| - Pani Honorato - Zach odszukał ich gospodynię, kołpaka uprzejmie uchylił. - Chciałbym pomówić chwilę.
- Więc mów waść…- rzekła Honorata nie zatrzymując się w ogóle, acz gestem dając znać by podążał za nią.- Kolejne gęby do wyżywienia się zjawiły. Ktoś im pokoje musi wyszykować.-
- Ja po prawdzie w tej sprawie. Nie chcemy z Martą nadużywać twojej gościnności. Czas by znaleźć sobie tu, na Smoleńsku, jakieś miejsce. Ty znasz okoliczną szlachtę. Mogłabyś doradzić kto najlepiej mi się nada by się wprosić pod jego dach.
- Nikt. Najpierw musisz u Miszki wyprosić pozwolenie… on strasznie czuły na szarogęszenie się na” jego ziemiach”. Potem… można by gadać na temat tego, u kogo można tyłek usadzić.- odparła stanowczo Honorata.- Taki z niego miejscowy mały tyran.-
- Niemniej chciałbym wybadać grunt nim będę przedkładał sprawę kniaziowi. Najlepszy byłby szlachcic z majątkiem. Bezdzietny. Sędziwy. Nikt lubiany?
- Tu szlachta z dziada pradziada, każdy tam z kimś powiązany. Nawet ci nielubiani mają swoich krewnych czekających na ziemię. - zamyśliła się Honorata.- No i Miszka i tak sam ci wybierze u kogo możesz się usadzić i na jakich warunkach.-
- Aż tak tu wszystkim życie układa? - Węgier się skrzywił. - Nagle mnie naszły obawy czy ja się z tym Gangrelem dogadam.
- I jeden i drugi taki. Żadna różnica. Ino Kościej bardziej subtelny.- wyjaśniła z kwaśnym uśmiechem wampirzyca i zaczęła poganiać parobków, by robili porządek w kolejnej izbie.- A ta Lasombra jakie zrobiła na tobie wrażenie?-
- Na razie jest wielką niewiadomą. Może być wartościowym sojusznikiem. Albo niebezpiecznym wrogiem. A ty co myślisz?
- Jeszcze nie miałam okazji spotkać Lasombra... żadnego Lasombra. Słyszałam że próbowali intrygować w Krakowie lata temu, ale zostali wygryzieni. Acz nie wiem czy to prawda.- stwierdził z kwaśnym uśmiechem.- I nie lubię niewiadomych.-
- Są po to by je rozwikłać - zamyślił się Zach. - Jeszcze wszystko może się zdarzyć. Nic nie jest przesądzone.
Gestem wskazał na komnatę, którą zajmowała Zosia.
- A o niej co sądzisz?
- Słodziutka i naiwna. Dobre serduszko. Kiepski materiał na Spokrewnioną. Ja bym jej nie przemieniła. Ale skoro już jest pod moją opieką…- wzruszyła ramionami Honorata.-... ja poważnie podchodzę do obowiązków Primogena.-
- Cieszę się - ciągnął Zach. - Lubię tę małą. Gdyby wpadła w jakieś kłopoty nie wahaj się pani by prosić mnie o pomoc.
- W jakie kłopoty? No chyba że zacznie wierzyć w te brednie o stalowych krzyżackich ptakach zrzucających wybuchające jaja.- parsknęła sarkastycznie Jasnorzewska.- Albo inne bzdury jakie ten Malklav wygaduje.-
- Mam nadzieję, że do niczego podobnego nie dojdzie. Ale Zosia w całej swojej dobroci jest też dość naiwna. Niektórzy mogą zechcieć to wykorzystać. Jako jej opiekun powinnaś mieć na nią wyjątkowo oko.
- Jest tu bezpieczna, bardziej niż gdziekolwiek indziej w Smoleńsku i okolicach.- odparła z pewnością w głosie wampirzyca.
Pokiwał głową rad ze stanowczości jej postawy.
- A tak pomijając kniazia, jaki ty byś mi pani poleciła dwór okoliczny do mych zaniarów? Nowa tożsamość nałoży na mnie nowe obowiązki. Będziemy się z Martą podawać za małżonków. Jan Michał Dragicz - skłonił się sztywno jakby miała go pierwszy raz na oczy widzieć. - Marta zostanie przy imieniu. Muszę wobec powyższego żonie zapewnić stosowne miejsce do życia. A ona lasy kocha, wilki tresuje. Majątek może być skromny, podupadły, z dala od miasta i ludzkiej uwagi.
- Cóż… na twe szczęście jest płonące pogranicze. Ziemie raz polskie, raz ruskie. Oficjalnie należą do martwych rodów, nieoficjalnie przejęli je sąsiedzi. Z pomocą Miszki łatwo taki mająteczek przejąć, tyle że to w sumie to samo wasz Wilhelm dostał. Ziemie które trzeba na nowo ucywilizować.-zamyśliła się Honorata i potarła podbródek.- Hmm… Jesteś pewien że chcesz się bawić w wygryzanie kogoś?-
- Z Kainitą nie chcę w konflikt wchodzić jak nie mam po temu ważnych przyczyn. Człowiek to co innego. Poza tym jaka inna opcja? Budować się od zera? - oczy zmrużył w zamyśleniu. - Jakeś ty weszłaś w posiadanie swojego dworu?
- Miszka zezwolił mi na przejęcie dworku po mężu. To jest moje dziedzictwo z rodu.- wyjaśniła wampirzyca.
- Czyli mąż był prawdziwy, z czasów ludzkich?
- Z dawnych czasów… czasów, gdy nie wiedziałam o tym wszystkim.- wyjaśniła Honorata krótko.
- Ale majątek pusty nie stał? Gdy się zdecydowałaś do swojej ziemi wrócić.
- Nie chcę o tym mówić.- odparła nagle zimnym tonem Honorata.
- Nie chcę się wtrącać ni cię obrazić - wyjaśnił ze spokojem Węgier. - Po prostu szukam rady jak się tu zadomowić ale nic na siłę. Pomówię z Miszką.
- I to jest najmądrzejsze rozwiązanie. Ostatecznie póki co trzeba będzie osiąść tam gdzie wskaże.- stwierdziła już cieplejszym tonem i wyraźnie rozluźniona Brujah.
*
Kiedy Zach przyszedł odwiedzić Zofie, Feliński wpuścił go jak tylko dostał potwierdzenie od kogoś w środku. Wyglądało na to, że nie była sama.
Ventrue miał okazję zjawić się w sam czas by zobaczyć pierwszy trening Zosi ze swoimi ludźmi. Dziewczyna stała na środku pokoju z półtorakiem w dłoniach, niespokojnie obserwując okrążającego ją wolnym krokiem Górkę. Z boku całość obserwował mości Czajkowski.
Wprawne oko Węgra od razu dostrzegło, choć minę Zosia miała nietęgą, to miecz trzymała pewnie, a nogi mocno osadziła na ziemi. Ktoś musiał szkolić ją w przeszłości, i całkiem sprawnie wpoił jej podstawy.
Widząc gościa wampirzyca odwróciła się w stronę drzwi, i posłała mu nerwowy uśmiech. – Ah, Pan Milos. Gdyby –
Zanim dokończyła głowica Górki przywaliła jej prosto w twarz, posyłając w powietrze zęby i krew. Dziewczyna zatoczyła się do tyłu. – Nigdy nie zabieraj oczu z przeciwnika. – skomentował beznamiętnie Czajkowski, posyłając w stronę Zacha grzeczne powitalne skinięcie.
- Skończcie, poczekam - Zach posłał człowiekowi dosyć wrogie spojrzenie ale nie skomentował jego ciosu. Oparł się o ścianę i zaplótł ramiona na piersi obserwując zosine szkolenie. – Tzimicse nie będą łagodniejsi. – odparł spokojnie Czajkowski na niewypowiedziany zarzut Zacha, ale podniósł dłoń, sygnalizując Górce by zaprzestał. – Jak se Pan tsyma, Pane Sach?
