Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-08-2016, 12:49   #341
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Ostatnie chwile Liliusa Dwukwiata

Zaczęło się.
Ledwo co Lilius zdążył zorientować się w sytuacji, już zabłysły ostrza i polała się krew. Kątem oka zobaczył Korda, ranionego przez zbójcerza Gerego, Oriannę, którą dosięgła strzała... to już koniec, przemknęło mu przez myśl. Umrzemy tutaj. Nagły ból, szarpnięcie wypalające mięśnie i nerwy wyrwało go z rozpaczy. Po jego skórzanej zbroi wciąż jeszcze pełzały fioletowe wyładowana magicznego pocisku, który zdawał się urwać mu rękę, całe szczęście to było tylko wrażenie. Wściekle bolała, ale był zdatna do użytku. I dobrze, bo chwilę później ledwo odpędził się ostrzem swojej kosy od atakującego go szermierza.
Potem już instynkty zadziałały same - atakowany zarówno przez maga, jak i wojownika, Lilius cofnął się o kilka kroków i krzyknął:
- Pomocy o Pani! Twój sługa w niebezpieczeństwie!
Głos kapłana pomknął przez wymiary, sięgając ku Zielonym Pastwiskom, domowi Matki Plonów. Tam, wśród wysokich traw żerował żuk o złotej skorupie i świecących czułkach, zjadał pozostałości złego demona zabitego przez strażników domeny. Jednak posłuszny rozkazowi, dał się pochłonąć liliusowej magii i wessać w wir, który przez wymiary rzucił go prosto na Toril, niemal w ramiona wrogiego Dwukwiatowi czarodzieja.
Wokół... śmierć. Orianna konająca, Kord dziwnie nieruchomy, Liski nigdzie nie widać, Colin, który chyba poplątał się w swoich atakach... zguba zguba! Kapłan wkładając cały autorytet, wsparty krztyną boskiej woli krzyknął do wroga, nakazując mu uciekać. Musiał ratować kogo się da! Końcówki swojej mocy przelał na Oriannę, czując Łaskę Pani, która dawała jej szansę na dalsze życie. Gdzieś tam z boku słyszał przeraźliwy krzyk bólu wrogiego maga, któremu żuk właśnie odgryzł nogę nad kolanem. Myślą skierował go ku kolejnemu napastnikowi, gdy zobaczył, że fałszywy kupiec przebija mieczem Korda niczym prosiaka, a sparaliżowany krasnolud nic nie mógł zrobić.
Tego już było zbyt wiele dla Liliusa, rzucił się ze swoim orężem na Gerego, który niemal od niechcenia odbił cios tarczą, jednocześnie nadziewając kapłana na sztych miecza. Czerwień zmieniła się w czerń, a potem w pustkę.

Chwilę później

- Trup? - zapytał Gery towarzyszy.
Z torby kapłana wypełzła bezwładne liliusowe ciało Gałązka i zasyczała groźnie na wojownika. Ten od niechcenia ciął, posyłając zielone truchełko jaszczurki w krzaki. Dwukwiat jęknął.
- Dycha jeszcze - potwierdził Garom, powstrzymując jednocześnie swojego przywódcę - Nie dobijaj. To kapłan.
I uśmiechnął się ze złośliwą satysfakcją, która mówiła że dla Liliusa nie jest to dobra wiadomość.








Świat wokół był za mgłą utkaną z bólu, żałości i majaczeń. Półelf nie wiedział co się dzieje, słyszał tylko jakieś monotonne śpiewy i czuł pobliskie ognie. Żył, ale co dalej? Próbował się poruszyć, ale nie mógł. Pęta trzymały mocno.
- Nasz gość specjalny się obudził! Doskonale, doskonale! Nie chcieliśmy zaczynać bez Ciebie.
Zbolały Dwukwiat uchylił powieki, przed nim stała postać ubrana w ceremonialną szatę z kapturem, z jakimiś symbolami, których nie mógł dostrzec.


- Wasz opór kosztował nas sporo zachodu, mieszańcu, ale na nic wasze starania. Są siły potężniejsze od Ciebie i Twojej słabej Bogini, która nie potrafiła Was obronić. Wiedz jednak, że nie umrzesz na marne, gdyż dzięki Tobie otrzymam więcej łask, a moje modły zostaną wysłuchane. Więc oszczędzaj siły, mam nadzieję że wytrzymasz jak najdłużej. Może nawet zobaczysz swoje bijące serce?
Odurzony czymś Lilius niemal nie kojarzył co do niego mówiono. A potem był ból, mnóstwo bólu. Co chwila tracił przytomność i co chwila był ocucany, nie liczył ile razy, wiele.
W końcu zobaczył w ręku celebranta przedmiot, berło, przed którym wszyscy się pokłonili, jakby nikt nie miał śmiałości patrzeć na nie bezpośrednio. Nawet otumianiony i ledwo żywy Dwukwiat poczuł fale złowrogiej mocy promieniujące od artefaktu.
Inkantacje powoli przechodziły w crescendo, narastając i stając się coraz bardziej niezrozumiałe. Berło promieniowało rubinową poświatą. Lilius zaczął szeptać, ledwie słyszalnym głosem.
Co kryją głębiny naszej ziemi, rośnie dzięki łasce Twojej.
Co czyni z tego ręka ludzka, ku Elizjum podnosim dzisiaj
w geście dziękczynienia za dar życia dla ciała i duszy...
Krótko potem nóż o falistym ostrzu rozciął trzewia półelfa.









