Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-07-2016, 18:49   #21
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Pochód więzienny
Jeszcze gdy ambasadorów prowadzono do lochu - głęboko, głęboko pod salą, w której przez chwilę zasiadali, wyraźnie wyłącznie ku uciesze pana miasta - nastąpiły pierwsze kłopoty z ich sytuacją.

O dziwo, ich inicjatorem był milczący i załamany i trzymający spuszczony wzrok Marcus, mianowicie, gdy przy jednej odnodze najemnicy - czy to może już gwardziści - Wayneara rozdzielili się i jego zaczęli prowadzić w jedną stronę, a kobiety w drugą.
Przystanął w miejscu, niepomny na mężczyzn, natychmiast podnosząc głowę na grupkę mającą zaprowadzić kobiety w inną stornę, ku ich losowi.
- Dokąd je prowadzicie? - zapytał rychle jak nagle wystraszony zając.
Strażnik idący za nim popchnął go brutalnie przed siebie.
- Nie zatrzymuj się! - Powiedział ostro - Lord nakazał przygotować wam osobne ‘kwatery’ - Uśmiechnął się - Chyba nie myślałeś, że będziecie spali wszyscy razem w jednym pomieszczeniu, to by było niewłaściwe - Po chwili wraz z resztą strażników zaśmiał się w głos.
- Co im zrobicie? - popchnięty Marcus zatoczył się, ale zatrzymał jak szybko zdołał i zdawał nie liczyć z tym, że zniecierpliwiony strażnik może zechcieć go za chwilę szpetniej obić., Wydawał się spanikowany faktem, że ostatnia rzecz, świadomość losu Agigreen i Riny - przynajmniej poprzez tego losu współdzielenie, jest właśnie odbierana mało skutecznemu gwardziście, który jednak wierzył ewidentnie w swój obowiązek ich ochrony.
- Na razie nic… Ale jeśli nasz Pan pozwoli z chęcią złożymy im nie jedną wizytę… - Ponownie wszyscy strażnict wybuchnęli śmiechem. Wówczas to przez chwilę przyglądający się nieruchomo wyższemu o pół głowę klawiszowi Marcus zrobił rzecz ani niespodziewaną, ani przesadnie mogącą się powieść - szarpnął się i próbował jak tylko umiał temu co te słowa wypowiedział dobyć jego własny miecz z pochwy.
Plan oczywiście nie mógł się udać, ale też jasnym było, że gwardzista nie jest najlepszym strategiem...
Agigreen, która usłyszała zapowiedź żołdaka, uśmiechnęłą się pod nosem. “Niech przyjdą, chętnie się nimi zajmę”, uśmiechnęła się do Riny złym uśmiechem, pewna, że kobieta zrozumie co ma na myśli.
Widząc trudy i niepokoje Marcusa obdażyła go długim spojrzeniem, ale nie odezwałą się słowem. Dalej byłą na niego zła jak powierzchniowa osa za to, co zrobił.
Rina skinęła dyskretnie w odpowiedzi i popatrzyła na strażników po czym znów skupiła się na dokładnym obserwowaniu drogi, którą ich prowadzono. Starała się ją zapamiętywać, podobnie jak różne odnogi korytarzy mogące przydać się w przyszłości do ucieczki czy też wszelkich nieprzewidzianych okoliczności, nie było to jednak proste ze względu na to, że sieć tuneli była bardzo rozbudowana i znajdowało się tam wiele odnóg. Rina dostrzegła jednak, iż strażnicy posługiwali się tajemniczymi oznaczeniami na ścianach, które dzieliły cele więzienne na poszczególne sektory. Była wdzięczna Marcusowi za chęć ochrony, ale wiedziała też, że w tej chwili nie ma raczej szans na jakiekolwiek działanie mogące przynieść sensowne rezultaty, szła więc spokojnie nie odzywając się.
Marcusowi jednak brakowało doświadczenia i wprawy, podczas gdy strażnik był zahartowanym żołnierzem. Jednym szybkim ruchem wyprowadził szybki cios łokciem trafiając go w twarz i łamiąc chrząstki w nosie. Mężczyzna z zakrwawioną twarzą upadł na podłogę.
- Zobaczcie no go, jaki waleczny - Powiedział strażnik i kopnął go prosto w brzuch - Wstawaj, no już! W celi będziesz miał mnóstwo czasu do odpoczynku.
- Gdybyś miał chociaż jedną dziesiątą jego waleczności, to może być coś zaruchał od czasu do czasu, choć widziałam brońcie łajno ładniejsze od Twojej twarzy - powiedziała złowróżbnie spokojnie Agi w ciszy, jaka zapadła po wrzasku wojaka. - A tak okazuje się, że najwyraźniej okładanie nieuzbrojonego, nad którym na dodatek ma się przewagę liczebną, jest szczytem twoich możliwości - krasnoludka za wszelką cenę starała się odciągnąć uwagę napastników od Marcusa.
Strażnik spojrzał na nią z zaciekawieniem.
- Patrzcie no, ledwo od ziemi odrosła a jaka wygadana… - Podszedł bliżej przysuwając swoją twarz do jej - Jeśli chcesz mogę cię odwiedzić od czasu do czasu i pokazać, co naprawdę potrafię i wtedy dopiero mnie ocenisz - Uśmiechnął się.
- Z wielką przyjemnością - odparła z całą dwornością, na jaką tylko potrafiłą sie zdobyć. - Weź proszę tylko panie ze sobą szkło powiększajace, prawdziwego koguta, cobym nie zasnęła, i może choć odrobinę wina. Chętnie się zabawie - przyznała, szczerząc się sardonicznie.
Uśmiechający się w ten sposób krasnolud - bez względu na płeć, choć w przypadku mężczyzn czasami obraz wyłagadza broda - wyglada jak mały, złośliwy demon.
Najemnik odsunął się zdziwiony i skołowany.
- Uwierz mi, że rzeczy o których wpo...
- Dobra, dobra - przerwała mu, machając ręką i wracajać do linii obok Riny. - Wszyscy jesteście tacy sami. Najpierw obiecujecie Przodkowie wiedzą jakie cuda w ciemności, a potem kobieta musi udawać te rozkosz - Agi grzecznie stanęła przy Rinie, gotowa iść dalej tam, gdzie je wiodą.
Mężczyzna wręcz kipiał z wściekłości, kiedy jego towarzysze śmiali się na cały głos. Krasnoludka wiedziała jednak, że swoją postawą stworzyła sobie zawziętego wroga, który prędzej czy później upomni się o swoją zemstę. Oczywiście, jak to ona, nie mogła się tego doczekać.
- Ruszajmy dalej, Dave - powiedział jeden z towarzyszy - Bo ta mała diablica ma na pewno ma jeszcze parę asów w rękawie.
Strażnik jednak nic nie odpowiedział i popchnął tylko do przodu Marcusa, który w międzyczasie wstał z podłogi.
- Nie tylko w rękawie - Agi mrugnęła do roześmianego strażnika. Łebski facet.
- Idziemy - powiedział Dave z uśmiechem na ustach - Mam nadzieję, ze pożegnaliście się, bo długo się nie zobaczycie razem.
Agigreen nie odpowiedziała. Przez moment patrzyła tylko z niepokojem, w jaki sposób dzwiga się z podłogi Marcus, szukając wszelkich odchyleń, które mogłby wskazywać na to, że chamy zrobiły mu większą krzywdę, niz się wydawało. Potem odwróciła się, nie patrząc mu w oczy. Honor krasnoluda, honorem krasnoluda, ale bić leżącego kompana nie pozwoli. Działało to też w drugą stronę. Pobicie, pobiciem, ale krasnolud swój honor ma.
Marcus przez chwilę leżał na podłodze z rozszerzonymi oczyma i złamanym boleśnie nosem. Wyglądało, jak gdyby zachodząca konwersacja przerażała go jeszcze bardziej niż co już usłyszał. Marcus podniósł się wpierw na kolana, trzymając za krwawiący nos, gdzieś pomiędzy bólem a paniką o los kobiet - paniką w d...osłownym tego słowa rozumieniu. W strażniku coś pękło i pewnie normalnie, kierując się rozumem byłby choćby widząc zacięcie krasnoludki i możliwe konsekwencje się podporządkował, ale jako spanikowany dalej się szarpał, nic nie mogąc oczywiście wskórać.
Strażnicy na pewno nie raz widzieli, jak w kimś coś pękło i dla świętego spokoju trzeba było spacyfikować bardziej kompleksowo…
Rina nie odzywała się, ale widzac, że Marcus nie zamiesza się uspokoić popatrzyła na niego długo, uspokajająco, starając się zawrzeć w swoim wzroku całą pewność, ciepło i rówowagę emocji jakie miała w sobie
- Nie martw się - powiedziała cicho ignorując zarówno strażników jak i całą sytuację, która wydawała się przeczyć każdemu dobremu słowu - Damy radę, zaopiekujemy się sobą wzajemnie - uśmiechnęła się pokrzepiająco nie przejmując się już nczym innym niż mężczyzna i jego krwawiący nos, wpatrywała się w niego z troską - A ty zadbaj o siebie - dodała jeszcze ciszej, ledwie podsłyszalnie
Ignorując obecność pozostałych osób dwójka strażników zajęła się klęczącym Marucsem - jeden z nich podniósł go i chwycił za plecami, podczas, gdy drugi wyprowadził kilka siarczystych ciosów w brzuch. Przy jednym z ciosów ponióśł się raptowny, acz urwany krzyk Marcusa. Po chwili rzucili go z powrotem na podłogę i obserwowali go z wielką satysfakcją.
- Już ci lepiej? - Zapytał jeden z uśmiechem rozmasowujac knykcie.
Z ust młodego mężczyzny wydobył się tylko jęk - bez kirysu widać było, jak faktycznie wątły jest. Spojrzeniem nieobecnego oka spod drżącej jednej powieki mierzył światło padające na czubek buta klawisza z lochu. Nie odezwał się i nie poruszył.
Jeden z mężczyzn westchnął głośno.
- Głupie chuje, teraz będziemy musieli go nieść… Nie pójdzie dalej sam.
Marcus poczuł jak jego ciało podnosi się z posadzki i zanim się zorientował dwóch strażników trzymało go pod pachami, ciągnąc ciemnym korytarzem przed siebie. Z reszty podróży nie wyłapał zupełnie nic, zapamiętał tylko niewyraźne strzępki rozmów. Dopiero bolesne spotkanie z podłogą i odgłos zamykanych drzwi przywrócił mu na chwilę trzeźwość umysłu - jednak niemal od razu po tym zapadł w głęboki sen.
Agigren ze wszystkich sił starała sobie zapiec pod powiekami obaz i głos człowieka, po którego ciosie Markus nie zdołał zatrzymać w sobie krzyku. Musiala go zapamiętać, więc w półmroku szukała czegoś charakterystycznego w jego twarzy. Niech ją kamień pochłonie, niech ją ze skóry obedrą, ale ten człowiek za to zapłaci!
 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!
-2- jest offline  
Stary 27-07-2016, 20:06   #22
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny

Agi zdążyła zgłodnieć naprawdę porządnie, nim się w końcu uspokoiła się na tyle, by móc jasno myśleć. Tym właśnie się zajęła w czasie, który nadszedł. Knuciem i analizowaniem siedząc niemal bezruchu. Ale w końcu nawet to nie wystarczyło.
- No dobrze, moje panie. Nie wiem, jak wy, ale ja mam dość - zaczęła, kiedy czekanie na cokolwiek stało się zbyt męczące by je zdzierżyć. - Czekamy dalej na któregoś z tych spragnionych rozrywki jełopów czy symulujemy bójkę miedzy stronnczkami dwóch przeciwnych stron?
- Z całym szacunkiem - Rina potarła ramiona by nieco się rozgrzać - Ale moim zdaniem to nie jest dobry pomysł - zniżyła nieco głos - Posiadłość jest pełna strażników, raczej nie uda nam się wydostać nawet jeśli przebierzemy się w ich uniformy. Wiem z doświadczenia, że jeśli są oni najemnikami, to znają się dosyć dobrze i wszelki blef raczej jest spalony na początku. Poza tym robiąc to najprawdopodobniej tylko pogorszymy swoją sprawę - nie chciała dosadnie stwierdzić, że skoro osoby z przeciwnego stronnictwa dobitnie pokazały jak mało liczy się dla nich honor to najprawdopodobniej wydadzą ich przy najbliższej okazji, by tylko przypodobać się lordowi… - Jeśli chodzi o moje stanowisko to powinniśmy poczekać i zobaczyć jakie plany względem nas ma lord. Może nam to wyjść na lepsze niż ewentualne tortury z powodu próby ucieczki. On chce nas żywych, ale nikt nie powiedział, że nie możemy być trochę uszkodzeni. A ja lubię swoje kończyny.
Zielonej ciężko było odmówić racjonalności, która wybrzmiewała w słowach Riny. Westchnęła jednak ciężko. Wszystko mogła znieść. I smród i głód. Ale nawet miła dla krasnoludzkich oczu ciemność nie była w stanie powetować uczucia osaczajacego zamknięcia, które dumne stworzenie, jakim była Agi, ciężko znosiło. Ze wszech miar starałą się też panować nad niechęcią, którą odczuwała do stronniczki Loghaina, z którą były zamknięte. Po co pogarszać sytuacje.
- Przysięgam, że wykastruję zębami pierwsze bydle, które przyjdzie się tu zabawić - wymamrotała cicho pod nosem, żeby spuścić z siebie choć trochę ciśnienia.
Jej pra-prababka wycięła kiedyś taki numer, kiedy rodzice na siłe pożenili ją z kawałem skutwiałego buca. Oczywiście całą politykę rodzinną i duży interes szlag trafił, ale paradoksalnie Ima Tuhonen wyszła na tym z czasem lepiej. Choć nie każdy członek rodu i jego przyjaciel odnajdują rodzinną legendę o tej krewkiej dziołsze za nobilitującą… Oczywiście uzbrojony żołnierz to nie to samo, co nagi, spasiony wieprz, ale cóż… warto będzie słono za to zapłacić.
Krasnoludce odpowiedział cichy, ale radosny śmiech, który zdecydowanie nie pasował do tych ponurych ścian
- Pani Agi - Rina popatrzyła na nią przyjaźnie - To, że uważam iż JESZCZE nie nadarzyła się dogodna okazja do ucieczki nie znaczy, że mój bojowy duch przygasł, łatwo nas nie wezmą - zapewniła - Poza tym nie zamierzam by zgwałcili mnie lub którąkolwiek z nas jak portową ladacznicę bez oporu - popatrzyła tutaj nawet na stronniczkę Loghaina - Mam nadzieję, że ty pani również zamierzasz wesprzeć nas swoją osobą. Na chwilę obecną należy zawiesić broń, najpewniej się zgodzisz - mimo zmarznięcia i zesztywniałych od siedzenia kończyń podniosła się z gracją i usiadła obok Agi - Zaś co do nas, pani - uśmiechnęła się znowu z ciepłem - Możesz liczyć, że cokolwiek się nie stanie jestem u twego boku, nawet jeśli nastąpi zdrada… - pokazała tu dyskretnie oczami kobietę - ...to z mojej strony nie musisz się jej obawiać - wyciągnęła dłoń do towarzyszki - Może też wreszcie przejdziemy na “ty”? Rina.
Agigren natychmiast odpowiedziała nie tyle uściskiem dłoni, co serdecznie przytuliła kobietę.
- Jestem Agi. Albo Zielona. I nawet do głowy by mi nie przyszło posądzać cię o małość ducha - zapewniła, gdy już ją wypuściła z objęć i przyjaźnie poklepała po ramieniu.
Nagły gest zdziwił kobietę, ale jednocześnie spowodował kolejną salwę radosnego śmiechu i dodał otuchy tak ważnej w sytuacji, w której się znaleźli
- Jakoś się stąd wydostaniemy, musimy po prostu wyłapać odpowiednią okazję - zapewniła już z całkowitym przekonaniem i oparła się o ścianę lochu - Byłaś kiedyś nad jeziorem Kalenhad? - spytała po chwili - Na jego temat krąży pewna legenda… - zaczęła, a słowa dalej płyneły już same. Opowiadała towarzyszce historie, które były jej ulubionymi, później te które słyszała wcześniej, dawniej… Wreszcie przygody, które spotkały “pewną urokliwą najemniczkę”. Miała nadzieję, że w ten sposób nie tylko zabije nudę swoją, ale również Agi, a i jej samej robiło się z każdą chwilą lżej na sercu.
Krasnoludka z kolei żałowała że nie ma czym nabić swojej fajki. Wobec dobrej opowieści tylko tego jej brakowło. Wszystko jednak zostało przy jej ekwipunku. Słuchała Riny z uwagą. Niektóre z tych opowieści sama czytała, ale pozostałe były dla niej nowością, a Rina wszystkie opowiadałą z bardzo ciekawej perspektywy i po swojemu. Krasnoludka oczarowana czekała tylko na to, żeby oddać przysługę i po jakimś czasie (któż mógł stwierdzić, ile go minęło w stęchłej ciemności, która je otaczała) raz jedna, raz druga opowiadała jakąś historię na użytek wszystkich obecnych. Agi udało się nawet znaleźć na ścianie lochu znajomego grzyba, który był absolutnie niegroźny, a doskonale zbierał w sobie wilgoć. Smakował źle, ale jeśli to była jedyna namiastka wody, na jaką mogły obecnie liczyć, nie zamierzała grymasić. Pokazała brunatną narośl pozostałym towarzyszkom niedoli, tłumacząc, że po wyssaniu całości wody z grzyba należy go wypluć. Co zrobią z tą więdzą, to ich sprawa. Sama Agi ciamkała ostrożnie oderwany od kamienia gąbczasty kawałek.
Starała się skupiać na opowieściach, bo w przeciwnym razie myślała o tym, jak potraktowano Markusa i wtedy zalewała ją krew. Na wszelki wypadek opowiedziała Rinie o tym, co zapamiętała z twarzy człowieka, który otłukł Marcusa najdotkliwiej.
 
Drahini jest offline  
Stary 28-07-2016, 22:25   #23
 
Erissa's Avatar
 
Reputacja: 1 Erissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputację
Powinna była się domyślić. Powinna! Powtarzała to sobie z wyrzutem, czuła wściekłość, nie wzięła nawet pod uwagę, że wszystko może potoczyć się w ten sposób, zaślepiona wszystkim dookoła zapomniała jakim człowiekiem był lord… Zawsze uważała go za mężczyznę mającego własny honor. Najwyraźniej ludzie się zmieniają, albo to ona nigdy nie poznała Weynara wystarczająco...

Gdy strażnicy skonfiskowali im broń i wyprowadzili z sali obrad zachowywała się spokojnie, nie stawiała oporu, wiedziała, że nie ma to żadnego sensu, jednak pierwsze zdziwienie przyszło, kiedy zaczęli przemocą traktować Marcusa, drugie gdy okazało się, że nawet w miarę suchy loch z pryczami to za duże wymaganie… W głowie ciągle miała leżące na posadzce korytarza bezwładne ciało towarzysza zasypywane ciosami, a później głuchy odgłos, gdy został wrzucony do celi. Nie chciała pokazywać tego po sobie, ale wściekłość ustąpiła miejsca żalowi, czuła się źle z tym czego doświadczył mężczyzna tylko dlatego, że chciał ich bronić. Bestialskie traktowanie, bezkarność strażników… czy to znaczyło, że groźby na temat „towarzyskiej wizyty” u kobiet mogły być czymś więcej niż tylko przekomarzaniem i chęcią złamania?

Zwinęła się w kłębek opierając o zimną ścianę, ukryła twarz między kolanami, które objęła ramionami. Wdech… wydech… wdech… Powoli się uspokajała, była już w podobnej sytuacji i jakoś wszystko przetrwała, wyszła z tego cało, a po latach nawet miała skłonność żartować z tej przygody… tylko… tylko wtedy za plecami nie miała zimnego kawałka kamienia, a inne ciepłe ciało opierające się o nią. Wystarczyło wtedy odwrócić się by zobaczyć twarz przyjaciela, który zapewniłby, że jakoś z tego wybrną… Właśnie, Brego… Kolejna fala czegoś nieprzyjemnego spłynęła przez gardło, pierś, zatrzymując się gdzieś w brzuchu niemiłym uściskiem. Czy wiedział? Jeśli tak to dlaczego jej nie ostrzegł?! Nagle przypomniała sobie jego głos każący uważać… Może to była owa przestroga… a może nie? Czy świadomie pozwoliłby jej pakować się w takie niebezpieczeństwo? Czy zgodziłby się by brała udział w negocjacjach, które miały się skończyć zamknięciem w lochu z groźbą zdania na brutalnych, rubasznych strażników? Albo wręcz z niebezpieczeństwem stracenia życia lub okaleczenia? Z przegryzionej wargi musiała popłynąć odrobina krwi, bo poczuła w ustach metaliczny posmak. Nie zrobiłby tego, nigdy by jej tam nie puścił ze świadomością, choć cieniem podejrzenia, czym to się skończy! Ale… czy jednak jabłko może tak daleko upaść od jabłoni? Czy w wyborze między ojcem a nią mogła być tą ważniejszą? Co jeśli brał udział w spisku i celowo… celowo… NIE, DO CHOLERY, NIE! Wciąż przygryzając wargę stuknęła lekko potylicą o ścianę chcąc wyrzucić te horrendalne myśli z głowy. Jak mogła choćby brać to pod uwagę?! JAK?! Znali się od dawna, razem przeżyli dziesiątki przygód, wyłgali się z niejednych kłopotów i przegadali tyle godzin, że znali się jak łyse konie. Poszłaby za nim na sam kraniec Pustki i z powrotem, zawsze miała świadomość, że on za nią też… aż do dzisiaj… Dlaczego nagle, chyba pierwszy raz w życiu, postawiła jego oddanie pod wątpliwość?

Wzięła głęboki oddech, zamknęła oczy i rozluźniła ciało, jak zwykle gdy ogarniało ją tak wielkie nagromadzenie negatywnych emocji wyobrażała sobie, że jest w zupełnie innym miejscu, w innym czasie: leży na trawie, w nocy, patrzy w niebo, gdzieś niedaleko słychać trzaskanie ognisk i wesołe rozmowy towarzyszy podróży, w powietrzu unosi się apetyczny zapach pieczonego mięsa... Mimowolnie jej usta wygięły się w delikatny łuk, na ciało i duszę spłynęła błogość, lekkość, spokój…
- Cokolwiek by się nie stało, Ri, cokolwiek, zawsze jestem z tobą – szepnęła cicho do samej siebie słowa, które powtarzał jej niezmiennie gdy zaczynała choć na moment wątpić. Zawsze, kiedy zarywali noce rozmawiając o tym co ich nurtowało, a później, gdy pisali listy, długie, szczere, będące jedyną nitką łączącą ich z przeszłością. Nitką, na której wisiała cała nadzieja Riny, wszystko co… chciała mieć. Ta myśl przeszyła ją niczym piorun. Zmarszczyła brwi. Utracenie go było jej największą obawą, a myśl, że mógłby ją zdradzić paliła tak, że chętnie poddałaby się ćwiartowaniu, aby choć na moment uśmierzyć owo cierpienie. Wiedziała, że jeśli poświęci na tego typu rozmyślania choćby sekundę więcej to oszaleje albo rozpłacze się jak mała dziewczynka, z ratunkiem przybyła niespodziewanie Agi
- No dobrze, moje panie. Nie wiem, jak wy, ale ja mam dość – usłyszała jej głos.

