Durbein stanął przez chwilę na granicy poważnego dylematu natury moralnej. Było bardzo blisko, aby stanął przed wyborem mogącym zadecydować o jego 'ja', całej osobie, którą był, a nawet o jego być może nieśmiertelnej duszy. Mógł spierdolić i zostawić Sigiego na możliwą śmierć, albo poczekać aż nieznany zbir go zabije, po czym zabić wspomnianego i mieć jeszcze więcej miejsca, żeby spierdolić. Do ratowania SigSauera się nie palił, nie ze skurwysyństwa, a z logicznego wniosku, że nikt za darmo dupy nie wystawia, więc nawet obrócony plecami typ może go znienacka dziabnąć.
Szczęśliwie dla wszystkich zainteresowanych, poza typkiem z nożem w gardle, zarówno Sigi, jak i Ehrl żyli, co ten drugi postanowił wykorzystać skrzętnie. Los rzucił ku niemu dwie możliwości, obie chujowe jak barszcz z dodatkiem obsranych sznurowadeł, ale za to będące na wyciągnięcie zarośniętych łap Durbeina. Uznawszy, że kompan ze straży i SigSauer, a kto wie, może nie tylko oni, spierdalali w tunele. Na powierzchni na pewno byli inne przydupasy tych, którzy napadli na burdel, a w tunelach dało się nie tylko przyczaić - z kanałów było pełno wyjść, sztuką jedynie dobrać odpowiednie. Colon ewidentnie nie chciał biec ostatni, więc Ehrl, ciesząc się, że nie jest pierwszy w łańcuszku, ruszył za nim.