Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2016, 15:48   #37
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Przez moment przez słodkie oblicze Mildrith przemknął kwaśny wyraz niezadowolenia. Akurat kiedy grała muzyka, a ona miała ochotę zatańczyć, Seathan ruszył wzdłuż stołów dumnym krokiem koguta przechadzającego się po gumnie. Zajmował się sąsiadami bliższymi i dalszymi, których przyjaźń zawsze będzie jeździć na pstrym koniu zmieniających się interesów. A żona bliższa ciału niż giezło, kto o żonę nie dba, ten częstokroć kończy marnie...

Wyglądał jednakże tak dostojnie, gdy się tak przechadzał, tu ucha nachylał, tam się zaśmiał, tu słowo rzekł, tam dwa. Prezentował się godnie i pięknie, a każdy jego ruch pełen był wdzięku i siły. Mildrith gorączkowo próbowała sobie przypomnieć, czy widziała kiedykolwiek mężczyznę piękniejszego niż jej poślubiony. Ów rycerz z Białej Gwardii, który się na turnieju pod Lwią Skałą potykał, gdy szesnaście lat sobie liczyła? W głowie miała zupełną pustkę, zniknęła jej całkowicie ze wspomnień twarz, postura i nazwisko gwardzisty, co jej w oko wówczas wpadł. Przysłoniła je całkowicie postać młodego lorda Seavera. Czoło Mildrith wygładziło się, a lód w zielonych oczach stopniał doszczętnie, gdy postanowiła dać małżonkowi szansę na naprawienie przewiny. Właściwie to nigdy nie płynęła drakarrem...

