Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-08-2016, 21:33   #181
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Silverymoon-Futenberg
Kythorn-Flamerule, Roku Orczej Wiosny




Załatwiwszy w Silverymoon wszystkie sprawunki drużyna ruszyła w drogę powrotną do Silverymoon. Zmarnowali sporo czasu, ale przynajmniej zobaczyli kawał świata. Franka wysłała list do świątyni Siamorphe w Waterdeep i zgłosiła nekromantyczne praktyki orków Rycerzom w Srebrze (co zostało przez nich przyjęte z dużym zainteresowaniem, mimo że kapłanka nieco rozminęła się z prawdą), wiec opuszczała miasto w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku.

Shavri wysupłał trochę grosza by kupić dla dzieci dwa spokojne kuce. Nie będą się przecież w żółwim tempie telepać wozem aż do Królestwa - Marv dobitnie to zaznaczył! Chcą brać bachory ze sobą, to niech teraz nauczą je “zwykłego” życia.

Ku uldze Franki i niejakim zaskoczeniu reszty Orgill zdecydował się pozostać w Klejnocie Północy. W sumie było to logiczne; ostoja wiedzy i magii była idealnym miejscem by mag z (ponoć) innego planu mógł zacząć nowe życie. Oczywiście nekromanta nie omieszkał popsuć kapłance humoru wręczając Hugo długi, ostry sztylet (jak to określił: “idealny do skrytobójstw”), a Rose wykwintną suknię z Calimshanu, mocno wyciętą w strategicznych miejscach. Lathandrytka wpierw pomyślała, że kuse wdzianko to halka lub koszula nocna, lecz mag szybko wyprowadził ją z błędu, doprowadzając kapłankę do białej gorączki - tym większej, że Rose prezent bardzo się spodobał.



Podróż była długa i nużąca. Z dwójką małolatów ciężko było nająć się jako ochrona, lecz gdy Hugo zaczął przedstawiać się jako giermek, a Rose jako akolitka (choć Franka krzywiła się na to kłamstwo) było nieco lepiej. Nie zarabiali wiele, ale starczyło by zredukować nieoczekiwanie wyższe koszty podróży. Co prawda gdy sprawa opieki nad wychowankami została rozwiązana we France obudził się nagle duch przygody i kapłanka nalegała by podjąć się misji trudniejszych niż ochrona karawany, lecz szybko została sprowadzona na ziemię przez resztę drużyny. Evan w niewybrednych słowach wyjaśnił jej, że nie będą ryzykować. Mają psi obowiązek dowieźć dzieciaki bezpiecznie do Futenberg i koniec. Przekażą dzieci rodzinie Traffo, odpoczną w Gildii i potem będą myśleć co dalej. Kapłanka miała dziwne wrażenie, że nie zostanie uwzględniona w planach dowódcy i zupełnie nie rozumiała dlaczego!

Minęli Berun’s Hill, z jego nieodkrytymi podziemnymi sekretami. Zasięgnęli w okolicy języka, ale ponoć nikt prócz nich nie kręcił się ostatnio w pobliżu wzgórz. Podczas noclegu w Longsaddle Sinara obawiała się, że Harpellowie zechcą odebrać “dług wdzięczności” za wróżebne czary; na szczęście żaden z nich nie zawitał do “Glided Horseshoe”.

W Mirabarze dowiedzieli się, że karawana Leny wyruszyła do Królestwa kilka dni wcześniej. Najemnicy konno poruszali się znacznie szybciej niż wyładowane po burty wozy, toteż dogonienie byłej-przyszłej pracodawczyni nie nastręczyło im problemów. Przebyte kilometry już dawno oswoiły rudowłosego z końskim krokiem, więc z szybką jazdą radził sobie nie gorzej niż Shavri.

Powitanie z Leną Marple i jej ludźmi było głośne i entuzjastyczne. Ku uldze Marva kobieta nie najęła innego woźnicy, sama zajmując brakujące miejsce. Kurt szepnął Hundowi na boku, że pracodawczyni specjalnie dla niego opóźniła wyjazd z miasta, choć koniec końców musieli wreszcie ruszyć na trakt. Teraz jednak Marv mógł nająć się u Leny jako woźnica-ochroniarz, a gdy dojadą do Futenberg rozwiązać najemniczy kontrakt. Niestety ochroniarzy Lena nająć musiała; reszta ekipy miała dostać wypłatę jedynie wtedy, jeśli pojawi się jakieś zagrożenie. Na szczęście droga minęła spokojnie - zniknął też portal do włości Northmoon, co mocno rozczarowało Frankę.



Mijały dni, kilometry i karawana przekroczyła wreszcie niepisaną granicę Królestwa. Mimo żądzy przygód i ciekawości świata miło było wrócić do domu. W Esper dowiedzieli się, że pod koniec Mirtula, w wielkiej bitwie na polach na północ od Darrow wojska Królestwa pokonały przeważające siły wroga. Plotki mówiły o chimerach, olbrzymach - nawet smokach biorących udział w walce. O Drużynie Niedźwiedzia i Bohaterach Pyłów. Nie wiadomo ile z tego było prawdą, ale najemnicy zobaczyli już trochę świata i orki na wywernach czy sterowane przez ogrzych magów chimery nie wydawały się tak bardzo nieprawdopodobne. Niemniej jednak wydawało się, że groźba orczej nawałnicy przetaczającej się przez całe Królestwo została zażegnana. Co prawda daleka Północ nadal była pod orczym jarzmie, Fort na Skale nie został jeszcze odbity z łap orków, a niedobitki zielonoskórej armii często uderzały znienacka, lecz rzeczy szły ku lepszemu.

Nie wiedzieć kiedy minęły prawie trzy miesiące, ale Futenberg pozostało takie, jak wtedy gdy najemnicy je opuścili. No, może było w nim więcej rannych i rekonwalescentów, a mniej uchodźców. Ceny żywności też poszły w górę ze względu na zniszczone pola, lecz zniknęło napięcie i lęk widoczne w oczach przechodniów. Leżące odłogiem pola pokryły się bujnym kwieciem i choć było tu znacznie chłodniej niż w Silverymoon, to było czuć, że zbliża się lato.



Pierwszą znajomą osobą, którą spotkali po przekroczeniu bram była Zoja, która szła akurat z posługą do chorego. Zasmuciła ją wieść o śmierci Kaina, z którym znała się najdłużej z całej drużyny. Uściskała Rose, po czym rozproszyła smutek ploteczkami o wspólnych znajomych. Shavri uśmiechnął się; zapomniał, że Rose mieszkała przecież w Futenberg przez wiele dekadni i z pewnością musiała nawiązać tu znajomości, jeśli nie przyjaźnie. Zoja wspomniała coś o rodzinie Tulli, właścicielach "Spotkania dróg" i składu handlowego - znajomość ta od razu zainteresowała Lenę, która zwietrzyła dobry interes. Evan zaś zmarszczył brwi. Napomknienie o karczmie przypomniało mu nie-tak-jeszcze-dawną opiekunkę, Sarę Winthlow i jej córki. Odwiedzić, nie odwiedzić… Chyba by wypadało…

Sinarze było wszystko jedno. Zwiedziła kawał świata i choć wrócili do Futenberg wiedziała, że jest to chwilowe. Nie będzie już potrafiła osiąść na dłużej w jednym miejscu. Owszem, pokoje w Gildii były tanie i wygodne - niektóre nawet droższe i całkiem luksusowe - i nikt im głowy nie zawracał. Mieli wreszcie czas, by z Evanem nacieszyć się sobą i porozmawiać o czymś innym niż kolejne zlecenie czy nowy wyskok Franki. Mimo to kuszniczka czuła, że sielanka szybko ją znudzi. Może za dekadzień, dwa, trzy… A co potem? To się okaże. Nie miała specjalnych marzeń ani planów - w zasadzie już je spełniła. Wyrwała się z esperskich nizin, miała więcej złota niż zdołałaby ukraść przez całe życie, dobrą pracę, jeszcze lepszą broń i miłość Evana w bonusie, którego nigdy nie oczekiwała. Pójdzie za nim wszędzie, czekając co przyniesie los.

Marv nie szukał znajomków i braci; zresztą bał się, że znalazłby głównie informacje o ich zgonie w jakiejś bitwie czy potyczce z orkami. Po załatwieniu formalność w Gildii zadekował się wraz z ludźmi Leny w “Spotkaniu dróg” szczęśliwy, że nie musi znosić towarzystwa co poniektórych niezrównoważonych członków dawnej już drużyny. Podróże z Leną może nie będą tak ekscytujące jak wyprawy z Evanem, lecz nie tego obecnie potrzebował rudowłosy wojownik. Dołączał do zgranej, przewidywalnej ekipy - i to mu wystarczało.

