Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-08-2016, 18:54   #16
Warlock
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Przełęcz Głupców, Wzgórza Duskmoon
23 Desnus, 4720 AR
Południe

Skomplikowane gesty, kreślące w powietrzu dziwne symbole oraz kilka tajemnych słów wypowiedzianych z ust Valeranda, wystarczyło aby Mitabu, ciemnoskóry półelf, pochodzący z parnych dżungli Garund, urósł w oczach do rozmiaru ogra. Nagła zmiana kształtu nie tylko zaskoczyła żądnych krwi orków, lecz także jego samego - nie był przyzwyczajony do podobnych sztuczek, a uczucie, jakie towarzyszyło nagłemu powiększaniu się ciała, nie należało do szczególnie przyjemnych. W istocie, pieśniarz był na tyle zdziwiony, iż nie usłyszał dźwięku zwalnianego mechanizmu kuszy Hydrangei, a spoglądając z zachwytem na swe mocarne dłonie, zdolne burzyć ściany, nie zauważył pędzącego w jego stronę psa myśliwskiego. Dostrzegł go dopiero w ostatniej chwili, kiedy przyzwyczajona do polowań na dużego zwierza bestia wyskoczyła na ponad metr w górę i uchwyciła się potężnymi szczękami jego przedramienia, zatapiając w nań długie zęby.
Wprawiony w ruch kordelas, będący dla Mitabu pamiątką burzliwej przeszłości, nie zdołał ugodzić psa, który wyczuwając zbliżające się z prędkością błyskawicy zagrożenie, instynktownie odskoczył do tyłu, wypuszczając z paszczy przypominające krwawy ochłap przedramię olbrzyma. Półelf zacisnął szczękę, powstrzymując trudną do odparcia chęć krzyknięciu z bólu. Zamiast tego, odskoczył w bok i skoncentrował się na snuciu zaklęcia, którego tajniki poznał jeszcze we wczesnych latach młodości. Po zakończeniu śpiewnej inkantacji, tuż przed nim pojawiła się oleista plama, blokująca dostęp do niego i uniemożliwiająca zwierzęciu wykonanie ponownego ataku.
Odsunąwszy się od zagrożenia, Mitabu rozejrzał się uważnie po polu bitwy. Rana pozostawiona przez kły dużego psa wciąż go piekła, lecz nie miał zamiaru się wycofać. Chciał pomóc innym, lecz nim zdołał cokolwiek uczynić, ciśnięty przez silne ramię orka oszczep trafił go w bok. Ciemnoskóry olbrzym mimowolnie przyklęknął na jedno kolano, obserwując z przerażeniem jak z jego umięśnionego torsu wypływa gęsto posoka, po czym podparł się ręką o ziemię, walcząc ostatkiem sił, aby dźwignąć się do góry. Na jego zroszonej od potu twarzy pojawiła się mieszanka bólu i uporu, lecz w końcu wojownik południowych krain dał za wygraną i uległ sile swoich wrogów. Z łomotem zwalił się na ziemię i stracił przytomność...

O dużo większym szczęściu nie mógł mówić Mesmir, który stał tuż obok Colina. Uzbrojony w broń niewiele większą od sztyletu, przypominającą wygięty patyk, był w stanie położyć trupem praktycznie każdego, za jednym tylko pociągnięciem kunsztownie wykonanego spustu, lecz tym razem spudłował. Wystrzał był jednak na tyle donośny, że stojące przed nim zwierze spłoszyło się, odskakując od niego z podciągniętym ogonem i prewencyjnie wybierając na swoją następną ofiarę handlarza, lecz ten okazał się równie groźnym przeciwnikiem i bez trudu nabił szarżującego psa na długie ostrze swego miecza.
Mesmir zaklął siarczyście widząc łatwość z jaką ten niepozorny kupiec odebrał życie swemu przeciwnikowi, a który powinien był zginąć z jego ręki. Po wystrzale, unosiła się przed nim gęsta chmura dymu, która całkowicie przesłaniała widoczność. Aasimiar spojrzał w sam jej środek, dostrzegając jakiś gwałtowny ruch przed sobą. Po krótkiej chwili ujrzał cień, będący konturem umięśnionej sylwetki, która szybko zbliżała się w jego stronę, po czym uniósł swój rapier do góry w szermierczym powitaniu, spodziewając się zaraz związać walką z godnym siebie przeciwnikiem, lecz to co w następstwie ujrzał, dalekie było od jego oczekiwań.
Szarżujący przez gościniec ork cisnął przed siebie oburęcznym mieczem, celując w miejsce, w którym ostatnim razem widział Mesmira. Kiedy wybiegł z oparów gęstego dymu, zobaczył przed sobą białowłosego mężczyznę, który, zgodnie ze swoimi wyobrażeniami, leżał płasko na ziemi z ostrzem wystającym z piersi. Zwalisty ork podbiegł do niego, chwytając za rękojeść potężnej broni i wzniósł ją do góry, siląc się przy tym na triumfalny okrzyk, który szybko przemienił się w nieartykułowany bulgot, kiedy to wystrzelona z łuku Darriela strzała zatopiła się w jego gardzieli, posyłając targanego przedśmiertnymi konwulsjami orka na ziemię.