Słońce schowało się za horyzontem a wokół zaczęły grać świerszcze. Ich jednostajna pieśń harmonizowała się z wonią wiejskich aromatów. Tych mniej przyjemnych, gdy zawiało od strony gnojnika czy chlewików, ale też tych miłych - zapach żyznej ziemi, bujnej roślinności, jadła gotowanego przez gospodynie... woń dostatniej spokojnej wsi, którą bogowie i ludzie otaczali opieką.
Lilius Dwukwiat siedział na ganku swojej chatki we własnoręcznie wyplecionym bujanym fotelu. Okrył się ciepłym kocem od powiewów wiatru. Na zydlu obok stał kufel z ostrym bulionem i miseczka pasztecików warzywnych. Na kolanach kapłana spała sobie spokojnie Gałązka, najedzona świerszczami do syta. Półelf okrył ją kocem i pociągnął z kufla rozgrzewającego płynu. Było ciemno i cicho, jedynie pojedyncza świeca w lampionie rzucała delikatne cienie na okolice. Miał wrażenie, jakby gdzieś, dawno, dawno temu wszystko to już się wydarzyło, osobliwe deja vu.
Poczuł delikatną, niemal matczyną dłoń na ramieniu i ogarnął go nieziemski spokój.
- Odpocznij, Liliusie. Jesteś w domu.



KONIEC
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 26-08-2016 o 20:32.
TomaszJ jest offline  
Stary 26-08-2016, 19:03   #342
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=m8PXMWueRPg[/MEDIA]

Orianna poczuła ciepło rozpływające się po całym jej ciele. Odgłosy walki powoli nabierały wyrazistości, a powieki przestały być ciężkie. Nabrała głośno powietrza, jakby chcąc się nim zachłysnąć i otworzyła oczy. Nadal leżała na ziemi. Widziała nogi walczących osób. To byli jej przyjaciele, a także niedawno napotkani wrogowie. Wciąż żyła i czuła, jak wracały jej siły witalne. Jęknęła cicho z bólu, kiedy próbowała podnieść się na równe nogi. Ramię i bok wciąż nie wyglądały najlepiej, ale rany w większości się zagoiły, pozostał jedynie ból i powierzchowne okaleczenia.

Wtedy też jej oczom ukazał się widok, którego wcale się nie spodziewała. Wzrok zatrzymał jej się na Kordzie, dziwnie nieruchomym, jakby za sprawą magii. Nieprzyjaciel stał tuż za nim, a ostrze jego noża błysnęło, odbijając promienie słoneczne.
Trwało to zaledwie kilka sekund. Ostrze przejechało po gardle krasnoluda, a z rozcięcia popłynęła krew. Krzyk rozpaczy ugrzązł Oriannie w gardle, ściskając je mocno. Zrobiło jej się niedobrze, a łzy napłynęły jej do oczu. Nie miała pojęcia co robić. Stała jak sparaliżowana, przyglądając się śmierci przyjaciela.

Gburek...

Z czarnej rozpaczy wybudził ją szaleńczy atak Liliusa na Gerego. Widok miecza przebijającego ciało półelfa sprawił, że Orianna wydała z siebie nie do końca zduszony okrzyk.
To się nie mogło dziać naprawdę. To musiał być jakiś koszmar senny!
Rozejrzała się pospiesznie po polu walki. Liski nie było już w ogóle widać, Colin wyglądał, jakby zabierał się do ucieczki. Przegrywali.
Orianna ostatkiem trzeźwych myśli wycelowała dłonią w Gerego i wystrzeliła w jego stronę promieniem mrozu. Nic więcej nie mogła zdziałać.

Puściła się biegiem i gdzieś kątem oka zauważyła, że zarówno Gnorst jak i Colin również obrali tę taktykę. Jednak wszyscy biegli w innych kierunkach. Ktoś próbował ją dogonić, jednak była szybsza. Walczyła o przetrwanie i nic nie mogło jej zatrzymać. Biegła ile miała sił w nogach, choć oczy zalane miała łzami.
Kiedy już krzyki Gerego i jego bandy ucichły, wpadła w jakieś krzaki, a zaraz za nimi stoczyła się po spadzistej górce.
Po dłuższej chwili podniosła się z jękiem na ustach i usiadła. Jej piękna bluzka i spódnica były praktycznie do wyrzucenia - poplamione krwią i błotem, potargane. Czuła jak z rozcięcia na policzku spływa krew, o ramieniu i boku również nie udało jej się zapomnieć.
Przed oczyma wciąż miała śmierć dwójki przyjaciół. Podczołgała się na czworakach do jakiegoś drzewa i oparła się plecami, po czym po prostu się rozpłakała.
Została całkowicie sama, nie wiedząc czy Liska, Colin i Gnorst jeszcze żyli. Straciła wóz i większość swojego dobytku. Nawet Urwipołcia nigdzie nie było. Do tego zginęli Kord i Lilius...

- Muszę się dostać do Candlekeep... - wyszeptała sama do siebie, kiedy otarła już łzy.
Niezgrabnie wstała, podpierając się o drzewo i ruszyła przed siebie. Nie miała pojęcia gdzie jest, ale wiedziała, że gdzieś musiała dotrzeć. Do jakiejś cywilizacji. Ktoś potem na pewno nakieruje ją do Candlekeep, gdzie zapewne uciekła Liska.
 