Shavri tymczasem pożegnał się z Zoją i Franką (która z duszą na ramieniu powędrowała z przyjaciółką do świątyni), po czym poprowadził Huga i Rose do swojego domu. Również z duszą na ramieniu. Wiedział co prawda, że rodzice nie wyrzucą sierot na bruk, ale co się nasłucha to jego. Bynajmniej nie o tym, że przyprowadził dwie nowe gęby do wyżywienia. Raczej o tym, że próbując je wyżywić będzie raz po raz nadstawiał karku. Bo taki miał charakter. Bo wiedział, że posmakowawszy dostatniejszego życia nie zadowoli się srebrnikiem czy dwoma za dobrze wykuty sierp. Wiedział, że może więcej i pragnął więcej - dla siebie, Corriego i dla pary podrzutków, którzy stali się jego rodziną.

Franka niepewnie wkroczyła do ciemnych krużganków świątyni Triady. Została z niej wydalona, a z kary upłynęły niespełna trzy miesiące. Mimo to czuła, że musi zgłosić Ethel obecność… prawdopodobieństwo obecności w Królestwie złego nekromanty. Choć gdy układała sobie przemowę w głowie zrozumiała, jak miałkie były jej argumenty. Nekromanta, owszem, lecz w zasadzie nigdy nie zrobił nic, czym mógłby zaszkodzić drużynie… czy nawet postronnym ludziom. Do tego pozostał w Silverymoon. W zasadzie nie było nawet czego zgłaszać. Lathandrytka czuła jednak, że musi - instynkt podpowiadał jej, że ma rację, że tłusty mag jest zły i jeszcze kiedyś się spotkają. W dużo mniej przyjemnych okolicznościach. Wzięła głęboki wdech i zapukała do ciężkich drzwi gabinetu przeoryszy. Obowiązek przede wszystkim!


 
Sayane jest offline  
Stary 02-09-2016, 21:34   #182
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Wszystko dobre, co się dobrze kończy.
Na tym rozważaniu Marv mógłby zakończyć swoje nieustanne rozważania, ale każdy co go już poznał, po samej minie zdawał sobie sprawę, że tak nie będzie. Nie spodziewał się w sumie, że ostatecznie pójdzie to tak dobrze. I nawet odrobinę był na siebie zły, że tak złorzeczył na Frankę. Potem jednak spojrzał na Rose i potomka bandytów i natychmiast mu przeszło. Franka sobie zasłużyła, bez dwóch zdań. Shavri natomiast już nie. Chłopak miał naprawdę dobre serce, ale teraz związał się tą dwójką… z drugiej strony, przecież on z tym swoim wariactwem jako najemnik na pewno w końcu by się zabił. Rudowłosy uważał, że to nie było życie dla niego i nawet powiedział mu to na pożegnanie. Tak bez żadnej złośliwości, które szykował dla kapłanki. Ostatecznie nie padły z jego ust. Po prostu z nieodpowiedzialną dziewczyną nie pożegnał się wcale.

Co planowali inni? Tego nie wiedział. Oni - przynajmniej niektórzy z nich - chyba również nie. Orgill dobrze, że został w Silverymoon. Grubas był coraz trudniejszy do zniesienia i nawet rozrywka w formie straszenia go nie rekompensowała tego. Evan miał jakąś swoją własną misję, Sinara pozostała tajemnicza, a innych już nie było.
Bez większego żalu wypisał się z gildii. Może trafi tu jeszcze kiedyś, kto wie? Może też kiedyś wróci do rodzinnej wsi, kiedy już nabierze odwagi na sprawdzenie jak potoczyły się losy jego braci. Może zrobi wiele innych rzeczy, ale jeszcze nie teraz. Gildia połączyła ich grupę i choć przeżyła większość, to widać było, że nikt nikogo dobierał nie będzie, kiedy widzi rudą czuprynę i wysokie, ciągle jeszcze zbyt patykowate ciało. Po prostu wsadziliby go znowu tam gdzie innych nowicjuszy. Mało interesująca wizja. Teraz w zbroi płytowej, na bojowym rumaku, kompletnie nie przypominał tego chłopaka, co władował się do karczmy kilka miesięcy wcześniej. Życie uczyło błyskawicznie.

