Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-08-2016, 12:41   #188
Gveir
Banned
 
Reputacja: 1 Gveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumny
Algrim i Ragnwald

Dziewczyna spokojnie wysłuchała autoprezentacji dwójki mężczyzn. Mogła bardzo krytycznie podejść do tego, kim w rzeczywistości byli. Thomas z Twardego Zarzecza i jego kumpel, Baryła. Komiczne imiona, wypadało tylko wybuchnąć śmiechem, ale zachowała powagę.
- Jestem Ivonne, jestem córką Reginy. Znam się na ziołach, naparach, ale wróżbitka i domorosły cyrulik ze mnie żaden, nie tak jak mamcia.. - zawiesiła głos. - Panowie detektywi? Jacy Ci.. detektywi - tu zrobiła pauzę, by podkreślić owo słowo szerokim gestem, mającym oznaczać coś błahego, acz wydmuchanego do granic. - to niezdarny lud, patrzcie państwo. Nie dość, że jeden szukał mojej matki oraz jak się okazało innych zaginionych, to teraz i jego wcięło. Szukają waszmościowie pana Lothara zapewne. Człowiek solidny, konkretny, ale i jego wciągnęła ta sprawa. Szczególnie tu, w slumsach. Ale co to dla was, spiorą panowie każdą falę obszczymurów. Widziałam, widziałam, podziwiam. Sprawni wojownicy, tacy na froncie powinni być.
Wstała. Pokrzątała się chwilę i znów wróciła na miejsce.
- Matka ostatnio była osowiała. Przybita taka, zła. Mówiła mi, że ktoś inny zaczął ludziom opowiadać o ich znakach gwiezdnych, plotąc przy tym bzdury. Znaczy się, dobrze rozpoznawał, ale dalsze opisy to wierutna bzdura. Długo szukała, aż znalazła tego człowieka. Okazał się nim ten kapłan, który naucza na rynkach i ulicach. Tak się z matką ścieli, że trójka strażników miejskich musiała ją odciągać. A tamten nic, patrzył się litościwym wzrokiem i pierdolił, że będzie się modlił za jej potępioną duszę. Dwa dni później, matka zaginęła. Tak ją to kurwa bolało cierniem w dupie, że ma konkurencje.

Algrim w tym czasie dyskretnie myszkował po słoikach, naczyniach i manierkach. Wąchał, tropił. Z reguły trafiał na śmierdzące maści, czasami na napary ziołowe. Niektóre uderzały mocno do nozdrzy, wdzierając się ostrym zapachem. Bywały takie co koiły, również i te, które powoli kusiły lepkim i mdłą wonią. Krasnolud zdążył się już tyle nawdychać..



Algrim: Wytrzymałość, -50 za pięć różnych specyfików, które powąchał krasnolud, 40/49


czego konsekwencją było odurzenie brodacza. Zaciągnął się ostatni raz. Jego źrenice rozszerzyły się, a dla draki powieki nieco zwęziły, przez co Algrim wyglądał na wysoce wyluzowanego. Mięśnie twarzy też o tym świadczyły. Gdy w końcu odnalazł flaszeczkę z jak się okazało lekko rozcieńczonym spirytusem, usłyszał pierwsze takty dziwnej muzyki.Ktoś mruczał, coś śpiewał z oddali, cholerne echo. Jakieś bębny? Coś innego dudniło, ale tak umiarkowanie, jak kot. Jakaś kurwa lutnia? O japierdole... jestem zrobiony.
Rozsiadł się na poduszce i z dziwnym uśmiechem wpatrywał się to w Ragnwalda, to w Ivonne.
- A jemu co? - zapytał Niedźwiedź. Młoda zielarka podeszła do krasnoluda, spojrzała w oczy. Oceniła wielkość źrenic, kontakt na dźwięki.
- Naćpał się. Nawąchał zbyt różnych specyfików, połączone mocno go potargały. Będziesz musiał się prowadzać z zbyt zrelaksowanym krasnoludem, który będzie widział rzeczywistość ciut inaczej, podobnie jak słyszał. Agresja spadła do zera, tylko wyjątkowo kogoś raczej odepchnie, niż zaatakuje. Będzie pewnie coś bredził o dźwiękach, pokoju i kolorach. Musicie szukać tego kapłana.


