Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-08-2016, 22:30   #20
MrKroffin
 
MrKroffin's Avatar
 
Reputacja: 1 MrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputację
Epizod I

Podróż trwała stosunkowo krótko. Nowi załoganci nie zdążyli nawet odwiedzić każdego zakamarku i porozmawiać z najważniejszymi osobami na statku, a już należało przygotować się do pierwszej misji. Widmo i jego współpracownicy zebrali się w zbrojowni, by przygotować do misji broń, pancerze i cokolwiek jeszcze mogło się przydać. A tam, gdzie zmierzali, przydać się mogło wszystko.

Andromeda zgrabnie wyskoczyła z przekaźnika masy systemu Sahrabarik. Już z tego miejsca, tak odległego przecież, dostrzec można było mały, święcący czerwono punkcik w ciemnej przestrzeni. Punkcik, który większa część załogi Andromedy bardzo dobrze znała.





Wybudowana na metalicznej asteroidzie bogatej w złoża pierwiastka zero Omega od tysięcy lat jest rajem dla wszelkiego rodzaju kryminalistów i maruderów. Stacja słynie również z panującego na niej bezprawia i chaosu, zarówno architektonicznego jak i organizacyjnego - na Omedze od niepamiętnych czasów nie ma jednolitego rządu, obejmującego swą jurysdykcją całą stację.

Populacja: 7.8 mln
Dystans orbitalny: 2.43 JA
Okres orbitalny: 6.9 lat ziemskich
Długość całkowita: 44.7 km

Mgławica Omega
Sahrabarik
Omega
Doki
12.33 lokalnego czasu


Mało kto swoje tutejsze wizyty wspominał dobrze – chyba że należał do grona tych, którzy mieli dość pochłaniaczy ciepła lub kredytów, by zapewnić sobie przetrwanie w dziczy. Bo to miejsce było dziczą – chaotyczną i nieprzewidywalną, kształtowaną nieustającymi, zażartymi bojami między tutejszymi grupami najemniczymi, które niczym wygłodniałe kundle wydzierały sobie kolejne połacie terenu. W tym miejscu przetrwać mogli najsilniejsi, tutaj właśnie selekcja naturalna przybierała pełnię swej potęgi. Tutaj powstawały i upadały fortuny, tutaj żebrak przy odrobinie szczęścia zostawał bogaczem, a bogacz przez jeden nierozważny krok lądował na ulicy. Witamy na Omedze – królestwie niesprawiedliwości, nędzy, głodu i striptizu. Królestwie, w którym panuje jedno tylko prawo.


Andromeda spokojnie podeszła do doku. Przybicie zajęło symboliczne pięć minut, nikt na tej asteroidzie nie dbał o odprawy celne czy środki bezpieczeństwa, a załoga znała budowę portu na pamięć, w końcu większą część swojej kariery spędziła na misjach, prowadzonych tu przy boku byłej kapitan.

Kiedy drzwi śluzy powietrznej otworzyły się ze znajomym sykiem, kapitan Maurinius i jego towarzysze postawili swe pierwsze kroki na Omedze jako agenci Rady Cytadeli. Niektórzy bywali już tu wcześniej – z różnym rezultatem, nigdy jednak wizyty te nie obfitowały w nudę. Zaraz po nich, jakby strachliwie, z okrętu czmychnął ich hanarski gość. Po chwili Andromeda zaczęła zamykać śluzę, a oficer Diaz, który teraz przejął kontrolę nad mostkiem, zasalutował do oddziału naziemnego.

Hanar: Więc…
zwrócił się do Barrusa.
Hanar: Ten dziękuje za pomoc. Ten nigdy nie zapomni Widmu jego dobroci. Ten wszystkim powie, jakie Widmo jest dobre. Ten teraz… pożegna się.