Otworzyła oczy i spojrzała wymieniając z nią kilka zdań, które powoli przerodziły się w rozmowę… wreszcie w opowieść… A dzięki skupieniu na losach znanych postaci i pokrzepiającej obecności krasnoludki mogła wreszcie oderwać uwagę od demonów zaprzątających nachalnie myśli. Była stosunkowo bezpieczna, a skoro ona to również Agi i Marcus, Brego nie pozwoli przecież by cokolwiek im się stało. Pomoże. Wierzyła w to ślepo… albo przynajmniej chciała wierzyć całą sobą, bo większy strach od gniewu lorda wzbudzała w niej jedynie perspektywa utraty tego, co było jej najdroższe.
 
__________________
"Wczoraj wieczór myślałem o ratowaniu świata. Dziś rano o ratowaniu ludzkości. Ale cóż, trzeba mierzyć siły na zamiary. I ratować to, co można."
A. Sapkowski
Erissa jest offline  
Stary 31-07-2016, 00:04   #24
 
Cao Cao's Avatar
 
Reputacja: 1 Cao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie coś
Dwójka strażników wprowadziła Tevinterczyka do pomieszczenia. Długi okres spędzony w celi dał mu się bardzo we znaki - był brudny i wychodzony, a rana na nodze goiła się powoli, ale mógł się poruszać kulejąc. Nikt patrząc na niego teraz nie powiedziałby, że jest ambasadorem zagranicznego państwa.

Komnata była mała, ale dość bogato urządzona. W samym środku znajdowało się biurko wraz z dwoma fotelami po obu stronach, na ścianach wisiały obrazy upamiętniające sławne momenty historyczne, a pod ścianą znajdowała się przeszklona szafka z różnymi alkoholami. Jedyną osobą, która znajdowała się w pomieszczeniu, był średniego wzrostu mężczyzna w sile wieku. Jego szczupła sylwetka i zdyscyplinowana postawa świadczyła o wojskowej przeszłości.

- Możecie wyjść - Rzucił tylko do strażników - Proszę usiąść Lordzie Ackerley, napije się Lord czegoś? - Powiedział spokojnie.


Był zmęczony, obolały i głodny. W oczach miał nienawiść, a na sobie brud. A ON śmie pytać sie go o alkohol?!

- Ta.. dawaj… Twoja godność? Nie wydaje mi się, by miał okazje usłyszeć twoją godność.


Wydawało się, że teraz ma wszystko gdzieś.. Nawet nie miał siły usiąść.

Mężczyzna skłonił się lekko.
- Richard Brightwell, majordomus Lorda Wayneara do usług - Mężczyzna przez chwilę przebierał w szafce szukając odpowiedniego trunku - Ach! Znalazłem, wino prosto z południowego Orlais, znakomity rocznik! - Zadowolony z siebie wyciągnął karafkę z winem, wraz z dwoma kielichami i postawił na stole. Po chwili napełnił oba naczynia i wręczył jedno magowi. - Za spotkanie! - Wzniósł kielich do góry, czekając na reakcję mężczyzny.
Mag pociągnał, jak gdyby to ostania rzecz, jaką miałby w ustach
- Richard… Więc, o co chodzi? Rozumiem, że raczej nie chciał mnie Pan zobaczyć, prawda? Po tym, co zrobili Ci siepacze, co tutaj się do jasnej cholery dzieje?! Zostałem zaatakowany! - Był wyraźnie zdołowany, i wściekły.

Mężczyzna również wypił zawartość kielicha jednym haustem i poprawił swoje sumiaste wąsy.
- Lordzie Ackerley nie ma powodu do gniewu. Z zeznań strażników wynika to, że mogło to się potoczyć zupełnie inaczej, gdyby od początku chciał pan współpracować. Nie zaprzeczy pan chyba, że wszystko potoczyło się nie tak jak powinno? - Twarz majordomusa pozostawała całkowicie obojętna i nie zdradzała żadnych uczuć.

- Mówiłem tym kretyną! Że się przebiorę! Ale banda, debili nie potrafi zrozumieć najprostrzego polecenia! - Niemal wybuchł
- To, co mówią Pana ludzie, to oszczerstwa, i mam prawo być zły! - miał ciężki oddech, prawie sapał
- Czego chcesz?

Mężczyzna wzruszył jedynie ramionami.
- Słowo przeciwko słowo… - Powiedział i machnął ręką - Zapomnijmy jednak o dawnych sporach. Mój pan ma dla ciebie lordzie bardzo intratną propozycję, która jak sądzę, mogła by was bardzo zainteresować - Mężczyzna uważnie obserwował reakcję maga, czekając na jego odpowiedź.

- Co?! Słowo przeciw słowu?! Jestem LORDEM i ambasadorem! Zrównujesz mnie z tamtymi śmieciami?! Kto wyznaczył takiego… głą...co to za propozycja? - ugryzł sie w język.

Majordomus zignorwał zniewagę.
- Cieszę się, że się zrozumieliśmy - Skinął głową - Lord Waynear byłby bardzo zainteresowany możliwością nawiązania… - Zatrzymał się na chwilę szukając odpowiedniego słowa - Bliższej współpracy z wielkim Imperium Tevinter. Wierzymy w to, że ktoś z tak wspaniałego rodu z byłby bardzo pomocny w ewentualnych negocjacjach.

Czarodziej spojrzał na swoje nogi. Nie były interesujące, ale nie wiedział co ma zrobić.
- Tia…? Ale, co Waynear może zaproponować imperium? Widziałem jego miasto i zwyczaje, raczej nie robią wrażenia. - Uśmiechnął się do rozmówcy

Mężczyzna odwzajemnił uśmiech.
- Proszę mi wierzyć, ale nie widział pan jeszcze nawet namiastki tego co jesteśmy w stanie zaproponować Imperium, jednak - Przerwał na chwilę - Nie lubimy wykładać wszystkich kart na stół już w pierwszej turze - Podniósł karafkę z winem - Może jeszcze trochę wina wasza lordowska mość?

- Widziałem wasze cele, widziałem wasze karczmy, widziałem wasze slumsy, chcesz powiedzieć, że to jeszcze nic? No proszę, proszę. Co takiego, jeszcze możecie nam zaoferować? Wino? Jasne, dawaj! - Powiedział, starał się zgrywać twardego.

Mężczyzna niewzruszony podał napełniony puchar magowi.
- Lordzie… Proszę mi wierzyć, że to czego doświadczyliście do tej pory to był dopiero przedsmak naszej prawdziwej gościnności - Powiedział spokojnie - Za Ferelden! - Wzniósł ponownie puchar do góry.

Wykrzywił się na dźwięk słowa “gościność”
- Może, zrobimy mały test, co Ty na to, Panie? - odparł odstawiając wino - Coś, co pomoże mi uwierzyć, w waszą szczerość!

Majordomus uniósł brew pytająco.
- Co ma lord na myśli?

Na twarzy maga pojawił się olbrzymi uśmiech
- Chcę, byś przyprowadził tych strażników, z tawerny. Zakutych w łańcuchy….

- To nie jest możliwe - Powiedział tylko - Tamci ludzie nie należą do nas, tylko do naszych cennych sojuszników. Są opłacani przez nich, więc nie podlegają bezpośrednio nam - Mag wyczuł, że jego rozmówca zakończył temat.

- Więc, gówno możecie nam zaproponować, skoro macie problem z czymś takim. - Naprawdę, poprawił mu się humor
- Postaraj się, wtedy będziemy rozmawiać. To mój warunek. - podniósł się z miejsca.

- Nalegałbym, żeby jednak zajął pan swoje miejsce - Powiedział spokojnie Brightwell - Nie wysłuchał pan nawet naszej propozycji.

- A Pan, nie spełnił mojej… Niech strace, mów - Miał wrażenie, że zdominował rozmówce.

- A co dokładnie może pan stracić, lordzie? - Majordomus chwycił za słówko swojego rozmówcę.

- Cierpliwość… - Dokończył z wymuszonym i nerwowym uśmiechem

- To mała cena - Powiedział beznamiętnie Majordomus i złożył ręcę przed sobą - Zapytam więc lordzie jeszcze raz, czy nam pomożesz i staniesz po naszej stronie?

Mag był wyraźnie zmęczony, po prostu cały czas pytał i stał w miejscu
- Ale do jasnej cholery, w czym?

- Mój Lord chciałby, abyś panie użył swoich rodzinnych wpływów i zjednał ich do naszej sprawy, tak, aby obalić dwóch fałszywych króli i oddać władzę w Fereldenie w ręce racjonalnych ludzi - Powiedział spokojnie.

- Gdyby mój ojciec chciał, to by tego waszego Fereldenu, by nie było. I tutaj jest problem, chcecie korone, a nie potrafisz załatwić paru najemników? Nie mniej, mogę coś zasugerować. Jeżeli, wypuścisz resztę z więźniów, przedstawie te propozycje, Ojcu. Może być? - I tak, ojciec raczej go wyśmieje, ale co mu tam

Brightwell zrobił zniesmaczoną minę.
- Ci najemnicy tak jak wspomniałem nie należą do nas, a my tutaj w Fereldenie bardzo cenimy sobie zawierane umowy - Podkreślił - Co do pozostałych więźnów, nie jest to akceptowalne. Propozycja tyczy się tylko i wyłącznie ciebie mój panie, jeśli chcesz możesz z niej skorzystać, albo wrócić do smutnego życia tam na dole - Wzruszył ramionami - Jaka będzie pana decyzja?
 
Cao Cao jest offline  
Stary 01-08-2016, 22:33   #25
 
Sirion's Avatar
 
Reputacja: 1 Sirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputację
Zamek Northwall, Ferelden. 9:30 Smoka.


Nikt nawet nie miał siły, żeby zareagować po tym jak strażnicy wrzucili z powrotem do celi Ackerleya, a on sam nie miał ochoty, aby wchodzić w jakąkolwiek rozmowę z resztą współwięźniów. Oko Marcusa wychwyciło jednak w półmroku dziwne zachowanie Tevinterczyka - wyglądało na to, iż bardzo uważał na swoją prawą dłoń, a opierając się na niej wydawał dziwne syki bólu. Mężczyzna nie był do końca pewien czy towarzysz zranił się wcześniej sam czy może stało się podczas uwięzienia. Niedługo jednak i on miał możliwość opuszczenia celi.

- Lord Waynear chce cię widzieć - Powiedzieli, wyraźnie rozbawieni całą sytuacją, strażnicy do Marcusa i brutalnie wyciągnęli go z celi.
Wrócił po trzech, może czterech godzinach. Umyty, przebrany i jeszcze bardziej zamknięty w sobie. Najwyraźniej magowie zajęli się również jego obrażeniami, których doznał po starciu ze strażnikami w korytarzu, gdyż teraz zamiast leżeć nieruchomo, preferował, siedzenie w milczeniu z podwinietymi do klatki piersiowej kolanami. Cokolwiek się tam zdarzyło, wstrząsnęło gwardzistą do głębii.

