Wątek: Demon Upadku
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-05-2007, 11:03   #33
Reuvenan
 
Reputacja: 1 Reuvenan jest po prostu świetnyReuvenan jest po prostu świetnyReuvenan jest po prostu świetnyReuvenan jest po prostu świetnyReuvenan jest po prostu świetnyReuvenan jest po prostu świetnyReuvenan jest po prostu świetnyReuvenan jest po prostu świetnyReuvenan jest po prostu świetnyReuvenan jest po prostu świetnyReuvenan jest po prostu świetny
Joachim i Bohdan

Guślarz uszedł, jak to podkreślił Bohdan, „z życiem, a nawet i zdrowiem dobrym”. Woźnica służąc dobrym ramieniem, postanowił pomóc, zabierając niedawną jeszcze ofiarę swoim wozem do miasta. Samego właściciela powozu dopadła satysfakcja, iż mógł komuś pomóc. Szczęśliwie się to wszystko ułożyło. Szczęście jednak ma to do siebie, że potrafi uszczknąć do kogoś innego. Ku zadowoleniu wszystkich, a w szczególności Bohdana (nie będę musiał wysłuchiwać więcej ciągłych pytań o pozostałą drogę tego nadymanego „szlachciusia” – pomyślał), na widnokręgu ukazał się cel ich podróży w całej okazałości. Niewielka wioska prezentowała się najwyżej znośnie. Niski, prowizoryczny płot z drewna stanowił jedyną linię obrony. Chociaż linia obrony to zbyt przesadne stwierdzenie. Obok głównego wjazdu drogowskaz oznajmiał wszystkim zainteresowanym oraz umiejącym czytać oczywiście, iż mają „przyjemność” przebywać w miejscowości Tillenberg. Mrok, który już spowił okolicę zachęcał do snu – no, może jeszcze do posiłku i „małego” piwka. Mieścina może nie wielka, lecz wielki był człowiek, który ich powitał. Ponad dwumetrowy olbrzym o szerokich barach wyciągnął rękę oznajmiając podróżnym, by się zatrzymali. Bohdan ściągnął konie wymuszając na nich postój. Strażnik, domyślili się, podszedł z wolna do powożącego. Dłoń trzymał czujnie na swoim mieczu, który zwisał mu z boku. Rzucał wzrokiem po pasażerach, po chwili przerzucił się na woźnika i przemówił basowym, nieco chrapowatym głosem:
- 3 szylingi. Od głowy. Bez negocjacji. Późno już i nie trza robić awantury z powodu takich kwot, nieprawdaż? – wielki osobnik czekał na reakcję zarówno Bohdana, jak i pozostałych na wozie…
__________________________________________________ _______________

Bogrim i Johan

Kurtyna lasu nie była zapraszająca. O ile jednak zdecydowanie Johana do zapuszczenia się w jego otchłań było bezdyskusyjne (musiał wszak odzyskać swoje oporządzenie), to Bogrima i Harpina, delikatnie rzecz ujmując, niepewne. Jednak ruszyli. Wszechogarniające cienie nocy skurczyły się do minimum, kiedy bohaterowie przemierzali gęstwiny, gdyż drzewa skutecznie zatrzymywały resztki księżycowego światła. Krasnoludom to nie przeszkadzało bynajmniej, Johan też przywykł do poruszania się w takich warunkach. Po kilkunastu minutach dostrzegli blask. Z pewnością nie księżyca. Ogniska jakby. Zbliżając się zwalniali kroku, ostrza i obuchy dzierżąć w dłoniach. Przy ognisku stała chuda postać w czerwonych szatach z szerokim kapturem okrywającym głowę. Na szatach widniał znak jakby smoka będącego wewnątrz czarnego okręgu. Wyciągnięte ręce osobnika trzymały wisior, na końcu którego widniała brosza w nieokreślonym, z punktu widzenia obserwatorów, kształcie. Zdało się, jakby inkantował coś, zaklinał w nieznanym języku. Nagle z ognia uformowała się kreatura, która chciała pochwycić medalion…
__________________________________________________ ______________

Febrin i Astegor

Jeźdźcy – kobieta o pulchnej twarzyczce, oczach lekko skośnych, niebieskich i wąskich ustach ubrana w podróżny łachman oraz krępy mężczyzna w długich ciemnych, włosach z lekkim zarostem i poważnym, srogim spojrzeniem przywdziewający pełny pancerz ozdobiony seledynową peleryną – dogonili ich natychmiast. Zarówno Febrin, jak i Astegor bacznie przyglądali się oby konnym. Przemówiła kobieta:
- Astegor jak mniemam. Dziadek mi co nieco o Tobie mówił. A właśnie – gdzie on jest? Gdzie jest dziadek Cynthionix? – spytała zmartwiona przeczuwając złe wieści.
Astegor nie od razu, lecz poskładał fakty. Nie potwierdził tożsamości. Zapytał natomiast:
- A z kim, Pani, mam przyjemność?
- Wybacz mi moje maniery. Oczywiście pierwej winnam się zaprezentować. Larina, córka Ruana. Cynthionix był mym dziadkiem, jak wspominałam. Gdzieże więc on jest?

Do dyskusji wtrącił się Febrin opowiadając moment, gdy spotkał jej krewnego. Nie kontynuował jednak, nie relacjonując spotkania w karczmie. Łuczniczka, jak można było wnosić do długim, pięknie profilowanym łuku, zrobiła smutną minę, pod która skrywał się głęboki żal. Wytrzymała jednak ten moment, nie bez największych trudności rzecz jasna, chciała przemówić jednak w gardle więzły jej wszystkie słowa. Elf spojrzał wymownie na Astegora. Ten zrozumiał. Przejął inicjatywę.
- A kim jest Twój kompan, któremu brakuje języka?
- Amadril. Potrafi mówić, ręczę, jednak udziela się wtedy, gdy trzeba. A jakie miana Wy nosicie?

- Febrin, syn lasu, posłannik Lorenu – odpowiedział krótko.
- Jam jest w rzeczy samej Astegor.
Febrinowi rzucił się w oczy medalion o podobnych parametrach do tego, jaki przekazał Astegorowi. Spostrzeżenie złowiła niewiasta.
- Ciekawi Cię to co jest na czy pod moją tuniką? – spytała ze słyszalnym w głosie komunikatem, żeby się wytłumaczył.
- Wybacz, Pani, zainteresował mnie amulet. Gdzieś już go widziałem.
Schowała go natychmiast pod ubranie.
- Tak? Ciekawa jam gdzie? – przeniosła wzrok na Astregora. – Zgaduje, po raz kolejny, żeś Astegor. Pierwszy, jak mówił dziadek.
- Pierwszy? Nie rozumiem. Przedstawisz nam swoje słowa?
– zapytał zaciekawiony ochroniarz.
- Chętnie, ale na szlaku. Nie mamy zbyt wiele czasu. Na drodze, jak powiadają, poznaje się prawdziwą wartość człowieka. Toże poznajmy się lepiej. Pozwolicie, jeśli łaska, przyłączymy się, bo jak niebawem, zauważycie, łączą nas wspólne interesy.
Ruszyli. Znowu mieli za plecami wioskę i…ogon. Tym razem w ich kierunku gnało czterech jeźdźców na olbrzymich hienach. Larina nie wahając się ni chwili, krzyknęła – Jazda! Pędem! – konie ruszyły z impetem…
 
__________________
Może chcesz zagrać w sesję on line za pomocą programu OPENRPG albo FANTASY GROUNDS - napisz na moje gg 5192232
Reuvenan jest offline