Kiedy Barrus i reszta drużyny zaabsorbowana była rozmową z hanarem, Quin spoglądał z zaciekawieniem w zupełnie inną stronę doku. Wychylił się lekko zza Andromedy, aby widzieć lepiej. Nie był co prawda pewny, ale mógłby przyrzec, że widział już ten okręt i co więcej znał go bardzo dobrze.

Stojąca dwa miejsca dalej turiańska fregata, wyróżniająca się znacznie na tle innych statków, do złudzenia przypominała mu jednostkę, którą podróżował do Systemach Terminusa jego ojciec – Quintus Kerana. Czy to było możliwe? Możliwe, aby znaleźli się z ojcem w tym samym miejscu o tym samym czasie? Jeśli tak, to dlaczego nic mu nie powiedział? Dlaczego nie dał znać? Wreszcie dlaczego nigdy nie wspomniał, że stacjonuje teraz na Omedze…

A może to była pomyłka? Turiańskie fregaty, choć wiele dobrego można było o nich powiedzieć, nie różniły się między sobą niemal wcale. Wszystko budowane według jednego schematu, jednych części, jednych barw. Rozróżnienie dwóch jednostek stawało się niemożliwe po zakończeniu procesu produkcyjnego. Była więc szansa, że to nie jego ojciec, a ktoś zupełnie inny. Mimo to sam fakt, że pojawiło się na Omedze turiańskie wojsko nie mógł wróżyć niczego dobrego; na ogół stanowił preludium jakiegoś konfliktu. A jeśli to była prawda, to dlaczego Rada nie dała im żadnego znaku?

Zaaferowany tą sprawą, postanowił wychylić się jeszcze kawałeczek, by zobaczyć niewielki numer jednostki, zamieszczony obok śluzy. 17 775. A więc jednak. To już na pewno musiał być „Nieugięty”. Sprawa jego misji w tym miejscu wciąż pozostawała jednak tajemnicą…

Wtem z zamyślenia wyrwał go głośny krzyk bólu, którego źródło znajdowało się naprzeciw nich. Wszyscy zgromadzeni spojrzeli w tamtą stronę. Przy barierce, nieopodal wyjścia, leżał zakrwawiony salarianin, krzyczący w niebogłosy, a nad nim stał obrócony plecami rosły kroganin w niebieskim pancerzu.

Salarianin: Nie, proszę, proszę!
Kroganin: Nie mogę przestać, dobrze o tym wiesz, przyjacielu


Ten głos z kolei sprawił, że Jahleedowi w głowie natychmiast zapaliła się lampka. Znał skądś ten głos, ten krogański, acz stosunkowo łagodny i spokojny ton. Wysilił pamięć…

Kroganin: Nie wierć się tak, trudniej mi będzie trafić.

Targat! No jasne! Jak nie mógł nie pamiętać? Jego niebieski, nietypowy jak na krogański, pancerz nieraz powracał w myślach volusa. Targat współprzewodził oddziałowi Krwawej Hordy, z którym niegdyś Jahleed miał do czynienia, a który zabił mu obu towarzyszy, a i jego samego omal nie doprowadził do śmierci. To właśnie po zadarciu z Targatem i jego ludźmi, volus musiał opuszczać Omegę i to w tempie natychmiastowym. Możliwość kolejnego spotkania z niedawnym oprawcą wydała się Jahleedowi nieszczególnie ponętna, choć Targat stanowił i tak o niebo lepszą alternatywę od swojego brata i druha z oddziału – Krudtara…

Sytuacja wyglądała niewesoło. I dla salarianina, i dla Jahleeda. Nie było bowiem opcji opuścić portu bez minięcia się z własną przeszłością, która to niechybnie zauważy, z kim ma do czynienia. Bo co jak co, ale Jahleeda zapomnieć się nie dało.

Stojąc tak, nieco skonfundowani wysłannicy Rady już w pierwszych minutach swego pobytu tutaj, zrozumieli, co w istocie oznacza „Omega”.
 

Ostatnio edytowane przez MrKroffin : 21-08-2016 o 21:52.
MrKroffin jest offline