Pan Elf jest offline  
Stary 27-08-2016, 15:08   #343
 
Morfik's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputację
To wszystko nie tak miało wyglądać. Mieli spokojnie dojechać do Candlekeep i tam zastanowić się, co będą robić dalej, przecież cały świat stał przed nimi otworem. Colinowi na pewno udałoby się jakoś dogadać z Gerym i wszyscy rozjechali by się w spokoju w swoją stronę. Niestety cały plan wziął w łeb, gdy Liska postanowiła nagle zacząć uciekać z księgą. Nie wiedział czy dziewczyna spanikowała, przestraszyła się, czy też tak bardzo chciała bronić księgi. Colin tylko obejrzał się za oddalającą dziewczyną, a gdy znów spojrzał się na Gerego, tylko uśmiechnął się nerwowo.

Młody łotrzyk nie zdążył wypowiedzieć już ani słowa. Gery i jego kompania natychmiast rzucili się do ataku. Chcieli zdobyć księgę za wszelką cenę. Każdy kto zna się na walce, mógłby od razu stwierdzić, że drużyna z Orilionu nie miała żadnych szans w starciu z o wiele lepiej wyszkoloną grupą, ale oni nie mogli tego wiedzieć.

Nie mogli się poddać od razu na początku starcia, wiedział jednak, że tym razem musi być bardziej ostrożniejszy, więc na początku wycofał się bezpiecznie za Korda, poczekał, aż jego cel będzie zajęty walką i rzucił ze swoim sztyletem na oponenta. Niestety, nie miał zbyt dużo szczęścia i nie trafił. Za to jego przeciwnik, mocno zdenerwowany całą sytuacją, trafił w Colina bez problemu, na szczęście była to powierzchowna rana.

Z dalszej walki pamiętał już bardzo niewiele. Pierwszy padł Kord, później Lilius. Colin znów wpadł w panikę, tak jak kiedyś. Zaczęły mu się mocno trząść dłonie. Nie wiedział, co miał dalej ze sobą zrobić. Był mocno obolały po całej walce. To wszystko nie miało sensu. Zginą tutaj zaraz wszyscy i na tym się skończy poszukiwanie przygód.

Na szczęście w porę udało mu się ocknąć. Gnorst dał hasło do odwrotu, więc Colin nie czekając dłużej rzucił się do ucieczki. Liska uciekała w stronę Candlekeep, więc łotrzyk uznał, że najlepiej będzie jeżeli pobiegnie za nią. W Twierdzy może ktoś będzie w stanie im pomóc. Na razie jednak musiał uciekać. Nogi powoli zaczynały odmawiać mu posłuszeństwa, ale biegł przed siebie.

Nagle zatrzymał się, musiał złapać oddech. Nie wiedział czy ktoś go nie goni, ani czy zgubił tamtą grupę. Oparł się o drzewo. W końcu doszło do niego, co się przed chwilą stało. Już nigdy nie zobaczy ani Liliusa, ani Korda… Zastanawiając się dłużej, nie wiedział czy w ogóle zobaczy jeszcze kogoś z jego towarzyszy. Nie wiedzieć czemu, poczuł jak do oczu napływają mu łzy. Zaczął ryczeć, jak jeszcze nigdy nie ryczał. Jak małe dziecko. Nie wiedział, co dalej ma robić, był kompletnie rozbity po ostatniej walce. Powoli zaczął iść w stronę Candlekeep, a łzy płynęły mu po policzkach. Miał nadzieję, że ten koszmar szybko się skończy.
 
Morfik jest offline  
Stary 28-08-2016, 10:15   #344
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
Bal kote, darasuum kote
(Chwała, wieczna chwała)

Nie ma nic chwalebnego w tym co robi Liska. Ale nie dziwie jej się. Wróg nad nami przeważa. Nie wiemy co kryje się w namiotach i kim jest okryty w beskar’gam kupczyk.
Nie wiele nam zostaje. Ucieczka wydaje się logiczna...

Jorso’ran kando a tome.
(Razem poniesiemy jej [chwały] brzemię.)

U mego boku zostaje jeno kapłan i trzpiotka która ledwo co dołączyła. Ale to brzemię jest tylko moje. Nie mam tu nikogo z braci. Gnorst - łowczy może by to zrozumiał. Mógł byś czymś więcej.
Nie wiele Wam zostaje. Ucieczka wydaje się logiczna. Ale nie dla syna Latimerskich Kuźni

Sa kyr'am nau tracyn kad,
(wykuci niczym ostrze w płomieniach śmierci)

W głowie szumi krew - w piersi narasta gniew. Prę do walki, ale chwały, glori, dumy odmawia mi pies…
Kły w zadku - jeśli to przeżyje… kundel zdechnie.
Rzucam się na Gery'igo. Topór tnie powietrze, ale di’kut jest szybki. Albo zhańbionemu wojownikowi nie dana jest uczciwa walka. Tnie mnie mieczem. Tuż pod ramie z toporem, czuje jak jego zdradzieckie ostrze rozcina utwardzaną skórę i rozcina ciało. Stal zgrzyta o kość. Chlusta krew.

Vode an.
Wszyscy braćmi - tylko ja sam.