Lekko sepleniąc, dziewczyna próbowała podtrzymać dyskusję, odwracając się jednak od wampira. Trzymając rękę przy twarzy, dało się usłyszeć lekkie chrupnięcie i stłumiony pisk, gdy wampirzyca nastawiała sobie złamany nos.
- Niezgorzej - odparł z lekkim uśmiechem. - A jak u ciebie? Co się tu działo podczas mojej nieobecności, która nieoczekiwanie się przeciągnęła.
Kucając przy ziemi, Zosia pozbierała powybijane zęby. Umieściła je z wielką uwagą w ustach –
I po chwili jedynym śladem po ciosie były plamy krwi na twarzy dziewczyny. Zosia odwróciła się do gościa i raz jeszcze posłała mu nerwowy uśmiech. – A-ah, n-niedużo. Ah! – w ostatniej chwili zablokowała pionowe cięcie Górki. Wyprowadziła niemrawy zamach w odpowiedzi, ale mężczyzna z łatwością zablokował jej żałosną próbę kontrataku. – W-widziałam się z Panem Haszko… Było z-zebranie, r-rozmawialiśmy o zbliżającym się przyjęciu. – kucnęła przed kolejnym atakiem. – P-pani Sarnai gdzieś przepadła…
- Jak się zaprezentował lokalny szaleniec? - zapytał o odczucia dziewczyny po wizycie u Haszki. - Nie przestraszył cię? – O-oh… Pan H-haszko nie jest aż TAK s-straszny… Ani szalony… – wyminęła się od odpowiedzi, wyprowadzając niemrawe cięcie z boku, które Górka z łatwością przyjął na tarczę. – M-myśli że nad Smoleńskiem jest k-klątwa… I że m-my jesteśmy jej częścią.
- To ciekawe. Wspominał coś o źródle tej klątwy? I jak się objawia? – N-niespecjalnie. Tylko że. – uniknęła kolejnego ciosu. - T-tylko że… Ziemia Smoleńska łaknie krwi… I ją otrzyma.
- To jakaś jego przepowiednia? Mam nadzieję, ze nie sprecyzował iż chodzi o naszą krew w szczególności. – N-naszą… I naszych ludzi. – kolejny unik. – P-podobno nawet jeżeli uda nam się ją z-znieść.
Węgier podrapał się po szorstkim policzku.
- W takim razie będziemy trzymać się wersji, że to szaleniec i nie wie co mówi. Nikt nie zamierza tu umierać Zosiu. A już ty na pewno. – M-mam nadzieje że nikomu nie stanie się krzywda-
Zagapiła się - być może temat wyprowadził ją z równowagi – i stanęła oko w oko ze sztychem miecza, będącego sekundę od wydłubania jej, cóż, oka.
Zamachnęła się odruchowo – rozmazaną ręką uderzyła w bok ostrza, wytrącając je z dłoni Górki.
… Przez chwilę stali tak w milczeniu. -… Przepraszam. – uciekła wzrokiem zażenowana, a zrezygnowany Czajkowski pokręcił głową. – Myślę że starczy już na dzisiaj. Zostawimy was w spokoju, może Panienka będzie w stanie się z skupić przynajmniej na jednej rzeczy. – skinął na Górkę i skierował się do wyjścia. –Wrócimy do tego jutro. I proszę pamiętać, nie mamy dużo czasu. Niech panienka próbuje potraktować te treningi poważnie. – … Obiecuje się poprawić. - odparła pokornie, unikając jego spojrzenia.
- Widziałem jak walczyłaś z lupinami. Gołymi rękami jesteś na tyle skuteczna, że szermierki nie musisz się uczyć, chyba, że chcesz wrażenie zrobić na Tyrolczyku. – Wilkołaki były ogarniętymi szałem bestiami, bez rozumu i bez strategii. – skomentował sucho Czajkowski, przepuszczając w drzwiach pochmurnego Górkę, chowającego miecz i mamroczącego coś pod nosem o „pierdolonych wampirach”. Zosia dalej wpatrywała się w podłogę. – Niech Pan nie niańczy kogoś, od kogo zależeć będzie Pana życie, Panie Zach.