Horst

Było ciemno, a jego latarnia dawała raczej średnie światło. Przykucnął przy podłożu, próbując wypatrzeć śladów.


Horst: Wypatrywanie (Inicjatywa) -10 za porę dnia, 31/22


.. nie mniej, udało mu się wypatrzeć kilka śladów. Może to dzięki temu, że jakieś kamyczki znajdujące się w żwirze odbiły część światła od Mannslieba?
Kilka z nich prowadziło właśnie na prawo, w kolejny zakręt. Szedł za nimi ostrożnie, aż do momentu, gdy te urwały się. Niespodziewanie. Zupełnie tak, jakby uciekinier zatopił się w cieniu rzucanym przez budynek.


Horst: Inteligencja , 55/07


Wszedł tam, w owy cień, z latarnią, która właśnie w takich miejscach spełniała swoją rolę.
Dostrzegł ślady butów, odciśniętych przy pomocy błota na, o dziwo bruku. Uciekający miał mokre podeszwy, mimo, że w Salzemund nie padało od wielu dni. Sugerowałoby to, że był w dzielnicy portowej, a kontakt z żwirem stworzył błoto. Dalej udało mu się iść śladami do małego kwartału, tak odcinającego się od wszystkiego co było w slumsach.
Był to kwartał ok. 6 do 7 ruin, które wykonano z kamienia, bądź fachwerku. Ząb czasu zdążył swoje nadgryźć, jednak nie na tyle, aby były walącym się stosem. Ślady urywały się w pobliżu, niejako sugerując, iż uciekinier był w którymś z tych budynków.

Przeszukiwanie samemu 6 ruin mogło zająć mu sporo czasu, który ktoś ukrywający się przed pościgiem, mógłby wykorzystać na ucieczkę czy ogłuszenie śledczego. Mógł wrócić rano, z całą drużyną. Pytanie było inne: czy zastanie tam osobnika, a może coś innego?



Edgar

Zapukał raz, drugi i trzeci. W końcu w złości uderzył znacznie mocniej, co sprawiło, że drzwi uchyliły się przed nim. Mógł wejść do środka, co też uczynił. Lekko skrzypiały, ale zamknął je na tyle, by w razie powrotu właściciela, móc słyszeć owy dźwięk.
Jaka była izba? Skromna, do granic skromna. Przedsionek opatrzony gałązkami chrustu, mała skrzynka z drewnem do palenia. W środku było ciemno, przez zamknięte okiennice sączyło się blade światło, które dawało jakieś odniesienie. Nikłe, ale zawsze.

Siennik, obudowany deskami, na którym leżał koc. Sporo regałów, o dziwo z wieloma książkami.
Mały sekretarzyk, na którym stały świece. Bliższe oględziny ujawniły kilka wypalonych, leżących nieopodal. Ba! Ojciec Victor posiadał nawet małe szkiełko powiększające, zakładane na nos. Ciekawy wynalazek, zbyt drogi jak na kogoś takiego..
Regały były pełne różnych dzieł. Dzieje imperialne, pamiętniki któregoś z generałów. Przewodnik po landach Imperium, Podstawy Roślinności Leczniczej dla któregoś z uniwersytetów oraz sporo ksiąg religijnych. Traktaty, rozprawy, zazwyczaj kapłanów Ulryka, choć trafiły się te spod pióra sigmartyów. Była za to jedna książka, która przykuła jego uwagę. Stara, w zniszczonej skórzanej oprawie. Strona tytułowa informowała, iż jest to traktat o gwiezdnych oznaczeniach, znakach dalej zwanymi i konotacjami z ludzkim żywotem.
Najciekawsze było to, że środek był dość mocno zdewastowany. W sensie tym, iż znajdowały się tam małe notatki wykonane ostro zakończonym grafitem. Na dodatek w staroświatowym. Część jednak była w języku klasycznym, tak niezrozumiałym dla Duneberga.
To, co go zmroziło to rysunek konstelacji, a przy nich obliczenia oraz.. rozrysowany pentagram. Najwyraźniej ktoś szykował rytuał, oparty na zależnościach liczbowych i ofiarach. I prawdopodobnie tym kimś był ojciec Victor.