Może nie wszystkiego i nie od razu, ale jednak.
Na widok Leny i wspomnienie, że na niego czekała, Marv spłonił się znowu jak rasowy czerwony burak, a wzrok co jakiś czas uciekał mu w stronę przywódczyni karawany. Uczenie się powożenia było zaś łatwiejsze od uczenia się jazdy konnej, więc zajęcie nie wydawało się trudne. Może i nudne, ale chwilowo nie pragnął niczego innego. Nie sprzedał jednak ani Lucka, ani zbroi, ani broni. I nie przeszkadzało mu, że pewnie były warte więcej, niż wszystko co wieźli na wozach. Zdawał sobie sprawę - to była jedna z tych bardziej dojrzałych myśli - że kiedyś będzie chciał spróbować czegoś innego. Życie na drodze pasowało mu, szczególnie kiedy już nie musiał zajmować się dziećmi i znosić kapłanki tak bardzo mijającej się ze swoim powołaniem, którym to było co najwyżej pielenie grządek.

Z Rose pożegnał się osobno, choć wiedział dobrze, że nie on tu był najbardziej cenionym "obrońcą". W końcu nawet nie gadali, jedynie mocne postanowienie samego Marva trzymało go blisko nastolatki. Mimo to, cieszył się, że znalazła jakiś dom. Mag zapewniłby jej lepsze życie, ale ta sprawa była już dawno zamknięta. Podarował Shavriemu trochę pieniędzy na wychowanie dziewczyny i obiecał pojawiać się, kiedy tylko będzie mógł. Więcej zrobić nie mógł i nie umiał. Z wręczaniem prezentów i wzruszającymi słówkami na czele.

Siedząc przy ogniu w gwarnej karczmie i słuchając bełkotania odrobinę już zbyt podpitej Bibi, popijając piwo i co jakiś czas zerkając na Lenę, Marv uważał, że obecnie trafił całkiem dobrze.
Wreszcie wydawało się też, że przez chwilę chociaż sam kieruje swoim życiem.

 
Sekal jest offline  
Stary 03-09-2016, 22:48   #183
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
.
NEKROMANTA W FUTENBERGU



Mieszkalny wóz toczył się powoli drogą do Futenbergu, ciągnięty przez czarnego, zimnokrwistego wałacha. Siąpiło, ale siedzącemu wewnątrz wozu Orgillowi nie przeszkadzało to specjalnie. Koń i tak sam trzymał się drogi, jemu tylko zostawało danie rozkazu wymarszu, zatrzymania się lub wyboru drogi. Fotel, na którym siedział był wygodny, wewnątrz paliła się "koza" dając przytulne ciepło. Spał na łóżku, większość drogi spędził w karawanie.


- Tak można podróżować - mruknął sam do siebie czarodziej, wspominając niewygody ostatnich wojaży.
Oczywiście nie podróżował sam, ale pół dnia temu odłączył się od kupców, gdyż do miasta było blisko, a oni zatrzymali się by pohandlować z miejscowymi. Jak zwykle w czasie podróży Orgill miał przygotowane zaklęcia, dzięki którym poradziłby sobie z napastnikami, ale bez towarzyszącego mu Klekota czuł się dziwnie bezbronny.
Właśnie... Klekot. Dostał nowy szkielet, orkowy, dzięki czemu kości były grube i twarde, a poza tym też goblinoidzki, więc dobrze mu leżał. Głowa wydawała się być nieco mała, ale przykrywał ją pełny hełm, więc nie było to problemem. Problemem było co innego - mianowicie skrzynia, do której Orgill schował wszystkie nekromanckie przedmioty, włącznie z nowiuśkim i świeżo zapisanym grimuarem i ... Klekotem właśnie. Skrzynia, którą czarodziej w Esper zapieczętował szczelnie plombą z symbolem tutejszej Gildii Magów. Dwóch innych magów wchodzących w skład karawany miało mniej problemów - jednemu pieczęć założono na pojedynczą stronę magicznej księgi, drugiemu opieczętowano niewielkie pudełko. Wszyscy trzej podpisali dokumenty o przejściu kontroli i poddaniu się antynekromanckim Prawom Królestwa na czas swojego pobytu. Prymitywne, ale w końcu nawet tacy zacofańcy jak miejscowi nie mogli zabronić sztuki śmierci całkowicie, niemal każdy mag miał jakieś zaklęcie z tej grupy w repertuarze. A magowie obcokrajowcy czasem odwiedzali królestwo. Orgill zaś... od dwóch tygodni był pełnoprawnym obywatelem Silverymoon, co potwierdził okazując stosowne papiery kontrolerom. Mogli mu naskoczyć.

Większość wozu zajmowały właśnie bagaże - Orgillowi przy jego trybie życia, to złoto które zostało mu po zrobieniu wszystkich zakupów nie starczyło na długo - sute uczty, służba, wszystko kosztowało. Przy braku stałych dochodów - i braku oznak powracającej mocy - wszystko stało się jasne, pora znów ruszyć szukać tak zwanych "przygód", co w jego przypadku oznaczało "magii i złota, by magię kupić". Mógł przyłączyć się do innej grupy... ale wolał swoją, sprawdzoną i już oswojoną z nekromancją. Trzeba było im tylko przypomnieć, że on jest ten dobry, stąd prezenty.
Dla Evana kazał przyszykować srebrny sygnet z herbem Shadowbane, do którego dołączył zestaw kart, kałamarz, ładne, gnomie pióro ze złotą stalówką, oraz lak do pieczęci, całość zapakowana w drewnianą skrzynkę. Dla Marva wyszukał zestaw krasnoludzkich osełek do toporów, o pięciu stopniach ziarnistości w ładnym, skórzanym pokrowcu. Prezent dla Sinary - koszula nocna z delikatnej materii, równie wiele odkrywająca co zakrywająca przede wszystkim powinna spodobać się też Evanowi, na dobrych stosunkach z którym najbardziej Orgillowi zależało. Shavri dał się poznać Orgillowi jako naiwniaczek, który lubi się dzielić, więc zakupił mu zestaw paletek i piłek do rahata, by mógł bawić się z rodziną i przyjaciółmi. Dzieciaki dostały po koszu słodyczy. O dziwo, Orgill pamiętał nawet o France, której zakupił podręcznik chirurgii, okraszony licznymi rycinami mięśni, kośćców i trzewi. Na pierwszy rzut oka zaiste wyglądał jak przewodnik po nekromancji!

Miasto właśnie wyłoniło się zza zakrętu, a zimny siąpiący deszcz zaczynał przeradzać się w ulewę. Czarodziej od niechcenia wezwał niewidzialnego służącego, a sam usadowił się wygodnie wewnątrz wozu - niech miejscowi wiedzą, że magia przybyła na prowincję!

 
__________________
Bez podpisu.
TomaszJ jest offline  
Stary 05-09-2016, 15:28   #184
Patronaty i PR
 
Redone's Avatar
 
Reputacja: 1 Redone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputację
Będąc z powrotem w Królestwie Sinara poczuła się jak w domu. Polubiła podróżowanie, przygodę, niebezpieczeństwa i niewygody, ale jednak tutaj zawsze będzie jej dom. Gdy przejeżdżali przez Esper kuszniczka postanowiła odwiedzić rodziców. Rany, które jej zadali, nie bolały już tak bardzo. Postanowiła więc powiedzieć im co się z nią dzieje, bo kto wie, może się nawet martwili?

Kupiła trochę żywności, chleb, jakieś jajka i warzywa. Z takimi darami poszła odwiedzić dom rodzinny, choć wiedziała, że woleli by jakiś napitek zamiast tego. Tak jak przypuszczała, ojciec spał jak zabity, nie miała zamiaru go budzić. Matka ucieszyła się na jej widok, przytuliła, nawet zakręciła jej się łza w oku. Z wdzięcznością przyjęła jedzenie od córki. Zmartwiła się bardzo, że Sinara wcale nie wraca do domu a jest jedynie przejazdem, ale rozumiała córkę. Widać ta rozłąka czegoś ją nauczyła.

