Wątek: Cienie [+18]
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-08-2016, 22:45   #16
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
część 2/2

- Mamusi lepsie niś nani - odezwała Madyson. Melissa uśmiechnęła się ale nie odpowiedziała nic tylko wsadziła sobie do ust kawałek naleśnika.
- Musiała odebrać dobrą szkołę - odparł Jay, przenosząc spojrzenie z Liss na Maddy. - Albo ma to po prostu w genach - dodał po chwili. Sięgnął po serwetkę i pochylił się do dziewczynki, by wytrzeć jej nosek.
- Naprawdę lubisz ten dżem, co? - zapytał beztrosko.
Pokiwała głową w odpowiedzi. Wiadomo, nie mówi się z pełnymi ustami.
- Grzeczna i spokojna - mruknęła do siebie Melissa przyglądając się zmaganiom małej ze śniadaniem. Zamyśliła się. Odłożyła widelec. - To chyba ma po mnie... Ale nie wierzę, że to ja te wszystkie weki robiłam - dodała spoglądając na słoiczki. - Nie no, lubię gotować, ale bez przesady... Kto by miał na to wszystko czas? - skomentowała nie dając wiary, że było to jej dzieło.
- Może niania, o której wspomniała Maddy? Chyba, że mieszka ktoś tu jeszcze - rzucił spostrzeżeniami, dojadając swój naleśnik. Ciężko mu było ukryć, że był głodny, a śniadanie mu zasmakowało.
- Cóż, w tym domu jest wszystko. Kilka przetworów najmniej mnie dziwi - powiedział, nakładając sobie kolejną porcję. Przy okazji podciągnął talerzyk Maddy, który niebezpiecznie blisko podszedł nad krawędź stołu. Nie zwracając uwagi na to, co robi, kontynuował posiłek.
Blondynka pokiwała głową na sugestię, że to robota opiekunki.
- Tak, jest tu wszystko - zgodziła się Lisa z uśmiechem i lekkim rozmarzeniem w głosie. - Ciekawe tylko jak nas na to stać - mruknęła i posmutniała.
Jay odchrząknął i oparł łokcie o blat stołu, splatając dłonie i sadowiąc na nich brodę.
- Mnie na pewno na to nie stać - mruknął niezadowolony. - Ale tutaj… cóż, nie wiem jak, ale ukończyłem studia i chyba założyłem własną firmę. Czymkolwiek by się nie zajmowała - opowiedział z zastanowieniem. - Widziałem dyplomy w gabinecie. Jednak nadal nie rozumiem, skąd wziąłem na to wszystko pieniądze? Przecież nie dorobiłbym się takiej fortuny w te parę lat, zakładając, że musiałem mieć jakieś środki na start. Po studiach byłoby to możliwe, ale to zajęłoby znacznie więcej czasu. Kto nam pomógł? Bo na pewno nie Jason.
- Dodaj do rachunku czesne za studia medyczne na renomowanej prywatnej bostońskiej uczelni. Dzienne, więc ja na pewno jestem na utrzymaniu... - Lisa skrzywiła się bardzo niezadowolona tym faktem. Na wspomnienie o środkach odwróciła spojrzenie. - Może w tej rzeczywistości... - ale ugryzła się w język. - Jakie studia skończyłeś? Jak się ta firma nazywa? - i zadając te pytania sięgnęła po leżący nieopodal telefon.
- Właściwie sam jestem zdziwiony co do studiów. Przecież chodziłem do koledżu na mechanikę, a tutaj skończyłem inżynierię elektroniczną i technologię informatyczną. I to jeszcze w M.I.T. - pokiwał głową z podziwem. - Blackleaf INC, jeśli dobrze pamiętam. Ta nazwa pojawia się na kilku przedmiotach w gabinecie. To jest chyba moja firma. A przynajmniej tego drugiego “ja”.
- M.I.T.? - powtórzył Lisa z podziwem w głosie. - Mówiłam ci, że jesteś zdolny… - dodała uśmiechając się na chwilę triumfalnie, że miała rację. Spojrzała w telefon i wstukała coś w niego. - Och, projektuje układy scalone... Wśród firm współpracujących jest choćby NASA… - pokiwała głową z wielkim uznaniem. - No to... Możliwe, że na studiach ci wyszło... Haha - zaśmiała się z czegoś. - Brian jest dyrektorem od kluczowych klientów... Może ktoś się zainteresował i złapaliście jakiegoś inwestora... - zasugerowała.
Jay pokręcił głową.
- Nie mam pojęcia, jak mógłbym do tego dojść… znaleźć inwestora?... To chyba tylko potwierdza stwierdzenie, że to nie jest moja rzeczywistość - mruknął, jednak zaraz spojrzał na Maddy i automatycznie przetarł jej buźkę serwetką, pozbywając się kolejnej paćki dżemu.
Z jakiegoś powodu nie ciągnęła tematu inwestowania.
- Ale radzisz sobie całkiem dobrze... - zauważyła nieśmiało.
- Taak, na to wygląda… - mruknął zniechęcony, jednak zaraz podniósł wzrok i zrobił zaniepokojoną minę. - O rany, mam firmę! Nie powinienem coś robić? Nie wiem… zarządzać tą firmą? Przecież ja nawet nie wiem, jak to się robi!
Melissa wzruszyła ramionami.
- Nie słyszałam, żeby ten drugi telefon dzwonił - odparła w tonie jakby wystarczyło to jako odpowiedź na jego pytanie. - Ale jeśli dobrze się zorganizowałeś to pewnie pracownicy czy kierownicy sami to ogarniają…
Na słowo “pracownicy” Jay’owi otworzyła się szczęka. Wyglądał na bardzo nieprzyzwyczajonego do jakiejkolwiek odpowiedzialności za innych.