Skrzypienie drzwi zaalarmowało go.
- Ojcze? Jesteście tutaj? - wychrypiał głos. Rycerz skrył się w kącie, za solidnym regałem z księgami.
- Ojcze Victorze, potrzebuje waszej porady odnośnie gwiazd, co mi to ostatnio przepowiedzieliście. Ojcze? - głos był coraz bliżej i bliżej. Gdy uświadomił sobie, że jedyna droga ucieczki jest odcięta, a wścibski stał tuż za regałem.. Edgar pchnął mebel prosto na nieszczęśnika. Dało się słyszeć urwany krzyk, który utonął w łoskocie i huku. Opadający ciężar odesłał osobnika w rejony nieprzytomności, możliwe, że łamiąc kilka kości. Było zbyt ciemno by to ocenić. Jedyne czego się dowiedział, że skasował jakiegoś pijaczka, raczej mieszkańca slumsów.
Wystrzelił z domu, kryjąc za pazuchą księgę. Poleciał wprost do domu Herzogów.



Yrseldain



Naszego płomiennowłosego elfa spotkał całkowicie inna sytuacja. Odmienna od tego, co zwykł przeżywać oraz tego, co było udziałem jego doświadczenia. Świat w którym dorastał był inny. Athel Loren był ostatnim bastionem pierwotnej natury tej planety, gdzie Świetliści, istotny stworzone przez Pradawnych, założyli kolonię przed wiekami, na długo przed przybyciem ludzi. Rzecz jasna, Yrseldain nie mógł tego pamiętać. Najstarszy elf jakiego znał, dożył słusznego wieku czterystu lat, mając w całkowitym poważaniu wszelkie gierki jakie rozgrywały się w Starym Świecie. Bretonia, Imperium, Estalia, Tilea czy Kislev nie istniały dla nich.
On jednak, zaczynając jako jeden z wielu wojowników swojej rasy, broniąc granic świętej puszczy, doskonalił się, by złożyć swój los w ręce Adamnan-Na-Brionha, Boga o Dwóch Twarzach.

Możliwe, że się zagubił, lub poczuł się niejako odłączony od śledztwa. Algrim i Ragnwald poszli przeczesywać slumsy, Edgar od dłuższego czasu dość prężnie działa, a Horst nie wrócił na noc. Miał nadzieje, że baronowi nie stało się nic złego.


Wędrówka zawiodła go do lepszych dzielnic, gdzie budynki nie przedstawiały sobą tak opłakanego stanu, a w powietrzu nie czuć było ryb. Przynajmniej nie tak mocno. Salzemund znał, mimo, że upłynęła dekada od ostatniej wizyty. Spacer zawiódł go na główny rynek, który zwał się Górskim Dziedzińcem. To właśnie stąd biegła bezpośrednia droga do samego podejścia ku zamkowi. Plac był wykorzystywany przez wojska elektorskie, czy to w celu musztry, bądź parady. W tym momencie, przez plac ciągnęła długa kolumna wojsk, ubranych w barwy Nordlandu - błękit i żółć. Regimenty włóczników, halabardników, spośród których widoczni byli łucznicy bądź kusznicy.

Widok był imponujący, ale wszystko to zostało przerwane przez parę mężczyzn w mundurach wojsk Nordlandu. Ich wygląd różnił się jednak od przeciętnych żołdaków. Solidne napierśniki, nie rzadko uzupełniane naramiennikami czy pancernymi rękawicami. Przy pasach każdego z nich znajdowały się miecze, jednak żaden nie nosił hełmu. W ich rysach oraz aurze jaką emanowali było coś, co dla jednych pachniało, a dla drugich cuchnęło arystokracją.
- Dlaczego długouchy chodzą z bronią po mieście? Właściwie dlaczego elf swobodnie hasa po Salzemund?! - wyskoczył z pytaniem pierwszy z nich, o kwadratowej szczęce i jasnych włosach. - Książe każe wieszać takich jak Ty, pięknisiu. Jeden diabeł wie, czy nie spółkujecie z Chaosem. Chowacie się po lasach, spiskujecie na szkodę ludzi.. parszywe stwory - drugi dołączył się do słów kolegi. Kwadratowa szczęka skinął ręką, a do trójki oficerów dołączyły dwa patrole straży miejskiej, łącznie 6 strażników. Część miała kusze, część miecze. Gotowi do aresztowania, bądź pacyfikacji elfa.
- Zawiśniesz, zgodnie z prawem wojennym, elfie.
 

Ostatnio edytowane przez Gveir : 27-08-2016 o 01:43.
Gveir jest offline