Odwiedziła też oczywiście Gorda i Leję, którzy byli tak bliscy jej sercu. Sinara zmartwiła się bardzo, że stan ich zdrowia był średni. Ciągły kaszel, gorączka, a na dodatek Will gdzieś pojechał i nie wróci prędzej jak za trzy dekadni. Dziewczyna pomogła jak mogła, posprzątała chatę, nakarmiła kury i przyniosła chleb. Obiecała, że zajrzy jak tylko będzie mogła, czyli pewnie wkrótce po tym jak rozmówi się z gildią.

Gdy byli już w Futenbergu Sinara myślała tylko o chorych przyjaciołach, którzy potrzebują jej pomocy. Nie mogła zdecydować czy razem z Evanem wybrać się w kolejną podróż, czy może wrócić do Esper i odszukać ukochanego później. Miała nadzieję, że ten ją zrozumie i będzie czekał na nią gdzieś na szlaku, bo z każdą chwilę jej serce podpowiadało jej, że Esper znowu będzie przez jakiś czas jej domem.
 
__________________
Courage doesn't always roar. Sometimes courage is the quiet voice at the end of the day saying, "I will try again tomorrow.” - Mary Anne Radmacher
Redone jest offline  
Stary 06-09-2016, 21:09   #185
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Podróż dłużyła się i gdyby nie towarzystwo Sinary, Evan pewnie zanudziłby się na śmierć. Nie specjalnie potrafił znaleźć kontakt z Marvem, choć bardzo go szanował, a fakt zamierzał odłączyć się od drużyny też nie poprawiał ich relacji. Z Franką chłopak wcale nie rozmawiał, gdyż była w jego oczach osobą całkowicie nie godną zaufania. Shavri był zajęty zwiadem i dzieciakami, więc nie specjalnie był czas z nim rozmawiać. Evan trochę miał żal do niego za to że łowca poparł Frankę w sprawie dzieciaków, a z drugiej strony czuł podziw dla jego trudnej decyzji w sprawie opieki nad nimi. Ogrill został w Silverymoon całkowicie olewając dalszą najemniczą spółkę, czemu Evan się nawet nie dziwił. Drużyna się rozpadała, a kapitan nie potrafił i nie chciał nic temu zaradzić.

W końcu dotarli do Futenbergu, gdzie początek lata był najprzyjemniejszą porą roku. Załatwienie formalności w gildii trochę trwało, gdyż trzeba było zdać raport i rozliczyć sprawy finansowe w tym złoto dla Rose za śmierć Kaina. Gdy Evan wszystko pozałatwiał to wreszcie mógł wypocząć, wziąć kąpiel i beztrosko zasnąć w ramionach ukochanej. Beztrosko to może za dużo powiedziane, bo widział niepokój w oczach Sinary, a to kładło się cieniem na jego wypoczynek. Dziewczyna zamartwiała się o chorych przyjaciół w Esper i planowała tam wrócić, na co niechętnie ale chyba Evan się zgodzi. Nie miał tu wielkiego wyboru, bo ta sprawa z każdym dniem coraz bardziej gryzła dziewczynę, czyniąc ją nieszczęśliwą. Może to zresztą dobrze, bo krótka rozłąka powinna dobrze wpłynąć na ich związek.

Evan w mieście miał także swoje sprawy do załatwienia. Musiał udać się w odwiedziny do karczmy Sary Winthlow, co nie było wcale takie łatwe ale przecież nie mógł nie odwiedzić prawie rodziny. Musiał także zaplanować kolejne działania. Czy był to dobry moment na wyruszenie na północ? A może lepiej najpierw zorganizować kapłana i uświęcić tunele cieni, by te nigdy więcej nikogo nie dręczyły? Czy lepiej najpierw odnaleźć mędrca, który zna się na niszczeniu nieumarłych? Na te pytania musiał sobie odpowiedzieć, a wiele zależało od tego jakie będą nowe zlecenia i czy uda się zwerbować nowych towarzyszy.

 
Komtur jest offline  
Stary 06-09-2016, 23:13   #186
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Obowiązek dobrych uczynków przede wszystkim! Zło czaiło się a tylko Franka mogła o nim ostrzec. Może sprawy z nekromantą nie szły w pełni po myśli kapłanki, ale przy jej obecności pilnował się a plugawe czary nie miały miejsca. Czyja była to zasługa jak właśnie nie jej? Gdyby jej zabrakło najemniczy towarzysze byliby wystawieni na ich działanie. Stałaby się im krzywda a oni nie byliby nawet tego świadomi. Mimo jej starań najbardziej narażony był Shavri... Nekromanta musiał rzucać uroki, by młody łowca tak go polubił. Jeszcze ten bezwstydny prezent dla Rose! To był skandal. Cała osoba maga była skandaliczna i zła. Kłamca i manipulant.