- Cholera… będę musiał to sprawdzić. Który dzisiaj mamy? Myślisz, że muszę im teraz zapłacić? Co jeśli mają rodziny na utrzymaniu? - ciągnął, nadal będąc niespokojnym.
- Przelewy robią księgowi - cierpliwie mu odpowiedziała. Przyglądała mu się w zastanowieniu. - Jay, czy ja jestem... Nudna i przewidywalna? - wypaliła bez związku.
- Księgowi! No tak! - pacnął się w czoło. - Na pewno drugi “ja” zatrudnił księgowego - powiedział z ulgą. - Zaraz… ale kto płaci księgowemu?! - zawołał z paniką, ale zaraz coś zbiło go z tropu. - Czekaj, co mówiłaś? - przyjrzał się Melissie, jakby zdał sobie sprawę z jej obecności. - Skąd ci takie pytania przyszły do głowy, Liss?
Westchnęła tylko.
- Will przyjedzie... Znaczy, chyba przyjedzie - odparła Lisa nie podnosząc na Jaya wzroku. - Rozmawiałam z nim jak byłeś w garażu
- Ah, William. To chyba dobrze, że przyjeżdża? Może obecność brata pomoże ci to wszystko… zaakceptować - powiedział uspokajająco, dłonią robiąc gest wokół siebie przy wymawianiu ostatnich słów. - Ale o co chodziło z tą nudą i przewidywalnością? Bo chyba nie nadążam za tobą.
Pokręciła głową.
- Nie, nic. Nie przejmuj się - uśmiechnęła się lekko. - Will też nie łapie się w tym świecie - usilnie starała się zmienić temat. - Jest w Teksasie. Mieszka z rodzicami... Mówiłam ci, że to on mnie zachęcił do wyjechania stamtąd do Nowego Yorku? - skrzywiła się.
Jay zagapił się skonfundowany. Nie czekał jednak na dalsze wyjaśnienia Liss i tylko pokręcił głową.
- Dobra, pomińmy - machnął ręką. - Ale czekaj… mówisz, że William… że on… też nie jest “stąd”? Powiedział ci to?
- Był równie zaskoczony że dziadek Justin żyje co i ja... Ale już wieść o Maddy w ogóle go trafiła - stwierdziła i nałożyła dziewczynce więcej naleśników. Zadziwiające było ile taki maluch zjadał. - Przydałoby się wymyślić jakiś plan co dalej… - mruknęła poprawiając to, jak mała trzymała widelczyk.
Blackleaf, czy raczej teraz “pan Blackleaf”, postukał palcami o blat stołu w zamyśle, drugą ręką bawiąc się brodą.
- To interesujące. Chyba będziemy musieli omówić to, co się stało z Williamem. Może jest nas więcej. - Jay uniósł spojrzenie do góry i wydymał wargi. - Trzeba znaleźć kartę zdrowia Maddy, jak mówiłem, i upewnić się, czy na nic nie choruje. Dzisiaj byłaby sobota… Raczej w ten dzień bym nie pracował, ale kto wie, jakim pracoholikiem jestem w tym świecie - mruknął niezadowolony. - I skoro już tu jestem, to mogę sprawdzić, na czym mogłaby polegać moja działalność, jeśli bym się lepiej w życiu postarał. Muszę sprawdzić, jakie mam zobowiązania, komu jestem coś winien… Nienawidzę odpowiedzialności - powiedział zrezygnowany i spojrzał po dziewczynach. Starł palcem dżem z ubranka Maddy i wsadził sobie do ust, dumając.
- Ty Liss możesz sprawdzić, czy nie organizujemy dzisiaj żadnej imprezy. Nie chcę teraz żadnych gości. Trzeba wszystko odwołać.

Już ani nie panna, ani Waggoner, najpierw jakby spięła się na wspomnienie o dowiadywaniu się o dłużników, a później skinęła Jayowi głową na tą propozycję i spojrzała w telefon.
- O, mam też wgląd do twojego kalendarza - stwierdziła zaskoczona tym faktem. Chyba na poważnie powinna w końcu zabrać za ustawienie kodu blokady ekranu w smatrfonie. - Dobry Jezu ale ja mam zawalony grafik w tygodniu... Ty nie mniej... Hymm, ale lunch jemy zawsze razem - Lisa uniosła brwi w zaskoczeniu. - Juanita? Nigdy bym nie zatrudniła latynoskiej gosposi... - burknęła. Uniosła wzrok i dopiero zorientowała się że przecież nie odpowiedziała na jego pytanie. - Eee... - postukała w telefon. - Weekend jest całkowicie pusty, prawie każdy... w przyszły ma przyjechać... Obiad z Brianem? No mniejsza... Dziś i jutro mamy spokój. Może coś na spokojnie wymyślimy do poniedziałku. Później zaczną się schody.
- Hmm… No dobra, czyli mamy trochę czasu. Wolałbym zostać w domu. Tym sposobem może unikniemy ludzi, którzy nas znają. A przynajmniej tamtych “nas” - odparł z namysłem. - Trzeba sprawdzić nasze wiadomości prywatne i portale społecznościowe. Może za ich pomocą dowiemy się czegoś więcej o tej rzeczywistości - odłożył widelec na pusty talerz, który odsunął od siebie. - Skończyłyście? Proponuję przeleżeć resztę dnia na kanapie - posłał uśmiech do Liss i mrugnął Maddy.
Melissa już od dłuższego czasu siedziała przy pustym talerzu i dzieliła swoją uwagę na to co mówił do niej mężczyzna, co robiła dziewczynka i to co wyczytywała z telefonu.
