Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-08-2016, 21:03   #10
Warlock
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Colin jedynie się uśmiechnął słysząc kolejne złowróżbne narzekania Piranii, jednakże jej kolejnego pytania nie pozostawił już bez odpowiedzi.
- Handel rzeczny też wiąże się z pewnym ryzykiem, co prawda nie tak znacznym, ale piractwo w regionie kwitnie od chwili powstania Riddleport. Poza tym, moja trasa znacznie by się przez to wydłużyła, a czas jest luksusem, na którego mnie nie stać - odpowiedział dziewczynie handlarz, po czym sięgnął po swój bukłak z wodą, który przywiązany był do siodła prowadzonego wierzchowca, a następnie upił spory łyk i przetarł usta rękawem swojej lnianej koszuli, której skrawek wystawał spod pancerza.
Odziany w łuskową zbroję Colin nie wyróżniał się za bardzo na tle otaczających go towarzyszy. Prawdę mówiąc; gdyby nie obładowany owocami wóz, którego niezmordowanie ciągnął jego koń, można by było uznać go za poszukiwacza przygód, bowiem nie tylko wyglądał, ale nawet zachowywał się jak jeden z nich, a i jego rynsztunek bojowy nie odstawał jakością od reszty.
- Musicie zrozumieć, że w moim fachu liczy się każdy dzień, bowiem nawet jednodniowe opóźnienie może wiązać się z dużymi stratami finansowymi. W przeciwnym razie nie ryzykowałbym swojego, ani waszego życia… - dodał po chwili wyraźnie zmęczonym tonem głosu. - Mam nadzieję sprzedać wszystkie owoce, choć wiem, że jest to praktycznie niemożliwe, ale jeśli dotrę na miejsce w zaplanowanym czasie to zapewne uda mi się pozbyć większości towaru zanim owoce zgniją. Wyruszyliśmy na długo przed nastaniem świtu, aby jeszcze przed nadejściem zmroku opuścić Wzgórza Duskmoon. Jeśli więc wszystko pójdzie zgodnie z planem to spędzimy noc na skraju Lasu Penprie, a później czekają nas jeszcze dwa dni wędrówki; przy czym przez zdecydowaną większość podróży będziemy oglądać Zatokę Zdobywcy, idąc dobrze utrzymanym i patrolowanym gościńcem.
Handlarz chciał powiedzieć coś jeszcze, lecz w słowo wszedł mu idący obok czarodziej, którego nienaganna dykcja i maniery, a także pewna doza arogancji, która go cechowała, zdradzały wysokie urodzenie.
- Drogi Colinie, a wracając do orczych legowisk, nie słyszałeś czasem, czy jaskinie te kryją coś więcej? Jakieś plotki, przypuszczenia? To tylko taka luźna dywagacja z mojej strony. Takie potwory przecież lgną ku zapomnianym od wieków, mrocznym zakątkom świata, jak pszczoły ku różom.
Kupiec w odpowiedzi machnął dłonią jakby odganiał się od natrętnej muchy, po czym odparł z pewną dozą kpiny w głosie:
- Tylko urojone opowieści paru zapijających się na śmierć awanturników, doszukujących się w tym miejscu wejścia do jakiegoś podziemnego miasta. Jednakże nie wiązałbym z tymi przypuszczeniami choćby najmniejszego cienia prawdy, gdyż podobne pogłoski dotyczą pewnej, prawdopodobnie opuszczonej wieży czarodzieja, do wnętrza której nikt do dziś się nie dostał. Z tego co sam słyszałem, jej właściciel opuścił kontynent jakieś 150 lat temu w poszukiwaniu wiedzy i od tamtego momentu słuch o nim zaginął, ale są też inne plotki, które głoszą, że wydrążył on tunel, dzięki któremu dostał się do wnętrza owego miasta i tam przepadł, choć moim zdaniem jest to szalenie nieprawdopodobna, a wręcz śmieszna hipoteza, wziąwszy pod uwagę moce jakimi władał - Colin niemalże parsknął śmiechem pod nosem, jakby doszukał się w tych opowieściach czegoś wyjątkowo zabawnego, lecz widząc poważne miny awanturników, natychmiast spoważniał i kontynuował już obojętnym tonem głosu.
- Wspomnianą wieżę minęliśmy dobrą godzinę temu. Jeśli cofniecie się gościńcem i przejdziecie kilka mil na południe to na pewno się na nią natkniecie. Wyrasta ponad wzgórza i otaczające ją drzewa, więc nie łatwo ją przeoczyć.


Zagajnik, Wzgórza Duskmoon
23 Desnus, 4720 AR
Świt

Po przejściu kilkudziesięciu metrów gościńcem, teren zaczął się gwałtownie obniżać, przybliżając ich w stronę zamieszkanych przez plemiona goblinoidów rejonów. Awanturnicy wydostali się z gęstego lasu, porastającego wzgórze i wydostali się na otwarty teren, skąd mogli lepiej przyjrzeć się czekającej ich przeprawie. Ścieżka, którą podążali, prowadziła zygzakiem przez strome zbocze, omijając wystające głazy i urwiska, by na koniec trafić do rozpościerającej się pomiędzy dwoma wzgórzami wąskiej doliny, dnem której podążał otoczony przez wysokie drzewa oraz gęste zarośla gościniec.
Nasłuchawszy się opowieści o tym miejscu, bohaterowie mimowolnie położyli dłonie na rękojeściach swoich broni, jakby spodziewając się ataku w każdej chwili. Niezbyt przypadła im do gustu wizja poruszania się przez pewien czas po otwartym terenie, gdzie widoczni byli jak na otwartej dłoni. Pogoda również im nie sprzyjała, choć w innych okolicznościach cieszyliby się z każdej chwili spędzonej na świeżym powietrzu.
Tego dnia słońce szybko pięło się po bezchmurnym nieboskłonie, zsyłając ogrzewające twarz promienie na idących ścieżką poszukiwaczy przygód, którym wędrówka coraz bardziej wdawała się we znaki. Widoczność, pomimo sporadycznych mgieł otaczających niektóre ze wzgórz, była doskonała, ale tym razem nie sprzyjała podróżnikom, którym w tamtym momencie najbardziej zależało na dyskrecji. Mimowolnie przyśpieszyli kroku, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.

