Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-08-2016, 22:11   #346
Lomir
 
Lomir's Avatar
 
Reputacja: 1 Lomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputację
Zaledwie kilkanaście dni temu opuścili Orilion. Szóstka przyjaciół, znajomych, świeżo upieczonych poszukiwaczy przygód. Każdy z nich myślał, że zawojują świat, że z każdej sytuacji będą wychodzić obronną ręką.

Jednak życie szybko zweryfikowało ich plany i pokazało, że śmierć może czekać na każdym kroku ich wędrówki. Jednak dotychczas mimo wszystko udawało im się wychodzić obronną ręką, gdy jednak stawili czoła zdecydowanie bardziej wyszkolonej grupie przeciwników Tymora odwróciła się od nich.

W tej potyczce dwójka z nich straciła życie. Choć każdy wolał myśleć, że oddali życie, żeby ratować innych, dać im szanse na ucieczkę. Aby ich śmierć miała chociaż odrobinę sensu i celu.

Grupa, która stanęła naprzeciw nich była jako żywo była zainteresowana odebraniem woluminu, który znajdował się w plecaku Liski i nie przyjmowała do wiadomości odmowy. To wskazywało na to, że to byli właśnie ci "oni", o których pisał Chrissvor Wored.

Teraz, rozbici i rozproszeni, poszukiwacze przygód błąkali się po lesie w pobliżu Candlekeep. Nikt nie znał tej okolicy, byli tu pierwszy raz w życiu, a i nikt poza Gnorstem nie posiadał wiedzy o wyznaczaniu kierunku i przetrwaniu w dziczy. Pewnym było też to, że grupa fanatyków będzie szukała uciekinierów. W tak niesprzyjających warunkach czwórka pozostałych przy życiu przyjaciół musiała znaleźć drogę do Twierdzy.


W najlepszej sytuacji była Liska. Ona od razu, gdy jeszcze trwała walka, pobiegła wzdłuż drogi prowadzącej wprost do twierdzy. Unikała poruszania się gościńcem, starała się przemieszczać przydrożnym lasem. Szło jej to całkiem sprawnie, a fakt, że zdobyła przewagę czasową nad ewentualnym pościgiem dawał pewien komfort psychiczny. O ile o jakimkolwiek komforcie można było mówić w zaistniałej sytuacji. Przeklęty wolumin ciążył jej w plecaku, jakby ważył kilka ton i parzył w plecy. Długo jej zajęło zanim zorientowała się, że to nie jego magiczne właściwości, a jej wyrzuty sumienia tak się objawiały. Wyrzuty związane z zostawieniem swoich towarzyszy na pastwę tych bandytów. Dziewczyna nie mogła o tym myśleć, gdyż od razu łzy cisnęły jej się do oczu. Na szczęście, droga nie trwała długo. Po około trzech kwadransach zobaczyła na końcu drogi mury Candlekeep. Budowla robiła wrażenie... Same mury były wyższe od wszystkich chat orilońskich, a jeszcze za nimi wznosiła się wysoka twierdza o kilku poziomach, wieńczona kilkunastoma wieżami. W życiu nie powiedziałaby, że to wielka biblioteka i już wiedziała dlaczego nazywają to miejsce Twierdza Candlekeep.


Liska zbliżała się z bijącym sercem do bram Twierdzy. Zdziwiło ją to, że były otwarte. W pierwszej chwili pomyślała, że Candlekeep zostało zdobyte przez tych samych ludzi, którzy ich napadli! To byłoby straszne i dziewczyna szybko odrzuciła tą myśl. Całkiem słusznie, jak się okazało. Bramy składały się z dwóch "warstw". Pierwsza stała otworem i prowadziła do sporego "przedsionka" otoczonego murami z każdej strony, gdzie stacjonowało kilku strażników, a do tego Liska naliczyła co najmniej kilkunastu na blankach. Kolejna brama, prowadząca do Candlekeep była zamknięta, a jeden ze strażników na widok dziewczyny zwrócił się do niej
-Witaj panienko. Dotarła panienka do Candlekeep, jednakże nie mogę panienki wpuścić. Obowiązujące tu zasady są bardzo surowe i zabraniają wpuszczania podróżnych, chyba, że opłacą swój wstęp księgą o niemałej wartości lub zostali zaproszeni przez któregoś z Czytaczy. Jeśli więc nie ma panienka księgi ani zaproszenia to musi panienka zawrócić. Oczywiście można tu uzupełnić zapasy, a jeśli potrzeba leczenia to poślemy po kapłana, ale nic więcej nie możemy zrobić.-


Colin biegł. Biegł tak długo aż pieczenie w płucach nie wymusiło na nim zatrzymania się. Nawet wtedy, gnany instynktem przetrwania, nie zatrzymał się na dłużej niż kilka obrotów małej klepsydry i zaraz ruszył dalej. Mimo nieznajomości terenu i okolicznych lasów łotrzyk wiedział, że musi podążać wzdłuż drogi, tak jak Liska (miał przynajmniej taką nadzieję, że dziewczynie udało się dotrzeć do Twierdzy). Gdy wydawało mu się, że oddalił się na bezpieczną odległość przeszedł do marszu i nieznacznie się odprężył i rozluźnił.

Po kilkunastu kolejnych minutach usłyszał za sobą jakieś głosy i nie chcąc ryzykować dał nura w leśną gęstwinę i biegł tak przez chwilę. Gdy znów się zatrzymał, upewnił się, że nikogo nie ma w okolicy. A gdy to potwierdził ruszył dalej, ale jak się wkrótce okazało - zabłądził. Klucząc śród drzew, uciekając oddalił się na tyle daleko od drogi, że nie potrafił na nią wrócić. Dopiero po dłuższym czasie wrócił na szlak, który potem w krótkim czasie doprowadził go do Twierdzy.


Orianna nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Czuła, że jest ścigana. Nie znała tych okolic a jej orientacja pozostawiała wiele do życzenia. Może pomógłby jej Urwipołeć? Jednak jak na złość ptaszysko poderwało się z jej ramienia i gdzieś poleciało. Dziewczyna błąkała się po lesie, starając się poruszać cicho i ostrożnie. Nawet nie była pewna, w którą stronę uciekła, gdzie znajdowała się droga - nic. Była sama, w gęstym lesie. Pocieszała się jedynie tym, że napastnicy jej tu nie znajdą. Ale czy aby na pewno? Po jakiejś godzinie lub może więcej usłyszała jakieś głosy. Zaklinacza wystraszyła się potwornie i zdusiła w sobie okrzyk paniki. Schowała się za drzewem, chcąc wypatrzeć źródło rozmów, gdy w tym czasie poczuła na sobie silny chwyt i ktoś zasłonił jej usta dłonią. Następne co usłyszała to ciche "ciiiii".
 
__________________
Może jeszcze kiedyś tu wrócę :)

Ostatnio edytowane przez Lomir : 28-08-2016 o 22:14.
Lomir jest offline