- Dobry pomysł - zgodziła się z propozycją Jaya. Wstała od stołu. - Nawet mamy obiad już gotowy... Pamiętasz wczorajszą wołowinę? - mówiąc to podeszła do dziecka i wzięła na ręce. - Idę na piętro się przebrać. I spróbować ją ubrać… - dodała niepewna czy to w ogóle dobry pomysł. - Mógłbyś tu sprzątnąć? - spojrzała po stole.

Jay skinął głową i od razu wziął się do roboty, a Liss z dziewczynką wyszły z kuchni. Zgarnął wszystkie talerze na stosik i zaniósł je do zlewu wraz z sztućcami. Odkręcił kran i sięgnął po odłożoną obok baterii gąbkę. Nawet płyn do naczyń mieli jeden z droższych. On w życiu by takiego nie kupił u siebie. Parsknął tylko pod nosem i zaczął zmywać.
- Cholera, faktycznie wygładza dłonie - mruknął, przyglądając się swoim rękom.
Po zmywaniu pozbierał wszystkie słoje oraz słoiczki i powkładał je… gdzieś. Nie miał pojęcia, skąd Liss je wyciągnęła. Sam wszystko trzymał w lodówce, tutaj z kolei była cała ściana mebli, w których pochowana zostały sterty naczyń i różnych przetworów.
- Mam nadzieję, że później to odnajdzie - powiedział, zamykając ostatnią szafkę. Otrzepał ręce i z zadowoleniem spojrzał na kuchnię. Nagle mina mu zrzedła. W miejscu, gdzie siedziała Maddy, ale także pod nią, było napaćkane dżemem, który musiał jej skapywać z naleśników. Jay pokręcił zrezygnowany głową i raz jeszcze sięgnął po gąbkę.

Opuszczając kuchnię, skierował się do gabinetu. Wszedł tam jak do obcego świata. Raz jeszcze zaczął się przyglądać wszystkim dyplomom, figurkom i innym trofeom, które “tamten” Jayden skolekcjonował przez ten czas. Nie należą do mnie, pomyślał, odkładając jakiś pucharek.
Spojrzał na podłogę. W kącie wciąż leżał rozbity kubek. Jay schylił się nad nim i ostrożnie pozbierał co większe kawałki, odkładając je na biurko. Sklejenie go nie miało już sensu. Szkoda, bo to był dobry kubek. Na pewno sam chciałby taki mieć.
- Dobra, zobaczmy, czego możemy się o tobie dowiedzieć… -

Zajęło mu to chwilę. Ale ostatecznie zasiadając przy biurku (który swoją drogą musiał kosztować niemało, a dodatkowo fotel był cholernie wygodny), zebrał na nim mały plik papierów. Dokumenty różnej kategorii, jak chociażby akt urodzenia Maddy, czy ślub jego i Liss. Albo raczej Jayden’a i Liss, bo to nie był on, który ją poślubił. Nie ukrywając, było to pogmatwane. Tak czy owak z papierów wynikało, że mała Maddy jest wcześniakiem. Ale porównując datę jej narodzin z dniem ślubu jasno wychodziło, że dziewczynka była z nimi już wcześniej, nim postanowili uprawomocnić swój związek.
- Wpadliście - mruknął Jay, w jednej ręce trzymają akt narodzin, w drugiej dokument ze ślubu. - Ty idioto. Jak mogłeś być tak głupi?. A, no tak, życie nie zdążyło cię niczego nauczyć, bo wszystko, cholernie wszystko ci wychodziło, pieprzony szczęściarzu. - Jayden poczuł naglę pałającą niechęć do samego siebie, czy raczej do “tamtego” siebie. Powieka mu zadrgała i rzucił papierami z powrotem na biurko.
Sięgnął dalej. Tym razem były to dokumenty firmy. Faktycznie zajmował się elektroniką. I to bynajmniej nie naprawianiem zepsutych magnetowidów.
- Projektowanie układów scalonych… Kontrolery do sterowania rakiet? Nanotechnologia?! - Jay wybałuszył oczy. Nie było szans, by potrafił robić takie rzeczy. A przynajmniej tak mu się teraz wydawało.
- Zasrany mądrala… - mruknął, jednak zaraz zmrużył oczy i przyjrzał się jednej kartce. - A to co? Rachunki? Sprzed kilku lat. Spory dopływ gotówki na konto “Blackleaf INC” od… “Waggoner Farm”? - Mężczyzna odłożył na chwilę papier i oparł się w fotelu, spoglądając w sufit i marszcząc czoło w zamyśleniu. Nigdy nie słyszał, by rodzina Liss prowadziła jakąś większą działalność. Jasne, jako Teksańczycy mieli swoją farmę, to nie było niczym dziwnym. Ale żeby operowali takimi środkami? Przecież to było prawie pięć milionów dolarów! Przecież… przecież… Gdyby Liss dysponowała taką gotówką, to nie przyjechałaby do Nowego Jorku pracować jako podrzędna ratowniczka medyczna. Ani nie zadawałaby się z takim spłukanym kretynem jak ty, dodał już w myślach. Cóż, istniała przecież możliwość, że w tej rzeczywistości jej rodzinie również się powodzi. To było nawet logiczne wytłumaczenie.
Co by nie było, tutaj Jayden był właścicielem “Blackleaf INC”, która swoją drogą po pewnym czasie spłaciła zaciągnięty kredyt, a teraz sama zarabia na siebie. Liss z kolei jest członkiem jego zarządu, a Brian pracuje u niego jako kierownik działu public relations. Tego mógł się po nim spodziewać. Ten Azjata zawsze potrafił wszystko wyniuchać i spiknąć odpowiednich ludzi. Widocznie równie dobrze radził sobie z większymi środkami.

