Jesteście, bandą głupców! - Zaczął szarpać się - Nie zwracał uwagi na sytuacje, zaczął krzyczeć, był tak przybity. - Nie zdajecie sobię sprawy, co Oni zrobili! Jesteście ślepi, jesteście głupi, tak samo jak ten wasz pieprzony król! - Uderzył obręczami o ściane Oczywiście Agi mogła mu powiedzieć, że w zasadzie miejsce i godzina zbiórki przed negocjacjami były wiadome wszystkim i zdaje się, że tylko on jeden miał rzecz jasna ważneisjze sprawy niz przyziemne ukłądanie się z jakimś spasionym worem, któremu Przodkowie wiedzą, co się mami w tej otłuszczonej łepetynie. Nie powiedziała tego jednak, nie chciałą wszczynać jeszcze gorszej kłutni. - Panie, istotnie, ale czas na rozmowy, wyjaśnienia i uświadamiania będzie, kiedy już stąd bezpiecznie wyjdziemy. Nie możemy dać się tu złapać, bo wtedy nasze położenie będzie jeszcze gorsze. Nerwy miała napięte jak postronki, ale zachowała całkowity spokój i łagodność w głosie. Ranne zwierze potrafi być bardzo, ale to bardzo problematyczne. Przyjemna pogawędka zakłócona nagłymi hałasami nagle sprawiła, że Rina przystanęła nie rozumiejąc co się dzieje, ale gdy zrozumiała i usłyszała całą kakofonię wywoływaną przez maga jej irytacja, dodatkowo podsycona niepokojem, wybuchła jak wulkan. Co on, do cholery, wyprawia?! Jeśli teraz ich złapią to już nie uciekną, a dodatkowo wszystkim oberwie się i to, wnioskując po zachowaniu Lorda, dosyć ostro. Nie zamierzała narażać grupy przez jednostkę. - Przestań hałasować - syknęła do maga przez zęby akcentując każdą sylabę, a gdy to nie pomogło bez ceregieli do niego podeszła - Słuchaj, magusie - wbiła w jego pierś palec - Masz być cicho, tu i teraz, albo po prostu cię ogłuszę żebyś się zamknął. Mów co chcesz, wyzywaj mnie od idiotek jeśli wola, ale wiesz dobrze, że niewiele możesz zrobić by mnie powstrzymać bez swojej magii, a i twoje zdanie na mój temat ch… nic mnie nie obchodzi - skrzywiła się wyrzucając z siebie całą serię słów na wydechu - Nie zamierzam pozwolić byśmy wszyscy wpadli tylko dlatego, że jakiemuś zadufanemu gburowi zachciało się stroić fochy zamiast okazać minimum wdzięczności. Idziesz z nami i współpracujesz albo wracasz do celi i tam się drzesz ile masz ochotę - wróciła do swojego miejsca w szeregu - Czy możemy puścić ten dziecinny incydent w niepamięć i ruszać? - spytała poważnie choć, Andrasta jej świadkiem, na dalsze kaprysy Tevinterczyka była gotowa naprawdę ogłuszyć go jednym, wyćwiczonym ruchem. Gdy na chwilę się zatrzymali z powodu podniesionego głosu Ackerleya, Marcus odwrócił się chcąc jakoś załagodzić sytuację, ale powstrzymał widząc, że Agigreen spróbowała. Za to prawie się skulił na wiązankę, która poszła w lorda od Riny. Czekał tylko by zobaczyć, czy eskalacja nie eskaluje i skinął głową Keldornowi, żeby ruszali dalej. Mag zapłonął, zacisnął zęby, po czym zatrzymał się - Jak śmiesz! Wy, przeklęte robaki! Próbowałem was wyciągnąć z tego gówna, a w zamian tak mnie traktujecie! Na takiego kogoś, nie potrzebuje nawet magi! Nie potrzebuje niczego! Cholerne, niewdzięczne prostaczki! Jak tylko wyjdziemy z tej ciemnicy, pożałujecie, wszyscy! - - Już żałujemy. Że cię zabraliśmy - Rina miała go już serdecznie dość, a każda obelga tylko wzmagała w niej chęć pobicia maga. Nigdy nie panowała dobrze nad gniewem. Spojrzała w furii na przyjaciela, wyciągnęła dłoń - Będziesz czynił honory czy ja mogę to zrobić? Ogłuszamy, bierzemy go na plecy i spadamy stąd. - Nie! - poprosiła spolegliwie Agi, stając między nimi. - Jak wyobrażacie sobie dalszą wspólpracę po czymś takim? Poza tym jak wyobrażacie sobie walkę lub uciekanie z nieprzytomnym mężczyzną? Lordzie, Rino. Nie dajcie się ponieść emocjom. Nie w takich okolicznościach. Proszę - dodała z natarczywie. - Jestem skłonna znieść wiele i mam anielską cierpiwość, Agi - wzięła głęboki oddech - Ale nie zamierzam ryzykować tylko dlatego, że nagle mości magowi zachciało się znowu stroić fochy - starała się zapanować nad buchającym gniewem - Prędzej zostawię go w celi niż zgodzę się, abyśmy zostali złapani, a w ramach kary stracili, bagatela, obydwie nogi. Niech, jeśli nie ma nic do powiedzenia poza obelgami i wywyższaniem się, siedzi cicho, bo naprawdę ściągnie na nas jakiś patrol - ścisnęła ręce, które krzyżowała na piersi - Wiesz, że mam rację, Agi. - Ha! Nie masz, nawet odwagi, by podjąć działanie. Typowe, nie wiem czego spodziewałem się, po kobietach z tego państwa. - wyśmiał rozmówców. - Ale nie radzę Ci grozić! To pierwsze i ostatnie ostrzeżenie! Marcus znowu dał gestem znak krasnoludowi by poczekał i odwrócił się. Czworo ratowanych musiało przysporzyć niemałego stresu wybawcom. Oparł sztych dzierżonego w gładkiej dłoni miecza o kamienną, zapleśniałą posadzkę. - Wszyscy wiemy... - zaczął, by przyciągnąć ich uwagę i położyć nacisk na klucz - ...że w tej chwili najważniejsza jest cisza. - dał sobie pauzę by spojrzeć w oczy to Ackerleyowi, to Rinie… jej nieco bardziej porozumiewawczo. - Proszę, bez względu na przyczyny czegokolwiek… nie narażajmy choćby naszych dobroczyńców. - powiedział miękko, podczas kiedy Dave zaśmiał się cicho, choć dla kogoś wprawnego w czytaniu innych - nieco sztucznie... Martwo. Bez przekonania. Agigreen westchnęła. W ciszy, jaka zapadłą, było to nadspodziewanie głośne. - Lordzie. Jeśli tu zostaniesz, zginiesz. Jesteś sam, bez pieniędzy, w obcym, owładniętym wojną domową i plagą kraju. Twoje słowo już nic tu nie znaczy. Masz do wyboru albo zostać tu i zdać się na łaskę watażki, którego ludzie doprowadzili cię do takiego stanu (co świetnie obrazuje szacunek, jaki ci się tu oddaje), albo iść z nami i zachować spokój. Nie mamy czasu na przepychanki słowne, wiec daje ci wybór. Idzisz z nami czy zostajesz tu i próbujesz swojego szczęścia jedynie ze swoją towarzyszką. Ale jeśli idziesz z nami, musisz grać z nami, a nie przeciwko nam. Spojrzała na Marcusa - A Ty weź się w garść - warknęła do niego. Ten tylko drgnął w odruchu na ton krasnoludki, jakby miał się skulić. Odwrócił wzrok z powrotem ku czołu pochodu i odszedł od nich dwa kroki, by móc znów podążać obok Keldorna jako szpica. - Ten wasz towarzysz to niezły chojrak - Rzucił krasnolud jak gdyby nigdy nic do towarzyszącego mu Marcusa. - Ale tych waszych towarzyszek to lepiej nie drażnić, kurwa wolałbym chyba spotkać rozłoszczonego bronto niż zdenerwować którąś z nich... Ciężko było powiedzieć, ile zajęła im sama podróż lochami, jednak pewność siebie prowadzącego ich Keldorna dodawała im wyraźnie otuchy - jedynie idący obok Marcus, mógł dosłyszeć siarczyste przekleństwa, które rzucał co jakiś czas pod nosem ich przewodnik, postanowił jednak nie dzielić się swoimi wątpliwościami z resztą. Poza tym - cały tunel wyglądał tak samo i nikt z nich - oprócz Keldorna i Agi - nie był w stanie dostrzec żadnych różnic. W końcu jednak krasnolud stanął zadowolony, gdy doszli do schodów prowadzących do góry. - Mówiłem, że dam radę kurwa jego mać! Jesteś mi winien 10 suwerenów - Wskazał trymfująco palcem na Reinarda - I co teraz skurwysynu?! Agi przewróciła oczami. Jeśli chodziło mu o ten konkretny korytarz, to mogli być tu dwie miarki świeczki wcześniej. Widać jej więź z kamieniem była nieco silniejsza niż jego. Dało jej to do myślania. Najwyraźniej tracenie zmysłu kamienia nie było zabobonem… Odruchowo pogładziłą najbliższą ścianę. Najemnik skrzywił się. - Zamknij się bo nas usłyszą... Azut bez słowa wdrapał się po schodach, aby zniknąć w półmroku i wrócić po kilku minutach. Cała kompania milczała niemal wstrzymując oddech czekając na wieści. - Jest czysto, powinniśmy dać radę się przemknąć do punktu zbiórki. - To daleko? - zapytała natychmiast Agi, prosząc o wskazówki. Czarnoskóry najemnik pokiwał głową. - Nie, ale musimy uważać, żeby nie natknąć się na żaden z patroli. To może być kłopotliwe o tej godzinie. - Nie ma na co czekać. - wyszeptał Marcus, ze wzrokiem wbitym w schody. - Czekanie w niczym nam już nie pomoże. - powiedział, i przez chwilę wyglądało na to, że pot perlący się mu na czole znaczy strach i zniewieściały ani kroku nie poczyni. Po sekundzie jednak zaczął spokojnie pokonywać kolejne stopnie, nie chcąc wyprzedzać ich szpicy - nie znał wszak drogi - ale nie lękając sie kłopotów. Lub, po prostu, lękając się czegoś bardziej. |
20-08-2016, 22:25 | #29 |
Reputacja: 1 | Northwall, Ferelden. 9:30 Smoka. Azut poprowadził grupę schodami do góry, ciemny korytarz prowadził do na szybko zbitej przybudówki. - Przemytnicy często korzystają z tych tunelów i robią wszystko, aby niepowołane osoby się o nich nie dowiedziały - Wyjaśnił Reinard - Naprawdę niewielu w mieście wie o całej sieci, która ciągnie się pod miastem, a jeszcze mniej wie o wszystkich przejściach. Brego spędził naprawdę dużo czasu zbierając te wszystkie informacje. Kiedy byli już na górze, czarnoskóry mężczyzna lekko uchylił drzwi i zbadał okolicę. Po chwili konspiracyjnie kiwnął głową i wszyscy bez słowa opuścili pomieszczenie. Na zewnątrz panował mrok i wszyscy byli więźniowie odetchnęli z ulgą, widząc rozgwieżdżone niebo. Kilka dni spędzonych w zimnych i ciemnych lochach, wydawały się wręcz wiecznością i bardzo złym snem. Wiszący wysoko księżyc dla każdego z nich był niczym symbol nadziei, na koniec tego koszmaru, jednak wszyscy wiedzieli jak daleka droga była jeszcze przed nimi. Azut prowadził ich ciemnymi wąskimi uliczkami dzielnicy kupieckiej. Szczęśliwie udało im się ominąć wszystkie patrole, które nie otrzymały jeszcze informacji o ucieczce więźniów. Po nieznośnie długo ciągnącej się wędrówce w końcu dotarli do dwupiętrowego kamiennego budynku, który Agi rozpoznala jako siedzibę cechu płatnerskiego. - Twój wuj zgodził się pomoc - Wyjaśnił Keldorn - Jak na prawdziwego krasnoluda przystało, nie mógł zostawić rodziny w potrzebie! - Powiedział trochę za głośno po czym został uciszony przez resztę grupy. - Już kurwa, już... - Odparł poddenerwowany. - Nie wszyscy w środku wiedzą o pomocy, której zgodził się udzielić nam Fedorn, więc starajmy nie sprawiać mu większych kłopotów, bo gdyby to wszystko wyszło na jaw to jego dni w tym mieście byłyby policzone... - Powiedział poważnie Brego. - Spędzimy tu dzisiaj noc i rano wydostaniemy was z miasta. - Mamy wyznaczone pokoje, które nie są odwiedzane przez klientów i zwykłych pracowników, a sam budynek jest tak duży, że nawet jeśli będą chcieli go przeszukać to i tak nie mają szans, aby nas odnaleźć. Rano, gdy całe miasto się obudzi, powinniśmy bez żadnego problemu wtopić się w tłum. Jeśli wszystko się uda, to zorientują się, że was nie ma jak już opuścicie miasto. Dave chrząknął cicho, dumny z siebie. Nikt jednak mu nie pogratulował. Azut zapukał konspiracyjnie do bocznego wejścia dla służby i po chwili drzwi się otworzyły, a zakapturzony krasnolud, który się w nich pojawił, bez słowa poprowadził ich w głąb budynku. Brak wszechobecnych tłumów i hałasu, sprawiał, że Agi z trudem była w stanie uwierzyć, iż ten to ten sam budynek, który odwiedziła wcześniej. W końcu ich przewodnik wskazał im dwa służbowe pomieszczenia na piętrze, w których zazwyczaj były składane różne materiały rzemieślnicze. Teraz jednak stały prawie puste i znajdowały się tam śpiwory i wypchane czymś worki. - Zdrzemnijcie się i wypocznijcie - Powiedział kranolud - W workach znajdziecie ubrania na zmianę, jestem pewny, że znajdziecie coś w swoim rozmiarze. To co macie na sobie, zbytnio rzuca się w oczy. Na dźwięk jego głosu z pomieszczenia wybiegło błyskawicznie bronto i popędziło w stronę Agi. - Prawdopodobnie pałętał się po ulicach od paru dni i gdy jeden z naszych pracowników go znalazł, twój wuj od razu skojarzył, że może należeć do ciebie. Niby taki mały, a ma apetyt jak dorosły wilk - Zaśmiał się. - Odpocznijcie. Przyślemy kogoś po was z samego rana, jeśli potrzebujecie się obmyć to i ogolić, to w rogach macie przyszykowane bale z wodą i jakieś brzytwy. Rano musicie wyglądać jak przeciętny mieszkaniec miasta, inaczej wzbudzicie podejrzenia.
__________________ "Przybywamy tu na rzeź, Tu grabieży wiedzie droga. I nim Dzień dopełni się, W oczach będziem mieli Boga." |
19-11-2016, 19:38 | #30 |
Reputacja: 1 | Northwall, Ferelden. 9:30 Smoka. Noc minęła dość spokojnie. Grupa uciekinierów od czasu do czasu słyszała czyjeś tupanie po korytarzu, jednak nikt aż do świtu nie zajrzał do ich pomieszczeń i każdy z więźniów mógł w spokoju odespać nerwowy pobyt w ciemnych i śmierdzących celach. Kiedy pierwsze promienie słońca wdarły się do pokoju, w oczach kilku z nich pojawiły się łzy wzruszenia - nawet krótki okres uwięzienia potrafił pozbawić nadziei choćby najdzielniejszego człowieka. Wszyscy z ulgą przyjęli możliwość wykąpania się i odświeżenia oraz założenie nowych, czystych ubrań, które upodobabniały wszystkich do klasy kupieckiej, której przedstawiciele byli najliczniejszą grupą w całym mieście. Stare ubrania zostały rzucone na jedną kupę i służba miała je spalić przy pierwszej lepszej okazji, tak aby pozbyć się wszelkich śladów. Niedługo po świecie, jeden ze służących przyniósł skromny posiłek dla wszystkich. - Wybaczcie, że to mówię, ale cieszę się, że w końcu umyliście się i zmieniliście te stare ciuchy... Wytwarzaliście dość charakterystyczną aurę, która sprawiłaby, że strażnicy mojego ojca namierzyliby was z odległości kilometra - Zaśmiał się Brego, siadając na ziemi ze swoim talerzem. Gdy już wszyscy zgromadzili się po posiłku w jednym pomieszczeniu, syn szlachcica przedstawił im plan ucieczki. - Ludzie w mieście nie wiedzą o waszym uwięzieniu i nie znają planów mojego ojca - nie chciał on siać w mieście paniki i podbudzać niepotrzebnie swoich ludzi, gdyż nie służyło by to jego interesom - teraz jednak to wszystko działa na naszą korzyść. Żaden z mieszczan nie kojarzy was z twarzy, a jestem przekonany, że jeśli w zamku zorientowali sie już o waszej ucieczce, to na pewno nie wszyscy strażnicy miejscy wiedzą kogo dokładnie szukać - jednak wartownicy przy bramie prawie na pewno dostaną szczegółowe instrukcje. Naszą główną przewagą jest to, że nie wiedzą kogo dokładnie szukać. Będzie trudno powiązać im was z tym konkretnym cechem, więc naszym zadaniem jest wtopić was wszystkich głęboko w tłum - Uśmiechnął się. - Za niedługo z cechu ruszają dwie karawany z zaopatrzeniem - Podjął wątek Dave - Jedna w stronę