Ledwo potyczka się rozpoczęła, a ofiarą zmagań siłowych padło dwóch dzielnych awanturników. Potężny ork, wyglądający na przywódcę grupy, związał się walką z handlarzem, który już wtedy był ciężko ranny od pierwszego ciosu wyprowadzonego przez swego przeciwnika. Colin z trudem osłaniał się tarczą przed potężnym toporem, samemu wyprowadzając niecelne ciosy, aż w końcu musiał ulec nadludzkiej sile zielonoskórej bestii, która jednym potężnym uderzeniem, zatopiła ostrze broni w obojczyku kupca, który jak sparaliżowany legł na ziemię. Jego nemezis nie powstrzymało nawet zaklęcie wystrzelone z rąk Valeranda, które objęło swym zasięgiem dwóch z czterech pozostałych przy życiu orków, oszałamiając ich i powalając.
Stojąca nieopodal Pirania, obserwowała toczącą się walkę z rosnącą obawą w oczach. Trzech jej towarzyszy odniosło śmiertelne obrażenia, a pozostali przy życiu nie byli szczególnie zdolnymi wojownikami. Napięła więc swój łuk, zdeterminowana, aby odmienić rezultat bitwy i wypuściła strzałę, kładąc na ziemię najbliższego zielonoskórego, który biegł w jej stronę z obrzydliwym uśmiechem na twarzy. Szybko nałożyła na cięciwę kolejny pocisk, ale tym razem posłała go w stronę przeciwnika, który poślizgnął się na wytworzonej przez Valeranda magicznej cieczy. Wystrzelona strzała nie była jednak tak celna jak sobie tego życzyła, ale ugodziła boleśnie orka w udo, zatapiając się po samą lotkę.
Stojący po drugiej stronie wozu Darriel wykorzystał nadarzającą się okazję i dobił ranną bestię, nim ta zdążyła podnieść się na nogi.

Przywódca orków rozejrzał się z przerażeniem po polu bitwy. Psy, które szkolił od szczeniaka leżały w kałuży poszerzającej się krwi, nafaszerowane bełtami i strzałami, niczym jeże kolcami. Z ostałych przy życiu, został tylko on i oszołomiony przez magię Valeranda wojownik, który w tamtym momencie był kompletnie niezdolny do walki. Wiedział, że los tamtego był już przesądzony, znając skłonność do litości cywilizowanych ras, więc nie widząc innego wyjścia, przywódca zaczął uciekać w stronę zarośli, z których wcześniej się wynurzył.
Był już ciężko ranny. Z piersi wystawała długa strzała, którą posłał w jego stronę Darriel, o centymetry omijając serce. Z pewnością ork uznałby to za cud, swego rodzaju dar od bogów, gdyby żył na tyle długo, aby móc opowiedzieć o tym współplemieńcom. Nie zdążył jednak dobiec to krzaków, kiedy to wystrzelony z kuszy Hydrangei bełt dosięgnął jego gardła, rozpruwając krtań i przetrącając kręgi szyjne, doprowadzając tym samym do natychmiastowej śmierci.