Jay oparł się łokciami o biurko i zatopił palce we włosach. Czuł się przytłoczony. Wiedział, że nie może tu żyć. Że ten świat nie należał do niego. Jayden Blackleaf, boss korporacyjny, mąż i ojciec szczęśliwej rodziny, choć wyglądał dokładnie tak samo, jak on, nie był taki sam. Życie pokierowało go innymi ścieżkami, czyniąc z niego odmiennego człowieka. W tym świecie Jayden stał się kimś, z kim aktualnie zasiadający w gabinecie Jay nie był w stanie się utożsamić. Ale może właśnie to bolało go najbardziej?
- Okej, pokaż, co tam jeszcze ukrywasz - zagaił do siebie, odsuwając papiery na bok i uruchamiając komputer na biurku. - Dobrze wiem, że nie wszystko trzymasz na wierzchu.

W tym czasie na piętrze Melissa skończyła buszować po sypialni i garderobie po czym przeszła z Maddy do łazienki. Przebierając się, w momencie, gdy miała na sobie wyłącznie dół od bielizny dostrzegła dziwny podłużny ślad na dole brzucha. Kładąc dłoń napięła skórę by wyraźniej się przyjrzeć. Wyglądało to zupełnie jak... "Ślad po cesarce" przeszło jej przez myśl i natychmiast poczuła dreszcze na plecach. Dopiero teraz wizja bycia w ciąży dotarła do niej bez pudła. Chwilę tak stała w zamyślona, z przerażeniem bijącym z jej spojrzenia.
- Nie kcem - smutny głosik Maddy sprowadził Melissę do rzeczywistości. Przynajmniej do tej.
Lisa spojrzała w kierunku wanny gdzie pluskała się dziewczynka.
[i]- No dobrze, to już cię wyciągnę[/]i - Lisa pochyliła się i zabrała ją z wody. Pielęgnacja dziecka i ubieranie małej było dla niej tak bardzo obcą czynnością...
Długo jej się zeszło, ale wreszcie udało jej się ukończyć ten quest. Mała w międzyczasie opowiadała swojej "mamie" co chciała robić tego dnia, co robiła poprzedniego, później opowiadała o tym że chciałaby do dziadka, do babci, do drugiego dziadka i do drugiej babci. Lisa zatrwożona zbyt dużą liczą wymienionych "dziadków" przekonała małą, że porozmawiają dopiero jutro na ten temat.

Ubrane i odświeżone zeszły po schodach na dół do salonu, gdzie czekał już na nich Jay. Maddy od razu do niego dopadła wskakując mu na kolana. Szybka wymiana zdań i ustalili co będą robić. Siedzenie na kanapie cały dzień może by pasowało dorosłym, dziecko nudziło się za szybko by docenić nicnierobienie. Więc musieli się bawić zniesionymi tu zabawkami. Raz jedno, raz drugie z rodziców, czasem we dwoje zajmowali jej czas.
W pewnej chwili rozdzwonił się telefon Lisy. Był to Will z informacją, że powinien być w Bostonie po 22. Wystarczyło na niego poczekać.

Na zewnątrz zaczynało się ściemniać. Maddy przysnęła na kanapie między Melissą i Jayem. Nareszcie mogli wyłączyć pełnometrażowy film My Little Pony. A raptem wczoraj o tej porze oglądali horror typu gore. Ze skrajności w skrajność.
- Jakiś pomysł jak wrócimy do siebie? - zapytała przełączając TV na kanał sportu. Akurat leciały Amerykańskie Zapasy.
Jay przetarł kark i łypnął na małą, która spała sobie w najlepsze.
- Ostatnio było to obejrzenie Hellraisera i pójście spać do mojego mieszkania. Myślisz, że ta sztuczka znowu zadziała? - odparł, przyglądając się Liss.
- Może… - zamyśliła się. - A jeśli to nie zadziała? - zapytała wpatrując się w ekran. - A może to właśnie chodzi o ten film…? - to wydawało jej się dość logiczne w tej zwariowanej sytuacji. - A zapomniałam powiedzieć, ale “tu” też się poznaliśmy w Nowym Jorku. Mieszkałam u ciotki i razem z Mandy byłyśmy tam jednym roku studiów. I to na tej samej uczelni co i w naszym świecie moja kuzynka studiuje. A biorąc pod uwagę, że mój dziadek żyje… To w sumie nic dziwnego że poszłam na medycynę - westchnęła cicho. - Jak się trzymasz? - spojrzała na Jaya z troską.
- Wygląda więc na to, że twoją rzeczywistość mógł zmienić dziadek. W sumie coś w tym jest. Bliscy, którzy odchodzą, na zawsze zmieniają nasze życia. - Jayden zasępił się i przetarł dłonią twarz. Dzień pełen wrażeń musiał go wymęczyć.
- Jakoś. Jestem zdrowy, mam firmę i rodzinę. Chyba nie mogę narzekać, co? - uśmiechnął się do niej krzywo. - Szkoda tylko, że sam do tego nie doszedłem - mruknął i poprawił się na kanapie, kładąc głowę na oparcie i spoglądając w sufit. - O co chodzi z tym “Waggoner Farm”? Kiedyś mi mówiłaś, że twoja rodzina ma farmę. Bo widzisz, miałem rację, kiedy rano mówiłem, iż nie byłbym w stanie zebrać środków na założenie firmy w tak młodym wieku. Twoja rodzina mi pomogła. I to dość hojnie, muszę przyznać. - Zwrócił głowę w stronę Liss, spoglądając w jej oczy.
A w jej spojrzeniu dostrzegł wkradającą się panikę.