Nie minął kwadrans od chwili opuszczenia porośniętego drzewami wzgórza, a bohaterowie pokonali niechciany odcinek drogi, trafiając wprost do porośniętej gęstą roślinnością doliny wciosowej, która rozpościerała się między dwoma wysokimi wzgórzami. W miejscu tym panowała przenikliwa cisza i nawet śpiew ptaków czy trzepot skrzydeł wydawał się dziwnie niepasujący do otoczenia. Każdy nienaturalny dźwięk przyprawiał czujnych awanturników o palpitacje serca i nim się zorientowali, wszyscy, bez wyjątku, ściskali w rękach swój wierny oręż.

W takich chwilach jak ta, chłodny dotyk broni działał kojąco na przewrażliwione zmysły bohaterów, które napędzał strach przed nieznanym. Nie był to jednak strach w pełnym tego słowa znaczeniu, a jedynie kiełkująca w sercach obawa, bowiem tchórzami z całą pewnością nie byli.
Ostrożność była bowiem największą z cnót każdego awanturnika, a w tym zawodzie szczególnie decydowała o życiu i śmierci. Bywały jednak momenty, kiedy trzeba było nawet o niej zapomnieć i zdać się na łut szczęścia, bo tam gdzie było największe ryzyko, czekała również największa nagroda, o czym dobrze wiedział każdy poszukiwacz przygód. O sukcesie decydowało więc umiejętne podejmowanie właściwych decyzji, a tych czekało wiele na drodze do sławy i bogactwa...


Zagłębiając się w porastający dolinę zagajnik, bohaterowie poruszali się wąską ścieżką, po obu stronach której wyrastały gęste zarośla. Rozłożyste korony starych drzew uformowały swego rodzaju zadaszenie, które wraz z porastającymi pobocze krzakami, tworzyło długi na kilka mil tunel, wewnątrz którego powstał swoisty mikroklimat. W miejscu tym panował półmrok, choć nie było potrzeby rozpalenia pochodni, bowiem nielicznym promieniom słońca wciąż udawało się przebić przez uformowane z liści i gałęzi zadaszenie. Małe zwierzęta, które zamieszkiwały zagajnik, były wyjątkowo płochliwe i nieznane awanturnikom, zaś owady, od których aż roiło się w powietrzu, wydawały się być znacznie większe niż miały to w zwyczaju.
Mimo chęci jak najszybszego wydostania się z tego miejsca, bohaterowie poruszali się wyjątkowo mozolnie, nie chcąc zwrócić na siebie niechcianej uwagi. Po upływie dwóch godzin, które spędzili na odpędzaniu się od insektów i gorączkowym rozglądaniu się wokół siebie, dotarli do wylotu leśnego tunelu. Na widok wyjścia natychmiast przyśpieszyli, a przyzwyczajone do półmroku oczy potrzebowały dłuższej chwili, aby dostosować się do oślepiającej jasności, która uderzyła ich po opuszczeniu skrytego w ciemnościach zagajnika. W tym samym momencie poczuli na swoich twarzach falę ciepła, a w płucach na nowo zagościło świeże, górskie powietrze.

Radości nie byłoby końca, gdyby nie głośny szmer, który pobudził ich zmysły w stan nagłej gotowości. Wydostając się z porośniętej doliny, trafili na bardziej otwarty obszar, rozpościerający się pomiędzy sporadycznej rozstawionymi wzgórzami. Teren był tu bardziej pofałdowany, częściowo porośnięty krzakami, które ograniczały widoczność, lecz nie na tyle, aby uniemożliwić zlokalizowanie źródła zagrożenia.

Jakieś siedem metrów przed nimi, na skraju ścieżki, gdzie wyrastały gęste zarośla, bohaterowie najpierw zauważyli jakiś ruch, a chwilę później usłyszeli stłumiony warkot, który szybko przerodził się w szczek. Natychmiast unieśli broń w gotowości i w tym samym momencie, na gościniec wparowały dwa duże psy myśliwskie, których agresywne zachowanie nie pozostawiało złudzeń co do ich zamiarów.
Pirania oraz Darriel chcieli już ruszyć do przodu, aby uspokoić zwierzęta, lecz nagle z zarośli wyłoniło się pięć humanoidalnych istot znacznej postury. Umięśniona sylwetka ciała, skóra koloru zgniłej zieleni, wystające kły oraz przypominający poszczekiwanie psów, prymitywny język, którego tajniki wydawał się znać jedynie Mesmir, sprawiały, że nie dało się pomylić tych stworzeń z niczym innym.
Orkowie, wyraźnie niezadowoleni z obecności intruzów, wybełkotali coś niezrozumiałego w ich stronę, wykonując przy tym gwałtowne ruchy, które również nie dawały wątpliwości co do ich zamiarów. W dłoniach bestii szybko pojawiły się miecze z wygiętymi do tyłu ostrzami i nim awanturnicy zdążyli cokolwiek powiedzieć, bestie, niezrażone przewagą liczebną wędrowców, rzuciły się w ich stronę, wznosząc przy tym ogłuszający, bitewny okrzyk.

 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019

Ostatnio edytowane przez Warlock : 23-08-2016 o 11:36.
Warlock jest offline