W celi kobiet atmosfera nie była znacznie lepsza. Pomimo wzajemnego wsparcia jakie okazywały sobie Rina i Agi, obie panie powoli zaczynały tracić nadzieję i zaczynały ogarniać je wątpliwości. Jak dotąd żaden ze strażników nie przyszedł w obiecane 'odwiedziny', ale wszystkie zdawały sobie sprawę z tego, że prędzej czy później taka wizyta nastąpi, a one nie będą miały większych możliwości, aby się obronić przed potencjalnymi napastnikami. Dodatkowo Ýridhreneth źle znosiła rozłąkę z Ackerleyem, co bardzo zdziwiło resztę kobiet, biorąc pod uwagę jak ją traktował. Ona jednak nie miała zamiaru o tym rozmawiać i tłumaczyć, widać było, iż łączyła ich bardzo specyficzna więź.

Najgorzej jednak ze wszystkich więźniów całą sytuację znosili emisariusze Loghaina, całkowicie złamani zdradą i wsadzeni do cel ze swoimi przeciwnikami. Odzywali się rzadko, odburkujac pojedyńcze zdania zapytani, wskazując, iż cała sytuacja po prostu ich przerosła i już dawno się poddali. Dla kontrastu Conrad Bratter był prawdziwą ostoją spokoju i jako jedyny chyba nie poskarżył się na nic w trakcie uwięzienia. Zirytowany Ackerley zadał mu nawet pytanie czy nie zamartwia się całą sytuacją, on odparł jedynie - 'A czy to pomoże?'. Swoją postawą nieco ożywiał nadzieję współwięźniów.


***


Dochodzące z korytarza dźwięki rozbudziły uwięzione kobiety. Odgłosy odległych kroków i ciche rozmowy. Grupa kilku osób. Było zdecydowanie za wcześnie na kolejny posiłek, poza tym z reguły przynosiły je góra dwie osoby. Wszystkie zdawały sobie sprawę z tego, że nie jest to standardowa sytuacja, jednak nie mogły nic zrobić. Nigdzie uciec. Mogły jedynie czekać na to co się stanie.

Kroki z kolei stawały się coraz głośniejsze, aż w końcu grupa zatrzymała się przed ich celą.
- To tutaj - Powiedział jakiś głos i za chwilę kobiety usłyszały odgłos przekręcanego w zamku klucza i przesuwanej blokady.

Kiedy drzwi się uchyliły Agi ku swojej zgrozie od razu rozpoznała postać oświetlaną przez pochodnię stojącą w nich. Dave.
- A więc znowu się spotykamy moja droga. Nie jesteś już tak wygadana jak wcześniej - Powiedział do krasnoludki z uśmiechem na ustach - W końcu obiecałem, że złożę ci wizytę... Mam nadzieję, że czekałaś z utęsknieniem?

Zanim krasnoludka bądź ktokolwiek zdążyła cokolwiek odpowiedzieć do pomieszczenia wkroczyła kolejna osoba.
- Dość już romansowania. Będziesz miał na to mnóstwo w trakcie podróży, musimy się spieszyć, aby zdążyć przed wschodem słońca - Rina od razu rozpoznała głos Brego - A ty moja droga nie wyglądasz zbyt dobrze, chyba brak słońca źle wpływa na twoją cerę - Uśmiechnął się do niej i podszedł, aby podać dłoń i pomóc wstać.

- Jak się czują nasi pozostali goście? - Powiedzi Dave do osób zgromadzonych w korytarzu.

- Nieco małomówni i osłabieni, ale dadzą radę iść o własnych siłach. Na szczęście nie będziemy musieli ich targać - Odpowiedział ktoś z zewnątrz.

Do środka agresywnym krokiem wszedł krasnolud z brodą zaplecioną w warkoczyki - Rina rozpoznała w nim Keldorna spotkanego wcześniej w tawernie.
- No kurwa! To jest dopiero dobra robota! Założę się, że krasnoludy brały udział w drążeniu tych podziemi, pierwsza klasa! - Wydawał się lekko podpity - A ty młoda damo lepiej pilnuj lepiej swojej broni, ci parszywi ludzie nie potrafią docenić profesjonalnej roboty! - Podszedł do Agigreen i oddał jej młot bojowy.

- A ty leniwo kupa gówna - W środku pojawił się wytatuowany Reinard targający broń - mógłbyś chodź raz się na coś przydać i pomóc! A nie ja muszę znowu kurwa wszystko targać!

- Zamknijcie w końcu mordy bo nas usłyszą w całym zamku - Powiedział spokojnie czarnoskóry Azut, który pojawił się w drzwiach - Musimy ruszać, już. Inaczej cały plan szlag trafi.
 
__________________
"Przybywamy tu na rzeź,
Tu grabieży wiedzie droga.
I nim Dzień dopełni się,
W oczach będziem mieli Boga."
Sirion jest offline  
Stary 12-08-2016, 23:40   #26
 
Erissa's Avatar
 
Reputacja: 1 Erissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputację
Rina siedziała cicho bawiąc się w klejnotem wiszącym na jej szyi, jednak gdy w oddali usłyszała kroki zamarła
- Szlag… - mruknęła szturchając dyskretnie Agi, wytężyła zmysły gorączkowo myśląc co zrobić. Wszystkie jej najgorsze obawy miały się ziścić tu i teraz. Która pójdzie na pierwszy ogień? – Co robimy? – rzuciła ledwie dosłyszalnym szeptem, nie zdążyły jednak ustalić sensownego planu działania gdy kraty się otworzyły. Kobieta zacisnęła pięści i już miała zacząć protestować, wyzywać mężczyznę od najgorszych, czy też robić cokolwiek innego by tylko pomóc przyjaciółce, ale znajomy głos sprawił, że zamarła jak posąg
- Krytykujesz mój wygląd? Jestem pewna, że nawet teraz wyglądam setkę razy lepiej niż większość kobiet, które zwykle widujesz – zrobiła udawaną obrażoną minę- Zapraszam do nas na tydzień, wtedy ja to samo powiem o tobie, ale nie zapomnij zabrać dla mnie ciepłych skarpet i beczułki najlepszego piwa – wstając uścisnęła podaną rękę czując jak jej ciepło zdaje się emanować na całe ciało, radość wybuchła nagle, nie potrafiła jej już powstrzymać, roześmiała się cicho i wpadła mu w ramiona mocno, z całych sił – Wiedziałam – szepnęła cicho, tak by tylko on ją słyszał, śmiała się ledwie dosłyszalnie, a kciukiem otarła niesforną kroplę, która jakimś cudem znalazła się przy jej oku. Ale nie, z pewnością nie była to łza! – Na wszystkie demony, to się dopiero nazywa odsiecz! – zwróciła się do przybyłych mężczyzn – Dobrze was znowu widzieć, nawet nie wiecie jak – uścisnęła im dłonie – Agi, to przyjaciele – zapewniła krasnoludkę i zdjęła szybko pantofle by w nie zdradzić ich stukotem obcasów odbijającym się od cichych ścian posiadłości – Jaki mamy plan poza tym, że opuszczamy tą przedłużoną imprezę? – spytała i podeszła znów do przyjaciela – Kolejna wspólna podróż? – rzuciła nawiązując do słów, które wcześniej wypowiedział – Piszę się w ciemno – sprzedała mu lekkiego kuksańca, czekając aż zbiorą się do opuszczenia lochów.
- Na to się zanosi - Wzruszył jedynie ramionami i uśmiechnął się - Opowiemy wam wszystko po drodze.
Agigreen nie uspokoiła się równie łatwo. Owszem, kto jak kto, ale Rina raczej potrafiłą dobierać znajomych, niemniej ich sytuacja wcale się jeszcze nie popawiła. No i ten strażnik… Agi zgrzytnęła zębami, ale po cichu.
- Macie czujki? - zapytałą szeptem swojaka, który oddał jej broń. Zauważyła, że nawet mimo podchmielenia podał jej młot tak, aby mogła ująć trzonek niżej od niego. Miłe. Takie drobiazgi zwłaszcza czynią krasnoludem na powierzchni.
Krasnolud odpowiedział znacznie głośniej niż zamierzał, powidując to, że krasnoludka się wzdrygnęła.
- A gdzie tam… - Machnął ręką - To szybka akcja, kto by się przejmował takimi pierdołami - Powiedział pewnym siebie głosem.
Zielona mocniej ujęła trzon swojej broni w dłonie. Dodało jej to otuchy.
- To chodźmy - zwróciła się do człowieka, którego z uścisku wypuściła Rina. - Tę damę proponuję wziąć w środek, żeby się nam nie zgubiła - dodała, wymownie spoglądajac na stronniczkę Loghaina.
Lady Eleena spojrzała na krasnoludkę i pozostałych tępym wzrokiem.
- Cokolwiek, cokolwiek do jasnej cholery! Tylko mnie stąd wyprowadźcie! - Widać było, że jest na skraju załamania nerwowego i mocno przeżyła swoje uwięzienie.
Dave zerknął na wszystkich.
- Koniec tego, zbieramy się. - Spojrzał hardo na krasnoludkę - Mam nadzieję, że tym razem nie będziesz sprawiała problemów.
- Nie - odprała Agi krótko. - Doceniam tez Twój talent aktorski Panie. I muszę powiedzieć, że jestem niezmiernie wdzięczna za pomoc… Ale nie jestem z Panem na “ty”.
Mówiąc to, Agi stanęła z jednej strony Riny, która po drugiej ręce miała cichą, ale w pełni czujną i gotową do działania elfią służącą Lorda magistra, której imienia niestety Agi nie potrafiła spamiętać. Choć bardzo tego żałowała. - Jesteśmy gotowe.
Strażnik wzruszył jedynie ramionami.
- Wybacz, ale niezbyt interesuje mnie twoja opinia…
- Daj mu spokój moja droga - Powiedział bezczelnie podchmielony krasnolud - Dave może nie wygląda, ale to dobry chłop! Mimo, że charakter ma chujowy… Ale to on wszystko wymyślił i to on wziął na siebie całą odpowiedzialność! Ma łeb na schwał i gdyby nie on to nigdy byśmy was nie wydostali!
Agi nic na to nie odpowiedziałą, ale długim i bacznym spojrzeniem obdarzyła owego Dave’a. Wiedziała, tak samo jak i pewnie on, że skoro tak dużo zaryzykował, to musi albo uciekać z nimi, albo dać się otłuc na tyle mocno, żeby wygladał na wiarygodną ofiarę napaści uciekinierów, która starałą się ich zatrzymać.
Chyba, że towarzystwo miało jakiś inny pomysł. Póki co czekała, aż dadzą sygnał do wymarszu z tej podłej nory.
Rina przysłuchiwała się wymianie zdań przyjaciółki i strażnika mając w głowie myśl, że życie zdecydowanie bywa przewrotne
- Najchętniej zostawiłabym tych tutaj - wskazała brodą na stronników ich przeciwnika - by sami przekonali się czy faktycznie honor i oddanie to takie przestarzałe frazesy - sktwierdziła patrząc mściwie i zakładając ręce na piersi. Jej urażona duma i zachowanie kobiety domagały się zadośćuczynienia w postaci złośliwości i zemsty - Skoro jednak Agi okazała się wielkoduszna… - wzruszyła ramionami i westchnęła - Brego - podeszła bliżej nachylając
się - W lochu obok jest jeszcze Marcus, nasz towarzysz - popatrzyła na niego czekając co powie. Zamierzała się upierać by zabrać także owego rycerza, ale chciała najpierw przekonać się, czy wzięli go pod uwagę przy układaniu planu i czy w ogóle mieli klucze do krat drugiej celi.
Mężczyzna kiwnął głową.
- Ich też musimy zabrać, nie zostawiamy nikogo. Dave doskonale wie, gdzie się znajdują.
Strażnik zamyślił się.
- To ten zniewieściały i buńczuczny? - Zapytał uśmiechając się.
- To, że jego aparycja jest nieco… em… mniej oczywista - wreszcie znalazła odpowiednie słowo - nie znaczy, że jest zniewieściały. To bardzo honorowy mężczyzna o dobrym sercu i najprawdopodobniej również doskonały rycerz - podniosła palec by wzmocnić swoje słowa - Ale dość gadania, chodźmy już po nich i wynośmy się, mam wrażenie, że znam w tym lochu każdy kamień...
Marcus poruszył się niespokojnie, gdy po krókim brzęczeniu na wyszukiwanie klucza zza grubych dębowych drzwi - jedynego dźwięku, jaki doszedł od wielu godzin - rdzewiejący i pokryty grzybem zamek obrócił się zaróno ze zgrzytem, jak i mlaśnięciem. Mężczyźni w celi odruchu zasłonili przedramionami nawykłe do zupełnej ciemności oczy, gdy światło niesionej lampy wpadło do środka, znacząc poświatę na podłodze i ukrywając jako cienie sylwetki idące cichym orszakiem uciekinierów.
Kiedy Dave wchylił się do celi, dziewczęca twarz Królewskiego Strażnika spośród jeńców ściągnęła się jak gładka maska, oczy zogniskowały na strażniku i tylko na nim, usta zwęziły w kreskę. Nawet nie drgnął, i nie mrugał.
Rina skrzyżowała ręce na piersi i patrzyła na mężczyzn, jednak nie wydawało jej się żeby dobrym pomysłem było, aby to Dave jako pierwszy wchodził do celi niosąc nowinę o wolności. Mogło to zostać odebrane jako podstęp, sama by nie poszła za kimś, kto wcześniej ją pobił, postanowiła więc się ujawnić nim rycerz zacznie mieć wątpliwości.
- Spokojnie Marcus - przemówiła i wychyliła się zza pleców pozostałych - Uciekamy stąd, pospieszcie się - popędziła ruchem dłoni - Nie ma czasu
Mężczyzna wyjrzał chwilę ku Rinie.
Był czysty, na torsie oprócz uniformu miał swój kirys, w oczach pustkę jaką widziała dnia tuż zanim ruszyli na fatalne negocjacje. Na jego pięknym, dziewczęcym obliczu nie było nawet śladu brudu czy zarostu.
Nie poruszył się, a kobieta z bigu zauważyła, że stało się z nim coś niedobrego
- Marcus - podeszła powoli do mężczyzny - Marcus, wstawaj - podała mu ostrożnie dłoń - Co się stało?
Strażnik jednak, gdy wyciągnęła dłon, odsunął się od niej, również wstawszy. Nie patrzył jej w oczy.
- Lord Ackerley… jest raniony. Będzie potrzebował pomocy. - powiedział tylko, na skraju szeptu.
- Zajmiemy się nim - Rina wyraźnie niechętnie popatrzyła na maga, nie zamierzała już nawet udawać, że żywi do niego jakąkolwiek sympatię. Już nie musiała - Chodź, czas na nas - powtórzyła. Musieli się spiszyć, a porozmawiać mogli zawsze po ucieczce z miasta.
 
__________________
"Wczoraj wieczór myślałem o ratowaniu świata. Dziś rano o ratowaniu ludzkości. Ale cóż, trzeba mierzyć siły na zamiary. I ratować to, co można."
A. Sapkowski
Erissa jest offline  
Stary 13-08-2016, 20:34   #27
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
- Idzźcie. Nie traćcie czasu. Ja… - przez chwilę się zawahał - Spowolnię ich tu w razie czego. - powiedział, chociaż kobieta w skierowanych w bok oczach dostrzegła, że była to jedynie wymówka do pozostania.
- Chyba żartujesz - mruknęła niechętnie - Do wszystkich demonów, mogę zostawić tych choler… - ukryzła się w język nim zdążyła wyrzucić z siebie przekleństwa w stronę pozostałych osób w lochu - Ale ty idziesz z nami. Nie zostawiamy nikogo od nas. Gdy lord zobaczy, że nas nie ma oberwie ci się porzadnie. Wstawaj! - dodała z upartością nie zamierzając odpuścić
Marcus jednak pokręcił tylko przecząco głową, z jakimś ironicznym i bezdennie rozpaczliwym uśmiechem… nie na odejście, lecz gdy mówiła, że mu się oberwie. W końcu na jej podniesiony głos faktycznie wstał, spoglądając - z wyraźnym wysiłkiem i trudem - w oczy Rinie.
- Jestli masz w sercu choć krztynę litości… proszę… ostaw mnie.
Zmartwiła się nie na żarty, nawet nie chciała myśleć co mu zrobili i jakie to piętno na nim odbiło, mimo to…
- Marcus… - szepnęła do niego - Potrzebujemy cię, chodź z nami - położyła mu rękę na ramieniu - Uporamy się z tym, no dalej. Nie pozwolę by cię złamali, wszyscy nie pozwolimy. Chodź.
Zareagował ostro, raptownie chciał się cofnąć od Riny, ale mając tylko róg za plecami nie miał gdzie. Patrzył kobiecie w oczy pustym wzrokiem, gdy doń mówiła.
- Nie potrzebujecie mnie, nie mogłem was ochronić wtedy, nie mogę nic innego jak was spowolnić. - była jakaś nowa nuta, gniewna nuta w jego głosie - I nie mnie was z pewnością chronić. Nie jestem już sługą Cailana.
Dave uśmiechnął się lekko stojąc w drzwiach.
- Jeśli chcecie to mogę wam pomóc go nieco ‘zmotywować’... Jestem w tym dobry.
- Poczekaj - odpowiedziała tylko ostro najemnikowi i podniosła lekko ręce tak, by Marcus je widział - Spokojnie. Jesteś naszym przyjacielem, chodź - starała się przemawiać najłagodniej jak potrafiła - Nie zostawię cię. Zostajemy obydwoje albo nikt. Wybieraj.
- My się znamy. - rzucił tylko grobowo Marcus, i chyba jedyny raz w swoim życiu wyglądał groźnie, gdy oczy mu prześlizgnęły się w bok, na Dave’a. Szybko zmierzył wzrokiem sylwetkę mężczyzny, który ukłonił się lekko w odpowiedzi, nim wrócił spojrzeniem do Riny.
Przez chwilę przyglądał jej się bardzo uważnie, a ona wytrzymała jego wzrok nie odwracając swojego, stojąc dumnie, emanując zdecydowaniem i desperacją. Zerknął znowu nad jej ramieniem.
- Nie wiem, czemu to robisz, ale weź ją. - i w oczach widać było, że był już skłonny ignorować kobietę.
- Mam zostać z tobą? Tego chcesz? - spytała wprost - Nie zostawię cię, nie po to tu przyszłam i nie to obiecałam Agi. A słowa danego dotrzymuję. Zawsze.
Przykuło to uwagę zniewieściałego. Delikatnie ujął dłoń Riny w swoją, jak w jej kwaterze, po czym zdjąwszy z ramienia i chwilę pomyślawszy, puścił. Ominął ją zdecydowanym krokiem.
- Sporo was. Dajcie mi miecz i powiedzcie, kto prowadzi. - rzucił, jakby mimochodem, ale bez wątpliwości w głosie.
Dave westchnął i podał mu jedno z zabranych wcześniej ostrzy.
- Trochę ci to zajeło, zeby się zdecydować. Jesteś pewny, ze potrafisz się tym posługiwać?
- Nie martw się o mnie, powiedz kto najłatwiej znajdzie wyjście. Będę wiedział, kogo chronić.
Mężczyzna zaśmiał się do siebie.
-Powodzenia, więc przy pilnowaniu krasnoluda, na pewno się ucieszy z twojego towarzystwa!
Z korytarzu dobiegł ich głos Keldorna.
- Coś ty powiedział kutasiarzu jeden?!
Rina popatrzyła przez ramię za Marcusem unosząc tylko brwi w wyrazie ni to irytacji, ni zdziwienia, ale nie odpowiedziała, zrobiła tylko to, czego mogli się spodziewać ci, którzy ją znali: wywróciła oczami młynka
- Ruszajmy do cholery… - westchnęła i wyszła z celi
Marcus przyjąwszy miecz słuchał, zerknąwszy za wychodzącą Riną z obojętnym wyrazem twarzy, jak nieporadne dziewczę odebrawszy broń od najemnika. Pomógł sobie chwyciwszy delikatnie za ostrze, gdy drugą dłoń układał wprawnie na rękojeści i gdy faktycznie czas ich naglił, z martwą obojętnością wyrżnął oburącz wprawnym ruchem głownią w twarz śmiejącego się, przez sekundy może nieuważnego Dave’a, ruchem dość zdecydowanym, silnym i niepomnym całkiem na dobro ofiary, by w dobrych okolicznościach złamać szczękę.
- Na ciebie nie muszę uważać. - skontastował.
Wyszedł za Riną. Za sobą usłyszał tylko ciche przekleństwo mężczyzny i odgłos wypluwania.