- Dali pieniądze? - powtórzyła po nim, a w jej głosie wyczuł udawane zaskoczeniem tym faktem. - Eh... A jak bardzo hojnie? - zapytała asekuracyjnie.
Jay nawet jeśli coś spostrzegł, nie dał tego po sobie poznać.
- Bardzo, bardzo hojnie. Tak na sześć zer z tyłu. Co wy tutaj uprawiacie? Złoto? - zaśmiał się lekko i wrócił do obserwowania sufitu.
- Aha... To dużo pieniędzy - odparła Melissa z wymuszonym zaskoczeniem. Pokręciła głową przecząco. - Eh... Nie, hodowla bydła... uprawa ziemi... - skrzyżowała ręce przed sobą i wbiła zmartwione spojrzenie we własne kolana.
Jayden spojrzał na nią z ukosa.
- I na pewno nie sadzicie… nie wiem, maryśki? - mrugnął do niej. - Nie musisz odpowiadać, to był głupi żart - pokręcił głową.
Lisa pokręciła głową.
- Nie - uśmiechnęła się blado. - Mamy stada krów, uprawiamy kukurydzę i inne zboża... - wyraźnie się wahała co powiedzieć. - Wszystko to tylko kwestia... skali. Często robią przelewy? - zapytała cicho.
- Raz, a porządnie. Tak na prawie pięć baniek - mruknął, jak nie mogąc pogodzić się z tym, iż był kiedyś o kogoś tak zadłużony. - No ale spłaciłem się, więc chyba jestem kwita z twoją rodziną. Dużo tych krówek musicie mieć - uśmiechnął się szyderczo.
Suma nie zrobiła na niej wrażenia, za to informacja o tym, że spłacili dług wywołał u niej lekką ulgę. Melissa spojrzała na niego ze smutkiem. Podciągnęła nogi kuląc się.
- Druga farma w Stanach... pod względem wielkości - mruknęła z żalem w głosie.
- A tej kukurydzy to pewnie cały stan… czekaj, co powiedziałaś? - spojrzał na nią zaskoczony. - Mówisz o farmie w tej rzeczywistości?
- Eee - wyglądała na mocno skonfundowaną. - Tak? - wypaliła, ale Jay widział, że ściemnia.
Mężczyzna odwrócił się do Liss przodem, przysiadając na jednej nodze. Starał się uchwycić jej spojrzenie.
- Melisso Waggoner, jeśli chcesz mi coś oświadczyć, lepiej zrób to teraz - powiedział, udając wzburzenie.
Kobieta wzięła na serio jego żart i zestresowała się. Wruszyła bezsilnie ramionami.
- No... Jedyne co z farmą się zmieniło to to, że dziadek żyje… - odparła zdając sobie sprawę z tego, że przecież jeśli wrócą to daleko nie będzie musiał szukać by wyszukać prawdę. - No i Will tam wciąż mieszka... - burknęła. - Tak, na tamtym zdjęciu ślubnym to dom, nie pensjonat… - naburmuszyła się.
Jayden spuścił na chwilę wzrok, jakby przyswajał sobie wiadomości. Coś tam mruknął do siebie i pokiwał głową.
- Rozumiem - skomentował krótko. - Ale Liss… - pochylił się do niej i złapał ją za dłoń. - Mogłaś mi powiedzieć.
Zaskoczona spojrzała na jego rękę, którą położył na jej dłoń. Melissa natychmiast spłonęła rumieńcem.
- Nie pytałeś... - odparła wymijająco i ze wstydem. - To nie tak, że ci nie ufałam czy coś... Tak jakoś wyszło, nie chciałam, żeby się rozniosło... Odpowiadało mi to tak jak było… - skrzywiła się, bo słowa dokładnie wskazywały na brak zaufania. Eh, źle to ubrałam w słowa… - jęknęła.
Widząc skonsternowanie dziewczyny, potrząsnął jej dłonią.
- Hej, spokojnie. Nic się nie stało. Po prostu… - sam zwiesił głowę i umilkł na chwilę. - Dziwnie się czuję, że szukałaś przyjaźni u takiego spłukanego frajera, jak ja - prychnął.
Uśmiechnęła się mimowolnie.
- Bo stan posiadania nie jest tym na co zwracam uwagę? - szturchnęła go łokciem w bok. Nieco się rozpogodziła. - W Nowym Jorku nikt mnie nie zna... Jest wygodniej. Nie trzeba się zastanawiać… - wzruszyła ramionami.
- Ukrywałaś się z tym? Dlaczego? - zapytał wyraźnie przejęty. Starał się jednak mówić cicho, by nie zbudzić Maddy.
- Złe doświadczenia - mruknęła Melissa. Odwróciła wzrok, przygryzła wargę. Westchnęła. - I ex który pożegnał mnie słowami "jesteś nudna i przewidywalna, jedyne co w tobie interesujące to kasa, na której śpisz" - skrzywiła się.
Jay skrzywił się, słysząc jej słowa i mocniej zacisnął trzymaną dłoń. Pochylił się, się i spojrzał na nią nieco z dołu, jakby przyglądał się dziwnemu zjawisku.
- Serio tak powiedział? A to dupek! - uniósł głos, jednak zaraz się pomiarkował, zważywszy na śpiącą dziewczynkę. - Pieprzony dupek - mruknął ciszej. - To było jeszcze przed przyjazdem do Nowego Jorku?
Skinęła głową.
- Nie tylko tobie ze związkami nie wychodziło - powiedziała zerkając na niego z nieśmiałym uśmiechem.
Pokręcił głową i przeniósł dłoń Liss na jej kolana, zaciskając jeszcze ciut mocniej.