Tymczasem przejęła pozostawione przez męża obowiązki. Małżonki obydwu Lannisterów zaprosiła na śniadanie do babińca, gdzie srebnowłosy i złotousty Vaenor zaśpiewa tylko dla niewiast, po czym własną zdobną w klejnoty rączką dolała wina ich mężom.
- Moi lordowie... W tym dniu szczególnym, rzeknijcie mi rzecz jedną. Jak widzicie Zachód za lat czternaście?
Zaśmiała się zaraz i dodała, że myśli o przyszłości swojego pierworodnego, którego ma nadzieję dać małżonkowi nie dalej niż za rok.
- W mej rodzinie dorastamy zaś bardzo szybko. Trzynastoletni syn czy córka to już dorośli mąż i niewiasta... Jaki Zachód i jakie Westeros wieszczycie memu potomkowi?
Tybolt zaśmiał się krótko, przyjaźnie słysząc słowa Mildrith o potomku i dorastaniu, sam spojrzał na swoją młodą córkę, po czym popatrzył na pannę młodą
-Cóż dzieci to prawdziwy skarb pani … - powiedział na początku - A jaki będzie Zachód? Bogatszy pani. Miejmy nadzieję, że bezpieczniejszy również. Wydaje się, że zagrożenie dla korony minęły, dlatego dalej całe Siedem Królestw powinno rozwijać się płynnie- podczas tych słów Gerold uważnie obserwował swojego brata, a Milly zauważyła, iż ukrył ironiczny uśmieszek biorąc łyk wina, to również pozwoliło mu w pewnym sensie uniknąć skomentowania w jakikolwiek sposób słów brata.
Mildrith dźwięcznie stuknęła kielichem kolejno w puchary obydwu braci, po czym nachyliła się ku Tyboltowi z ciepłym uśmiechem.
- Zaiste skarb - rzekła, spoglądając na Cerelle. - Znalazłeś już panie, godne ręce, w które go powierzysz? Dasz nam, swoim wesalom, wielkie weselisko na Skale?
-Ohh, gdy nadejdzie odpowiedni czas, to oczywiście. Wszystko dla mojej córki. Do tego pozostało jednak jeszcze czas - odpowiedział spokojnie Tybolt, który mimo wszystko wydawał się miło zaskoczony zainteresowaniem okazanym jego córce. Gerold prawie niezauważalnie podniósł wzrok do góry, jednakże po chwili odezwał się, jakby nic się nie stało
-Cóż, mój brat będzie musiał znaleźć odpowiednią partię dla Cerelle - powiedział spokojnie, mierząc brata wzrokiem, jednakże gdy jego wzrok padł na młodej Lannisterównie, uśmiechnął się lekko. Mildrith miała nieodparte wrażenie, że cokolwiek Gerold myślał o swoim bracie, nie przenosił to na jego dziecko.
-Oczywiście, kandydat musi zrozumieć, że my zawsze trzymamy się razem - jego słowa brzmiały w tym momencie dość szczerze.
- Kandydat, który tego nie pojmuje, nie jest wart nawet rozważenia - odparła Mildrith stanowczo i szczerze, bo sama wyznawała podobne zasady. Obecnie tylko poszerzyła lekko granice tego, co zawierało “nas” otoczonych przez “innych” oraz “nieistotną resztę”. - Zatem raczej za twym, lordzie Geroldzie, przykładem, szukać należy godnych kandydatów na Zachodzie?
-Na Zachodzie, lub w Królewskiej Przystani - przy tych słowach uśmiechnął się lekko -Nie jesteśmy wszakże gorsi od Martellów - powiedział twardo, na co tym razem jego brat uśmiechnął się lekko ironicznie
-Mój kochany brat, ma chyba wielkie plany. Ja wolę jednak twardo stąpać po ziemi - uniósł lekko kielich w geście imitującym triumf, po czym odwrócił się w stronę nowej gospodyni zamku
-Dobrze jeżeli zachód trzyma się razem, jednakże musimy pamiętać, że Westeros jest większe niż nasz kawałek ziemi.
Milly ponownie napełniła kielichy.
- Za Zachód… oby był najbogatszym kawałkiem ziemi w Westeros - obdarzyła obydwu braci jednako urzekającym uśmiechem, by zaraz oddać się niezobowiązującym rozmowom z obiema paniami Lannister. Z których jedna, małżonka Gerolda, lwa na cycku nosiła od niedawna, kilku miesięcy zaledwie. Przedtem nazywała się Fowler. Pani Seaver uśmiechała się, słuchała plotek, kto z kim i kiedy, a kto się potomstwa spodziewa, i sama plotkowała, acz dyskretnie i bez złośliwości, by nikomu podstaw do obrazy nie dać.
Po plecach pełzał jej stwór o wielu kończynach, lodowate przeczucie, że kroi się jakaś wielka intryga, i jest ona knuta za jej plecami. Nawet nie że bez jej udziału... lecz bez jej wiedzy i być może wymierzona przeciwko niej.

***

Niedźwiedzia grali po raz wtóry... a ojciec Mildrith nadal ryczał ze stołu, rozochocony dodatkowo tym, że mu Manderly z Cliftonem sekundowali dzielnie, tak w piciu, jak i w pijackim przyśpiewkach, zaś przy dolnych stołach rycerstwo wrzeszczało już na całego, każdy inną zwrotkę. W tychże okolicznościach mitygujące zabiegi własnych krewnych Ewan Cleverly traktował jak koń bzykającego mu nad uchem gza. Dopóki Tomas nie podniósł się i nie podniósł głosu.
- Siadaj na dupie, ty stary pijaku! - wrzasnął sędziwy zbójca do swego o połowę młodszego syna, słowa popierając waleniem kielichem w blat. To wywołało lekką konfuzję w Ewanie i salwy śmiechu u sąsiadów przy stole. Tę chwilę wykorzystał młodziutki Tybolt i zwabił ojca z powrotem na krzesło, machając do niego otwartą butelką.
- Dornijskie popłuczyny po skórkach winogron... Gorzały dajcie! - rozochocił się znowuż raubritter. - Gorzały!

Mildrith zaś skinęła służce, by fanaberie ojcowe zaspokoiła, i przemknęła za plecami gości ku Cliftonowi, po drodze nachylając się do lady Sarsfield i zapraszając ją na lekkie śniadanie i muzykowanie o poranku do babińca.
Odczekała, aż pijani w sztok Manderly i Clifton, z braku jej ojca podśpiewujący obecnie w chrypliwie fałszującym duecie, skoncentrują na niej wzrok i przypomną sobie, kim ona właściwie jest.
- Dobry panie Grayson – wyciągnęła rączkę ku Cliftonowi. - Jeden taniec z panną młodą? To podobno szczęście mężom przynosi.
- Pannie Młodej się nie odmawia takich próśb, to przynosi pecha Graysonie - wydukał pijany w sztok Manderly, starając się załapać pion stojąc i przy okazji wylewając część wina.
-Mhm - skomentował te słowa trzeci z kielichowych kompanów Adrian Marband zdawałoby się do swojego kielicha z winem, na którym próbował skoncentrować wzrok. Sam zapytany, musiał przez chwilę siłować się z niewidzialną wichurą, gdyż lekko go przechyliło. Złapał się jednak ramienia Jedrena Manderly’ego, po czym powrócił do pozycji stojącej.

-Wiem, oczywiście - powiedział do swoich kompanów, po czym popatrzył na Milly -Jak najbardziej droga lady. Bardzo chętnie zatańczę z panią - po tych słowach odwrócił się jeszcze do rycerza z Białego Portu. -Wrócę tu … drogi Jedrenie pamiętaj, że …. pamiętaj, że szanuję ciebie - przy ostatnich słowach podniósł trochę głos, jakby wynawał właśnie przenajświętszą prawdę, po czym dość chwiejnym wzrokiem podszedł do Lady Seaver.
-Pani - wyciągnął do niej rękę, chcąc poprowadzić ją do tańca.
- Dostojny panie - Mildrith dygnęła wdzięcznie i ujęła podaną prawicę. Wiedziała już, że to ona będzie musiała poprowadzić ten taniec, i przytrzymywać partnera na zakrętach, ażeby jej się na posadzkę nie obalił, bo mógłby nie wstać, a był jej jeszcze potrzebny. Dała dyskretny znak muzykom, by cokolwiek tempa przyspieszyli i smyków nie żałowali, po czym ruszyła w tany, manewrując Cliftonem w kolejne taneczne figury… i coraz bliżej i bliżej głębokiego wykusza okiennego po drugiej stronie sali.
Grayson Clifton dał sobą prowadzić, bez najmniejszych oporów. Prawdopodobnie nawet nie do końca zdawał sobie sprawę, że panna młoda gdziekolwiek próbowała go poprowadzić. Bardziej skupił się na próbie tańca, jak i utrzymania tempa, które przy wysiłkach muzyków i wypitym przez niego alkoholu szybko sprawiły, iż zaczął momentami tracić oddech, a jego twarz stała się praktycznie czerwona.

Pod samym wykuszem Milly przystanęła, dłonią przykrywając rozfalowaną pierś.
- Tchu mi zbrakło - rzekła konfidencjonalnym, acz trochę zawstydzonym szeptem. - Wzruszenie cały dzień oddech odbiera, a waść jeszcze rączo prowadzi jakby konnicę do ataku, a nie pannę w tany - zaśmiała się i po dłoni Cliftona poklepała lekko końcami palców, by dać znak, że nie gniewa się wcale. Wezwana służka podała im po kielichu, a Milly uraczyła lennika Farmanów peanem pochwalnym ku czci młodego lorda Seathana oraz jego rodziny.
- Ach - zreflektowała się nagle - wybaczcie, panie. Serce płoche i zakochane, o jednym by tylko prawić chciało. Cóż słychać na Pięknej Wyspie? - zajrzała głęboko w przymroczone winem oczy.
-Tłoczno ostatnio - odpowiedział wydawało się pewnie żartobliwie Clifton, po czym zaśmiał się krótko. Dopiero po chwili zmiarkował, że mógł zostać nie zrozumiany i przypatrzył się ponownie pannie młodej -Żołnierzy trochę się kręci na niebezpieczne czasy. Już tak łatwo Daganowi nie pójdzie, jeżeli jeszcze raz spróbuje.

- Dobrzy bogowie! - przestraszyła się Milly nie na żarty. - Czy wam coś o kolejnym rajdzie wiadomo?
-Proszę się nie bać - próbował uspokoić ją rycerz -To środki ostrożności. Wiadomo, iż Greyjoye nie odpuszczą … nie odpuszczą. Lepiej być przygotowanym, a jak przyjdą to skórę im porządnie wygarbujemy … ale, o żadnych ich przygotowaniach mi nie wiadomo … trzymają się swoich wysp jak … jak - wyraźnie zabrakło mu odpowiedniego porównania, gdyż zrezygnował z tego toku rozumowania i powrócił do głównego wątku swojej wypowiedzi -Trzeba być ostrożnym .
- Jakże mogę być spokojna? - szepnęła Milly rozpaczliwie i załamała ręce. Nawet oczy się jej zaszkliły. - Toć nigdy nie wiadomo, czy na was popłyną, czy na wybrzeże, kto z nas zaatakowan będzie… Ilu ludzi dla ostrożności pod broń postawiliście? Toć my…. chyba też musimy - uzupełniła zagubionym tonem.
-Gdzie tam, jak … ledwie kompanię, by się z tego uzbierało - powiedział nagle, jakby lekko otrzeźwiając się -Gdzie, nie … bardziej jako czujki, nie, nie, nie ma się co bać naprawdę - wyglądał na mocno zmieszanego i widać było, że mimo krążacego w żyłach alkoholu starał się jak najszybciej wycofać z tej rozmowy -Jakoś tu gorąco tak się zrobiło …. ja chyba muszę zaczerpnąć świeżego powietrza … wybaczy mi pani?
- Bogowie - spiorunowała go wzrokiem. - Wybaczyć? Przecież mnie pan na śmierć wystraszył, że żelaźni płyną! A tu jakieś zwykłe lordowskie prężenie bicepsów w stronę morza… - zauważalnie odetchnęła z ulgą i lekceważąco machnęła dłonią. - Pan winien popracować nad precyzją wypowiedzi, lordzie Clifton - wskazała mu z godnością. - Aż zapomniałam z tej zgrozy, po co chciałam z panem rozmówić się - spojrzała na niego z urazą po niewieściemu zaciętą.

- Bogowie, przepraszam - powiedział Grayson grobowym tonem, w którym pobrzmiewała jednak nutka radości, być może po wydawałoby się wyjściu z ciężkiego położenia -Tak, tak. Nie jasno się wyraźić musiałem, najszczersze przeprosiny dla Lady ponownie - skłonił się dworsko, łapiąc się tego koła ratunkowego -Proszę Lady o mojej niezręcznej gafie i strachu jaki w dniu ślubu mogłem pani narobić, nie rozpowiadać. Nie chciałem tego zrobić, być może wino zbyt swobodnie popłynęło. Proszę powiedzieć jak mogę się odwdzięczyć, za ten błąd.
Mildrith mierzyła go wzrokiem, i na jej twarzy jasno się wypisało, że rozważa, czy okazać dobre serce łaskawej pani, czy gniewać się dalej i tupnąć haftowaną ciżemką na takie maniery i traktowanie swojej osoby. Gniew znikł z jej twarzy nagle jak chmury odegnane z tarczy słońca przez porywisty wiatr, a panna młoda ujęła swego niesfornego gościa pod ramię.
- Och, nie rozmawiajmy o tym już - szepnęła cichutko. - Nie chciałabym wyjść na płochliwą, która własnego cienia się boi - spuściła wzrok. - Tedy i pan… rozpowiadać nie będzie?
-Nie oczywiście, moja droga pani, że nie. Klnę się na swój honor - w jego oczach widać było ulgę i zadowolenie, że nikt nie dowie się o jego paplaninie, na temat sił Farmanów. Uśmiechnął się do Mildreth -Dziękuję, jest pani równie łaskawa, co urodziwa - skłonił się jej -Pójdę … pójdę zaczerpnąć świeżego powietrza.

Zarumieniona Milly ciągnęła go już jednak delikatnie, ale zdecydowanie w stronę jego miejsca przy ławie.
- Musimy puchar spełnić koniecznie… i może mi się przypomni, jaką ważną sprawę miałam do pana.
-Ahh, chyba że jeden … chyba, że jeden pannie młodej, nie można odmówić - widać było, że cieszył się, że ktoś daje mu powód do powrotu do biesiady.
I w istocie, po jednym kielichu Mildrith przeżyła nieoczekiwane, przynajmniej dla Graysona Cliftona, olśnienie.
- Owo słodkie dziewczątko o oczach łani, które ze sobą przywiedliście? Siostrzenica to wasza, czy inna rodzina? Jest jeszcze panienką?
-Elrie - powiedział Grayson -Elrie to ostatnia z linii mojego zmarłego wuja. Dobry to był człowiek, niestety szybko podążył za swoim bratem, a moim ojcem na drugi świat. Opiekuję się więc jego córką. To urocza dziewczyna. I nadal panienka - w tym temacie rozmowy czuł się zdecydowanie bardziej swobodnie, uśmiechając się lekko.
Mildrith przez kilka długich chwil śledziła wzrokiem tańczącą dziewczynę.
- Śliczna i wdzięczna. Widać też, że dołożyliście właściwych starań, by była dobrze wychowaną młodą damą - w głosie Milly pochwała zadźwięczała jak dzwony Wielkiego Septu zwołujące wiernych na nabożeństwo. - Nie będę owijać w bawełnę, lordzie Grayson - niezauważalnie i ze swobodą przeszła na mówienie sobie po imieniu. - Poszukuję przyjaciółki i powierniczki dla siostry mego małżonka. Nie służki - podkreśliła, na wypadek gdyby Cliftonowi po pijaku to umknęło. - Lecz szlachetnie urodzonej towarzyszki… która swoim dobrym przykładem naprawi pewne, powiedzmy to sobie szczerze, zaniedbania w naukach, które otrzymała Eleanor.
-Dziękuję pani. Starałem się, aby odebrała należyte młodej damie wykształcenie, a propozycja … o ileż szlachetna … jest niestety nie możliwe do spełnienia. Mam nadzieję, wkrótce wydać młodą Elrie. Nie mogłaby należycie pełnić obowiązków przy Lady Eleanor
- Cóż za szkoda - zmarkotniała Milly. - Wielce mi przypadła do serca… znajdę jej więc jakiś miły podarunek na nową drogę życia, jako dzisiejsza panna młoda - aż się sama uradowała i rozpromieniła nad własnym pomysłem. - A któż jest szczęśliwym wybrankiem? - zapytała tajemniczym szeptem.
- Ohh … to Elmar Buckwell. Drugi syn Lorda Buckwella - powiedział dość dumny z siebie Clifton -Dobra partia dla mojej drogiej Elrie. Elmar będzie z pewnością służył w przyszłości swojemu bratu jako zarządca..
- Doskonały wybór - Milly pokiwała głową. - I blisko stolicy. Z takiego powinowactwa będziesz miał, panie, pociechę… Rozważ jednakże choć krótki pobyt wychowanki u nas. Sama w jej wieku bywałam na wielu dworach. Przyjaźnie zawarte tam z damami z szlachetnych rodów trwają do dziś. Chciałabym, by i Elanor miała takie, i twoja Elrie… ja zaś ze swej strony obiecać mogę, że się strojami jej zajmę. Nieco inaczej noszą się panny na prowincji naszej, a inaczej w cieniu królewskiego dworu - popatrzyła znów na dziewczynę i rozmarzyła się, w co by tu ją odziać najlepiej. - Przemyśl moją propozycję, lordzie Grayson, z korzyścią ona będzie dla obydwu naszych panienek - wstała, podając mu dłoń do pocałowania.