Brego odchrząknął jedynie.
- No nic, ruszamy. Mamy stosunkowo mało czasu zanim się zorientują.
Na czele pochodu szli Keldorn wraz z Marcusem, natomiast Brego, Azut, Reinard i Dave zabezpieczali tyły.
- Te podziemia w czasach świetności mojego rodu były kiedyś w całości zagospodarowane - Powiedział Brego, kiedy szli ciemnymi korytarzami, Rina trzymała się bliko niego, tylko tak czuła się w pełni bezpiecznie, wydawała się słuchać każdego jego słowa jak oczarowana, a szeroki uśmiech nie schodził jej z ust, nie dało się ukryć, że nawet cała ich sytuacja nie była w stanie popuć jej radości jaką czuła widząc przyjaciela - Jednak wraz z powolnym upadkiem Waynearów porzucano coraz to kolejne ich fragmenty, aż w końcu zdecydowano korzystać jedynie z ich skrawka. Prawda jest taka, że obecnie te lochy to jeden pieprzony labirynt, który kiedyś służył do szybkiego rozmieszczania żołnierzy w kluczowych miejscach. Część tuneli się zawaliła, część prowadzi obecnie do nikąd, ale przez te parę dni udało nam się skombinować mapę od miejskich przemytników, a ten zapijaczony brodacza - wskazał na krasnoluda idącego z przodu - ma niesamowity zmysł orientacji jeśli chodzi o podziemia. Być może normalnie wygląda niepozornie, ale tutaj to prawdziwa bestia! - Zaśmiał się, na co kobieta także się roześmiała, cicho, ale dźwięcznie, zakrywając przy tym lekko usta, tak jak miała w zwyczaju
- To krasnolud z krwi i kości, oni wydają się czuć każde pęknięcie w kamieniu - zgodziła się z jego słowami - Zaś co do lochów… - przeciągnęła wzrokiem po ścianach - Cała posiadłość jest niesamowita, one jednak… - zmarszczyła lekko brwi szukając odpowiedniego określenia - Cóż, w innych okolicznościach bym się nimi zachwycała, stanowią doskonałe miejsce do snucia strasznych historii o duchach - puściła oko - Coś czuję, że sam często, będąc dzieckiem, miałeś ochotę tu trochę pomyszkować - mruknęła zaczepnie.
Jej towarzysz uśmiechnął się.
- Ja przecież zawsze miałem potulny charakter i byłem domownikiem. I NIGDY w przeciwieństwie do NIEKTÓRYCH nie pakowałem się w żadne kłopoty - Odgryzł się i szturchnął Rinę lekko łokciem.
Keldorn odburknął coś pod nosem.
- Musimy jak najszybciej wydostać was z miasta - Podjął wątek zazwyczaj milczący Azut - Loghain i Cailan muszą dowiedzieć się co się tu dzieje.
- Zdecydowanie - kobieta dodała kiwając przy tym głową, nagle poważniejąc - Tylko wtedy… Lord będzie miał spore kłopoty - przeniosła znów wzrok na przyjaciela, w jednej chwili zrozumiała także jego położenie - Co będzie z tobą? - spytała go wprost, szeptem - Zostaniesz z nim czy ruszysz z nami?
Brego westchnął.
- Muszę zostać, ktoś musi mieć oko na to wszystko… W zamku jest wiele osób, które są niezadowolone z obrotu spraw, ale nikt nie odważy się wystąpić. Ja jestem na razie poza wszelkim podejrzeniem i to Dave bierze na siebie całą winę za to wszystko - Uśmiechnął się - Może to i kawał sukinsyna, ale to on wszystko obmyślił i rozegrał swoją rolę idealnie. Może to chuj, ale jednak patriota… I na pewno was nie zdradzi podczas podróży.
Pokiwała głową patrząc dyskretnie na mężczyznę, o którym rozmawiali
- Muszę przyznać, że Marcusa ładnie urządził, a i Agi aż tupała nóżkami z radości na przepychankę słowną - zażartowała by nieco poprawić mu humor - Tak będzie faktycznie lepiej, będziesz się trzymał w miarę… bezpiecznej odległości od zamieszania, a jednocześnie potrzymasz rękę na pulsie - trąciła jego dłoń - Teraz to ja muszę kazać ci uważać, bo jak nie to przestanę być miła i wrócę skopać ci dupsko - puściła oko.
- To chyba ja powinienem martwić się o ciebie z twoim talentem do pakowania się w kłopoty - Odgryzł się- A Dave… Tak. On ma ‘talent’ do ‘zjednowania’ sobie przyjaciół. Bardzo go poturbował? - Wskazał na idącego Marcusa.
- Złamany nos, kilka kopniaków, nic czego nie widzieliśmy w drodze, ale szkoda go, to naprawdę dobry mężczyzna. W czasie obiadku u twojego ojca zasłonił mnie własną piersią, honorowy skurczybyk - uśmiechnęła się - O mnie? Martwić? - zrobiła minkę niewiniątka - Nie wiem dokąd zmierzamy, ale wiesz, że znam sporo najemników, jeszcze więcej kupców i kowali, załatwię od któregoś jakiś pancerz i podstawowy ekwipunek, poradzę sobie. Ty za to będziesz w gniazdku żmijowym, uważaj, dobrze? - spytała już zupełnie poważnie - I gdybyś potrzebował pomocy… nie sądzę, że tak będzie! - szybko się poprawiła wiedząc jak na to zareaguje - Ale gdyby, to… no wiesz.
Brego kiwnął głową.
- Jakby co to wiem do kogo uderzać w ciemno, ale! - Podniósł palec ostrzegawczo - Pod warunkiem, że jak zwykle nie wpakujesz nas w jeszcze większe tarapaty. Moje umiejętności wychodzenia z wszelkich problemów też mają swoje granice - Zaśmiał się.
- Naprawdę? No nie wierzę! - zaśmiała się powstrzymując ze wszystkich sił by nie zdradzić ich głośnym chichotem - Dobra, dobra, ale przynajmniej się nie nudzisz. Zawsze na początku marudzisz, ale za to popatrz ile wspomnień do śmiania się z nich przy ale! - zamajtała wesoło pantoflami niesionymi w jednej ręce, a drugą wzięła go pod ramię - Nie ma za co - rzuciła znowu zaczepnie i popatrzyła na swoich towarzyszy upewniając się, że wszystko z nimi dobrze.
Agi nie odezwała się nawet słowem. Zbyt była spięta. Szła i na ile to możliwe, starał się zachować czujność, sama badając kamień, który był dookoła niej.
Marcus wyglądał wyjątkowo nietęgo; albo właśnie tęgo, jeżeli bardziej obiektywnie na to spojrzeć, ale znając go był to znak, że coś było nie tak - to znaczy coś innego niż tylko otaczające ich lochy. Wytężał nie wzrok, ale słuch, i wydawał się być w każdej chwili w gotowości do walki, i mieć dość zdecydowania, by zabić bez drugiej myśli.
A jednak…
Odwrócił się, i przemówił łagodnie.
- Wybacz, mój panie… - obniżył spojrzenie przed Brego, chociaż nie mrugał - Nie mogłem nie usłyszeć, że podziemia należą do twojego rodu, po czym wnoszę, że jesteś synem lorda. - zaczął, ale poczynił pauzę, jak gdyby chcąc wbrew sytuacji i wbrew pośpiechowi i obskurnym lochom zachować uniżone, grzeczne podejście i pozwolić Brego potwierdzić lub zaprzeczyć, w oczekiwany sposób.
Brego wzruszył ramionami.
- Można tak powiedzieć… Na pewno nie pierwszym w kolejce do dziedziczenia. Tata… Nie próżnował w młodości - Powiedział jak gdyby nigdy nic.
- Czy… - przerwał na chwilę - ...lord Waynear… może być świadom zażyłości twojej osoby i milady? - zapytał Marcus najkurtuazyjniej, jak Stwórca mógł mu pozwolić. Było jednak ważne spostrzeżenie w tym pytaniu.Kobieta nie odpowiedziała, ale w jednej chwili cała, od policzków po czyję i uszy zalała się czerwienią.
- Być może… Ojciec wie wiele rzeczy i nie zawsze lubi się tym dzielić - Powiedział jedynie - Do czego zmierzasz? - Zapytał wprost zaciekawiony.
Marcus obejrzał się w korytarze przed nimi, położył dłoń na ramieniu krasnoluda w spokojnym, dobrodusznym geście, by na chwilę zatrzymać pochód. Odwrócił się znów w pełni do pary. Chwilę jeszcze się wahał.
 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!
-2- jest offline  
Stary 16-08-2016, 19:15   #28
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
- Udaj się z nami. - wyciągnął rękę w podkreślającym słowa, zapraszającym geście - Twój… ojciec… jeśli znikniesz może zrzucić nasze zniknięcie, wraz z tobą być może porwanym, na twoją słabość, którą… ktoś w jakiś sposób wykorzystał. Lecz jeśli pozostaniesz… a okaże się, że jest świadom… - rozejrzał się.
- Ja… - Marcus zbladł - Mówiłem… z nim. Nie będzie miał wątpliwości, że bez pomocy nie zbiegliśmy. Dla twego bezpieczeństwa, proszę panie… udaj się z nami.
Dłoń na ramieniu młodego szlachcica zacisnęła się mocniej, zadrżała wyraźnie
- Marcus może mieć rację - szept Riny był ledwie słyszalny - Nie wiem czy wie cokolwiek na nasz temat, czy w ogóle powiąże mnie z osobą, którą… mogłeś kiedykolwiek znać, ale jeśli jakimś cudem śledził cie… wtedy… do tej karczmy… to możesz mieć spore kłopoty
Brego pokręcił głową.
- Rozumiem waszą troskę, ale muszę tutaj zostać. Ktoś musi mieć oko na to wszystko, a Dave nie próżnował w ostatnim czasie i sprawił, ze wszystkie podejrzenia spadną na niego i kilku strażników, którzy parę godzin temu… Znikli i raczej długo się nie znajdą - Westchnął - To mój obowiązek, muszę być odpowiedzialny za swój ród. Mam nadzieję, że rozumiesz panie Marcusie.
Cóż było robić? Karmazynwe wargi Riny zostały lekko przygryzione, ale wiedziała, że go nie przekona. Upartości mu nie brakowało. Skinęła ledwie sztywno głową i odwróciła ją patrząc gdzieś w ścianę, biorąc głęboki oddech by nie pokazać tego jak ogromne obawy nagle ją dopadły ostatecznie oddalając chwilową beztroskę.
- Nie lekceważ swego ojca… - rzucił tylko Marcus. W twarzy Straż… mężczyzny widać było, że słowa panicza go nie przekonały, spojrzał jeszcze na Rinę szukając wsparcia w próbie skłonienia ich dobroczyńcy do wyruszenia z nimi. Nie dostrzegłszy jednak punktu zaczepienia po prostu odwrócił się i zaczął iść dalej wespół z Keldornem.
- Jesteś pewien? - kobieta spytała szeptem, gdy Marcus ruszył - Nie dasz się przekonać? - spojrzała na niego - Wiesz, że to lekkomyślne z twojej strony, prawda? Twój honor cię zgubi.
- Honor to często ostatnie co nam zostaje… Nie chcę, żeby w przyszłości mówili o nas jako zgubie Fereldenu i postrzegali jako ród, który sprzedał swoją wolność za korzyści… - Zawiesił na chwilę głos - Wiele razy widziałem jak ojciec dumał w samotności nad tym co kiedys miało miejsce. Ale nigdy nie sądziłem, że popchnie to go do takiego szaleństwa…
Zauważył jak, mimo powagi sytuacji, rysy kobiety łagodnieją, rozluźniają się, a jej wargi wyginają się w ledwie zauważalny łuk
- Cóż, zwykle żałujemy nie tego co zrobiliśmy, ale tego, co zrobić mogliśmy, prawda? - westchnęła - Widzę, że postanowiłeś, a przynajmniej uważasz, że tak postąpić powinieneś, więc… tak zrób. Inaczej będziesz sobie to wyrzucał przez lata, może nawet całe życie - poklepała go po ramieniu - Jeśli komukolwiek uda się to odkręcić to tylko tobie z twoimi umiejętnościami - puściła oko i dyskretnie wsunęła mu w dłoń swój pierścień - Na szczęście, na zapas, oddasz przy kolejnym spotkaniu - szturchnęła go delikatnie - Tak, nie patrz tak, to też pretekst - puściła oko.
Brego objął ją lekko na chwilę.
- Nie oznacza to, że wy będziecie bezpieczniejsi ani przez moment. A ja… Ja przynajmniej będę miał wygodnie - Uśmiechnał się kątem ust.
Wtuliła się w niego
- Dobra, jakoś to przeżyję, za jakiś czas się zamienimy, tęsknię już za wygodami i luskusami - zrobiła udawaną smutną minę - Chyba się starzeję.
Brego zaśmiał się cicho.
- To dopada każdego, wybacz ale starość nie radość…
Agigreen wciąż milcząca, wciąż niespokojna asekurowała Lorda Ackerleya z jednej strony, podczas gdy jego zaufana elfka robiła to samo z drugiej. Mag zdawał się mocno podłąmany cała sytuacją.
- Nie martw się, Panie, wszystko będzie dobrze. Jak tylko stąd wyjdziemy, znajdziemy sposób, żeby ci zdjąć te obroże.
Krasnoludka znała ich magiczne zastosowanie z ksiąg, wciąż jednak uważałą to za ze wszech miar uwłaczające dla dorosłego mężczyzny, żeby go ubierać w obroże jak głupawego bryłkowca. I choć niewątpliwie mag w pełni sprawny mógł być im tutaj bardzo potrzebny, to Zielona nie chciała ryzykować, że zatrzymują się w korytarzu, żeby spróbować go uwolnić. Skupiała się za to na nasłuciwania dzwięków płynących z korytarza i na słuchaniu rozmowy. Nie pofatygowałą się z Riną do celi mężczyzn, wolała pilnować wyjścia. Ale zmiana, jaka zaszła w Marcusie była bardzo niepokojąca.