- Nie wiedziałem, że ktoś cię skrzywdził. Ale powinnaś o tym zapomnieć i nie zwracać na to uwagi, jasne? Nie dasz się już skrzywdzić żadnemu frajerowi, tak? - przemawiał do niej z przejęciem.
Spojrzenie Melissy nabrało ciepłego wyrazu. Pokiwała głową.
- Następnego po prostu zastrzelę - wyszczerzyła się w uroczym uśmiechu.
Mężczyzna puścił jej dłoń, odchrząknął i wrócił do swojej poprzedniej pozycji.
- Emm… taak. Byle ślepakami - dodał już ciszej. Spojrzał na ekran telewizora i ziewnął przeciągle. - Przemyślimy co robić jeszcze jutro rano, okej? O ile wciąż tu będziemy.
Lisa nie była świadoma jak po jej twarzy było widać, że jest niezadowolona, że mężczyzna odsunął się od niej.
- No tak, zapomniałam, że ten żart bawi ludzi tylko w Teksasie. - westchnęła kręcąc głową widząc reakcję Jaya na tą jej gafę. Rozsiadła się wygodniej. - To nie chcesz oglądać Hellraiser II?
Spojrzał na telewizor zrezygnowany i przetarł oczy.
- Szczerze to jestem zmęczony i poczekałbym z tym do jutra. W końcu i tak mamy mieć wolny weekend - powiedział, zerkając na Maddy. - Trzeba ją przenieść do jej pokoju. Wiesz, gdzie to jest?
- Drzwi po lewo od naszej sypialni... Znaczy od sypialni, w której się obudziliśmy dziś - poprawiła się szybko. - Ja poczekam na Willa, więc możesz zająć tamten pokój - dodała.
Jay wstał i oparł dłonie pod boki, przyglądając się to Liss to Maddy.
- Mamy jakiś pokój gościnny? Trzeba gdzieś zakwaterować Williama. Ja mogę spać tu, na kanapie. Sypialnia należy do ciebie.
Pokręciła głową nie zgadzając się.
- Mamy gościnny, ale w pokoju Maddy jest jeszcze małe łóżko oprócz jej łóżeczka. Tak będzie wygodniej, a ty nie będziesz musiał kolejnej nocy spędzać na kanapie - mówiąc o pogłaskała dziewczynkę, która przez wstanie Jaydena obudziła się i rozglądała zaspanymi oczkami.
Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie się wycofał i przykucnął przed Maddy.
- Jak wolisz, Liss. Do niczego nie będę przymuszał - westchnął i położył rękę na główce dziewczynki. - Co mała, zbieramy się do spania? - zapytał, uśmiechając się lekko.
- Żaden problem - zapewniła go Melissa.
Madyson mało przytomnie pokiwała główką i wyciągnęła rączki.
- Tjak, jaziem bemdzjemy spać - mruknęła ziewając przeciągle. Lisa właśnie się przeciągała więc nie dosłyszała jej słów.
- Aj, przebrać do spania ją trzeba - wspomniało się kobiecie.
- Zaniosę ją - powiedział, biorąc dziewczynkę na ręce. - Dzisiaj śpisz z Li… mamą - odchrząknął, posyłając kobiecie krzywy uśmiech. - Nic się od niej nie różnisz. Też cię trzeba nosić - zachichotał i przyciskając ją sobie do piersi, ruszył schodami na piętro.
Lisa przewróciła oczami na jego uwagę. Odwróciła się na kanapie spoglądając na Jaya.
- To zajmiesz się przebraniem jej? - zapytała niepewna czy to zignorował czy milcząco się zgodził.
- Ale ja kcem! Z tatusiem też! - marudziła mu pod uchem “córka”.
- Zakładam, że znasz się na tym tak samo jak ja. czyli wcale - bąknął, zatrzymując się na stopniu i spoglądając na Melissę. - Przygotuj pokój dla Williama. Zajmę się nią - odparł i bez dalszej dyskusji ruszył na górę.
- Mam… mamusia będzie z tobą spała w twoim pokoju, dobrze? Nie zmieścimy się tam wszyscy, mała - odparł niezbyt zgrabnie.
- Jasne! - Melissa była wyraźnie zadowolona z tego jak oceniał jej zdolności rodzicielskie. Wzięła pilot i przełączyła kanały w telewizorze. - Ale jakby co to, spróbuję pomóc - dodała i spojrzała na telefon. Brat jeszcze nie dzwonił. Najwidoczniej jeszcze nie wysiadł z samolotu.

Madyson za to posmutniała tak bardzo, że aż do oczu nabiegły jej łzy. Była o krok od wybuchnięcia płaczem.
Jay westchnął i pokręcił głową.
- Tylko mi tu nie rycz - bąknął, wychodząc na piętro i kierując się w stronę pokoju dziewczynki. - Mama musi sobie porozmawiać z wujkiem Willem, w takim razie posiedzę z tobą - dodał, odpychając drzwi barkiem, łokciem zapalając światło. Postawił dziewczynkę na środku pokoju i rozejrzał się.
- Dobra, pokaż mi, gdzie masz swoje pidżamki - powiedział, zapierając dłonie pod boki.
Maddy stała trochę zdezorientowana, wciąż z wilgotnymi oczami, ale okręciła się wokół siebie i posłusznie potuptała do jednej komody.
Zajęło to chwilę, ale ostatecznie mała Blackleaf miała na sobie różowy dresik w kucyki Pony. Jay ułożył ją do jej łóżeczka i przykrył kołderką.
- Ale z mamusią i tatusiem… - kwiliło dziecko, wpatrując się uparcie w jej “ojca”.