Przeorzyca surowym wzrokiem przyjęła lathandrytkę. Zanim rozmowa w ogóle się zaczęła stała się monologiem Estel, której udało się wybić dziewczynę z jej uplecionych słów. Dobitnie przypomniała jej o zasadności nałożonej kary, o jej dalszym podtrzymaniu, oraz że nie ma czego szukać w świątyni Triady. Została też przekazana jej informacja, że Marena, starsza siostra Franki, listownie o nią wypytuje na co Estel zasugerowała powrót do Darrow. Gdy niemal zamknięta w sobie i z opuszczoną głową Frania otrzymała prawo głosu mogła podziękować, za wieści od siostry. Zaznaczyła, że chciała tylko poinformować o napotkanym nekromancie. Opisała kontrowersyjną osobistość Orgilla, nawet pomimo tego, że pozostał w Silvermoon. Spotkała go w końcu na terenie Królestwa. Kto wie, czy nie było ich więcej? Franka skrupulatnie opowiedziała o jego szkielecie, zakusach, wspomniała nawet o urokach, które rzucał, o zagrożeniu i potrzebie ochrony przed nim. Estel była natomiast pod wrażaniem oddania sprawie, choć nie wpłynęło to na sytuację dziewczyny.

Audiencja zakończyła się a ostrzeżenie świątyni było kolejnym dobrym uczynkiem. Jeśli dodałoby się do tego wywalczenie dla Rose kochającej rodziny, zgłoszenie orkowej wazy nekromancji Srebrnym Paladynom, napisania listu do Waterdeep w sprawie losów pani Seriny... To Franka wcale nie była beznadziejna. Starała się jak mogła jej to wychodziło.

Cieszyła się na powrót do Futenberg. Mogła spędzić czas z Zoją, odwiedzić rodzinę Blackwoodów, ale najważniejsze... Sprawić, by Rose z Hugo byli zaopiekowani. Franka nie planowała wyjazdów na jakiś czas. Nie chciała, by Rose poczuła się przez nią porzucona. Ciężko było wytłumaczyć, że wędrująca kapłanka w miasteczku bez wstępu do świątyni nie jest czymś, co mogłoby zostać na stałe. Lathandrytka oczywiście mogła zabrać ją ze sobą, acz niewiele by to dało. Dalsze przygody z najemnikami były dość mało prawdopodobne. Magicznym sposobem jej nie lubili. Mimo opieki jaką nad nimi tyle czasu sprawowała... nawet nikt nie powiedział dobrego słowa a tylko same przytyki... Wyszło na to, że najbardziej towarzyska osoba chcąca dla wszystkich jak najlepiej została sama. Musiało jej wystarczać, że nikomu nie stało się nic poważniejszego. Że byli cali i zdrowi. W ciągu dni znajdywała sobie tyle zajęć, by nie zastanawiać się nad tym i nie pogarszać własnego samopoczucia. Modlitwa i szczęście dzieciaków było tym, co trzymało ją w kupie i w samym Futenberg. Bez jednej z tych rzeczy zapewne z wielkim smutkiem powróciłaby do siostry.
 
