Kanałowi mytnicy jakoś się przeliczyli, ale tak to bywało przy grze w ciuciubabkę. Po ciemaku robili szuru-buru z kuszami i przyszła wywrotka. Trzy a dziewięć, ściekowi zbójnicy robili w tym układzie tylko za pierwiastek.
I za to przyszło zapłacić. Jeden wyrżnął między mydliny w kanałku, drugi zaraz dostał sieka po łbie od Karla, a Mackie prując naprzód dostał jeszcze trzeciego. Wbił noże w przyciśnięte do cegieł ciało, by wyhamować na zakręcie, odbił się od ślimaczącego ścianę trupa i pofrunął fajerwerkiem za róg.
Bingo, brawo, klawo, w dechę. Było wyjście! Światło jasnymi smugami malowało bulgocący ściek, a zaraz, niby gumką, zacierało wzorzyste plamy, gdy cień zapadał nad ujściem korytarza. Rzucona na wyzwolenie rybacka plandeka kołysała się w podmuchach wiatru, odsłaniając wywleczone na brzeg doków szkuty. Został tylko kawałek. Ostatnia prosta. 23, 56, 21 |