Zbrojny popełnia błąd - myśli że już po mnie. próbuje tym swoim śmiesznym mieczykiem mnie rozbroić. Nie wyrwiesz broni ze skrwawionej dłoni - jak mawiają barbarzyńcy ze wzgórz. Odpłacam mu pięknym za nadobne. Tym razem mój cios sięga między płyty. Karmin barwi stal.
Uśmiecham się szelmowsko patrząc mu w oczy.

Motir ca’tra nau tracinya.
Gra’tua cuun hett su dralshy’a.
Aruetyc runi'la solus cet o’r.


(Ci, którzy stoją przed nami rozświetlają nocne niebo w ogniu.
Nasza zemsta płonie jasno wciąż,
Każda zdradziecka dusza padnie na kolana.)

I naglę staję. tężeje w miejscu. Każdy mięsień drży, ale nie mogę ugiąć ciała do mej woli. Zdradzony. Wszetecznych czarów ofiara. NIE!!!!! Nie pozwolę. Nie odbierzesz mi tego… nie możesz! NIE POZWALAM! słyszysz?
Nie słyszy.
Nawet jeden dźwięk nie dobywa się z mego ściśniętego czarem gardła. Ale nie poddam się. Walczę. Wkładam każdą żarzącą się cząstkę gniewu w moją wole złamania uroku. Wlewam ją w mięśnie…
Gery odchodzi uśmiechając się z wyższością. Nie widzę nawet gdzie.
Nie mogę spojrzeć mu w oczy. Nie mogę sie odwrócić. nie mogę...


Motir ca'tra nau tracinya.
Gra'tua cuun hett su dralshy'a. Taung!

(Ci, którzy stoją przed nami rozświetlają nocne niebo w ogniu.
Nasza zemsta płonie jasno wciąż. Taung! [pojedynek na śmierć i życie w obronie Honoru])

Odebrano mi go.
Stal wchodzi między łopatki i wychodzi przez pierś. Pluję krwią.Ból jest wszechogarniający. Żar rozlewa sie na całe ciało…

-Chodź synu.
Przed oczami widzę górala o brodzie z zaplątanych pędów, z wplecionymi koralami jarzębiny. Prócz kiltu jest nagi. Lecz jego skóra to kora miliona drzew.

-Przyszedłem po Ciebie Kordzie Anvilsonie. Twoje winy są przebaczone
Ból znika. Krew ucieka z piersi i z dłoni.
Topór wypada z ręki. Osuwam się na ziemie.
Przed oczami widzę tylko zielone wzgórza pełne falujących traw i słyszę pieśń.
Thard Harr nuci a jego głos rozlewa się na równiny gdzie w blasku słońca stoi horda Cieni Krasnoludzkich Wojowników. Słyszę także ich śpiew.

Motir ca'tra nau tracinya.
Gra'tua cuun hett su dralshy'a.
Aruetyc runi'la solus cet o'r prudii an.

Motir ca’tra nau tracinya.
Gra’tua cuun hett su dralshy’a.
Aruetyc runi'la solus cet o’r.

Motir ca’tra nau tracinya.
Gra’tua cuun hett su dralshy’a.
Aruetyc runi'la trattok’o.

Sa kyr'am nau tracyn kad, Vode an!


(Ci, którzy stoją przed nami rozświetlają nocne niebo w ogniu.
Nasza zemsta płonie jasno wciąż,
Każda zdradziecka dusza padnie na kolana przed naszym cieniem.

Ci, którzy stoją przed nami rozświetlają nocne niebo w ogniu.
Nasza zemsta płonie jasno wciąż,
Każda zdradziecka dusza padnie na kolana.

Ci, którzy stoją przed nami rozświetlają nocne niebo w ogniu.
Nasza zemsta płonie jasno wciąż,
Zdrajcy upadną.

Wykuci niczym ostrze w płomieniach śmierci, wszyscy braćmi!)

W ślad za moim Bogiem odchodzę na wzgórza które okrył cień walecznych wojowników - moich braci.
Odchodzę nie pomny na cierpienia i troski żyjących.

Bal kote, darasuum kote!
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.
Nightcrawler jest offline  
Stary 28-08-2016, 20:34   #345
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Liska biegła przez przydrożny las czując, jak liście smagają jej twarz a gałęzie szarpią ubranie. Wiedziała, że powinna uciekać, bo z wyszkoloną drużyną przestępców nie mają szans, że ucieczka z księgą do Candlekeep jest jedynym rozwiązaniem. Mimo to zatrzymała się. Tylko zerknąć jak radzą sobie towarzysze... Tylko mały zerk...

Zgodnie z przewidywaniami szło im fatalnie - Orianna, biedna, piękna Orianna, która po prostu chciała im pomóc leżała na trawie, krwawiąc obficie. Kord, Lilius, Colin, Gnorst... Wiedziała, nie mają szans! Mimo to została, tracąc cenne sekundy na bezużyteczną magię i nieco lepszy strzał, który żadną miarą nie zmienił wyniku walki. Gdy zobaczyła padającego Korda przewiesiła łuk przez ramię i co tchu pognała w kierunku Candlekeep. A przynajmniej tak jej się wydawało, bo przez łzy widziała niewiele.