***

Mildrith wyrosła za maesterem jak duch. Białą, aksamitną rączkę uzbrojoną w jabłko zapieczone na zaostrzonym patyku położyła na ramieniu Trevyra. Smakołyk ściągnęła z jednego ze stołów poza podwyższeniem... Wszyscy zdążyli się już napić, więc mogła sobie pozwolić na trochę swobody. Żałowała, że Horton choć na niższe stoły nie podał tak lubianych przez nią omułków, raków czy krabów. Te jednak uchodziły za strawę biedoty i poniekąd rozumiała decyzję... co nie oznaczało, że nie miała apetytu na co innego.
Drasnęła pieczone jabłko drobnymi ząbkami i nachyliła się nad maesterem.
- Podaj mi proszę, Trevyrze, jeszcze jedno wyborne jabłuszko – wskazała oddaloną od siebie misę. - Kompania zbrojnych więcej na Pięknej Wyspie. W tajemnicy – wyszeptała z twarzą ukrytą za jego plecami, a gdy podał jej jabłko, pogładziła się biodrze i brzuchu.
- Nie powinnam chyba pić, skoro chcę szybko dać mężowi dziedzica? Ale słodkości to measter mi nie odmówi? - przeszła gładko do dylematów każdej dobrej świeżo poślubionej żony. Ciągnęła to przedstawienie z wielkim oddaniem i takim przejęciem, że zatrudnieni przez Vaenora komedianci mogliby się w termin u niej zapisać.

***

Oczywiście, nadal była na niego zła. Zdążyła zakręcić wasalem jego wroga w tańcu, aż mu się w głowie wszystkie klepki przemieszały, a potem wycisnąć go jak mokre giezło, a Seathan nadal sobie o niej nie przypomniał. A teraz, zdaje się, wychodził. Gdzieś. Bez niej.

Zdawało mu się coś chyba. Że może zostawić ją jak konia w stajni i przyjść, by poujeżdżać, gdy będzie miał humor. Mildrith miała słabość, i do swego wybranka, i do ujeżdżania – ale miała też zupełnie inną wizję ich małżeństwa. I dlatego już teraz musiała tupnąć i zaznaczyć swoje niebagatelne i cenne istnienie. Tupnęła po swojemu – delikatnie.

Minstrelom i dwóch słów było dość, swojska i szybka muzyka urwała się jak ucięta nożem, zastąpiły ją słodkie tony skrzypiec i lutni. Milly nie była bardem i znać było, że śpiewała dotąd tylko dla przyjemności własnej, przyjaciół czy rodziny. Zbrakło jej czasem źle obliczonego tchu, ale głos miała słodki i przyjemny, i roziskrzonymi oczami wpatrywała się w męża, który właśnie przemieszczał się ku wyjściu. Śpiewała z takim oddaniem, a gdy brała oddech, w dekolcie obszytej perłami sukni działy sie takie rzeczy, że nikt na sali nie mógł wątpić, kto jest dzisiaj najszczęśliwszym człowiekiem od Muru po Dorne.


If questioning would make us wise
No eyes would ever gaze in eyes;
If all our tale were told in speech
No mouths would wander each to each.

Were spirits free from mortal mesh
And love not bound in hearts of flesh
No aching breasts would yearn to meet
And find their ecstasy complete, complete...

For who is there that lives and knows
The secret powers by which he grows?
Were knowledge all, what were our need
To thrill and faint and sweetly bleed?

Then seek not, sweet, the "If" and "Why"
I love you now until I die.
For I must love because I live
And life in me is what you give

Then seek not, sweet, the "If" and "Why"
I love you now until I die.
For I must love because I live
And life in me is what you give

Were spirits free from mortal mesh
And love not bound in hearts of flesh
No aching breasts would yearn to meet
And find their ecstasy complete, complete...

Were spirits free from mortal mesh
And love not bound in hearts of flesh
No aching breasts would yearn to meet
And find their ecstasy complete, complete...
 
Asenat jest offline