Walka nie trwała długo, lecz powstałe po niej pobojowisko robiło wrażenie. Pięć uśmierconych ciał zielonoskórych wojowników leżało w skrystalizowanych przez piach kałużach krwi. Towarzyszące im psy przypominały futrzane kolczatki, które były wspólnym dziełem Darriela, Hydrangei oraz Piranii. Ta ostatnia, po zakończeniu potyczki, prędko ruszyła w stronę rannych, którzy głośno zawodzili, zaślepieni ogarniającą ich agonią.
Niebieskoskóra undinka pochyliła się nad nimi, szepcząc pod nosem jakiś cichy zaśpiew, a z jej delikatnych dłoni spłynęło błękitne światło, które błyskawicznie zasklepiło ociekające krwią rany i usmożyło ból. W następnej kolejności, sięgnęła do swojej podręcznej torby i wyciągnęła z niej bandaże oraz zasuszone zioła, którymi zaczęła opatrywać poszkodowanych.
Najdotkliwiej ranny spośród wszystkich; Colin, wymagał natychmiastowej opieki medycznej. Ostrze topora głęboko wbiło się w obojczyk mężczyzny, łamiąc go i chociaż magia, którą władała Pirania, sprawiła, że kości zrosły się w ciągu kilku chwil, to kupiec wciąż odczuwał ból przy każdym ruchu i był zbyt słaby, aby poruszać się o własnych siłach.
- Dziękuję - wyszeptał pozbawionym dawnej siły głosem. Handlarz był wdzięczy za to co uczyniła dla niego nieznajoma mu kobieta. Szybko zrozumiał, że bez jej pomocy nie przetrwałby tu ani jednego dnia.
- Dziękuję wam wszystkim - powtórzył po chwili, rozglądając się wokół. - Naprawdę nie wiem co by ze mną było, gdybym udał się tędy w pojedynkę, jak to planowałem z początku. Zarazem chciałbym was przeprosić, że musieliście ryzykować życie w mojej obronie, ale takiż już los kupców i awanturników; największe ryzyko najbardziej popłaca.
Chwilę po tym jak Pirania skończyła opatrywać handlarza, Colin wstał o własnych siłach, podpierając się o pień wielkiego dębu, przy którym siedział przez większość czasu, nie odzywając się zbyt często. Kupiec zbliżył się do wierzchowca undinki i za jej pozwoleniem dosiadł go, wcześniej uprzejmie prosząc Mesmira o zaopiekowanie się jego koniem oraz ciągnącym przez niego towarem.


Po zakończeniu walki, Hydrangea oraz Darriel zaczęli dokładnie przeszukiwać stygnące ciała przeciwników. Poza standardowym ekwipunkiem, na który składała się skórzana zbroja, miecz oburęczny, kilka oszczepów oraz plecak z racjami podróżnymi, awanturnicy zebrali łącznie sześć sztuk złota, a także znaleźli złoconą figurę geometryczną, przedstawiającą sześcian. Przyglądając się uważnie, zauważyli, że na każdym jego boku zostały zapisane runy w jakimś starożytnym języku.
Po dłuższej chwili oględzin, Hydrangea podeszła do Mesmira i bez słowa wyjaśnienia wręczyła mu tajemnicze znalezisko. Zanim to jednak uczyniła, po cichu rzuciła na przedmiot zaklęcie wykrywające magię, lecz te nie otaczało się żadną aurą.
Mesmir przyjrzał się uważnie runom, wyraźnie zaintrygowany. Będąc jeszcze w trakcie rozszyfrowywania wiadomości, oznajmił reszcie nieco przemądrzałym tonem głosu:
- To jakaś starożytna wersja wspólnego. Język nazywa się arthemin i dawno wyszedł z użycia, ale pewne cechy wspólne z taldańskim pozostały, więc zapewne uda mi się to odczytać.
Mesmir obracał w dłoniach sześcian, mrużąc przy tym oczy, bowiem zapisane nań runy były miejscami zatarte i dłuższą chwilę zajęło mu analizowanie zapisków, lecz w końcu udało mu się zrozumieć ich treść.
- Więzienie… Devron. Albo może Więzienie Devrona…? Trudno stwierdzić, która wersja jest bardziej poprawna, chociaż może jest to słowo, które ma jakieś znaczenie w tym dziwnym języku. Nie wiem… Pytanie tylko co to robiło w rękach ich przywódcy? Musiał być kimś ważnym, albo pospolitym złodziejaszkiem - wydedukował Mesmir i chciał coś więcej powiedzieć, lecz w zdanie wszedł mu Valerand, z typowym dla siebie aroganckim tonem głosu, które poprzedzało ostentacyjne westchnięcie.
- Pochodzą z Klanu Złamanych Włóczni. Nic o nich nie wiem, ale zapewne mieszkają gdzieś w pobliżu.
- W istocie - mruknął w odpowiedzi słabowitym głosem Colin, który w tamtym momencie leżał przytulony do grzywiastej szyi wierzchowca Piranii i tylko przechylił głowę, aby móc obserwować poczynania reszty. - Przez wiele lat nękali tereny otaczające Endhome. Dawniej mieszkali w Lesie Penprie, ale zostali stamtąd wygnani przez wojska kapitana Braggera. Gdzieś w najbliższej okolicy musi znajdować się ich jaskinia.
- To by wynikało z ich słów - odezwał się Mesmir. - Poza licznymi obelgami słanymi pod naszym adresem, wspomnieli coś o reszcie swoich pobratymców. Uznali, że nie możemy ich zobaczyć, więc nas zaatakowali...

Podczas, gdy pozostali awanturnicy żywiołowo dyskutowali, Darriel wspiął się na drzewo za prośbą Valeranda. Kiedy już dostał się na najwyższą z gałęzi, skąd miał idealny widok, dostrzegł coś co mocno go zaintrygowało. Nie miał jednak czasu, aby móc lepiej przyjrzeć się swemu znalezisku, bowiem słysząc głośne rozmowy pozostałych wędrowców, szybko zjechał po pniu na sam dół i w rozpędzie ruszył w ich kierunku, niemalże przewracając się przy tym.
- Uciszcie się! - Rozkazał szeptem, przerywając toczącą się dyskusję. Wszyscy spojrzeli na niego w zdumieniu, a łowca w odpowiedzi jedynie wykonał gest dłonią, zachęcając ich, aby ruszyli za nim. Całą gromadą, za wyjątkiem Colina i Hydrangei, która postanowiła, że zostanie z rannym pod ich nieobecność, ruszyli w stronę krzaków skąd wybiegli orkowie.
Przedarli się przez gęste chaszcze, minęli niewielki staw i zatrzymali się dopiero przy kolejnej ścianie zarośli, gdzie teren niespodziewanie urywał się, tworząc swego rodzaju wał odgradzający wysokie wzgórze od bardziej płaskiego terenu, na którym znajdował się gościniec.
Rozsuwając krzewy na bok, ujrzeli przed sobą uzbrojonego po zęby goblina, który bacznie rozglądał się wokół. Za nim, przez jedną ze szczelin wydrążonych w skalnej ścianie wysokiego wzgórza, wylewał się na zewnątrz istny strumień orków. Z początku wyglądało to na wyprawę wojenną, lecz po bliższych oględzinach, awanturnicy zauważyli, że zdecydowaną większość plemienia stanowią kobiety, dzieci, ranni oraz starcy, pilnowani przez dwa lub trzy tuziny wojowników. Wśród nich były także gobliny, lecz te tworzyły zdecydowaną mniejszość i wszystkie wydawały się być dobrze uzbrojone - prawdopodobnie pełniły funkcję zwiadowców lub najemników.
W tym wszystkim najbardziej zaskakujący był fakt, że całe plemię orków opuszcza swoją dotychczasową kryjówkę i prawdopodobnie będzie migrować na północ, przecinając gościniec, którym się poruszają. Ktoś lub coś musiało wypłoszyć ich z jaskiń, a te od wieków były doskonałym schronieniem dla wszelkiej maści dzikich humanoidów.

 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019

Ostatnio edytowane przez Warlock : 29-08-2016 o 10:28.
Warlock jest offline