Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-08-2016, 21:33   #181
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Silverymoon-Futenberg
Kythorn-Flamerule, Roku Orczej Wiosny




Załatwiwszy w Silverymoon wszystkie sprawunki drużyna ruszyła w drogę powrotną do Silverymoon. Zmarnowali sporo czasu, ale przynajmniej zobaczyli kawał świata. Franka wysłała list do świątyni Siamorphe w Waterdeep i zgłosiła nekromantyczne praktyki orków Rycerzom w Srebrze (co zostało przez nich przyjęte z dużym zainteresowaniem, mimo że kapłanka nieco rozminęła się z prawdą), wiec opuszczała miasto w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku.

Shavri wysupłał trochę grosza by kupić dla dzieci dwa spokojne kuce. Nie będą się przecież w żółwim tempie telepać wozem aż do Królestwa - Marv dobitnie to zaznaczył! Chcą brać bachory ze sobą, to niech teraz nauczą je “zwykłego” życia.

Ku uldze Franki i niejakim zaskoczeniu reszty Orgill zdecydował się pozostać w Klejnocie Północy. W sumie było to logiczne; ostoja wiedzy i magii była idealnym miejscem by mag z (ponoć) innego planu mógł zacząć nowe życie. Oczywiście nekromanta nie omieszkał popsuć kapłance humoru wręczając Hugo długi, ostry sztylet (jak to określił: “idealny do skrytobójstw”), a Rose wykwintną suknię z Calimshanu, mocno wyciętą w strategicznych miejscach. Lathandrytka wpierw pomyślała, że kuse wdzianko to halka lub koszula nocna, lecz mag szybko wyprowadził ją z błędu, doprowadzając kapłankę do białej gorączki - tym większej, że Rose prezent bardzo się spodobał.



Podróż była długa i nużąca. Z dwójką małolatów ciężko było nająć się jako ochrona, lecz gdy Hugo zaczął przedstawiać się jako giermek, a Rose jako akolitka (choć Franka krzywiła się na to kłamstwo) było nieco lepiej. Nie zarabiali wiele, ale starczyło by zredukować nieoczekiwanie wyższe koszty podróży. Co prawda gdy sprawa opieki nad wychowankami została rozwiązana we France obudził się nagle duch przygody i kapłanka nalegała by podjąć się misji trudniejszych niż ochrona karawany, lecz szybko została sprowadzona na ziemię przez resztę drużyny. Evan w niewybrednych słowach wyjaśnił jej, że nie będą ryzykować. Mają psi obowiązek dowieźć dzieciaki bezpiecznie do Futenberg i koniec. Przekażą dzieci rodzinie Traffo, odpoczną w Gildii i potem będą myśleć co dalej. Kapłanka miała dziwne wrażenie, że nie zostanie uwzględniona w planach dowódcy i zupełnie nie rozumiała dlaczego!

Minęli Berun’s Hill, z jego nieodkrytymi podziemnymi sekretami. Zasięgnęli w okolicy języka, ale ponoć nikt prócz nich nie kręcił się ostatnio w pobliżu wzgórz. Podczas noclegu w Longsaddle Sinara obawiała się, że Harpellowie zechcą odebrać “dług wdzięczności” za wróżebne czary; na szczęście żaden z nich nie zawitał do “Glided Horseshoe”.

W Mirabarze dowiedzieli się, że karawana Leny wyruszyła do Królestwa kilka dni wcześniej. Najemnicy konno poruszali się znacznie szybciej niż wyładowane po burty wozy, toteż dogonienie byłej-przyszłej pracodawczyni nie nastręczyło im problemów. Przebyte kilometry już dawno oswoiły rudowłosego z końskim krokiem, więc z szybką jazdą radził sobie nie gorzej niż Shavri.

Powitanie z Leną Marple i jej ludźmi było głośne i entuzjastyczne. Ku uldze Marva kobieta nie najęła innego woźnicy, sama zajmując brakujące miejsce. Kurt szepnął Hundowi na boku, że pracodawczyni specjalnie dla niego opóźniła wyjazd z miasta, choć koniec końców musieli wreszcie ruszyć na trakt. Teraz jednak Marv mógł nająć się u Leny jako woźnica-ochroniarz, a gdy dojadą do Futenberg rozwiązać najemniczy kontrakt. Niestety ochroniarzy Lena nająć musiała; reszta ekipy miała dostać wypłatę jedynie wtedy, jeśli pojawi się jakieś zagrożenie. Na szczęście droga minęła spokojnie - zniknął też portal do włości Northmoon, co mocno rozczarowało Frankę.



Mijały dni, kilometry i karawana przekroczyła wreszcie niepisaną granicę Królestwa. Mimo żądzy przygód i ciekawości świata miło było wrócić do domu. W Esper dowiedzieli się, że pod koniec Mirtula, w wielkiej bitwie na polach na północ od Darrow wojska Królestwa pokonały przeważające siły wroga. Plotki mówiły o chimerach, olbrzymach - nawet smokach biorących udział w walce. O Drużynie Niedźwiedzia i Bohaterach Pyłów. Nie wiadomo ile z tego było prawdą, ale najemnicy zobaczyli już trochę świata i orki na wywernach czy sterowane przez ogrzych magów chimery nie wydawały się tak bardzo nieprawdopodobne. Niemniej jednak wydawało się, że groźba orczej nawałnicy przetaczającej się przez całe Królestwo została zażegnana. Co prawda daleka Północ nadal była pod orczym jarzmie, Fort na Skale nie został jeszcze odbity z łap orków, a niedobitki zielonoskórej armii często uderzały znienacka, lecz rzeczy szły ku lepszemu.

