Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-08-2016, 17:29   #31
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Zaspany leżał chwilę starając się uporządkować mętlik w głowie. Odrzucił nawiedzające go myśli, tłumacząc sobie że pakt wciąż obowiązywał.
Lamia mogła najwyraźniej uznać, że Alice jednak odpuścił.
Jak dla Lindsaya mogła sobie myśleć co tylko chciała, jej plan był niewykonalny. Alice nie skreślał go, ale zaczynał coraz bardziej skupiać się na swoim.
Nie walczył z ogarniającą go sennością.
Przysnął znów zapadając w płytką drzemkę.



Wstał dopiero przed 8:00 gdy Amy wciąż jeszcze spała.
Ostrożnie wstał z łóżka i po cichu poszedł do łazienki, gdzie podarował ulgę swojemu pęcherzowi. Planował przy tym co robić dziś, miał kilka pomysłów, ale w kluczowym potrzebował drobnej informacji od Lamii.
Pokręcił głową.
W sumie można i bez tego…
Niepokoił go los Isy jaki obijał się czarnymi myślami w jego głowie, choć miał nadzieję iż jego myśli nie miały potwierdzenia w faktach.

Bezczelnie wpakował się w szlafrok Roberta i poszukał w apteczce maści na oparzenia.
Po zmianie opatrunku równie cicho wziął swoja komórkę i wyszedł na balkon.
Wybrał numer Beckett.
Chwilę poczekał nim odebrała. Dopiero przy czwartym sygnale usłyszał jej głos.
- Tak? - jej głos wydawał się brzmieć przyjaźnie, nawet odrobina rozbawienia wkradała się w jego ton.
- Witam, tu Alice Lindsay. Przepraszam, że wczoraj ‘nie wyszło’, ma Pani czas dziś?
- Wie pan co, w sumie to mi się z tym dokumentem nie spieszy, więc wystarczy jak pan go nada na poczcie -
stwierdziła uprzejmym tonem. - To będzie najwygodniejsze dla nas obojga, pań nie będzie się musiał fatygować - dodała.
- Jak Pani woli, dla mnie to nie kłopot spotkać się na mieście. Wczoraj… cóż, dość niespodziewany obrót spraw.
- Nie wątpię. -
Po tych słowach nastąpiła cisza. - Wieczorem wybieram się do Linn Park. Możemy się tam spotkać.
- Dobrze, o której?
- Od 19 będę tam, co najmniej dwie godziny. Proszę po prostu zadzwonić jak pan tam w końcu dotrze -
odparła mu Beckett.
- Dobrze, do zobaczenia.
- Na razie -
usłyszał w odpowiedzi po czym połączenie zostało zakończone.
Zamyślił się, ciężko było sklecić jaśniejszy obraz z mozaiki strzępów informacji z Internetu, oraz kilku zdawkowych rozmów. Wybrał numer detektywa jaki od wczoraj miał pracować nad Panną Beckett i jej najbliższymi.
- Słucham? - rozległ się dość roztargniony głos w słuchawce.
- Tu Alice Lindsay.
- Hm… witam… -
detektyw odezwał się po dłuższej chwili. Z jakimś ociąganiem w głosie.
- Dogrzebał się Pan do czegoś?
- To… To nie na telefon Panie Lindsay, proponowałbym spotkać się w cztery oczy, w nocy.
- W nocy…?
- W dzień prowadzę obserwację. Wie Pan, zlecenie.
- Choć zdawał się być mocno tajemniczy, to przemycił w tej wypowiedzi nutki ironii.
- Tak, rozumiem.
- Powiedzmy przed północą u mnie w biurze.
- Dobrze, do zobaczenia.
Żadnych nowych informacji lub punktów zaczepienia.
Obracał przez chwile plastikową kartę w ręku, do 19:00 było dużo czasu.
Wrócił do środka i skierował się do kuchni, gdzie zaparzył dwie kawy, przez ten czas śląc sms Ricie, że wszystko z nim w porządku. Z parującymi filiżankami wkroczył do sypialni budząc Amy aromatem czarnego gorącego nektaru.
- Dziękuję - powiedziała lekko speszona, ale też tryskająca humorem i jakimś takim ulotnym wewnętrznym poczuciem... satysfakcji? Jakże inaczej wyglądała niż zeszłego popołudnia w taksówce. Każdy człowiek poczułby tu spełnienie i poczucie ‘dobrej roboty’, dania radości, dodania komuś poczucia własnej wartości. Każdy kto przejmowałby się jakoś ludzkimi uczuciami. Lindsay nie wychodził poza spełnienie nawet poślednim seksem i możliwość utrzymania Amy jako narzędzia.
I to zupełnie świadom jakim jest to sukinsyństwem.
Upijając łyk kawy pomyślał o słowach Lamii.
Diablica miała jednak rację, z cyrografem czy nie i tak nie wywinąłby się piekłu.
- O której wraca Robert?
- Nie wiem, ale podejrzewam, że będzie koło dziesiątej. Więc nie martw się. -
Mrugnęła wesoło wracając do zwykłego trybu Amy.
- Nie martwię się. Skoro on się nie kryje z tym że Cię zdradza, pomyślałem że może zechcesz… Nie śpieszę się nigdzie, a myślę że nie zaszkodzą mi przesadnie ze dwa wyłapane krótkie bądź sierpowe. - Też mrugnął z uśmiechem głaszcząc kolano aktorki.
- I wyrzuci mnie na bruk? Sam wiesz, jak żałosne są nasze pensje. A po rozstaniu z Robertem pewnie nie mogłabym liczyć na żadne angaże w tym cholernym mieście. - Amy uśmiechnęła się, choć wyglądało, że nie jest jej tak naprawdę do śmiechu. - Zbieraj się. Masz w końcu dzieci. Nie bądź taki jak... no wiesz, nasi ojcowie.
Nie skomentował nawiązania do ojca, wszak ledwo go pamiętał.

Z początku zamierzał choćby spróbować nakłonić Amandę do ponownej próby wzięcia pożyczki na ID Beckett, jednak ryzyko kolejnego rozsypania się aktorki było niemałe. Pal licho jej stan emocjonalny, przy jej panice ktoś mógłby nabrać podejrzeń, prześwietlić. Z początku zdawało się to proste, teraz ryzyko sprawiało iż gra przestała być warta świeczki. Zresztą pogodził się już wczoraj z ta malutką klęską.
- Kiepska sytuacja - powiedział w końcu zakładając spodnie. - Jakbyś czegoś potrzebowała to dzwoń.
- Mhm…


Alice ubrał się i zebrał swoje rzeczy. Na pożegnanie pocałował rozleniwioną Am w policzek i bez zbędnych ceregieli wyszedł już w drzwiach dopinając koszulę i zakładając sportową marynarkę.
Beckett na 19:00, Detektyw przed północą, postanowił raz jeszcze spróbować skontaktować się z Coxem…
… ale to po śniadaniu.
Albo w trakcie.
Schodząc po schodach wspomniał Singl-end Cafe jaką mijali wczoraj jadąc taksówką, ze dwie przecznice od mieszkania aktorki.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline