Na korytarzu za kuchennymi drzwiami było zimno niczym w grobie, co nie zwiastowało dobrze. Podciągnął krawędź koszuli na usta i nos, po czym ostrożnie zaczął rozglądać się dookoła, starając się upilnować chroniącego twarz przed chłodem kawałka materiału przed zsunięciem się w dół. Dla pewności, raz za razem poprawiał ją lewą ręką. Z wahaniem obejrzał cały hol, wodząc wzrokiem za czubkiem bełtu kuszy. W środku było ciemno i latarnie Edgara i Kirstin stały się ich jedynym źródłem światła. Brak okien sugerował, że korytarz w żadnym miejscu nie styka się z zewnętrzną ścianą domu, a więc prowadzi gdzieś wgłąb niego. Ściany samego korytarza były gęsto pokryte myśliwskimi trofeami i trudnymi do odcyfrowania w półmroku obrazami.
Najbardziej zainteresowały go zbroje. Z początku obawiał się, że to żywi - lub martwi - ludzie, ale dłuższa obserwacja skłaniał do innego wniosku. Wahając się, stanął w miejscu i przyjrzał się jednemu z obrazów. Przedstawiony na nim budynek był prawdopodobnie rezydencją, w której przebywali, ale czy mężczyzna był ich twardzielem, tym słynnym alchemikiem? I kim były te kobiety? Nie dane mu było się dłużej zastanawiać, bo usłyszał na górze kroki. Wbił wzrok w schody prowadzące na górę i zauważywszy, że jego towarzyska zaczęła przyglądać się zbrojom i drzwiom, zawołał ją cicho:
- Wyjdźmy stąd, drzwiami na patio. Wrócimy tu z resztą - rzucił krótko. Nie zamierzał zbytnio ryzykować.