Czajkowski obrzucił Zacha pozbawionym zainteresowania spojrzeniem. Był to zmęczony wzrok człowieka który widział w swoim życiu zbyt dużo, i już dawno przestał się przejmować tym gdzie zaprowadzi go los. Wzrok człowieka który nie znał strachu, gdyż nie miał nic do stracenia. - … Czy też nieżycie.
- Czasem życie to najmniej co można nam zabrać - odparł Zach filozoficznie co chyba mu się nie spodobało bo podrapał się po podgolonym łbie i sam się wykrzywił do swoich słów. - Z Wilhelmem, stosunki ci się dobrze układają? Jego dzieci zadbane są?
Czajkowskiemu ewidentnie nie zależało na filozoficznych rozważaniach Zacha, i zostawił ich w spokoju. Za to słysząc pytanie o dzieci Zofia ożywiła się natychmiast. – O tak! – przytaknęła energicznie. – Wyglądają dużo lepiej… Choć miałam czas odwiedzić je tylko raz, jak już spały… Nie wydaje mi się żeby w ogóle zdawały sobie sprawy z naszego istnienia… Ahaha, ha…
- Słyszałem, że pani Jasnorzewska do rodziny cię dołącza. Bal ci wyprawia. To miłe z jej strony - pogładził dziewczynkę po włosach jak robi się to z krnąbrnymi dziećmi. - Myślisz, że ma dobre intencje? Ufać jej możesz?
Zofia zmarszczyła brwi, łypiąc na Ventrue nieprzyjaźnie. - … To sojuszniczka Pana Szafrańca… Dał nam wszystkich dach, pod którym możemy spokojnie spać… I lazaret, w którym kurować się mogą bożogrobowcy… Nie wydaje mi się, żeby podejrzewanie jej o złe zamiary było właściwe, Panie Zach.
- Pewnie masz racje - pokiwał smętnie głową. - Jestem względem ciebie nadopiekuńczy, co przynosi zawsze odwrotny efekt. Wybacz mi. Postaram się mniej wtrącać w twoje życie choć to bywa silniejsze ode mnie. Widzisz, miałem kiedyś córkę.
Wbił wzrok w czubki butów.
- Sriebrienicz czy Janikowski? – E? – dziewczyna zmrużyła oczy, wybita z rytmu nagłą zmianą temu. Przez chwilę wahała się czy nie pociągnąć wątku córki, ale ostatecznie musiała uznać że nie wypada rozdrapywać starych ran. - … Co ma Pan na myśli?
- Z kim sojusz lepiej nam będzie zawrzeć? - … Nie wiem? – zawahała się. Odstąpiła od Zacha i podeszła do misy z wodą, by zmyć zasychającą krew, pozostałość po jej sparingu. - … Tzimicse to diabły, prawda? … Torturują ludzi… Eksperymentują na nich… Jeżeli ci tutaj są tacy sami… To nie może być mowy o współpracy. – zaczęła cicho, ale pod koniec w jej głos wkradła się stal. - … I Pan Haszko nazwał Kościeja wężem… Nie można mu ufać… Znaczy, chyba niego. Miszka miał być niedźwiedziem, Koenitz czarnym orłem… Eeee… Nieważne…
- Jakieś jego przepowiednie? - wąż wyraźnie Węgra zainteresował. - A powiedz ty, wąpierzom on też przepowiada? Przyszłość? Przeszłość? - … Chyba? Znaczy… Myślał że przyszłam po przepowiednie w sprawach miłosnych… Ahaha… – zaśmiała się niezręcznie, i natychmiast pożałowała że o tym wspominała. – Myślę że tak… Z pewnością widzi wiele… Ale Panie Honorata myśli że to bzdury… Nie wiem, tak po prawdzie. – wzruszyła żałośnie ramionami.
- Wróżby Malkavianów należałoby przez sito przesiać wpierw. Lecz niewykluczone, że sporo prawdy może być w tym co zostanie. Stary ten Haszko? Na twoje oko? – Bardzo… Tak myślę. – odparła niepewnie. - … Panie Honorata mówi żeby nie dawać jego słowom dużo wiary. Nie wiem.
Temat najwyraźniej ciążył jej niepomiernie… Tylko o tym rozmawiali od wczoraj, i zaczynała mieć wrażenie że rozpętała dużo zamieszenia o głupoty. - … A Panu jak minęły ostatnie dni? – zmieniła temat, niezręcznie.
- Intensywnie - nie wydawał się tą intensywnością zachwycony. - Poznałem Salome z Rzemieślników. Ghula Miszki i syna Kościeja. Ciężko jednak kniaziów oceniać po ich pomagierach. Trzeba doczekać do momentu aż ich zapoznamy. To będzie kluczowy czas aby obrać strony, tak myślę. – Poznał Pan syna Pana Siebrienicz? – zapytała szczerze zaskoczona tą nowiną. – I jaki on był?
- Zapatrzony w ojca. Jak i reszta małych Siebrieniczów. Ponoć dwóch sióstr, bliźniaczek, lepiej się wystrzegać. Złe są. - … Zdaniem ich braci? To… Um, musza być naprawdę straszne…
Ktoś kto nawet zdaniem diabłów był zły, musiał być naprawdę zły. - … To młody Sierbrienicz odwiedził Pana w Smoleńsku? Myślałam że nie są tam mile widziani…
- Jego ghul odszukał nad w domu uciech. Mnie, Matrę i Giaccomo. Myślałem, że złożyli z tego raport. Zaproszenia nie wypadało odrzucić a i nie chciałem byśmy całą trójką pchali się nie wiadomo gdzie, w pułapkę może. Ich odesłałem do Koenitza, sam dałem się powieść do pobliskiego monastyru. Pomówiliśmy z Griegorijem. Bal Siebriienicz dla nas będzie szykował. Tam okazja poznać Diabły w komplecie. – Eee?! Panie Zach, nie może Pan robić! – zaprotestowała głośno zmartwiona dziewczyna. – Samemu w pułapkę się pchać… Co by było gdyby coś się Panu stało? Rany… I teraz jeszcze ten Bal… Czy to w ogóle bezpieczne do nich jechać?
- Pewnie nie będzie - przyznał niechętnie Węgier. - Dlatego szczególną pieczę wtedy trzeba na ciebie mieć. Ale po to tu jesteśmy. Aby poznać obie strony konfliktu. - Jesteśmy tu po to, by dopilnować przestrzegania tradycji Camarilli. – przypomniała mu, sprawiając wrażenie dość poirytowanej uwagą o pilnowaniu jej… Ale potem przypomniała sobie że Zach miał wątpliwą przyjemność obserwować jej trening, i złość ustąpiła zażenowaniu. - … Ale nie zaszkodzi poznać wszystkich… Myślałam o tym czy nie zaprosić Pana Janikowskiego na swoje powitalne przyjęcie…
- Może lepiej żadnego z kniaziów nie faworyzować nim wyrobimy sobie o nich osąd? - zasugerował. - Ale to decyzja Jasnorzewskiej. I twoja. - … Pana Siebrienicza też bym zaprosiła, ale nie wiem czy byłoby to dla niego bezpieczne…
- Zapewne nie. – Pewnie nie…
Zapadła między nimi niezręczna cisza. Wampirzyca zaczęła przestępować z nogi na nogę, desperacko poszukując jakiegoś zastępczego tematu. – Toooo… Miał Pan córkę, Panie Milos?
To utrafiła… Pewnie nie chciał o tym rozmawiać…
Cisza z niezręcznej zmieniła się w grobową. Węgier zastygł jak zamieniony w kamień i uparcie milczał. Zosi w istocie udało się wkroczyć na grunt wyjątkowo grząski.
Spanikowana Zosia zaczęła strzelać na boki oczami. Jak zawsze, znikąd ratunku. – Eeeeee, przepraszam, ja… Nie powinnam była poruszać tego tematu… – pochyliła potulnie głowę, wycofując się okrakiem z pokoju. - Pójde już… |