Nie wiedzieć kiedy minęły prawie trzy miesiące, ale Futenberg pozostało takie, jak wtedy gdy najemnicy je opuścili. No, może było w nim więcej rannych i rekonwalescentów, a mniej uchodźców. Ceny żywności też poszły w górę ze względu na zniszczone pola, lecz zniknęło napięcie i lęk widoczne w oczach przechodniów. Leżące odłogiem pola pokryły się bujnym kwieciem i choć było tu znacznie chłodniej niż w Silverymoon, to było czuć, że zbliża się lato.



Pierwszą znajomą osobą, którą spotkali po przekroczeniu bram była Zoja, która szła akurat z posługą do chorego. Zasmuciła ją wieść o śmierci Kaina, z którym znała się najdłużej z całej drużyny. Uściskała Rose, po czym rozproszyła smutek ploteczkami o wspólnych znajomych. Shavri uśmiechnął się; zapomniał, że Rose mieszkała przecież w Futenberg przez wiele dekadni i z pewnością musiała nawiązać tu znajomości, jeśli nie przyjaźnie. Zoja wspomniała coś o rodzinie Tulli, właścicielach "Spotkania dróg" i składu handlowego - znajomość ta od razu zainteresowała Lenę, która zwietrzyła dobry interes. Evan zaś zmarszczył brwi. Napomknienie o karczmie przypomniało mu nie-tak-jeszcze-dawną opiekunkę, Sarę Winthlow i jej córki. Odwiedzić, nie odwiedzić… Chyba by wypadało…

Sinarze było wszystko jedno. Zwiedziła kawał świata i choć wrócili do Futenberg wiedziała, że jest to chwilowe. Nie będzie już potrafiła osiąść na dłużej w jednym miejscu. Owszem, pokoje w Gildii były tanie i wygodne - niektóre nawet droższe i całkiem luksusowe - i nikt im głowy nie zawracał. Mieli wreszcie czas, by z Evanem nacieszyć się sobą i porozmawiać o czymś innym niż kolejne zlecenie czy nowy wyskok Franki. Mimo to kuszniczka czuła, że sielanka szybko ją znudzi. Może za dekadzień, dwa, trzy… A co potem? To się okaże. Nie miała specjalnych marzeń ani planów - w zasadzie już je spełniła. Wyrwała się z esperskich nizin, miała więcej złota niż zdołałaby ukraść przez całe życie, dobrą pracę, jeszcze lepszą broń i miłość Evana w bonusie, którego nigdy nie oczekiwała. Pójdzie za nim wszędzie, czekając co przyniesie los.

Marv nie szukał znajomków i braci; zresztą bał się, że znalazłby głównie informacje o ich zgonie w jakiejś bitwie czy potyczce z orkami. Po załatwieniu formalność w Gildii zadekował się wraz z ludźmi Leny w “Spotkaniu dróg” szczęśliwy, że nie musi znosić towarzystwa co poniektórych niezrównoważonych członków dawnej już drużyny. Podróże z Leną może nie będą tak ekscytujące jak wyprawy z Evanem, lecz nie tego obecnie potrzebował rudowłosy wojownik. Dołączał do zgranej, przewidywalnej ekipy - i to mu wystarczało.

Shavri tymczasem pożegnał się z Zoją i Franką (która z duszą na ramieniu powędrowała z przyjaciółką do świątyni), po czym poprowadził Huga i Rose do swojego domu. Również z duszą na ramieniu. Wiedział co prawda, że rodzice nie wyrzucą sierot na bruk, ale co się nasłucha to jego. Bynajmniej nie o tym, że przyprowadził dwie nowe gęby do wyżywienia. Raczej o tym, że próbując je wyżywić będzie raz po raz nadstawiał karku. Bo taki miał charakter. Bo wiedział, że posmakowawszy dostatniejszego życia nie zadowoli się srebrnikiem czy dwoma za dobrze wykuty sierp. Wiedział, że może więcej i pragnął więcej - dla siebie, Corriego i dla pary podrzutków, którzy stali się jego rodziną.

Franka niepewnie wkroczyła do ciemnych krużganków świątyni Triady. Została z niej wydalona, a z kary upłynęły niespełna trzy miesiące. Mimo to czuła, że musi zgłosić Ethel obecność… prawdopodobieństwo obecności w Królestwie złego nekromanty. Choć gdy układała sobie przemowę w głowie zrozumiała, jak miałkie były jej argumenty. Nekromanta, owszem, lecz w zasadzie nigdy nie zrobił nic, czym mógłby zaszkodzić drużynie… czy nawet postronnym ludziom. Do tego pozostał w Silverymoon. W zasadzie nie było nawet czego zgłaszać. Lathandrytka czuła jednak, że musi - instynkt podpowiadał jej, że ma rację, że tłusty mag jest zły i jeszcze kiedyś się spotkają. W dużo mniej przyjemnych okolicznościach. Wzięła głęboki wdech i zapukała do ciężkich drzwi gabinetu przeoryszy. Obowiązek przede wszystkim!


 
Sayane jest offline