Nie wiedzieć kiedy dołączył do niej zziajany Tofik. Jej samej też w końcu zaczęło brakować tchu. To biegła, to szła, byleby tylko się poruszać, bo wiedziała, że jeśli się zatrzyma to koniec. Nie dlatego, że nie miała już siły; dni wędrówki - choć nie było ich znowu tak wiele - znacznie poprawiły jej i tak już niezłą kondycję. Po prostu gdyby przestała skupiać się na kolejnych przebytych metrach musiałaby zacząć myśleć o tym, co zostawiła za sobą. Wiedziała, że żałość za - w jakimś sensie - zdradzonymi przez nią towarzyszami byłaby tak wielka, że nie pozwoliła by uczynić jej ani jednego kroku więcej.

Więc szła.
 
Sayane jest offline  
Stary 28-08-2016, 22:11   #346
 
Lomir's Avatar
 
Reputacja: 1 Lomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputację
Zaledwie kilkanaście dni temu opuścili Orilion. Szóstka przyjaciół, znajomych, świeżo upieczonych poszukiwaczy przygód. Każdy z nich myślał, że zawojują świat, że z każdej sytuacji będą wychodzić obronną ręką.

Jednak życie szybko zweryfikowało ich plany i pokazało, że śmierć może czekać na każdym kroku ich wędrówki. Jednak dotychczas mimo wszystko udawało im się wychodzić obronną ręką, gdy jednak stawili czoła zdecydowanie bardziej wyszkolonej grupie przeciwników Tymora odwróciła się od nich.

W tej potyczce dwójka z nich straciła życie. Choć każdy wolał myśleć, że oddali życie, żeby ratować innych, dać im szanse na ucieczkę. Aby ich śmierć miała chociaż odrobinę sensu i celu.

Grupa, która stanęła naprzeciw nich była jako żywo była zainteresowana odebraniem woluminu, który znajdował się w plecaku Liski i nie przyjmowała do wiadomości odmowy. To wskazywało na to, że to byli właśnie ci "oni", o których pisał Chrissvor Wored.

Teraz, rozbici i rozproszeni, poszukiwacze przygód błąkali się po lesie w pobliżu Candlekeep. Nikt nie znał tej okolicy, byli tu pierwszy raz w życiu, a i nikt poza Gnorstem nie posiadał wiedzy o wyznaczaniu kierunku i przetrwaniu w dziczy. Pewnym było też to, że grupa fanatyków będzie szukała uciekinierów. W tak niesprzyjających warunkach czwórka pozostałych przy życiu przyjaciół musiała znaleźć drogę do Twierdzy.


W najlepszej sytuacji była Liska. Ona od razu, gdy jeszcze trwała walka, pobiegła wzdłuż drogi prowadzącej wprost do twierdzy. Unikała poruszania się gościńcem, starała się przemieszczać przydrożnym lasem. Szło jej to całkiem sprawnie, a fakt, że zdobyła przewagę czasową nad ewentualnym pościgiem dawał pewien komfort psychiczny. O ile o jakimkolwiek komforcie można było mówić w zaistniałej sytuacji. Przeklęty wolumin ciążył jej w plecaku, jakby ważył kilka ton i parzył w plecy. Długo jej zajęło zanim zorientowała się, że to nie jego magiczne właściwości, a jej wyrzuty sumienia tak się objawiały. Wyrzuty związane z zostawieniem swoich towarzyszy na pastwę tych bandytów. Dziewczyna nie mogła o tym myśleć, gdyż od razu łzy cisnęły jej się do oczu. Na szczęście, droga nie trwała długo. Po około trzech kwadransach zobaczyła na końcu drogi mury Candlekeep. Budowla robiła wrażenie... Same mury były wyższe od wszystkich chat orilońskich, a jeszcze za nimi wznosiła się wysoka twierdza o kilku poziomach, wieńczona kilkunastoma wieżami. W życiu nie powiedziałaby, że to wielka biblioteka i już wiedziała dlaczego nazywają to miejsce Twierdza Candlekeep.


Liska zbliżała się z bijącym sercem do bram Twierdzy. Zdziwiło ją to, że były otwarte. W pierwszej chwili pomyślała, że Candlekeep zostało zdobyte przez tych samych ludzi, którzy ich napadli! To byłoby straszne i dziewczyna szybko odrzuciła tą myśl. Całkiem słusznie, jak się okazało. Bramy składały się z dwóch "warstw". Pierwsza stała otworem i prowadziła do sporego "przedsionka" otoczonego murami z każdej strony, gdzie stacjonowało kilku strażników, a do tego Liska naliczyła co najmniej kilkunastu na blankach. Kolejna brama, prowadząca do Candlekeep była zamknięta, a jeden ze strażników na widok dziewczyny zwrócił się do niej
-Witaj panienko. Dotarła panienka do Candlekeep, jednakże nie mogę panienki wpuścić. Obowiązujące tu zasady są bardzo surowe i zabraniają wpuszczania podróżnych, chyba, że opłacą swój wstęp księgą o niemałej wartości lub zostali zaproszeni przez któregoś z Czytaczy. Jeśli więc nie ma panienka księgi ani zaproszenia to musi panienka zawrócić. Oczywiście można tu uzupełnić zapasy, a jeśli potrzeba leczenia to poślemy po kapłana, ale nic więcej nie możemy zrobić.-


Colin biegł. Biegł tak długo aż pieczenie w płucach nie wymusiło na nim zatrzymania się. Nawet wtedy, gnany instynktem przetrwania, nie zatrzymał się na dłużej niż kilka obrotów małej klepsydry i zaraz ruszył dalej. Mimo nieznajomości terenu i okolicznych lasów łotrzyk wiedział, że musi podążać wzdłuż drogi, tak jak Liska (miał przynajmniej taką nadzieję, że dziewczynie udało się dotrzeć do Twierdzy). Gdy wydawało mu się, że oddalił się na bezpieczną odległość przeszedł do marszu i nieznacznie się odprężył i rozluźnił.

Po kilkunastu kolejnych minutach usłyszał za sobą jakieś głosy i nie chcąc ryzykować dał nura w leśną gęstwinę i biegł tak przez chwilę. Gdy znów się zatrzymał, upewnił się, że nikogo nie ma w okolicy. A gdy to potwierdził ruszył dalej, ale jak się wkrótce okazało - zabłądził. Klucząc śród drzew, uciekając oddalił się na tyle daleko od drogi, że nie potrafił na nią wrócić. Dopiero po dłuższym czasie wrócił na szlak, który potem w krótkim czasie doprowadził go do Twierdzy.


Orianna nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Czuła, że jest ścigana. Nie znała tych okolic a jej orientacja pozostawiała wiele do życzenia. Może pomógłby jej Urwipołeć? Jednak jak na złość ptaszysko poderwało się z jej ramienia i gdzieś poleciało. Dziewczyna błąkała się po lesie, starając się poruszać cicho i ostrożnie. Nawet nie była pewna, w którą stronę uciekła, gdzie znajdowała się droga - nic. Była sama, w gęstym lesie. Pocieszała się jedynie tym, że napastnicy jej tu nie znajdą. Ale czy aby na pewno? Po jakiejś godzinie lub może więcej usłyszała jakieś głosy. Zaklinacza wystraszyła się potwornie i zdusiła w sobie okrzyk paniki. Schowała się za drzewem, chcąc wypatrzeć źródło rozmów, gdy w tym czasie poczuła na sobie silny chwyt i ktoś zasłonił jej usta dłonią. Następne co usłyszała to ciche "ciiiii".
 
__________________
Może jeszcze kiedyś tu wrócę :)

Ostatnio edytowane przez Lomir : 28-08-2016 o 22:14.
Lomir jest offline  
Stary 29-08-2016, 09:05   #347
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Leomunda nie wiedziała ile czasu minęło nim zobaczyła światła w wieżach Candlekeep. Brudna, spocona i zziajana dowlokła się wreszcie do bram twierdzy. Dobrze, że nie wzięli ją za jakąś żebraczkę i nie poszczuli psami!

Choć wiedziała już, że nie może wejść bez "opłaty", nie przygotowała żadnej przemowy, toteż teraz jej umysł teraz pracował gorączkowo. Bała się, że przy bramie odbiorą jej cenną księgę, która nie trafi do odpowiednich rąk. Może w twierdzy jest zdrajca? W końcu ONI skądś wiedzieli, że należy czekać na trakcie na posłańców z biblioteki... Ciężko było uwierzyć, że obozują tu miesiąc czy dwa - choć kto wie?

- Witaj panie - Liska zebrała się w sobie, by mówić jak najbardziej wyraźnie. Muszą potraktować ją poważnie! Na szczęście wykończony Tofik padł tam gdzie stał i nie próbował szczekać. - Przybyłam do pana Chrissvora Woreda. Niosę wieść o śmierci Nyrvera Dytorchy, dla którego pracowałam... pracowaliśmy - głos jej się lekko załamał. - Proszę przekazać mu, że mam księgę, której szukał archeolog. Napadnięto nas na trakcie nieopodal twierdzy, moi przyjaciele zginęli broniąc jej - obejrzała się nerwowo, jakby zza drzew i ją miała dosięgnąć strzała gdy tylko powiedziała o magicznym tomiszczu na głos. - Muszę ją oddać do rąk własnych pana Dytrochy; to bardzo ważne. Proszę mnie wpuścić, albo przynajmniej przekazać mu to, co powiedziałam!
 
Sayane jest offline  
Stary 29-08-2016, 23:15   #348
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
Wszystkie leśne ścieżki wydawały się Oriannie takie same. Drzewa zlewały się ze sobą w jedną wielką, zielonoburą masę, a do tego szeleściły złowrogo, jakby zaklinaczka była jakimś nieproszonym gościem.
Objęła się rękoma i szła powoli przed siebie, mając ogromną nadzieję, że nie robi kółek, bo tylko tego jej brakowało - by przypadkiem wrócić na drogę, gdzie spotkali Gerego i jego bandę.
Wzdrygnęła się na samą myśl, bo od razu przed oczyma zobaczyła śmierć Liliusa i Korda, ich ostatnie chwile... A jeszcze nie tak dawno ich największym zmartwieniem była zmieniająca się pogoda i Urwipołeć złośliwie szarpiący wszystkich za uszy.

Orianna na wspomnienie o swoim kruku spojrzała odruchowo wysoko w korony drzew. Niebo ledwo było widoczne zza gęsto rosnących liści, co sprawiało, że las pokryty był złowróżebnym półmrokiem.
- Gdzie żeś odleciał... - mruknęła ni to do siebie, ni to w przestrzeń, mając na myśli Urwipołcia.
Po raz pierwszy w życiu była całkowicie sama, zdana tylko na siebie. Nie było przy niej przyjaciół, ojca, sióstr, nawet tego przeklętego kruka - nikogo.

Wędruję już tak w nieskończoność... Musi stąd być jakieś wyjście!


Potknęła się o jakiś wystający korzeń, choć mogłaby przysiąc, że drzewo specjalnie wysunęło go w ostatniej chwili, by ta się wywróciła. Syknęła z bólu, bo otarła sobie wierzch dłoni, ale szybko podniosła się na nogi.
Oderwała kawałek już i tak potarganej spódnicy i owinęła poranioną dłoń w prowizoryczny opatrunek.
Wtedy usłyszała w oddali jakieś odgłosy. Czy to mógł być Gery wraz z resztą rozbójników? A może były to te przeklęte Wrony? Sama nie wiedziała, co było gorsze, ale myśl o tym drugim sprawiła, że nogi trochę jej się ugięły w kolanach. Przez ostatnie dni całkowicie zdołała zapomnieć o swoich prywatnych problemach, a walka z Gerym i utrata towarzyszy tym bardziej przytłumiła sprawę Płonących Wron.

Szybko schowała się za drzewem, mając wielką nadzieję, że nie została dostrzeżona - ani też usłyszana. Serce waliło jej jak oszalałe. Bała się. Starała się nawet zminimalizować potrzebę oddychania, byleby tylko wykonywać jak najmniej niepotrzebnych ruchów i odgłosów, które mogły zdradzić jej pozycję.
Ciekawość jednak wygrała i tym razem, więc ostrożnie wychyliła się zza swojej kryjówki i wtedy poczuła czyjąś dłoń i mocny uścisk.
- Ćśśśśś - wyszeptał ktoś, zakrywając jej usta dłonią.
Orianna poddała się wtedy swojej intuicji, która podpowiadała jej, by dla własnego dobra nie opierać się tajemniczej osobie.
 
Pan Elf jest offline  
Stary 02-09-2016, 18:49   #349
 
Morfik's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputację
Ledwo szedł, a Candlekeep nie było widać. Cały czas odwracał się, aby upewnić się, czy nikt go nie goni. Cały czas miał też nadzieję, że może z lasu nagle wyłoni się, któryś z jego towarzyszy, ale szanse na to były małe. Znów łzy napłynęły mu do oczu, ale tym razem powstrzymał się przed płaczem. Musiał w końcu się pozbierać i jak najszybciej dotrzeć do Twierdzy.

W końcu, po dłuższym czasie udało mu się dotrzeć do celu. Odetchnął z ulgą, gdy zobaczył wieże Candlekeep. Pierwszy raz widział tak ogromną budowlę. Takie miejsce z pewnością było dobrze strzeżone, miał też nadzieję, że strażnicy będą do niego przyjaźnie nastawieni.

Colin cały zasapany podbiegł do pierwszego ze strażników.
- Witam, pomóżcie mi – powiedział zmęczonym głosem i nagle zaczął mocno kaszleć. Miał nadzieję, że weźmie strażnika na litość i ten go bez problemu wpuści.
- Witaj chłopcze. Dotarłeś do Candlekeep! Niestety nie mogę Cię wpuścić do środka, chyba, że masz przy sobie jakiś ciekawy wolumin, wtedy możesz wejść. Możemy też posłać po kapłana, jeżeli jesteś ranny.
Wolumin! No właśnie! Musi tylko powiedzieć, po co tutaj przybył i na pewno go wpuszczą. Będzie musiał trochę nakłamać strażnikowi, ale musi dostać się do środka, zanim odnajdą go bandyci.
- Mam pewien bardzo cenny wolumin, pracowałem dla pewnego archeologa w okolicach Orilionu – od razu pierwszy problem, nie mógł sobie przypomnieć, jak ten archeolog miał na imię. – Muszę koniecznie dostarczyć tą księgę do kogoś, kto tu rządzi.
Colin zrobił najbardziej poważną minę, jaką tylko mógł zrobić. Niestety, strażnik nie dał się tak łatwo nabrać.
- To ciekawe... Tak się składa, że wcześniej przybyła tu dziewczyna, która rzeczywiście posiadała ten wolumin, o którym mówisz i jest już w środku, rozmawia właśnie z…
Colin nie słuchał go. Liska! Udało jej się! Była cała i zdrowa!
- Ona żyje! – krzyknął głośno łotrzyk i zaczął się głośno śmiać. – Nawet pan nie wie, jak się cieszę! – podbiegł do strażnika i uściskał go mocno, cały czas się śmiejąc. – Proszę mnie do niej zaprowadzić, jestem jej kompanem z drużyny!
 
Morfik jest offline  
Stary 04-09-2016, 12:19   #350
 
Lomir's Avatar
 
Reputacja: 1 Lomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputację
Strażnik wysłuchał tego co miała do powiedzenia Liska. Początkowo zdawał się być nastawiony do tego sceptycznie, pewnie nie raz słyszał podobne bajki, jednak gdy usłyszał na kogo powołuje się dziewczyna i jakie informacje przynosi zmienił swoje podejście.
- Leć do Worreda i powiedz mu co słyszałeś. Niech on zadecyduje. - powiedział do jednego ze swoich podwładnych, a następnie zwrócił się do Liski
- Proszę, niech panienka usiądzie i poczeka. Zaraz dowiemy się co o tym myśli Czytacz.-

Dziewczyna posłusznie usiadła i czekała. W międzyczasie strażnicy poczęstowali ją wodą. Po pewnym czasie strażnik, który został posłany do Czytacza wrócił i powiedział - Chrissvor Wored chce panienkę widzieć, proszę za mną! -

