Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2016, 19:50   #19
-2-
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Sven, Thalakos

Z zewnątrz karczmy dochodziły odgłosy wioskowego życia i słońce stało już dość wysoko, gdy pochodzący ze wschodu agent Paktu zszedł powoli po schodach, w tunice, zbroi z metalowych pasów naszytych na przeszywanicę i z hełmem w dłoni. Zdjął owiniętą na ramię pelerynę gdy zszedł na parter i zawiesiwszy na jednym z prosto zbitych krzeseł zaczął rozglądać się za szynkarzem, o tej porze zbyt późnej by podróżni czy przyjezdni śniadali, a zbyt wczesnej by chłopi i bywalcy zaczęli się schodzić na wieczór. Głód ściął zazwyczaj skrzywioną twarz Księcia w jak gdyby pozbawioną uczuć maskę, a ten chcąc znaleźć posiłek, lub kogoś gotowego coś przygotować nie wahał się zapuścić za szynk i na zaplecze…
Opanował się jednak i zadowolił głośnym postukaniem we wspomniany szynk. Czekając na gospodarza, odwrócił się by leniwie rozejrzeć po pomieszczeniu, w którym aż ziało pustką. Na całą główną izbę, nie licząc karczmarza idącego w jego stronę z głośnym tupaniem swoich chyba nowych butów wnioskując po ich połysku, tylko jedno miejsce było zajęte. Przy niewielkim stoliczku siedział Sven wraz z Tressymem nieposiadającym jeszcze imienia. Wyglądało to tak, jakby mężczyzna również miał ciężką noc.
- W czym mogę pomóc? - odezwał się gospodarz gdy stanął naprzeciw niego i zaczął czystym fartuchem polerować drewniany kubek.
- Jakiejś strawy, dobry gospodarzu. - powiedział uprzejmie Thalakos, z opóźnieniem lecz spokojnie odwracając się ku mężczyźnie - I rzec ilem winien. Nie lubię dłużej jak noc być dłużnikiem.
Stał jeszcze przy prowizorycznej ladzie czekając, aż szynkarz zawoła, lub sam ogień wznieci i wróci. Przyglądał się wtenczas Svenowi, ale widać było, że jeszcze o coś zechce zapytać właściciela przybytku , w którym się zatrzymali.
- Wieszli, gdzie zapalczywcy? - zapytał starego mężczyznę, postukując rytmicznie o drewniany szynk, chyba chcąc znużenie odegnać
Sven pokręcił milcząco głową. Nie widział pozostałych członków Paktu już od kilkunastu godzin, co zdążyło go zaniepokoić. Fakt, że sam nie poszukiwał ich przez ten czas, wykorzystując wieczór do własnych, prywatnych poszukiwań, zaniedbując przy tym wyznaczoną im misję… Jednak mimo wszystko widok schodzącego do głównej izby Krasnego na swój sposób go ucieszył. Oznaczał bowiem, że nie został pozostawiony z tyłu. Porzucony niczym stary, zbyteczny śmieć…
-Udało Ci się coś znaleźć, dowiedzieć się czegoś? - spytał Thalakosa, gładząc pochudłymi palcami sierść nadstawiającego się tressyma. To osobliwe stworzenie z jakiegoś powodu zdawało się mu ufać w jakimś szczególnym stopniu, sprawiającym że rzadko kiedy oddalało się od starego najemnika. Sven nieszczególnie miał coś przeciwko niemu. Zwierzak był pocieszny, a przy okazji ułatwiał mu kontakt z tutejszą społecznością, która łączyła tressymy z jakimś przynoszącym szczęście zabobonem. Choć nikt nie posiadał informacji na której zależało mu najbardziej, usłyszał kilka tutejszych plotek, których nie zdołał jeszcze przesiać przez sito rekonesansu połączonego ze zdrowym rozsądkiem. Wiedział na przykład że w lesie pojawiły się jakieś elfie ruiny. Lecz czy którakolwiek z tych informacji mogła w jakikolwiek sposób im się przydać?
- Zaciekawiłem się podkradaniem ze spichrza. Dziś chciałem iść do młyna naprzeciwko, nim Amauntor rozpocznie popołudniowy rytuał, wypytać. Ale jestem otwarty na propozycje. - odparł ze zrezygnowanym uśmiechem i wyraźnym zmęczeniem Książę.
- W każdym razie na pewno nie dostaliśmy żadnych rozkazów.*
-Też mnie to martwi… - ostrożnie wyraził swój niepokój Sven - Nasze szeregi się chyba nieco aż nadto zluzowały, krążymy po okolicy każdy innymi ścieżkami… W sumie to wolałbym zacząć od znalezienia pozostałych, podsumowania tego co wiemy i może ustalenia priorytetów. Powinniśmy zadziałać bardziej zorganizowanie, jak drużyna.
Po tych słowach zawstydził się nieco i pożałował, że nie ugryzł się wcześniej w język. Zawsze był oszczędny w słowach i tak ostrożny w wygłaszaniu opinii, tym razem jednak wyraźnie się zagalopował i podzielił się myślami, które niemalże podważały pozycję ich nowego dowódcy i mogły podtrzymać niechęć nieszczęsnego Thalakosa do decyzji Landera. A ostatnie, czego teraz potrzebowali, to eskalacja animozji wewnątrz drużyny.
-Poszukam Clove i Sariana. Jeśli chcesz, możesz iść ze mną. - zaproponował szybko, aby zagłuszyć możliwe wrażenie po poprzedniej wypowiedzi - Jeśli nie, to powiedz mi gdzie dokładnie będziesz, żebyśmy Cię mogli łatwo znaleźć… Karczmarzu, widzieliście dziś naszych kompanów? - ostatnimi słowy zwrócił się do krzątającego się przy swojej robocie oberżysty.
Gospodarz “hmmknął” zakładając ręce na piersi uprzednio odstawiając jakąś miskę na szynkwas. Wyglądał tak, jakby się zastanawiał i dość dużo czasu mu to zajmowało.
- Zależy o kogo pytasz. Podejrzewam że twoi towarzysze noszą broń - podrapał się po głowie - na pewno wszyscy troje wyszli, ale gdzie to ja nie wiem.
- Kobieta-zwierzę i mężczyzna nonszalancki jak trubadur, ale z błotem traktu na butach. - Thayańczyk dobył z sakwy złotą monetę i zakręciwszy nią na kontuarze przesunął ku mężczyźnie, płacąc ewidentnie na zapas, z góry za więcej niż jedną noc. Sam zerknął ku Svenowi, skinąwszy tylko głową, że wyruszy z nim.
- Tak jak powiedział… - Sven skinął głową w kierunku swego towarzysza, potwierdzając jego słowa - To daje dwoje ludzi.. Kogo mieliście na myśli , mówiąc o trzeciej uzbrojonej osobie?
- Taka rudowłosa elfka w czerwonej pelerynie z kapturem - wyjaśnił pobieżnie - Widziałem że przykuwała spojrzenia gości, a ja się jej nie byłem w stanie za dobrze przyjrzeć. W nocy mój współpracownik akurat był na moim miejscu i pilnował karczmy.
-W czerwonej pelerynie… - przez jego myśl przemknęło szybkie skojarzenie z Krasnym, lecz nie sposób było potraktować go poważnie. Pokiwał głową karczmarzowi i również zapłacił za spożyte śniadanie. Przekazując pieniądze, jakby mimochodem zagaił: - A o tych całych ruinach elfich, to słyszeliście?
- Taa, cała wioska o tym gada. Jacyś poszukiwacze przygód jak wy wnet się zlecieli i tyle ich widzieli jak tam poleźli - wzruszył ramionami - Ja uważam że nic nam nie grozi. To tylko ruiny.
Thalakos wymienił spojrzenie ze Svenem.
- W rzeczy samej, los prawie dowolny mógłby spotkać kogo mało ostrożnego w tak dawnej konstrukcji… jeśli faktycznie są elfie. To powiedziawszy zapłacę za nas obu następny nocleg, jeżeli nie tam poszli nasi szacowni… towarzysze. - uśmiechnął się krzywo na ostatnie słowo, odchodząc od kontuaru.
- Chyba, że masz lepszy pomysł gdzie ich wyobraźnia powiodła.
- Hmm. Możesz spróbować w aptece. Ewentualnie w posterunku straży miejskiej. Słyszałem że ten człowiek ponoć coś zrobił państwu Evenwood, znaczy tym stojącym na czele Eveningstar. Bo jedno mówią, że ich zadźgał, a znaczna mniejszość że uratował… Widziałeś kiedyś mordercę wychodzącego frontowymi drzwiami wiedząc, że przed domem jest tłum ludzi? Bzdura na potęgę - zaśmiał się głośno zbierając monety z lady.