- Przestań. Jesteś już dużą dziewczynką. Możesz spać sama - odburknął Jay, karcąc ją palcem. - No, już, zamykaj oczy i zasypiaj. - Reakcja dziecka była do przewidzenia. Oczy się jej zaszkliły, a z ich kącików zaczęły wylewać się łzy jedna po drugiej. Po chwili poczerwieniała na twarzyczce i zaczęła szlochać, wyginając buźkę w geście rozpaczy. Łkała jak najęta, nie odrywając ocząt od mężczyzny. Jay jedną ręką złapał się za głowę, drugą opierając o łóżeczko.
- Już… już… przestań. Przestań płakać - próbował zatamować donośny lament, ale naciskając, podburzał ją tylko jeszcze bardziej. Jay zacisnął palce na włosach, jakby próbował je sobie wyrwać. Płacz i szloch nie ustawał.
- Przestań beczeć do cholery! - warknął.
Dziecko ucichło. Łzy na chwilę zwolniły swój bieg, ale oczy przestały wyrażać rozpacz. Teraz widział w nich strach.
Jayden zesztywniał i otworzył usta. Sam wpatrywał się w nią przerażony, ale jego spojrzenie nie było skupione. Jakby spoglądał gdzieś dalej. Gdzieś w głąb siebie. Pewien obraz dobrze schowany z tyłu głowy. On, kilkuletni chłopiec kwilący za matką, której nigdy nie poznał. Nie znienawidził jej od razu. Chciał jej wybaczyć. I dlatego wypłakiwał za nią nocami. Ale ojciec małego Jay’a, Jason Blackleaf wtedy nie wytrzymał.
“Przestań beczeć! Matka nigdy nie przyjdzie!” - Dobrze pamiętał te słowa. To był jeden z niewielu razów, kiedy podniósł na niego głos. I dlatego było to takie dotkliwe.

- Kurwa… - zaklął cicho i odsunął się od łóżeczka na kilka kroków. - Dlaczego do tego wszystkiego doszedłeś, Jayden? Przecież zaczynaliśmy w tym samym miejscu. Co… co się zmieniło? - Mężczyzna spojrzał w bok, by choć na chwilę nie patrzeć na Maddy. Tam, na komodzie, w której były ubranka dziecka, stało zdjęcie, które wcześniej nie zauważył. Przedstawiał Jayden’a, Liss i może kilkumiesięczną Maddy. Tulili się do siebie i wyglądali na szczęśliwych. Prawdzie szczęśliwych. Jay potrafił to dostrzec w ich spojrzeniu.
- Wstań - polecił, ponownie skupiając się na łóżeczku. Maddy wyglądała na zmieszaną i na początku nawet nie drgnęła. - Wstań, proszę - powtórzył już nieco łagodniej. Dziewczynka przetarła rączkami zapłakaną buzię, ale posłusznie odrzuciła od siebie pierzynkę i nieporadnie stanęła na swoim posłaniu. Wpatrywała się w niego z dozą rezerwy.
Jayden podszedł do niej i objął ramieniem, a następnie uniósł i wyciągnął z łóżeczka. Nie tuliła się już do niego tak jak wcześniej. Czuł jej lekki wstręt. Mimo to przyciskając ją do piersi, wyszedł z pomieszczenia Maddy, uprzednio gasząc światło i stanął pod drzwiami pokoju, w której sam rano się obudził.
- Zakwateruj Williama i przyjdź potem do sypialni! - zawołał, zerkając w stronę schodów.
Wszedł do środka i położył małą na łóżku. Spojrzał po sobie. Od rana zdążył wrzucić jakieś dresy, w których zapewne z reguły by nie sypiał, zbył takie rozterki milczeniem i wszedł pod pierzynę.
- Chodź - powiedział, zachęcając gestem dłoni. Maddy wahała się przez chwilę, ale w końcu dołączyła do swojego “ojca”, który ten przykrył ją kołdrą pod same uszy i przytulił do siebie.
- Mama zaraz przyjdzie - wyszeptał. Znowu się rozpłakała. Tym razem cichutko, jakby chciała zdusić swoje łzy. Jay objął ją mocniej i zaczął powtarzać łagodne “ciii…”.

Po jakimś czasie chyba się zmęczyła, bowiem wszystko co Jay już słyszał, był równy oddech dziecka.
- Udało ci się… - powiedział do siebie. - Nie jestem taki jak ty. Tobie się udało.*

- Co się stało? Gdzie jesteście? - zapytała Melissa stojąca na korytarzu piętra. - Co, Maddy nie daje się przebrać? - dodała z rozbawieniem. W pierwszej kolejności i tak zajrzała do sypialni małej. - Will dał sms że już wylądował. Lotnisko jest na drugim końcu miasta więc pewnie będzie za jakieś 40 minut do godziny.... - zdziwiła się, że nikogo tam nie ma. Cofnęła się i stanęła zaraz w drzwiach do sypialni.
- Eee… Ale jej łóżeczko jest tam… - stwierdziła zaskoczona widząc Jaya w pościeli i Madyson przytuloną do niego. Zamilkła.
Jay wychylił głowę zza śpiącej Maddy i spojrzał na Liss.
- Cholera… Pierwszy raz jestem w tym domu. Wszystko mi się myli - powiedział z udawanym przejęciem i mrugnął do kobiety. - Dobrze, że William miał bezpieczny lot. Może spróbuję się potem wymsknąć i go przywitać - bąknął, przenosząc spojrzenie na zatopioną w pierzynie główkę Maddy.
Lisa chwilę przyglądała im się w zamyśleniu.
- Przyznam, że nie myślałam, że tak ci z nią dobrze pójdzie - stwierdziła uśmiechając się ciepło. Pokręciła głową. - Nie, śpijcie. Sama przywitam Willa. Może nawet tak będzie lepiej - zapewniła go opierając się o framugę drzwi.