Orlais, a druga w stronę Denerim. Oba wiozą zapas zamówionej broni dla Cesarstwa i króla Loghaina, więc nikt nie powinien zadawać głupich pytań, biorąc pod uwagę wartość ładunków. Ponadto obie karawany są obstawione przez dość dużą eskortę, która jest opłacana na tyle hojnie, aby nie zadawać zbędnych pytań, co skutecznie odstraszy niepotrzebnych gapiów. Nasi drodzy emisariusze Loghaina - mężczyzna ukłonił się kpiąco - wraz z Azutem i Reinardem udadzą się w stronę stolicy, podczas gdy reszta - Dave rzucił drwiące spojrzenie Marcusowi - wraz ze mną i Keldornem udadzą się w stronę Orlais, aby po drodze się odłączyć. Krasnolud siedział zadowolony i zaplatał warkoczyki w swojej brodzie. - No kurwa - Powiedział tylko, kiedy został wspomniany. - Ja natomiast zostaję w mieście, aby mieć oczy szeroko otwarte i móc informować was na bieżąco o wszystkim co się tu dzieje - Podjął Brego - Królowie muszą się dowiedzieć nim będzie za późno. Może to skłoni ich do rozpoczęcia rozmów nim przeleje się krew. - Wszyscy wiedzą co mają robić? - Dave wstał i rozejrzał się po zgromadzonych - Ruszamy za pół godziny, jak ktoś jeszcze się nie wysrał to będzie idealny moment - dużo przystanków raczej nie będzie. Aha, i nie, nie sprowadzimy wam waszych rzeczy z karczmy. Nawet gdybyśmy chcieli to nie ma za bardzo co zbierać po tym całym wypadku w karczmie, który spowodował wasz towarzysz - Spojrzał kpiąco z na Tevinterczyka - Swoją drogą ładny pożar. Strażnicy długo się męczyli, żeby go opanować, wiesz? *** Nie było długich pożegnań, karawana złożona z 5 wozów wypełnionych bronią, obstawiana przez trzydziestu uzbrojonych najemników, powoli ruszyła w stronę bramy. To była jedna ze stałych tras, więc nikt w mieście nie był zdziwiony, kiedy taka wielka grupa przedzierała się ulicami dzielnicy kupieckiej pomiędzy morzem przechodniów. Marcusowi, który jechał z przodu czasem zdawało się, że widzi strażników miejskich i najemników dyskutujących ze sobą i przekazujących sobie w pośpiechu jakieś informacje, jednak aż do samej bramy, nikt nie sprawiał im żadnych problemów. Pomimo tego, każdy z nich czuł nieznośne krople potu spływające im po plecach. Podczas sprawdzania dokumentów przez wartownika przy bramie, każdy z uciekinierów wstrzymał oddech - wszystkim wydawało się, że to wszystko trwa całą wieczność. Strażnik długo konsultował wszystkie dokumenty ze swoim towarzyszem, sprawdzał wszystkie pieczątki i pokazywał na każdego z członków karawany z osobna. W końcu jednak kiwnął głową i zezwolił na opuszczenie miasta. Po chwili wszyscy znaleźli się poza murami Northwall. *** Tego wieczoru karawana zatrzymała się na leśnej polanie, a wszyscy ambasadorzy wraz z Lordem Bratterem siedzieli wokół ogniska. Uciekinierzy byli już wystarczająco daleko, żeby porzucić kupiecką przykrywkę i w końcu omówić dalsze plany. Musieli działać szybko i zdecydowanie. Karawana gwarantowała im bezpieczeństwo jeszcze przez parę dni, jednak z każdym dniem zwiększało się ryzyko wytropienia przez pościg, który został na pewno wysłany przez Lorda Wayneara, jednak z drugiej strony gwarantowała ochronę przed atakami bandytów, którzy ostatnio bardzo się rozplenili w Fereldenie. - Udam się do Orzammaru... - Rozpoczął Lord Bratter - Muszę poinformować krasnoludzkie rody o tym co dzieję się w państwie, być może to przekona je do udzielenia nam poparcia w tym całym szaleństwie... Czarne chmury zawisły nad Fereldenem...
__________________ "Przybywamy tu na rzeź, Tu grabieży wiedzie droga. I nim Dzień dopełni się, W oczach będziem mieli Boga." |