Ackerley wreszcie się odezwał, miał depresje, dodatkowo domyślał się, dlaczego nacieli mu dłoń, był przerażony, po jaką cholere zgrywał twardziela?!
- Dlaczego mnie dotykasz…? - Spojrzał, nieomal ze łzami w oczach
- To przez was, bando debili, wylądowaliśmy w takim położeniu! Wy idioci, myśleliście, że nie zabranie mnie na to posiedzenie, wam pomoże?! Jesteście, bandą głupców! - Zaczął szarpać się - Nie zwracał uwagi na sytuacje, zaczął krzyczeć, był tak przybity.
- Nie zdajecie sobię sprawy, co Oni zrobili! Jesteście ślepi, jesteście głupi, tak samo jak ten wasz pieprzony król! - Uderzył obręczami o ściane
Oczywiście Agi mogła mu powiedzieć, że w zasadzie miejsce i godzina zbiórki przed negocjacjami były wiadome wszystkim i zdaje się, że tylko on jeden miał rzecz jasna ważneisjze sprawy niz przyziemne ukłądanie się z jakimś spasionym worem, któremu Przodkowie wiedzą, co się mami w tej otłuszczonej łepetynie. Nie powiedziała tego jednak, nie chciałą wszczynać jeszcze gorszej kłutni.
- Panie, istotnie, ale czas na rozmowy, wyjaśnienia i uświadamiania będzie, kiedy już stąd bezpiecznie wyjdziemy. Nie możemy dać się tu złapać, bo wtedy nasze położenie będzie jeszcze gorsze.
Nerwy miała napięte jak postronki, ale zachowała całkowity spokój i łagodność w głosie. Ranne zwierze potrafi być bardzo, ale to bardzo problematyczne.
Przyjemna pogawędka zakłócona nagłymi hałasami nagle sprawiła, że Rina przystanęła nie rozumiejąc co się dzieje, ale gdy zrozumiała i usłyszała całą kakofonię wywoływaną przez maga jej irytacja, dodatkowo podsycona niepokojem, wybuchła jak wulkan. Co on, do cholery, wyprawia?! Jeśli teraz ich złapią to już nie uciekną, a dodatkowo wszystkim oberwie się i to, wnioskując po zachowaniu Lorda, dosyć ostro. Nie zamierzała narażać grupy przez jednostkę.
- Przestań hałasować - syknęła do maga przez zęby akcentując każdą sylabę, a gdy to nie pomogło bez ceregieli do niego podeszła - Słuchaj, magusie - wbiła w jego pierś palec - Masz być cicho, tu i teraz, albo po prostu cię ogłuszę żebyś się zamknął. Mów co chcesz, wyzywaj mnie od idiotek jeśli wola, ale wiesz dobrze, że niewiele możesz zrobić by mnie powstrzymać bez swojej magii, a i twoje zdanie na mój temat ch… nic mnie nie obchodzi - skrzywiła się wyrzucając z siebie całą serię słów na wydechu - Nie zamierzam pozwolić byśmy wszyscy wpadli tylko dlatego, że jakiemuś zadufanemu gburowi zachciało się stroić fochy zamiast okazać minimum wdzięczności. Idziesz z nami i współpracujesz albo wracasz do celi i tam się drzesz ile masz ochotę - wróciła do swojego miejsca w szeregu - Czy możemy puścić ten dziecinny incydent w niepamięć i ruszać? - spytała poważnie choć, Andrasta jej świadkiem, na dalsze kaprysy Tevinterczyka była gotowa naprawdę ogłuszyć go jednym, wyćwiczonym ruchem.
Gdy na chwilę się zatrzymali z powodu podniesionego głosu Ackerleya, Marcus odwrócił się chcąc jakoś załagodzić sytuację, ale powstrzymał widząc, że Agigreen spróbowała. Za to prawie się skulił na wiązankę, która poszła w lorda od Riny. Czekał tylko by zobaczyć, czy eskalacja nie eskaluje i skinął głową Keldornowi, żeby ruszali dalej.
Mag zapłonął, zacisnął zęby, po czym zatrzymał się
- Jak śmiesz! Wy, przeklęte robaki! Próbowałem was wyciągnąć z tego gówna, a w zamian tak mnie traktujecie! Na takiego kogoś, nie potrzebuje nawet magi! Nie potrzebuje niczego! Cholerne, niewdzięczne prostaczki! Jak tylko wyjdziemy z tej ciemnicy, pożałujecie, wszyscy! -
- Już żałujemy. Że cię zabraliśmy - Rina miała go już serdecznie dość, a każda obelga tylko wzmagała w niej chęć pobicia maga. Nigdy nie panowała dobrze nad gniewem. Spojrzała w furii na przyjaciela, wyciągnęła dłoń - Będziesz czynił honory czy ja mogę to zrobić? Ogłuszamy, bierzemy go na plecy i spadamy stąd.
- Nie! - poprosiła spolegliwie Agi, stając między nimi. - Jak wyobrażacie sobie dalszą wspólpracę po czymś takim? Poza tym jak wyobrażacie sobie walkę lub uciekanie z nieprzytomnym mężczyzną? Lordzie, Rino. Nie dajcie się ponieść emocjom. Nie w takich okolicznościach. Proszę - dodała z natarczywie.
- Jestem skłonna znieść wiele i mam anielską cierpiwość, Agi - wzięła głęboki oddech - Ale nie zamierzam ryzykować tylko dlatego, że nagle mości magowi zachciało się znowu stroić fochy - starała się zapanować nad buchającym gniewem - Prędzej zostawię go w celi niż zgodzę się, abyśmy zostali złapani, a w ramach kary stracili, bagatela, obydwie nogi. Niech, jeśli nie ma nic do powiedzenia poza obelgami i wywyższaniem się, siedzi cicho, bo naprawdę ściągnie na nas jakiś patrol - ścisnęła ręce, które krzyżowała na piersi - Wiesz, że mam rację, Agi.
- Ha! Nie masz, nawet odwagi, by podjąć działanie. Typowe, nie wiem czego spodziewałem się, po kobietach z tego państwa. - wyśmiał rozmówców. - Ale nie radzę Ci grozić! To pierwsze i ostatnie ostrzeżenie!
Marcus znowu dał gestem znak krasnoludowi by poczekał i odwrócił się. Czworo ratowanych musiało przysporzyć niemałego stresu wybawcom. Oparł sztych dzierżonego w gładkiej dłoni miecza o kamienną, zapleśniałą posadzkę.
- Wszyscy wiemy... - zaczął, by przyciągnąć ich uwagę i położyć nacisk na klucz - ...że w tej chwili najważniejsza jest cisza. - dał sobie pauzę by spojrzeć w oczy to Ackerleyowi, to Rinie… jej nieco bardziej porozumiewawczo. - Proszę, bez względu na przyczyny czegokolwiek… nie narażajmy choćby naszych dobroczyńców. - powiedział miękko, podczas kiedy Dave zaśmiał się cicho, choć dla kogoś wprawnego w czytaniu innych - nieco sztucznie... Martwo. Bez przekonania.
Agigreen westchnęła. W ciszy, jaka zapadłą, było to nadspodziewanie głośne.
- Lordzie. Jeśli tu zostaniesz, zginiesz. Jesteś sam, bez pieniędzy, w obcym, owładniętym wojną domową i plagą kraju. Twoje słowo już nic tu nie znaczy. Masz do wyboru albo zostać tu i zdać się na łaskę watażki, którego ludzie doprowadzili cię do takiego stanu (co świetnie obrazuje szacunek, jaki ci się tu oddaje), albo iść z nami i zachować spokój. Nie mamy czasu na przepychanki słowne, wiec daje ci wybór. Idzisz z nami czy zostajesz tu i próbujesz swojego szczęścia jedynie ze swoją towarzyszką. Ale jeśli idziesz z nami, musisz grać z nami, a nie przeciwko nam.
Spojrzała na Marcusa
- A Ty weź się w garść - warknęła do niego.
Ten tylko drgnął w odruchu na ton krasnoludki, jakby miał się skulić. Odwrócił wzrok z powrotem ku czołu pochodu i odszedł od nich dwa kroki, by móc znów podążać obok Keldorna jako szpica.

- Ten wasz towarzysz to niezły chojrak - Rzucił krasnolud jak gdyby nigdy nic do towarzyszącego mu Marcusa. - Ale tych waszych towarzyszek to lepiej nie drażnić, kurwa wolałbym chyba spotkać rozłoszczonego bronto niż zdenerwować którąś z nich...

Ciężko było powiedzieć, ile zajęła im sama podróż lochami, jednak pewność siebie prowadzącego ich Keldorna dodawała im wyraźnie otuchy - jedynie idący obok Marcus, mógł dosłyszeć siarczyste przekleństwa, które rzucał co jakiś czas pod nosem ich przewodnik, postanowił jednak nie dzielić się swoimi wątpliwościami z resztą. Poza tym - cały tunel wyglądał tak samo i nikt z nich - oprócz Keldorna i Agi - nie był w stanie dostrzec żadnych różnic. W końcu jednak krasnolud stanął zadowolony, gdy doszli do schodów prowadzących do góry.

- Mówiłem, że dam radę kurwa jego mać! Jesteś mi winien 10 suwerenów - Wskazał trymfująco palcem na Reinarda - I co teraz skurwysynu?!
Agi przewróciła oczami. Jeśli chodziło mu o ten konkretny korytarz, to mogli być tu dwie miarki świeczki wcześniej. Widać jej więź z kamieniem była nieco silniejsza niż jego. Dało jej to do myślania. Najwyraźniej tracenie zmysłu kamienia nie było zabobonem… Odruchowo pogładziłą najbliższą ścianę.

Najemnik skrzywił się.
- Zamknij się bo nas usłyszą...

Azut bez słowa wdrapał się po schodach, aby zniknąć w półmroku i wrócić po kilku minutach. Cała kompania milczała niemal wstrzymując oddech czekając na wieści.
- Jest czysto, powinniśmy dać radę się przemknąć do punktu zbiórki.
- To daleko? - zapytała natychmiast Agi, prosząc o wskazówki.
Czarnoskóry najemnik pokiwał głową.
- Nie, ale musimy uważać, żeby nie natknąć się na żaden z patroli. To może być kłopotliwe o tej godzinie.
- Nie ma na co czekać. - wyszeptał Marcus, ze wzrokiem wbitym w schody. - Czekanie w niczym nam już nie pomoże. - powiedział, i przez chwilę wyglądało na to, że pot perlący się mu na czole znaczy strach i zniewieściały ani kroku nie poczyni. Po sekundzie jednak zaczął spokojnie pokonywać kolejne stopnie, nie chcąc wyprzedzać ich szpicy - nie znał wszak drogi - ale nie lękając sie kłopotów.
Lub, po prostu, lękając się czegoś bardziej.

 
Drahini jest offline  
Stary 20-08-2016, 22:25   #29
 
Sirion's Avatar
 
Reputacja: 1 Sirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputację
Northwall, Ferelden. 9:30 Smoka.