Thalakos znieruchomiał, słuchając ich gospodarza. Zerknął ku Svenowi gdy słowa w pełni dotarły i zrozumiał, o kogo może chodzić.
- Wnet powrócę. Poczekaj na mnie… - powiedział do starszego wojownika, bardzo prędkim krokiem wracając po schodach by przypasać broń i pochwycić w rękę niewielką tarczę, nim powrócił do sieni by wyjść i, jeżeli Sven również zamierzał, ruszyć wespół z nim do posterunku.*
Sven z lekkim żalem wstał, przerywając zwierzęciu drzemkę na jego kolanach, i poczekał aż stworzenie usadowi się wygodnie na jego ramieniu, po czym kiwnął na znak swej gotowości, upewniając się czy jego miecz tkwił wciąż w przypasanej pochwie. Nie brał jednak kompletnej zbroi, nie zamierzał ładować się w żadne kłopoty, póki nie postanowią co i jak. Rzucając karczmarzowi wdzięczne sporzenie, ruszył za Krasnym.
- Przede wszystkim poszukałbym Sariana… mam nadzieję, że nie jest w tarapatach.
- Tak, tak się zdaje, choć szczerze stawiałbym, że to Allat pierwsza spawi kłopoty. Ale to nie brzmiało dobrze. - zgodził się Książę - Z ciekawości, rzeknij mi… normalne to, że wszędzie w Cormyrze królewska armia za prawo robi? - chociaż Thayańczyk patrzył przed siebie, jak gdyby skupiony na problemie zasugerowanym przez szynkarza, głos zdradzał zaciekawienie i zaniepokojenie.*
Sven wzruszył tylko ramionami. Bo co też miał na taki zarzut odpowiedzieć? Że ludzie łatwo uznają władzę uzbrojonych ludzi noszących symbol władcy, bo gdy tego nie czynią, spotykają ich złe rzeczy? I to często nawet niekoniecznie z rąk tejże władzy, a czasem ze swoich nawzajem, gdy pominąwszy organa sądownicze, sami zabierają się do wyrównywania rachunków za pomocą mało subtelnych wyroków, które na ogół dążą do większej niesprawiedliwości? Ot, choćby na przykład - kuzyn sąsiada ukradł mi konia? To ja sąsiadowi zabiorę dwie owce, i podpalę mu stodołę…
Nagle zdał sobie sprawę z tego, że myśl o podpaleniu nie przybłąkała się do niego przypadkiem. Przecież z tym mieli do czynienia tutaj, z jakimś “tajemniczym” spłonięciem czyjegoś domostwa. Najemnik zasępił się nad tym. Co jest bardziej prawdopodobne, to że ludzie nie widzieli żadnych oznak ognia, czy to, że nie chcą o nich mówić? Czasem ludzie mają powody, by przemilczać to co dla nich niewygodne. Czasem, aby skryć swoją winę. Czasem zaś, ta myśl spłynęła nieprzyjemnym dreszczem po kręgosłupie Svena, ze wstydu, że nie zrobili nic aby temu zapobiec. W końcu komu on sam opowiedział o pożarach sprzed kilkudziesięciu lat?
- Ciekawi mnie kwestia tego pożaru. Jak znajdziemy naszych, będę chciał się temu bliżej przyjrzeć… - odpowiedział Thayańczykowi całkiem nie na temat, gdy kierowali się na posterunek. Nie znaleźli tam jednak swego dowódcy, choć Sven miał już paskudne podejrzenia, że ujrzą go za kratami, oskarżonego o morderstwo Evenwoodów. Albo przynajmniej zatrzymanego, to powinno być wręcz logiczne, lecz nawyraźniej boskie wyroki jak na razie sprzyjały Sarianowi.
- Karczmarz mówił też coś o aptece… - mruknął stary najemnik, gdy znów stali przed posterunkiem, zastanawiając się co robić dalej - To chyba będzie gdzieś tam!
Wskazał kierunek spokojnym ruchem dłoni, po czym niespiesznie ruszył w tamtą stronę.
- ...dlaczego miałby być w…. - zaczął Karmazynowy, ale urwał po prostu wpatrując się pusto w budynek, do którego ruszył Sven.
- W porządku… ja zajrzę do posterunku. - i z tymi słowy podszedł ku budowli i cormyrskiej straży, chcąc poznać los swojego… dowódcy.
 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!
-2- jest offline