Aria kiwnęła głową wchodząc do gospody, tym krótkim gestem witając wszystkich i usiadła przy wolnym stoliku. Zora zaś poszła dokładnie w jej ślady. Chociaż ona, właściwie nie usiadła a leniwie rozsiadła się zadowolona z chwili odpoczynku.
Karl usiadł tak, by widzieć i wejście do sali, i współbiesiadników.
-
Słyszałem, że tu nieźle karmią - powiedział.
-
Nie znam za dobrze tych stron. Jesteś z okolic? - zaczęła Aria.
Karl pokręcił głową.
-
Wywiedziałem się w Wavefall - odparł Karl. -
Jak dobrze pójdzie, to na nocleg dotrzemy do Orrel.
-
To miło, że nie spędzimy pierwszej nocy pod gołym niebem. - Rudowłosa naprawdę się ucieszyła z perspektywy spania jeszcze jednego dnia na jakimś łóżku, zamiast na trawie.
Kiedy podano gęstą zupę, w której pływały kawałki ziemniaków z radością zanurzyła łyżkę w misce. Wolała zająć się jedzeniem, niż czczą rozmową, tym bardziej, że drugie danie - kasza, była znacznie bogatszą wersją ich wczorajszego obiadu. Tu było mięso, które nie smakowało jak podeszwa z mocno starego buta. Dla samego jedzenia, opłacanego przez pracodawcę, warto było z nim podróżować.
Aria wiedziała, że dobry posiłek, to znakomity poprawiacz humorów oraz “pomagacz” w rozwiązywaniu języków. Tylko Zora mogła rozleniwić się jeszcze bardziej niż zwykle, ciesząc podniebienie dobrymi smakami.
-
Wolisz spać w Orrel w zajeździe, czy rozbijamy obóz? - zapytała Aria, licząc, że postawi na jej wymarzone łóżko. W końcu wiele jeszcze nocy pod gołym niebem ich czekało.
-
Zajazd. - Karl odpowiedział, gdy tylko przełknął to, co miał w ustach. - Noc pod gwiazdami ma swoje uroki, ale tego będziemy mieć pod dostatkiem w górach. Nie sądzę, byśmy byli w Orrel na tyle wcześnie, by warto było zjeść coś i ruszać dalej.
Zora uśmiechnęła się zadowolona. Podobnie jak jej przyjaciółka cieszyła się na jeszcze jedną noc w łóżku; chociaż nie miała nic przeciwko gwiazdom, okazji do spania w łóżku było zwykle znacznie mniej.
-
Byłeś już w tych okolicach? - rzuciła od niechcenia Aria, ale nie czekając na odpowiedź, wstała, podeszła do baru i zamówiła niezbyt drogą butelkę wina (dodając, że nie ma być najgorszym sikaczem), z myślą, że będą mogli popijać po drodze i wróciła do stolika.
-
Jestem z południa Daverdalu - odparł. -
Wszystko, co wiem o tych stronach, to z opowieści. Dlaczego pytasz?
-
Z ciekawości. Zastanawiam się, czy widziałeś wiele świata i takie podróże, to dla ciebie normalna rzecz, czy raczej robisz interesy z domu - odpowiedziała, wzruszając ramionami.
-
Okazja niezbyt często przychodzi do domu - uśmiechnął się Karl. -
Więcej jeżdżę po świecie, niż siedzę w domu. Od domowych interesów jest mój brat. On lubi dłubać w srebrze, złocie i kamykach.
-
Jubilerzy i handlarze kamykami z dziada pradziada. - Bardziej oznajmiła, niż zapytała Aria, tak naprawdę nie oczekując odpowiedzi. Rozejrzała się przy tym po wnętrzu gospody. Zaspokoiła swoją pierwszą i najważniejszą potrzebę - tę jedzeniową i mogła zająć się obserwacją.
Poza stojącym przy kontuarze właścicielem, który leniwym ruchem wycierał wciąż tę samą szklankę (jak chyba we wszystkich karczmach, w których była) i kręcącej się po sali młodą kelnereczką, w pomieszczeniu siedział kupiec wraz z dwójką swoich ludzi. Nie byli to ani najemnicy, ani tępi wsiowi pomocnicy, tylko uzbrojona asysta, która przy okazji dbała i o bezpieczeństwo i o towar. Po chwili przysłuchiwania się ich rozmowom, Aria mogła również stwierdzić, że stopień ich zażyłości oraz wzajemny szacunek świadczą o tym, że podróżują już ze sobą naprawdę dłuższy czas.
W niemym pozdrowieniu wzniosła kielich w kierunku ich stolika i skinęła głową. Lubiła kupców, którzy doceniali i szanowali swoich ludzi. Ba, nie tylko kupców, ale bądź, co bądź wszystkich, którzy mogli dawać innym pracę.
Kupiec skinął głową, jeden z ludzi eskorty również uniósł kufel. Ostatni z mężczyzn nie zareagował - może dlatego, że zajęty był swoim talerzem.
* * *
Gdy Karl wrócił do stołu po uregulowaniu rachunku, minę miał odrobinę mniej zadowoloną.
-
Ponoć w dwa dni temu był napad tuż przed Orrel - powiedział.
-
Wiadomo ilu ludzi i na jak liczną grupę napadli? - zapytała Aria, podnosząc czujnie głowę i z uwagą patrząc na Karla.
-
Może się źle wyraziłem - odparł Karl. -
Powinienem powiedzieć, że prawdopodobnie był napad. Jeden z kupców zaginął między Białym Dębem a Orrel. Widziano go na trakcie, a potem zniknął. Rozwiał się jak dym. A zabłądzić nie mógł. Tu ślepy nie zabłądzi. Jedna tylko droga prowadzi w bok, a on ją minął.
-
Musiał go ktoś napaść - dodał.
-
Albo dał się skusić Nimnue - wzruszyła ramionami Aria.-
Warto pilnować siebie, ale pamiętajmy, że nie wszystkie zniknięcia muszą wynikać z napadu.
Karl wykonał gest odpędzania złych duchów.
-
Wypluj te słowa - powiedział. -
Tego nam jeszcze brak, by jakieś magusy przeklęte zaczęły na ludzi po lasach i traktach polować, albo coś ludzi na bezdroża zaczęło wodzić.
Rozejrzał się dokoła, jakby się trochę obawiał, że ktoś podsłucha rozmowę o magii.
-
Już rozbójnicy i rabusie są lepsi, bo na nich stal starczy - dodał.
-
Będziemy ostrożni - dodała leniwym tonem Zora, po czym upiła kilka łyków z kufla.