Azut poprowadził grupę schodami do góry, ciemny korytarz prowadził do na szybko zbitej przybudówki.

- Przemytnicy często korzystają z tych tunelów i robią wszystko, aby niepowołane osoby się o nich nie dowiedziały - Wyjaśnił Reinard - Naprawdę niewielu w mieście wie o całej sieci, która ciągnie się pod miastem, a jeszcze mniej wie o wszystkich przejściach. Brego spędził naprawdę dużo czasu zbierając te wszystkie informacje.

Kiedy byli już na górze, czarnoskóry mężczyzna lekko uchylił drzwi i zbadał okolicę. Po chwili konspiracyjnie kiwnął głową i wszyscy bez słowa opuścili pomieszczenie. Na zewnątrz panował mrok i wszyscy byli więźniowie odetchnęli z ulgą, widząc rozgwieżdżone niebo. Kilka dni spędzonych w zimnych i ciemnych lochach, wydawały się wręcz wiecznością i bardzo złym snem. Wiszący wysoko księżyc dla każdego z nich był niczym symbol nadziei, na koniec tego koszmaru, jednak wszyscy wiedzieli jak daleka droga była jeszcze przed nimi.

Azut prowadził ich ciemnymi wąskimi uliczkami dzielnicy kupieckiej. Szczęśliwie udało im się ominąć wszystkie patrole, które nie otrzymały jeszcze informacji o ucieczce więźniów. Po nieznośnie długo ciągnącej się wędrówce w końcu dotarli do dwupiętrowego kamiennego budynku, który Agi rozpoznala jako siedzibę cechu płatnerskiego.

- Twój wuj zgodził się pomoc - Wyjaśnił Keldorn - Jak na prawdziwego krasnoluda przystało, nie mógł zostawić rodziny w potrzebie! - Powiedział trochę za głośno po czym został uciszony przez resztę grupy.

- Już kurwa, już... - Odparł poddenerwowany.

- Nie wszyscy w środku wiedzą o pomocy, której zgodził się udzielić nam Fedorn, więc starajmy nie sprawiać mu większych kłopotów, bo gdyby to wszystko wyszło na jaw to jego dni w tym mieście byłyby policzone... - Powiedział poważnie Brego. - Spędzimy tu dzisiaj noc i rano wydostaniemy was z miasta.
- Mamy wyznaczone pokoje, które nie są odwiedzane przez klientów i zwykłych pracowników, a sam budynek jest tak duży, że nawet jeśli będą chcieli go przeszukać to i tak nie mają szans, aby nas odnaleźć. Rano, gdy całe miasto się obudzi, powinniśmy bez żadnego problemu wtopić się w tłum. Jeśli wszystko się uda, to zorientują się, że was nie ma jak już opuścicie miasto.

Dave chrząknął cicho, dumny z siebie. Nikt jednak mu nie pogratulował.

Azut zapukał konspiracyjnie do bocznego wejścia dla służby i po chwili drzwi się otworzyły, a zakapturzony krasnolud, który się w nich pojawił, bez słowa poprowadził ich w głąb budynku. Brak wszechobecnych tłumów i hałasu, sprawiał, że Agi z trudem była w stanie uwierzyć, iż ten to ten sam budynek, który odwiedziła wcześniej.

W końcu ich przewodnik wskazał im dwa służbowe pomieszczenia na piętrze, w których zazwyczaj były składane różne materiały rzemieślnicze. Teraz jednak stały prawie puste i znajdowały się tam śpiwory i wypchane czymś worki.

- Zdrzemnijcie się i wypocznijcie - Powiedział kranolud - W workach znajdziecie ubrania na zmianę, jestem pewny, że znajdziecie coś w swoim rozmiarze. To co macie na sobie, zbytnio rzuca się w oczy.

Na dźwięk jego głosu z pomieszczenia wybiegło błyskawicznie bronto i popędziło w stronę Agi.

- Prawdopodobnie pałętał się po ulicach od paru dni i gdy jeden z naszych pracowników go znalazł, twój wuj od razu skojarzył, że może należeć do ciebie. Niby taki mały, a ma apetyt jak dorosły wilk - Zaśmiał się. - Odpocznijcie. Przyślemy kogoś po was z samego rana, jeśli potrzebujecie się obmyć to i ogolić, to w rogach macie przyszykowane bale z wodą i jakieś brzytwy. Rano musicie wyglądać jak przeciętny mieszkaniec miasta, inaczej wzbudzicie podejrzenia.
 
__________________
"Przybywamy tu na rzeź,
Tu grabieży wiedzie droga.
I nim Dzień dopełni się,
W oczach będziem mieli Boga."
Sirion jest offline  
Stary 19-11-2016, 19:38   #30
 
Sirion's Avatar
 
Reputacja: 1 Sirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputację
Northwall, Ferelden. 9:30 Smoka.


Noc minęła dość spokojnie. Grupa uciekinierów od czasu do czasu słyszała czyjeś tupanie po korytarzu, jednak nikt aż do świtu nie zajrzał do ich pomieszczeń i każdy z więźniów mógł w spokoju odespać nerwowy pobyt w ciemnych i śmierdzących celach. Kiedy pierwsze promienie słońca wdarły się do pokoju, w oczach kilku z nich pojawiły się łzy wzruszenia - nawet krótki okres uwięzienia potrafił pozbawić nadziei choćby najdzielniejszego człowieka.

Wszyscy z ulgą przyjęli możliwość wykąpania się i odświeżenia oraz założenie nowych, czystych ubrań, które upodobabniały wszystkich do klasy kupieckiej, której przedstawiciele byli najliczniejszą grupą w całym mieście. Stare ubrania zostały rzucone na jedną kupę i służba miała je spalić przy pierwszej lepszej okazji, tak aby pozbyć się wszelkich śladów. Niedługo po świecie, jeden ze służących przyniósł skromny posiłek dla wszystkich.

- Wybaczcie, że to mówię, ale cieszę się, że w końcu umyliście się i zmieniliście te stare ciuchy... Wytwarzaliście dość charakterystyczną aurę, która sprawiłaby, że strażnicy mojego ojca namierzyliby was z odległości kilometra - Zaśmiał się Brego, siadając na ziemi ze swoim talerzem.

Gdy już wszyscy zgromadzili się po posiłku w jednym pomieszczeniu, syn szlachcica przedstawił im plan ucieczki.

- Ludzie w mieście nie wiedzą o waszym uwięzieniu i nie znają planów mojego ojca - nie chciał on siać w mieście paniki i podbudzać niepotrzebnie swoich ludzi, gdyż nie służyło by to jego interesom - teraz jednak to wszystko działa na naszą korzyść. Żaden z mieszczan nie kojarzy was z twarzy, a jestem przekonany, że jeśli w zamku zorientowali sie już o waszej ucieczce, to na pewno nie wszyscy strażnicy miejscy wiedzą kogo dokładnie szukać - jednak wartownicy przy bramie prawie na pewno dostaną szczegółowe instrukcje. Naszą główną przewagą jest to, że nie wiedzą kogo dokładnie szukać. Będzie trudno powiązać im was z tym konkretnym cechem, więc naszym zadaniem jest wtopić was wszystkich głęboko w tłum - Uśmiechnął się.

- Za niedługo z cechu ruszają dwie karawany z zaopatrzeniem - Podjął wątek Dave - Jedna w stronę Orlais, a druga w stronę Denerim. Oba wiozą zapas zamówionej broni dla Cesarstwa i króla Loghaina, więc nikt nie powinien zadawać głupich pytań, biorąc pod uwagę wartość ładunków. Ponadto obie karawany są obstawione przez dość dużą eskortę, która jest opłacana na tyle hojnie, aby nie zadawać zbędnych pytań, co skutecznie odstraszy niepotrzebnych gapiów. Nasi drodzy emisariusze Loghaina - mężczyzna ukłonił się kpiąco - wraz z Azutem i Reinardem udadzą się w stronę stolicy, podczas gdy reszta - Dave rzucił drwiące spojrzenie Marcusowi - wraz ze mną i Keldornem udadzą się w stronę Orlais, aby po drodze się odłączyć.

Krasnolud siedział zadowolony i zaplatał warkoczyki w swojej brodzie.

- No kurwa - Powiedział tylko, kiedy został wspomniany.

- Ja natomiast zostaję w mieście, aby mieć oczy szeroko otwarte i móc informować was na bieżąco o wszystkim co się tu dzieje - Podjął Brego - Królowie muszą się dowiedzieć nim będzie za późno. Może to skłoni ich do rozpoczęcia rozmów nim przeleje się krew.

- Wszyscy wiedzą co mają robić? - Dave wstał i rozejrzał się po zgromadzonych - Ruszamy za pół godziny, jak ktoś jeszcze się nie wysrał to będzie idealny moment - dużo przystanków raczej nie będzie. Aha, i nie, nie sprowadzimy wam waszych rzeczy z karczmy. Nawet gdybyśmy chcieli to nie ma za bardzo co zbierać po tym całym wypadku w karczmie, który spowodował wasz towarzysz - Spojrzał kpiąco z na Tevinterczyka - Swoją drogą ładny pożar. Strażnicy długo się męczyli, żeby go opanować, wiesz?


***


Nie było długich pożegnań, karawana złożona z 5 wozów wypełnionych bronią, obstawiana przez trzydziestu uzbrojonych najemników, powoli ruszyła w stronę bramy. To była jedna ze stałych tras, więc nikt w mieście nie był zdziwiony, kiedy taka wielka grupa przedzierała się ulicami dzielnicy kupieckiej pomiędzy morzem przechodniów.

Marcusowi, który jechał z przodu czasem zdawało się, że widzi strażników miejskich i najemników dyskutujących ze sobą i przekazujących sobie w pośpiechu jakieś informacje, jednak aż do samej bramy, nikt nie sprawiał im żadnych problemów. Pomimo tego, każdy z nich czuł nieznośne krople potu spływające im po plecach.

Podczas sprawdzania dokumentów przez wartownika przy bramie, każdy z uciekinierów wstrzymał oddech - wszystkim wydawało się, że to wszystko trwa całą wieczność. Strażnik długo konsultował wszystkie dokumenty ze swoim towarzyszem, sprawdzał wszystkie pieczątki i pokazywał na każdego z członków karawany z osobna. W końcu jednak kiwnął głową i zezwolił na opuszczenie miasta.

Po chwili wszyscy znaleźli się poza murami Northwall.


***


Tego wieczoru karawana zatrzymała się na leśnej polanie, a wszyscy ambasadorzy wraz z Lordem Bratterem siedzieli wokół ogniska. Uciekinierzy byli już wystarczająco daleko, żeby porzucić kupiecką przykrywkę i w końcu omówić dalsze plany. Musieli działać szybko i zdecydowanie. Karawana gwarantowała im bezpieczeństwo jeszcze przez parę dni, jednak z każdym dniem zwiększało się ryzyko wytropienia przez pościg, który został na pewno wysłany przez Lorda Wayneara, jednak z drugiej strony gwarantowała ochronę przed atakami bandytów, którzy ostatnio bardzo się rozplenili w Fereldenie.

- Udam się do Orzammaru... - Rozpoczął Lord Bratter - Muszę poinformować krasnoludzkie rody o tym co dzieję się w państwie, być może to przekona je do udzielenia nam poparcia w tym całym szaleństwie... Czarne chmury zawisły nad Fereldenem...
 
__________________
"Przybywamy tu na rzeź,
Tu grabieży wiedzie droga.
I nim Dzień dopełni się,
W oczach będziem mieli Boga."
Sirion jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172