- Okej - powiedział przyciszonym głosem. - I ten… mała upierała się, że chce spać z nami, no ale skoro już odpłynęła… - Jay zdawał się wzruszyć ramionami. - Łóżko w jej pokoju wciąż jest wolne, jeśli chcesz. Raczej powinna przeżyć pobudkę bez ciebie - mruknął, jakby sobie coś przypominając.
Melissa wyprostowała się i skrzyżowała ręce na piersi. Przyglądała mu się miną z gatunku "no co ty nie powiesz".
- I mała tak powiedziała? - zmrużyła oczy podejrzliwie mu się przyglądając. - Żebyśmy razem spali? - dodała i uśmiechnęła się z lekkim rozbawieniem.
- Właśnie tak powiedziała. Troszeczkę przy tym marudziła, ale ostatecznie dała się uspać - odpowiedział z powagą.
Lisa westchnęła z rozczuleniem.
- Ona jest tak strasznie słodka... - stwierdziła czule. - Człowiek ma ochotę wszystko dla niej zrobić - dodała kręcąc głową z niedowierzaniem we własne słowa. - Miejmy nadzieję, że w nocy się nie obudzi.
- Cóż, uroku nie da się jej odmówić. Pewnie ma to po… - nie dokończył, bo właśnie w tej chwili poprawił się na łóżku, przypadkowo szturchając ręką śpiącą Maddy. Ta w jednej chwili się przebudziła, a widząc stojącą w progu Liss, zawołała:
- Mamusia! - i wyciągnęła rączki w jej stronę.
- Dobranoc wam. Zamknąć drzwi? - zapytała Melissa i cofając się chwyciła za klamkę.
- Mamusiu! - jęknęła Maddy tonem zwiastującym napad płaczu, którego już doświadczył Jayden. Ten tylko wzruszył ramionami i spojrzał na Liss wymownie. “Nie chcesz tego” - zdawał się mówić.
Melissa spojrzała za siebie, znów popatrzyła na nich. Buźka dziewczynki co raz bardziej wykrzywiała się w grymasie rozpaczy. Tak, Maddy potrafiła uparcie dążyć do osiągnięcia tego co chciała. Lisa westchnęła. Była zmęczona tym całym wariactwem i ostatnie co chciała to by teraz zmagać się z ryczącym dzieckiem.
- Dobrze - westchnęła przewracając oczami. [i]- Ale ty nie wymyślaj sobie za wiele - pogroziła palcem Jayowi. Ale i tak się uśmiechnęła. - Idę się przebrać - pokręciła głową i wyszła do łazienki.
Jayden w tym czasie przesunął się na połowę łóżka, która, jak zgadywał, musiała należeć do jego drugiej wersji siebie. Pociągnął też za sobą Maddy, robiąc miejsce dla Liss. Mało rzec, że zostawił jej tego miejsca sporo, bo przesunął się aż pod samą krawędź, a z dziewczynki zrobił niejaki mur, który miałby ich rozdzielać.
- Mam nadzieję, że się za dużo nie wiercisz - powiedział, spoglądając na uśmiechniętą Maddy, która już się nie mogła doczekać wspólnej drzemki.
Dało się słyszeć szum wody dobiegający z łazienki. Niestety nadzieje że mała zaśnie nim Lisa wróci spaliły na panewce, bo Maddy wyglądała z zadowoleniem wymalowanym na twarzy powrotu "mamy".
W końcu Melissa wróciła. Owinięta w cienki szlafrok weszła do pokoju i ruszyła do łóżka. Usiadła na jego brzegu. Dziewczynka za to zachichotała zadowolona i sięgnęła rączkami ku kobiecie. Lisa była zaczerwieniona na twarzy. Najpewniej przez gorący prysznic. Wyciągnęła rękę do dziecka i pogładziła je po policzku. Odłożyła telefon na nocną półkę. Powoli podniosła kołdrę i wsunęła się pod nią. Ułożyła na swoim końcu łóżka.
- Pierwszy raz jestem w łóżku z facetem... - mruknęła Melissa starając się nie wydać zbyt przejętą tym wydarzeniem. Maddy za to objęła jej rękę i tuliła się najmocniej jak tylko potrafiła.
Jayden sam przestał się głupkowato uśmiechać, kiedy Liss znalazła się w łóżku. Zamiast tego popchnął delikatnie Maddy w jej stronę.
- No dalej, dość już się do mnie natuliłaś. Idź teraz do mamy - powiedział, odsuwając się jeszcze bardziej, o ile było to już w ogóle możliwe.
- Jay, spadniesz zaraz… - zauważyła Melissa układając się wygodnie na poduszce. Maddy zarechotała na jej słowa. Lisa przyciągnęła do siebie małą. Była ona taka przyjemnie ciepła.
- W porządku. Najwyżej będziecie mnie zbierać z podłogi - mrugnął do Maddy. Mimo to podsunął się trochę, wciąż jednak zachowując dystans. Trochę się powiercił i ułożył wygodnie, opierając głowę o poduszkę i obserwując dziewczyny.
- Taka podobna… - powiedział jakby do siebie, przeskakując spojrzeniem z Liss na Maddy. - Normalnie jakbyś skradła mamie uśmiech.
Melissa mając już przymknięte oczy uśmiechnęła się lekko.
- Śpij - powiedziała Lisa sama czując nagły napad senności.
- Spij tatuś! - Powtórzyła dziewczynka imitując jej ton.
- Jasne - odparł, kiedy i jemu obraz zaczął się powoli rozmazywać, przymykając oczy.
Zasnęli.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline