Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-08-2016, 11:11   #11
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Opuszczona wieża maga? Darriel był pewien, że jeśli tkwi w tym choćby cień prawdy, to dostanie się do środka przyniosłoby niezłą zdobycz. Coś w sam raz dla Valeranda. Tyle tylko, że Darriel był pewien, że ich drużynowy magik był za cienki w kościach, by przełamać zabezpieczenia, jakimi swą własność zabezpieczył właściciel wieży.
Jeśli oczywiscie była to wieża maga, a nie opuszczona od lat siedziba jakiegoś szaleńca, co to postanowił zgrywać wielkiego pana na jakimś zadupiu.
- Widziałeś tę wieżę na własne oczy, czy tylko o niej słyszałeś? - spytał Darriel.
- Widziałem - odparł zmęczonym głosem Colin, po czym głośno westchnął. - Kiedyś sam byłem awanturnikiem i sporo czasu spędziłem na tych wzgórzach, poszukując skarbów, ale po tragicznej śmierci moich kompanów dość szybko porzuciłem ten zawód.
- Próbowaliście się dostać do tej wieży?
- Tak, ale niestety nie ma do niej wejścia. Nie da się rozkuć ścian, a na jej szczycie, gdzie znajduje się jakiś ołtarz, utworzone zostało jakieś magiczne pole, które odpycha każdego. W ten sposób połamał sobie kości towarzyszący nam włamywacz.
- Wtedy zrezygnowaliście z dalszych prób? To zrozumiałe. - Darriel skinął głową.
- Tak, a później w jednej z jaskiń zostaliśmy napadnięci przez ogry. Tylko ja przeżyłem.
- Udało ci się. Nic dziwnego, że zmieniłeś zawód. Co prawda styl życia, jaki teraz prowadzisz, też, z pewnością, dostarcza ci wielu wrażeń.
- To prawda, ale to tylko raz na rok, a to wciąż bezpieczniejsze. Awanturnictwo nauczyło mnie jak radzić sobie z podobnymi problemami, co w moim zawodzie jest niezwykle użyteczne.
Bez wątpienia Colin miał rację. Kupiec powinien umieć bronić swych interesów i wcześniejsze doświadczenia teraz procentowały.
A o tej wieży pewnie dlatego powiedział tak późno, by jego eskorta nie zrezygnowała czasem ze swego zadania i nie pobiegła po większe skarby.
Darriel uśmiechnął się pod nosem.

* * *

Czy było im to pisane, czy może Colin swymi opowieściami wywołał wilka z lasu - tego Darriel nie wiedział. Powód zresztą nie był ważny - ważne były efekty. A te były widoczne jak na dłoni i dość jednoznaczne.

Gdyby psy były same, to można by było jakoś je uspokoić. Z ich właścicielami sprawa była poważniejsza. A jako że nie wyglądało na to, by dało się załatwić cokolwiek na drodze pokojowej, musiała przemówić broń.
Darriel od dawna zresztą trzymał łuk w garści. Teraz tylko wystarczyło sięgnąć po strzałę, naciągnąć cięciwę i strzelić do najbardziej na czoło wysuniętego przeciwnika.
 
Kerm jest offline  
Stary 22-08-2016, 21:53   #12
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
- To tobie o konia musiała zadbać mamusia, że tak pytasz? - trubadur najwyraźniej nie przejął się jadowitym tonem. Gdyby doszło do bójki między mężczyznami, cholera wie kto by wygrał - ale Mesmir już nieraz udowodnił że idiotą nie jest. A przerzucanie się zaczepkami to jedno, ale walka między sobą na szlaku...No i przecież wszyscy zdążyli zobaczyć przynajmniej raz gwałtowny wybuch spokojnego na co dzień ciemnoskórego półelfa.

- Colinie, Colinie. Przepastne podziemia. Wieża maga sprzed półtora dekady. Ogry. Orki. Powiem ci coś: kiedy dojedziemy - bo dojedziemy, choćby na złość wszystkim tutejszym zielonoskórym - do Endhome, siądziemy w Królewskiej - i nie braknie ci piwa tak długo, jak będziesz opowiadał tę historię. Umowa? -




Ujadające psy błyskawicznie dopadły przedniej straży - i choć szczęśliwie Mitabu miał już w rękach "Szkwał", impet nieco go zaskoczył. Przez moment myślał o zaklęciu, ale sytuacja nie wydawała się odpowiednia. Ale po tej chwili zawahania zebrał się w sobie, i jakby chcą cię zrewanżować za słabość potężnie sieknął bestię przed sobą. Cios dał mu odrobinę przestrzeni - w sam raz na zsunięcie tarczy z pleców przed natarciem zielonoskórych
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!

Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 22-08-2016 o 22:41.
TomBurgle jest offline  
Stary 23-08-2016, 21:45   #13
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Pirania westchnęła głośno na zasłyszaną odpowiedź. To, że "wszędzie" było niebezpiecznie, stało się oczywistością już wieki temu. Nie zmieniało to jednak faktu, że według pewnych kalkulacji i z pomocą wiedzy, dało się uniknąć większość niebezpieczeństw, a nawet zminimalizować ryzyko napotkania zagrożenia. Nie była pewna, czy aby Collin na pewno wszystko przemyślał i przeliczył, czy nie ściemnia im tutaj na temat ilości przejść przez te okolice, jednakże nie miała też możliwości by to sprawdzać. Co więcej, w aktualnej chwili nawet nic by to nie zmieniło - zgodzili się i poszli, ot co. Tak przedstawiała się obecna sytuacja, a według przeczucia Piranii, miało być jeszcze gorzej.
- (...)Jeśli więc wszystko pójdzie zgodnie z planem to spędzimy noc na skraju Lasu Penprie (...) - mówił kupiec, a każde słowo przelatywało przez uszy Undinki, aby mogła je zanalizować... Lub po prostu skomentować.
- A jeśli nie pójdzie, to spędzimy w mogile - dodała pod nosem swoje trzy grosze i nawet uśmiechnęła się dumnie do samej siebie. Tak, to była zabawna sytuacja, z której wyjście powinno być tylko jedno. Byle do przodu. Kolejne opowieści o wieży maga nie były już tak interesujące, gdyż nie tyczyły się ich aktualnego położenia. Stały się jednak istotne, kiedy to kupiec zaczął słowni wyrysowywać trasę do owej wieży.
- Naprawdę nie potrzeba nam tej mapy widzianej oczami duszy, na pewno tam nie zawędrujemy zbyt prędko - wtrąciła się głośno i wyraźnie, aby zaznaczyć swoją postawę w stosunku do jakiegoś plądrowania wież pełnych magii - O ile w ogóle - dodała na zakończenie, błądząc wzrokiem po innych. Jej głowa uniesiona była z dumą, a spojrzenie było pewne swego. Żaden fragment z postawy jej ciała czy sposoby wysławiania się, nie zdradzał lęku czy wątpliwości. Widać było, że ta kobita akurat ma swoje zdanie i wie czego chce.


Wielkie, koloru glonu, oczy nerwowo rozglądały się po wejściu w zagajnik pełen zarośli. Nieznośne insekty ślizgały się po gładkiej i wilgotnej skórze kobiety, która dodatkowo lubiła czasami pacnąć owada swoją błoniastą ręką. Mrok tego miejsca akurat jej nie robił większej różnicy, gdyż natura obdarzyła Piranię doskonałym wzrokiem, radzącym sobie zarówno w świetle dnia codziennego, jak i w ciemnościach. Przynajmniej pod tym kątem nie odczuwała dyskomfortu tego miejsca, tak jak mogliby odczuwać inni towarzysze, nie posiadający takich zdolności. Nie dało się ukryć, że niebieskoskóra była bardzo spięta. Jej ramiona jakby powędrowały w górę, a przymrużone oczy starały się dostrzec oczekiwane i spodziewane niebezpieczeństwo. Ku jej zdziwieniu, po paru godzinach opuścili niepokojące, ciemne tereny i wyszli na górzystą glebę, wokół której powiewał świeży wiatr. Pirania jednak dalej wiedziała swoje.
- To się źle skończy - powiedziała cicho do konia, którego poklepała po łopatce. Ten tylko prychnął i machnął przednim kopytkiem, być może jako pierwszy wyczuł nadchodzących, wrogich osobników. Koń musiał pozostać z tyłu, bezpiecznie zacumowany przy wozie. Undinka zaś wyszła nieco w przód, gotowa do poskromienia groźnych psów, jednakże tego, co nadchodziło, nie była już w stanie ujarzmić.
- No i jak zwykle! - wymsknęło się jej i można by przysiąc, że jest z siebie zadowolona, w końcu miała racje, prawda? Och, nic bardziej mylnego. Pirania wykrzywiła usta w grymasie niezadowolenia, nie było w jej mimice niczego, co sugerowałoby późniejsze wypominanie obecnej sytuacji w sposób wywyższający się. Kobieta skupiła się na tym, co zaczęło się dziać wokół. Napięła cięciwę ze strzałą, przez chwilę analizując zaistniałą sytuację, lecz w ostateczności dała krok w tył i wystrzeliła grot w najbliższego psa.


 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 25-08-2016 o 22:44.
Nami jest offline  
Stary 25-08-2016, 23:35   #14
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Otwarty teren i słońce były doskonałymi warunkami dla roślinności. Drzewa nie musiały ścigać się w górę o życiodajne promienie. Dlatego ich korony były wielkie i rozłożyste. Korzenie mogły zapuścić się znacznie dalej czerpiąc wodę z otoczenia. Wszystko mogło kwitnąć, a Hydrangea uwielbiała to obserwować. Jej aktywne zaangażowanie sprawiało, że czuła się częścią ekosystemu. Być może dlatego widząc zagajnik zniknęła w gęstwinie roślinności.

Jej palce dotykały liści, kwiatów, łodyg i pniów jakby były wiatrem, który nie miał szans się tam dostać. Jej magia pozostawała po sobie mokry ślad, zbierając wilgoć z miejsc niedostępnych roślinom. Była deszczem. Jedynie nie była słońcem. Słońca sama potrzebowała. Dlatego też przy wyjściu z zagajnika awanturników przywitał intensywny zapach niebieskiego kwiatu, który był zwrócony do słońca. Nie trzeba było nic czynić, by po paru chwilach dołączył on do podążania we własnym tempie.

Sprawy nieco skomplikowały się gdy zostali wytropieni. Możliwym było, że orkowie użyli psów. Ich smród działał wystarczająco mocno, by nie byli w stanie wyczuć kolegi. Natomiast ich psy... Psy miały bardzo dobry węch, a tak wychowane najpewniej doprowadziły ich po zapachu. Obawiała się wyśledzenia, choć nie przez tych, którym to się udało. Awanturnicy nie weszli na teren zwierząt, a one nie broniły się. Atak z ich strony wymuszał sięgnięcie po kuszę...
 
Proxy jest offline  
Stary 26-08-2016, 22:08   #15
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację

Mesmir od samego początku głośno mówił, że ta podróż źle się skończy. Rzucał pod nosem zawiłe hipotezy jak to zapewne jakieś plemię goblinów siedziało im właśnie na ogonie czy też orkowie deptali im po piętach, ale nawet ich nie widzieli. Jego słowa można było uznać za objawy paranoi, jednak dla niego były one całkiem normalne. Po prostu czuł się nieswojo wiedząc, że mógł wybrać dłuższą drogę w zamian za swe życie. Nadłożenie ponad tygodnia drogi i niespotkanie jakiejś zawszonej hordy zielonoskórych, nieumarłych czy może nawet przypadkowego niedźwiedzia grizzly znacznie bardziej by się opłaciło niż pięć żałosnych sztuk złota.
Nie omieszkał więc pomyśleć, że jeśli jacyś się pojawią i narażą jego bądź Piranię na poważny uszczerbek na zdrowiu, to zabierze Colinowi całe złoto, jakie posiada. Wcale mu nie zależało na jego szczęściu i tym jak sobie poradzi. Dla niego liczyły się tylko pieniądze oraz dotarcie do Endhome.

Gdyby przeciętny obserwator znał myśli Mesmira, to pewnie by teraz parsknął śmiechem, ponieważ przed ich eskortę chroniącą powoli gnijące owoce wyskoczył tłum żądnych krwi orków plujących się o to, by nie zauważyli reszty. Aasimar od razu przeklął pod nosem. Wiedział że tak to się skończy. Po prostu musiało się tak stać. To był idealny moment, by dać nura w krzaki i uciekać gdzie pieprz rośnie. Nienawidził prymitywności i nieprzewidywalności orków. Za każdym razem, gdy ich widział, ręka sama mu szła w stronę sztyletu, by wbić go głęboko w oko jednej z tych kreatur i jeszcze okręcić z trzy razy, aby szara tkanka wypłynęła mu uszami.
Ale i tym razem jego dar znajomości języków się mu przydał.
Omiótł okolicę szybkim analizującym spojrzeniem. Nie było w nim nic, co mógłby wykorzystać na swoją korzyść, dlatego też zdecydowanie wolał wielkie miasta oraz ciemne zaułki niż jakieś rozległe puszcze i kłujące krzaki. Jedną ręką zwinnie wydobył pistolet czarnoprochowy z kabury, a drugą z bandoliera wyciągnął zawinięty w papierowy kartridż pocisk do niego, po czym szybko załadował. Trwało to zaledwie kilka szybkich uderzeń serca. W ten sposób pokazał, że zdecydowanie wiedział jak obsługuje się ten sprzęt. Wymierzył w stojącego obok niego psa wykonując kilka drobnych kroków do tyłu.
I potknął się o nogę Darriela.
Rzucił głośne przekleństwo w jego stronę, ponieważ przez niego nie dość, że nie trafił z tak bliskiej odległości, to jeszcze się zatoczył na bok. Oderwał wzrok od swego celu, by spojrzeć na działania orków…
… ale ujrzał jedynie lecący w jego stronę wielki miecz.

 
__________________
[FONT="Verdana"][I][SIZE="1"]W planach: [Starfinder RPG] ASF Vanguard: Tam gdzie oczy poniosą.[/SIZE][/I][/FONT]

Ostatnio edytowane przez Flamedancer : 26-08-2016 o 22:12.
Flamedancer jest offline  
Stary 28-08-2016, 18:54   #16
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Przełęcz Głupców, Wzgórza Duskmoon
23 Desnus, 4720 AR
Południe

Skomplikowane gesty, kreślące w powietrzu dziwne symbole oraz kilka tajemnych słów wypowiedzianych z ust Valeranda, wystarczyło aby Mitabu, ciemnoskóry półelf, pochodzący z parnych dżungli Garund, urósł w oczach do rozmiaru ogra. Nagła zmiana kształtu nie tylko zaskoczyła żądnych krwi orków, lecz także jego samego - nie był przyzwyczajony do podobnych sztuczek, a uczucie, jakie towarzyszyło nagłemu powiększaniu się ciała, nie należało do szczególnie przyjemnych. W istocie, pieśniarz był na tyle zdziwiony, iż nie usłyszał dźwięku zwalnianego mechanizmu kuszy Hydrangei, a spoglądając z zachwytem na swe mocarne dłonie, zdolne burzyć ściany, nie zauważył pędzącego w jego stronę psa myśliwskiego. Dostrzegł go dopiero w ostatniej chwili, kiedy przyzwyczajona do polowań na dużego zwierza bestia wyskoczyła na ponad metr w górę i uchwyciła się potężnymi szczękami jego przedramienia, zatapiając w nań długie zęby.
Wprawiony w ruch kordelas, będący dla Mitabu pamiątką burzliwej przeszłości, nie zdołał ugodzić psa, który wyczuwając zbliżające się z prędkością błyskawicy zagrożenie, instynktownie odskoczył do tyłu, wypuszczając z paszczy przypominające krwawy ochłap przedramię olbrzyma. Półelf zacisnął szczękę, powstrzymując trudną do odparcia chęć krzyknięciu z bólu. Zamiast tego, odskoczył w bok i skoncentrował się na snuciu zaklęcia, którego tajniki poznał jeszcze we wczesnych latach młodości. Po zakończeniu śpiewnej inkantacji, tuż przed nim pojawiła się oleista plama, blokująca dostęp do niego i uniemożliwiająca zwierzęciu wykonanie ponownego ataku.
Odsunąwszy się od zagrożenia, Mitabu rozejrzał się uważnie po polu bitwy. Rana pozostawiona przez kły dużego psa wciąż go piekła, lecz nie miał zamiaru się wycofać. Chciał pomóc innym, lecz nim zdołał cokolwiek uczynić, ciśnięty przez silne ramię orka oszczep trafił go w bok. Ciemnoskóry olbrzym mimowolnie przyklęknął na jedno kolano, obserwując z przerażeniem jak z jego umięśnionego torsu wypływa gęsto posoka, po czym podparł się ręką o ziemię, walcząc ostatkiem sił, aby dźwignąć się do góry. Na jego zroszonej od potu twarzy pojawiła się mieszanka bólu i uporu, lecz w końcu wojownik południowych krain dał za wygraną i uległ sile swoich wrogów. Z łomotem zwalił się na ziemię i stracił przytomność...

O dużo większym szczęściu nie mógł mówić Mesmir, który stał tuż obok Colina. Uzbrojony w broń niewiele większą od sztyletu, przypominającą wygięty patyk, był w stanie położyć trupem praktycznie każdego, za jednym tylko pociągnięciem kunsztownie wykonanego spustu, lecz tym razem spudłował. Wystrzał był jednak na tyle donośny, że stojące przed nim zwierze spłoszyło się, odskakując od niego z podciągniętym ogonem i prewencyjnie wybierając na swoją następną ofiarę handlarza, lecz ten okazał się równie groźnym przeciwnikiem i bez trudu nabił szarżującego psa na długie ostrze swego miecza.
Mesmir zaklął siarczyście widząc łatwość z jaką ten niepozorny kupiec odebrał życie swemu przeciwnikowi, a który powinien był zginąć z jego ręki. Po wystrzale, unosiła się przed nim gęsta chmura dymu, która całkowicie przesłaniała widoczność. Aasimiar spojrzał w sam jej środek, dostrzegając jakiś gwałtowny ruch przed sobą. Po krótkiej chwili ujrzał cień, będący konturem umięśnionej sylwetki, która szybko zbliżała się w jego stronę, po czym uniósł swój rapier do góry w szermierczym powitaniu, spodziewając się zaraz związać walką z godnym siebie przeciwnikiem, lecz to co w następstwie ujrzał, dalekie było od jego oczekiwań.
Szarżujący przez gościniec ork cisnął przed siebie oburęcznym mieczem, celując w miejsce, w którym ostatnim razem widział Mesmira. Kiedy wybiegł z oparów gęstego dymu, zobaczył przed sobą białowłosego mężczyznę, który, zgodnie ze swoimi wyobrażeniami, leżał płasko na ziemi z ostrzem wystającym z piersi. Zwalisty ork podbiegł do niego, chwytając za rękojeść potężnej broni i wzniósł ją do góry, siląc się przy tym na triumfalny okrzyk, który szybko przemienił się w nieartykułowany bulgot, kiedy to wystrzelona z łuku Darriela strzała zatopiła się w jego gardzieli, posyłając targanego przedśmiertnymi konwulsjami orka na ziemię.


Ledwo potyczka się rozpoczęła, a ofiarą zmagań siłowych padło dwóch dzielnych awanturników. Potężny ork, wyglądający na przywódcę grupy, związał się walką z handlarzem, który już wtedy był ciężko ranny od pierwszego ciosu wyprowadzonego przez swego przeciwnika. Colin z trudem osłaniał się tarczą przed potężnym toporem, samemu wyprowadzając niecelne ciosy, aż w końcu musiał ulec nadludzkiej sile zielonoskórej bestii, która jednym potężnym uderzeniem, zatopiła ostrze broni w obojczyku kupca, który jak sparaliżowany legł na ziemię. Jego nemezis nie powstrzymało nawet zaklęcie wystrzelone z rąk Valeranda, które objęło swym zasięgiem dwóch z czterech pozostałych przy życiu orków, oszałamiając ich i powalając.
Stojąca nieopodal Pirania, obserwowała toczącą się walkę z rosnącą obawą w oczach. Trzech jej towarzyszy odniosło śmiertelne obrażenia, a pozostali przy życiu nie byli szczególnie zdolnymi wojownikami. Napięła więc swój łuk, zdeterminowana, aby odmienić rezultat bitwy i wypuściła strzałę, kładąc na ziemię najbliższego zielonoskórego, który biegł w jej stronę z obrzydliwym uśmiechem na twarzy. Szybko nałożyła na cięciwę kolejny pocisk, ale tym razem posłała go w stronę przeciwnika, który poślizgnął się na wytworzonej przez Valeranda magicznej cieczy. Wystrzelona strzała nie była jednak tak celna jak sobie tego życzyła, ale ugodziła boleśnie orka w udo, zatapiając się po samą lotkę.
Stojący po drugiej stronie wozu Darriel wykorzystał nadarzającą się okazję i dobił ranną bestię, nim ta zdążyła podnieść się na nogi.

Przywódca orków rozejrzał się z przerażeniem po polu bitwy. Psy, które szkolił od szczeniaka leżały w kałuży poszerzającej się krwi, nafaszerowane bełtami i strzałami, niczym jeże kolcami. Z ostałych przy życiu, został tylko on i oszołomiony przez magię Valeranda wojownik, który w tamtym momencie był kompletnie niezdolny do walki. Wiedział, że los tamtego był już przesądzony, znając skłonność do litości cywilizowanych ras, więc nie widząc innego wyjścia, przywódca zaczął uciekać w stronę zarośli, z których wcześniej się wynurzył.
Był już ciężko ranny. Z piersi wystawała długa strzała, którą posłał w jego stronę Darriel, o centymetry omijając serce. Z pewnością ork uznałby to za cud, swego rodzaju dar od bogów, gdyby żył na tyle długo, aby móc opowiedzieć o tym współplemieńcom. Nie zdążył jednak dobiec to krzaków, kiedy to wystrzelony z kuszy Hydrangei bełt dosięgnął jego gardła, rozpruwając krtań i przetrącając kręgi szyjne, doprowadzając tym samym do natychmiastowej śmierci.


Walka nie trwała długo, lecz powstałe po niej pobojowisko robiło wrażenie. Pięć uśmierconych ciał zielonoskórych wojowników leżało w skrystalizowanych przez piach kałużach krwi. Towarzyszące im psy przypominały futrzane kolczatki, które były wspólnym dziełem Darriela, Hydrangei oraz Piranii. Ta ostatnia, po zakończeniu potyczki, prędko ruszyła w stronę rannych, którzy głośno zawodzili, zaślepieni ogarniającą ich agonią.
Niebieskoskóra undinka pochyliła się nad nimi, szepcząc pod nosem jakiś cichy zaśpiew, a z jej delikatnych dłoni spłynęło błękitne światło, które błyskawicznie zasklepiło ociekające krwią rany i usmożyło ból. W następnej kolejności, sięgnęła do swojej podręcznej torby i wyciągnęła z niej bandaże oraz zasuszone zioła, którymi zaczęła opatrywać poszkodowanych.
Najdotkliwiej ranny spośród wszystkich; Colin, wymagał natychmiastowej opieki medycznej. Ostrze topora głęboko wbiło się w obojczyk mężczyzny, łamiąc go i chociaż magia, którą władała Pirania, sprawiła, że kości zrosły się w ciągu kilku chwil, to kupiec wciąż odczuwał ból przy każdym ruchu i był zbyt słaby, aby poruszać się o własnych siłach.
- Dziękuję - wyszeptał pozbawionym dawnej siły głosem. Handlarz był wdzięczy za to co uczyniła dla niego nieznajoma mu kobieta. Szybko zrozumiał, że bez jej pomocy nie przetrwałby tu ani jednego dnia.
- Dziękuję wam wszystkim - powtórzył po chwili, rozglądając się wokół. - Naprawdę nie wiem co by ze mną było, gdybym udał się tędy w pojedynkę, jak to planowałem z początku. Zarazem chciałbym was przeprosić, że musieliście ryzykować życie w mojej obronie, ale takiż już los kupców i awanturników; największe ryzyko najbardziej popłaca.
Chwilę po tym jak Pirania skończyła opatrywać handlarza, Colin wstał o własnych siłach, podpierając się o pień wielkiego dębu, przy którym siedział przez większość czasu, nie odzywając się zbyt często. Kupiec zbliżył się do wierzchowca undinki i za jej pozwoleniem dosiadł go, wcześniej uprzejmie prosząc Mesmira o zaopiekowanie się jego koniem oraz ciągnącym przez niego towarem.


Po zakończeniu walki, Hydrangea oraz Darriel zaczęli dokładnie przeszukiwać stygnące ciała przeciwników. Poza standardowym ekwipunkiem, na który składała się skórzana zbroja, miecz oburęczny, kilka oszczepów oraz plecak z racjami podróżnymi, awanturnicy zebrali łącznie sześć sztuk złota, a także znaleźli złoconą figurę geometryczną, przedstawiającą sześcian. Przyglądając się uważnie, zauważyli, że na każdym jego boku zostały zapisane runy w jakimś starożytnym języku.
Po dłuższej chwili oględzin, Hydrangea podeszła do Mesmira i bez słowa wyjaśnienia wręczyła mu tajemnicze znalezisko. Zanim to jednak uczyniła, po cichu rzuciła na przedmiot zaklęcie wykrywające magię, lecz te nie otaczało się żadną aurą.
Mesmir przyjrzał się uważnie runom, wyraźnie zaintrygowany. Będąc jeszcze w trakcie rozszyfrowywania wiadomości, oznajmił reszcie nieco przemądrzałym tonem głosu:
- To jakaś starożytna wersja wspólnego. Język nazywa się arthemin i dawno wyszedł z użycia, ale pewne cechy wspólne z taldańskim pozostały, więc zapewne uda mi się to odczytać.
Mesmir obracał w dłoniach sześcian, mrużąc przy tym oczy, bowiem zapisane nań runy były miejscami zatarte i dłuższą chwilę zajęło mu analizowanie zapisków, lecz w końcu udało mu się zrozumieć ich treść.
- Więzienie… Devron. Albo może Więzienie Devrona…? Trudno stwierdzić, która wersja jest bardziej poprawna, chociaż może jest to słowo, które ma jakieś znaczenie w tym dziwnym języku. Nie wiem… Pytanie tylko co to robiło w rękach ich przywódcy? Musiał być kimś ważnym, albo pospolitym złodziejaszkiem - wydedukował Mesmir i chciał coś więcej powiedzieć, lecz w zdanie wszedł mu Valerand, z typowym dla siebie aroganckim tonem głosu, które poprzedzało ostentacyjne westchnięcie.
- Pochodzą z Klanu Złamanych Włóczni. Nic o nich nie wiem, ale zapewne mieszkają gdzieś w pobliżu.
- W istocie - mruknął w odpowiedzi słabowitym głosem Colin, który w tamtym momencie leżał przytulony do grzywiastej szyi wierzchowca Piranii i tylko przechylił głowę, aby móc obserwować poczynania reszty. - Przez wiele lat nękali tereny otaczające Endhome. Dawniej mieszkali w Lesie Penprie, ale zostali stamtąd wygnani przez wojska kapitana Braggera. Gdzieś w najbliższej okolicy musi znajdować się ich jaskinia.
- To by wynikało z ich słów - odezwał się Mesmir. - Poza licznymi obelgami słanymi pod naszym adresem, wspomnieli coś o reszcie swoich pobratymców. Uznali, że nie możemy ich zobaczyć, więc nas zaatakowali...

Podczas, gdy pozostali awanturnicy żywiołowo dyskutowali, Darriel wspiął się na drzewo za prośbą Valeranda. Kiedy już dostał się na najwyższą z gałęzi, skąd miał idealny widok, dostrzegł coś co mocno go zaintrygowało. Nie miał jednak czasu, aby móc lepiej przyjrzeć się swemu znalezisku, bowiem słysząc głośne rozmowy pozostałych wędrowców, szybko zjechał po pniu na sam dół i w rozpędzie ruszył w ich kierunku, niemalże przewracając się przy tym.
- Uciszcie się! - Rozkazał szeptem, przerywając toczącą się dyskusję. Wszyscy spojrzeli na niego w zdumieniu, a łowca w odpowiedzi jedynie wykonał gest dłonią, zachęcając ich, aby ruszyli za nim. Całą gromadą, za wyjątkiem Colina i Hydrangei, która postanowiła, że zostanie z rannym pod ich nieobecność, ruszyli w stronę krzaków skąd wybiegli orkowie.
Przedarli się przez gęste chaszcze, minęli niewielki staw i zatrzymali się dopiero przy kolejnej ścianie zarośli, gdzie teren niespodziewanie urywał się, tworząc swego rodzaju wał odgradzający wysokie wzgórze od bardziej płaskiego terenu, na którym znajdował się gościniec.
Rozsuwając krzewy na bok, ujrzeli przed sobą uzbrojonego po zęby goblina, który bacznie rozglądał się wokół. Za nim, przez jedną ze szczelin wydrążonych w skalnej ścianie wysokiego wzgórza, wylewał się na zewnątrz istny strumień orków. Z początku wyglądało to na wyprawę wojenną, lecz po bliższych oględzinach, awanturnicy zauważyli, że zdecydowaną większość plemienia stanowią kobiety, dzieci, ranni oraz starcy, pilnowani przez dwa lub trzy tuziny wojowników. Wśród nich były także gobliny, lecz te tworzyły zdecydowaną mniejszość i wszystkie wydawały się być dobrze uzbrojone - prawdopodobnie pełniły funkcję zwiadowców lub najemników.
W tym wszystkim najbardziej zaskakujący był fakt, że całe plemię orków opuszcza swoją dotychczasową kryjówkę i prawdopodobnie będzie migrować na północ, przecinając gościniec, którym się poruszają. Ktoś lub coś musiało wypłoszyć ich z jaskiń, a te od wieków były doskonałym schronieniem dla wszelkiej maści dzikich humanoidów.

 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019

Ostatnio edytowane przez Warlock : 29-08-2016 o 10:28.
Warlock jest offline  
Stary 29-08-2016, 19:51   #17
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Szlachetka strzepał z krwistoczerwonej klapy płaszcza niewidzialny kurz afektowanym ruchem dłoni, ziewnął ostentacyjnie i spojrzał na Mitabu.

- Musimy jeszcze popracować nad tym zaklęciem, to jest nad twoją koordynacją ruchową w trakcie trwania czaru, bo sama formuła i inkantacja jest nienaganna - zwrócił się do kompana.

- Głowa do góry! Kto nie ryzykuje, ten nic nie ma. Pieczone gołąbki nie przyjdą same do gąbki! - czarodziej podsumował przysłowiem, zerkając badawczo na zdobyty sześcian. Kieszonkowy wymiar? A może klucz do jakiegoś zapomnianego podziemnego świata na Planie Materialnym? A jeśli w środku jest uwięziony demon? - Valerand poturlał sześcian po trawie tak, jakby rzucał kostką do gry, jednak nie spodziewał się żadnego efektu.

- Napotkane okoliczności nieco zasępiają nasze dotychczasowe szczęście - przemówił do wszystkich. - Jak śmiem mniemać, wszyscy, a ściślej: prawie wszyscy - Valerand chrząknął, spoglądając na Hydrangeę - należymy do ludzi nie zatykających uszu na przestrogi rozumu. Proponowałbym w takim razie nie drażnić orków i obejść ten teren w pewnej odległości, jeśli to możliwe.
 
__________________
[D&D 5E | Zapomniane Krainy] Megaloszek Szalonego Clutterbane’a - czekam na: Lord Melkor, Dust Mephit, Panicz, psionik
[Adventurer Conqueror King System] Saga Utraconego Królestwa - czekam na: Gladin, WOLOLOKIWOLO, Stalowy, Lord Melkor
Lord Cluttermonkey jest offline  
Stary 29-08-2016, 20:30   #18
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
W ciekawy sposób sprawdziło się to powiedzenie w tym przypadku. Gdyby nie atak orków, to kto wie, czy czasem nie wpakowaliby się w sam środek pochodu orków. A wtedy żadne bojowe czy dyplomatyczne umiejętności w niczym by im nie pomogły. Zostałaby z nich mokra plama.

Cikawą sprawą była przyczyna, dla której orki opuściły swą siedzibę, ale powód tej migracji z pewnością był niebezpieczny nie tylko dla orków.
Być może był i przyczyną tego, że w pochodzie brało udział stosunkowo niewielu wojowników.

Darriel spojrzał na Valeranda i pokręcił głową.
- Za dużo czasu zajęłoby obchodzenie - powiedział. - Colin z pewnością potwierdzi, że wóz niewielkie ma szanse poza gościńcem. Przyczaimy się i poczekamy, aż orki przejdą, a gdy tylna straż zniknie nam z pola widzenia, wtedy ruszymy dalej gościńcem.
 
Kerm jest offline  
Stary 29-08-2016, 21:45   #19
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Gdyby nie znali się już chwilę, Mitabu mógłby pomyśleć że Valerand czuje się winny. A tak...nie podejrzewał go o nic więcej niż urażoną dumę własną.
- W rzeczy samej, musimy; zaklęcie nie jest niczemu winne - Mitabu właśnie był poddawany opiece niebieskich dłoni. Nie ważne jak starannej, a wciąż dotkliwej - choć głównie dla sakiewki. Wciąż z łapał się na tym że ludzie tego kontynentu mieli podobną jak on, plemienną moralność...tak długo jak plemię było jednoosobowe. Ale co by nie było mówić, pęd do łupów wszyscy mieli zacny. Zginą od tego...lub kiedyś to o nich zaśpiewa. O tych co "dla dukata, co jak słońce błyszczy..."

***

- ...największe ryzyko najbardziej popłaca - rzekł Colin
- Widać to nie było jeszcze dość duże, bo zupełnie mi się nie opłaci to twoje zlecenie - szybkie przeliczenie uświadomiło Mitabu...że dopłaci do podróży. Sześć sztuk złota nie pokryje nawet leczenia - a to co mimochodem zebrał z łupów z z potyczki nijak tego nie zmieni. Ale, o dziwo, ciemnoskóry mężczyzna czekał na odpowiedź Colina z rozbawieniem - a nie ze złością. W międzyczasie, już opatrzony, podrzucał w ręku oszczep wygrzebany przez łupieżców. Próbował przypomnieć sobie właściwy sposób rzucania. Orki przywróciły mu wspomnienia - choć chyba najgorszym możliwym sposobem - tej złośliwej broni z którą jeszcze jako młodzik polował w dżungli. A przy okazji sprawdzał w jakim jest stanie. Z zaklęciami nigdy nie wiadomo, raz cię uleczą a raz zmiażdżą twoją wolę.
- Cierpliwości - odparł kupiec. - Wynagrodzę wam wasze trudy na tyle na ile potrafię, choć dużo tego nie będzie, bo bogaczem nie jestem, ale wdzięcznym jestem wam za ratunek. Poza tym nie wiadomo co jeszcze nasz czeka na drodze, a awanturnicze życie nauczyło mnie, aby liczyć na najlepsze i być gotowym na najgorsze. Los bywa kapryśny, ale czasem uśmiecha się nawet w najmniej oczekiwanych momentach. Nie wiadomo co czeka nas za następnym wzgórzem… -
- Głowa do góry! Kto nie ryzykuje, ten nic nie ma. Pieczone gołąbki nie przyjdą same do gąbki! -
- Ani miedziaka więcej niż się umówiliśmy - reakcja Mitabu była zadziwiająco gwałtowna...i dość nietypowa, nawet jak na niego samego - Ale zawsze przyjmę barwną historię czy dobre słowo we właściwe ucho -
- Wiem, ale czynię to z własnej, dobrej woli. Dużo więcej wam nie zaoferuję, bo sam muszę zachować choć jedną sztukę złota, aby dostać się do miasta. Chciwusy z Endhome żądają takowej opłaty za każdy kupiecki wóz, którzy wjeżdża do miasta. -
- Sztukę złota? Przecież niektóre porty Thurri tyle chcą za cały okręt! - opatrzony półelf cierpliwie czekał na swoją kolejkę do zagadkowej figurki. Zagadywał Colina, nadstawiał ucha co do rewelacji badaczy figurki i nieśpiesznie doprowadzał się do porządku.
- W Endhome rządzą kupcy. Mają swój senat, mają swojego gubernatora, który nieoficjalnie ma większą władzę od całego senatu, ale prawdziwym królem Endhome jest pieniądz. Przedsiębiorczość tam bardzo popłaca, ale poprzeczka zawieszona jest bardzo wysoko, aby chronić interesy najbogatszych, niestety… - westchnął Colin. - Dawniej były tylko trzy srebrniki za obładowany towarem wóz i tylko dwa miedziaki za obładowanego towarem konia, ale ostatnimi czasy to miasto coraz bardziej schodzi na psy. Można oczywiście rozłożyć swój stragan poza murami miasta i wielu tak robi, ale tam już nie chroni nas prawo Endhome, więc sami musimy bronić swojego towaru, bo jeśli coś przepadnie to tylko z naszej winy. -

- To teraz ja, niech no zobaczę to cudo, skoro nie ma nigdzie strumienia - Mitabu właśnie skończył czyścić się z własnej krwi. Ile się dało, wytarł w trawę, co nieco spłukał wodą z manierki - ale wciąż postój byłby mile widziany. W każdym razie, skoro Valrand zaczął turlać kostką po trawie, skończył już ją badać. Półelf podniósł figurkę i uniósł wysoko, pod słońce. Teraz to on wygłosił zaklęcie - i jak zawsze kiedy to robił, było słychać jego rodzimy akcent. Ale, wbrew jego oczekiwaniom, runy na przedmiocie nie nabrały głębszego sensu. Pozostały starannie wyrzeźbionymi - jakby elfimi, ale jednak innymi - przez rzemieślnika znakami.

Arthamin, w rzeczy samej. Dawniej na terenach Varisii kwitła potężna cywilizacja - arthamin był właśnie jej językiem. Założyła liczne miasta w tych rejonach, ale po kilku wiekach rozwoju słuch o niej niespodziewanie zaginął. Z niewiadomych powodów cała cywilizacja rozmyła się jak na wietrze, większość z jej miast popadło w totalną ruinę, ale podobno jedno - tylko jedno - oparło się niszczycielskiej potędze która pogrążyła pozostałe...i, według pieśni, także upływającym bezlitośnie stuleciom. To właśnie ono było poszukiwane przez grupy żądnych przygód i stosów skarbów awanturników. Takich jak ci których śladami szedł do Endhome.


***

- Poza licznymi obelgami słanymi pod naszym adresem, wspomnieli coś o reszcie swoich pobratymców. Uznali, że nie możemy ich zobaczyć, więc nas zaatakowali... -
- Jak to będzie po orczemu? Tak gdybym zauważył kiedyś taką czujkę podczas zwiadu... - młody Zenj urwał zaczepkę na wezwanie Darriela - Coś tam zobaczył? -


***

Leżąc w wysokiej trawie, Mitabu bacznie obserwował człapiącą kolumnę. Oddalony o kilkadziesiąt stóp goblin wciąż ich nie zauważył - co było pierwszym łutem szczęścia tego dnia. Naliczył lekko ponad dwie setki orków - całe, spore plemię - które w pośpiechu opuszczało jaskinię. Nerwowi strażnicy popędzali wszystkich, a zwłaszcza dwa wypełnione po brzegi wozy. Co dziwne, uciekinierzy byli nieźle ogołoceni. Nieśli w rękach tylko niezbędne oporządzenie - w przeciwieństwie do solidnie uzbrojonych pilnujących trasy goblinów. Co...mogło być drugim uśmiechem losu.

Niejako ku swojemu zdziwieniu doszedł do wniosku że historie opowiadane w Przedlesiu- te o męstwie kapitana Braggera i jego ludzi - wcale nie musiały być aż tak bardzo przesadzone. Skoro miał pod komendą trzy i pół tysiąca wojaków i do wiosny zdążył już zabezpieczyć Królewski i Żołnierski Trakt, a wiosną wypędzić orki z Lasu Penprie, mógł ruszyć dalej. Czy nie byłoby diamentem w koronie Endhome, gdyby odzyskało także Kupiecki Trakt? Przez chwilę zabawił tą myśl. Ale nie, nie brzmiało to prawdopodobnie. Ślizgając się na brzuchu zjechał z wału po bezpiecznej stronie.

- Jeżeli nie zmienią tempa, za godzinę szlak będzie już bezpieczny - Mitabu dołączył się do rozmowy dopiero kiedy oddalili się od strażnika. Poparł faktami pomysł Darriela - w końcu to była ta sama koncepcja co jego, tyle że on najpierw przeliczył, a Darriel najpierw go ogłosił.
- Być może to kapitan Bragger i jego ludzie tak dali im w kość że się wynoszą - zerknął z ukosa na Darriela - Dalej gościńcem...a może zdążymy zajrzeć do jaskini między uciekającymi orkami, a tym przed czym uciekają? -
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!

Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 29-08-2016 o 22:46.
TomBurgle jest offline  
Stary 01-09-2016, 22:48   #20
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację

Gdy Mesmir otworzył nagle oczy jakby zbudzony z jakiegoś koszmarnego snu, ujrzał mającą zatroskany wyraz twarzy Piranię nachylającą się nad nim. Rozbawiła go ta sytuacja, co okazał cichym prychnięciem, ponieważ aż za bardzo przypominała ich pierwsze spotkanie, kiedy to uratowała go z objęć morskich fal. Brakowało jeszcze w pobliżu morza i już by wszystko było na miejscu. Pewnie by się teraz uśmiechnął na jej widok, ale wcale mu do śmiechu nie było. Był wściekły na Colina i jego bzdurną wyprawę. Chwilowo postanowił jednak te myśli odłożyć na bok i skupić się na patrzącej na niego z powątpiewaniem kobiecie. Oparł się łokciami o ziemię, by już nie leżeć na plecach.
- No to mamy dwa do jednego - krótko się zaśmiał i pozbierał się, by wstać. Jego rana, choć już nieco zaleczona, wciąż promieniowała bólem, przez co lekko się zatoczył i upadł znów na kolano.
- Nic mi nie jest… Daj moment - odgonił dłonią jej troskliwe ręce i wyciągnął z bandoliera jakiś specyfik w niewielkiej buteleczce kojarzącą się ze strzykawką alchemiczną. Nakręcił na nią igłę…
… i wbił sobie w brzuch, wstrzykując zawartość fiolki.
Aasimar lekko skrzywił się z bólu oraz nieprzyjemnego pieczenia, ale ponad to nie okazał nic. Po chwili znów stanął na równe nogi już bez jakichkolwiek problemów.
- To tylko środek znieczulający. Nie mam zamiaru chodzić i się krzywić co chwila z jakiejś byle rany - powiedział do Piranii spoglądając na nieprzytomnego Colina ze ściągniętymi brwiami. Najchętniej to by teraz zabrał jego wóz z owocami, sakiewkę ze złotem i zostawił, by się tak wykrwawił na ziemi. Może by to pokryło koszty tej wyprawy z jego strony. A może też by coś ciekawego z tych cholernych owoców był w stanie zrobić.
Bo czego alchemia nie jest w stanie wytworzyć?
Chyba jedynie kamienia filozoficznego.

Kiedy wreszcie handlarz raczył się ocknąć i wstać, Mesmir, mając na uwadze ciężar swojej sakiewki, ponieważ pomimo zebranych monet wciąż była zbyt lekka, by go zadowolić, z ledwością powstrzymał się, aby nie podejść do Colina i powiedzieć mu, co o tym wszystkim myśli. Miał jedynie nadzieję, że miał odpowiedni tupet, by wynagrodzić ich większą ilością monet niż było to określone na początku tej wyprawy. Gdzieś miał jego przewodnictwo, by gdyby chciał, to by sobie poradził sam. Byli eskortą, nie towarzyszami podróży. Jeśli nie będzie w stanie tego pojąc, to wyśmieje go w twarz. Wcale by się nie zdziwił, gdyby się okazało, że ten handlarz za mało świata widział. Mimo to wątpił, by wierzył jedynie w dobroć i szlachetność.
Dobroć i szlachetność…
Ależ to zabawnie rezonowało w myślach Mesmira.
Wolne żarty.

Obracając kostkę w rękach aasimar zaczął przeszukiwać jakiekolwiek schowki w swojej pamięci. Nie uczestniczył w rozmowach, po prostu myślał. Nie powiedział nic nawet temu dzikusowi, który najwyraźniej nie był zbyt zainteresowany odpowiedzią. Kim był Devron? Albo co to było Devron? Jaka była ta starożytna cywilizacja? Miał to gdzieś na skraju swojej pamięci. Sam nigdy nie interesował się zbytnio historią ani arkanami, ponieważ go najzwyczajniej nudziły. Mimo to coś czytał, ponieważ musiał.
Dopiero po dłuższej chwili dostał olśnienia. Devron to w istocie była osoba, choć nie miał pojęcia jaka. Pamiętał jedynie to, że był najpotężniejszym magiem w tej całej cywilizacji, w której większość ludzi była magicznie uzdolniona. Już nie trzeba było wspominać, że na pewno rozciągała się na tych terenach.
Mesmir schował kostkę do swojego plecaka. Miał zamiar z nią pójść do biblioteki w Endhome zaraz po tym, jak się tam znajdą… oczywiście wcześniej miał zamiar poszukać jakiegoś lokum.

Co do zielonoskórych - zdecydowanie podzielał zdanie cholernego Darriela, którego wciąż pragnął z całej siły uderzyć w jego krzywy pysk. Raczej by nie chciał natknąć się na sporą gromadę goblinów. Były przede wszystkim nieobliczalne, co potwierdziły mające ponad dziesięć lat temu wydarzenia z Sandpoint. Plemię z Thissletop aż za bardzo dało w kość tamtejszym mieszkańcom przypuszczając niemal samobójczy atak na tą osadę w czasie organizowanego na cześć Desny Święta Jaskółki, ale awanturnicy zdołali ich przegonić. Legenda o bohaterach Sandpoint wciąż trwa, głównie właśnie w strefie wpływów Magnimar, choć nikt nie pamiętał ich twarzy tak na dobrą sprawę.
Ponoć podobne problemy z goblinami przyczyniły się również do odbicia twierdzy Brinewall na północ od Riddleport, kiedy to Ameiko wraz z innymi awanturnikami udała się w podróż na kraniec świata. To jednak tylko plotka. Mówi się, że coś ważnego tam znaleźli.
Tak. Mesmir uwielbiał zbierać informacje.
Mimo to szkoda, że Ameiko zostawiła Rdzawego Smoka. To była jedna z najlepszych gospód, w jakich kiedykolwiek bywał. Może to w powodu niepowtarzalnego uroku Sandpoint?
- Po prostu przeczekajmy. Gobliny nie powinny nas zaatakować - rzekł im krótko.
~ A jeśli to zrobią, to będą tego żałować ~ dodał sobie w myślach siląc się na lekki złośliwy uśmiech.
 
__________________
[FONT="Verdana"][I][SIZE="1"]W planach: [Starfinder RPG] ASF Vanguard: Tam gdzie oczy poniosą.[/SIZE][/I][/FONT]
Flamedancer jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:36.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172