Liska poderwała się z drewnianego stołka, na którym siedziała i posłusznie poszła za strażnikiem. Z miejsca pomiędzy murami, "przedsionka", gdzie czekała, poprzez drzwi w bramie przeszli do tak zwanych terenów zewnętrznych. Był to pas zabudowań mieszkalnych i usługowych, zbudowany w okół centralnej budowli - Wielkiej Biblioteki, która otoczona była kolejnym murem. Budynek jej robił z bliska jeszcze większe wrażenie niż z daleka, grube mury, strzeliste wieże bardziej sprawiały wrażenie zamku niż biblioteki. Tereny zewnętrzne stanowiły coś w stylu podgrodzia, tutaj mieszkali zwykli ludzie, którzy zajmowali się pracą w Candlekeep, był garnizon strażników, świątynia Oghmy, obora - słowem było to małe miasteczko, zbudowane wokół zamku. Strażnik powiódł Liskę w kierunku centralnej Twierdzy. Tereny wewnętrzne stanowiył wspaniały ogród, pełen parterów kwiatowych, boskietów oraz wspaniałych fontann. Liska była zaskoczona pięknem tych terenów. Do wielkiej biblioteki wiodły duże drzwi, po przekroczeniu, których dziewczyna poczuła trzy rzeczy. Zapach starych, zakurzonych tomisk, który przywiódł jej na myśl pokój swojej babki, przyjemny chłód panujący wewnątrz i zupełnie inną atmosferę. Zgiełk podgrodzia został za drzwiami, w środku panowała cisza, spokój. Dziewczynie aż włosy zjeżyły się na karku. Gdzieniegdzie słychać było szepty mnichów, stłumione rozmowy lub kroki odbijające się echem po całej twierdzy. Strażnik zaprowadził dziewczynę na marmurowe schody, którymi dostali się na czwarte piętro twierdzy. Następnie zaprowadził ją w głąb korytarza, aż zatrzymał się przed jakimiś drzwiami. Zapukał w nie, a następnie otworzył
-Czytaczu, to ta dziewczyna, o której ci mówiłem- powiedział, skłonił się i nakazał gestem ręki aby Liska weszła do środka.

Wnętrze pokoju wyglądało jak gabinet maga albo innego uczonego. Wszędzie było pełno ksiąg, zwojów i masę notatek. Za biurkiem, które ulokowane było w centralnej części pokoju siedział starszy mężczyzna, gładko ogolony i ubrany w ciemnozielone szaty. Gestem wskazał Lisce krzesło, które znajdowało się naprzeciw niego, a gdy dziewczyna usiadła powiedział

-Witaj dziecko, jestem Chissvor Wored, podobno masz informacje na temat naszego brata, Nyrvera Dytrochy?-

***

Po pewnym czasie do pokoju zapukał znów ten sam strażnik mówiąc:

-Czytaczu, przybyło jeszcze troje podróżnych, podają się za znajomych panienki, jednakże ona powiedziała, że jej towarzysze zginęli. Co mamy z nimi zrobić?-


Orianna posłusznie rozluźniła się i skinęła głową na znak, że zachowa ciszę. Wtedy też uścisk się rozluźnił, a osoba, która ją złapała odwróciła dziewczynę. Jej oczom ukazał się Gnorst, uśmiechając się delikatnie łowca przyłożył palec do ust, nakazując po raz kolejny ciszę. Następnie wskazał palcem jakiś kierunek, a gdy Orianna powiodła tam wzrokiem zauważyła, dwie postaci przeszukujace okolicę. Byli to ci sami, którzy napadli na nich na drodze do Candlekeep.
-Muszą gdzieś tu być. Nie mogli uciec daleko. Mam nadzieję, że ich znajdziemy inaczej Gery da nam w kość. Już i tak jest wściekły, że Cymbiir i Diest nie żyją. Dobrze, że chociaż usiekliśmy dwójkę z nich, bo jakby tak uciekli bez strat to jeszcze by pomyślał, że do niczego się nie nadajemy i sam nas załatwił, albo złożył w ofierze, jak tego półelfa...- mówił jeden z nich, najprawdopodobniej łucznik.
Gnorst ruchem dłoni nakazał Oriannie przykucnięcie i pokazał jej kierunek, w którym mieli podążać. Przez chwilę przedzierali się przez zarośla, a gdy łowca uznał, że są na tyle daleko od napastników, że nie będą w stanie ich zobaczyć odwrócił się do Orianny i powiedział
-Teraz, biegiem!- i dwójka poszukiwaczy przygód puściła się pędem w kierunku Candlekeep.


Gdy dotarli do bram Twierdzy Orianna i Gorst nie mogli uwierzyć w swoje szczęście. Udało im się uciec przed pościgiem, odnaleźć się w gęstym lesie i dotrzeć do celu. Po przekroczeniu bram zobaczyli nikogo innego jak Colina, który wyglądał na porządnie zdenerwowanego.

-... po raz setny mówię panu, że żyję i jestem jej towarzyszem! Proszę po nią posłać albo coś, przecież nie mogę jej tam zostawić!- tłumaczył się strażnikowi.

Na jego widok Gorst powiedział do Orianny -No nie wierzę! Colin, ha! Udało mu się uciec!-
 
__________________
Może jeszcze kiedyś tu wrócę :)

Ostatnio edytowane przez Lomir : 04-09-2016 o 18:04.
Lomir jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:46.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172