Proxy jest offline  
Stary 19-09-2016, 20:56   #187
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Shavri długą drogę do domu spędził całkiem pracowicie. Choć nie musiał machać mieczem, to każdego wieczoru machał kijem, ucząc Hugo tych lichych podstaw szermierki, które sam poznał. Starał się też oboje jako tako wyuczyć jazdy w siodle, żeby chodzenie stępa nie było szczytem ich jeździeckich możliwości nie zakończonych bolesnym upadkiem. Za to już przy kolacji opowiadał im o swojej rodzinie. Starał się też przy tej okazji opowiadać im o tym, że jego rodzina zawsze żyłą zgodnie z prawem bogów i ludzi. Robił to zwłaszcza na użytek Hugo, któremu obiecał swoje nazwisko. Shavri skończył też oba sztylety z kości dla kapitana i jego zastępcy, które to ostrza mimo że wyglądały dość osobliwie, były pamiątką po demonie, którego Evan ubił z pomocą Marva w czasie tej wyprawy.
- Jak będziecie w Futenbergu, odwiedźcie mnie proszę, zrobię Wam do nich porządne pochwy – obiecał obu mężczyznom, gry wręczał im ostrza zawinięte w płótno. Podziękował też Marvowi za pieniądze dla Rose.
Shavri zostawił France swój długi miecz. Częściowo na pamiątkę, a częściowo dla świętego spokoju. Choć nie wiedział, czy bardziej się o nią boi, kiedy jest uzbrojona czy kiedy nie jest… Tak czy siak pozostawił te kwestie bogom do rozstrzygnięcia.
Z Sinarą pożegnał się bardzo ciepło i przyjaźnie. Nic dla niej nie miał, więc przed ostatnią kolacją na szlaku poprosił Rose o pomoc. Nazbierał polnych kwiatów, które zręczne palce dziewczyny uplotły w dwa wieńce. Ku jego zdziwieniu dołączył do nich Hugo, który pod koniec tej czynności, cały czerwony na twarzy wręczył swój bukiet Rose. Z zebranych przez nich kwiatów powstały trzy wianki. Jeden Shavri podarował właśnie Sinarze, a drugi chciał dać Lenie, ale ponieważ nie chciał wchodzić w drogę Hundowi w żaden sposób, poprosił o to Hugo. Rose z kwiatów, które dostała od Hugo uplotła dla siebie osobny wianek i paradowała w nim dumna po obozowisku, niczym wcielenie nadciągającego lata, ku uciesze większości mężczyzn, którzy życzliwie za nią wołali. Hugo, który jednak trzymał się blisko dziewczynki, puchł z dumy. Shavri swoją drogą także.
- Posłuchajcie, gdybyście kiedyś potrzebowali konta w Futenbergu zawsze możecie się na mnie powołać i moja rodzina Was przyjmie. Ciepły kont i ciepła strawa, jakieś przeróbki kowalskie - to wszystko z serca wam oferuje - powiedział do towarzyszy na odchodnym i skierował się wraz z dziećmi do domu.

Z nadspodziewanie dużym spokojem i pewnością siebie Shavri podszedł do rozmowy z rodzicami. Zabawne, jeszcze trzy miesiące temu pewnie drżałby ze strachu o ich reakcje. Rzeczy, które zmieniają się, kiedy walczysz z nieumartymi, a do domu przywozisz na lekkim, bojowym rumaku worek ciężki od platyny…
Pierwszy dostrzegł ich Cori, który już od półtora miesiąca nabrał zwyczaju każdą jedną czynność, jaką wykonywał w domu, wykonywać właśnie w takim miejscu, żeby mieć widok na drogę. Rodzice starali się mu to wyperswadować z głowy, węsząc w tym jakieś wariactwo, ale nie było na to rady.
Radość chłopca z odzyskania starszego brata była tak wszechogarniająca, że nie tylko ogarnęła dwójkę nowych przybyszów, których chłopiec od razu zaczął traktować jak swoich jeszcze nim się dowiedział, kim są – w końcu przyjechali z jego bratem – ale także udzieliła się dwójce dzieci, dotąd mocno zdenerwowanych.
Norva, która, ku zdumieniu Shavriego, pojawiła się zaraz po Corim i to biegiem(!), była już bardziej powściągliwa. Najbardziej powściągliwi był jednak ojciec…
- …A przez jakiś czas będę brał tylko okoliczne zlecenia, żeby mieć oko na to, co tu się dzieje – zakończył tropiciel swoją niesamowitą opowieść.
- Coś ty sobie pomyślał? – zapytał ojciec po długiej, bardzo długiej chwili milczenia. Rozmawiali otwarcie w izbie całą rodziną. Hugo i Rose siedzący między Shavrim a Corim trwożnie wpatrywali się w swoje miski z kaszą, które postawiła przed nimi Norva.
- Dokładnie to, co powinienem – odparł spokojnie chłopak.
- Byłaby tam szczęśliwa!
- Czyżby? Jak dla mnie będzie szczęśliwa też tutaj. Przy rodzinie, która ją naprawdę pokocha i przy Hugo.

- Tak, ale… - Olf zaciął się. Było dla niego oszołamiające, że w ogóle prowadzili taką rozmowę. - Nasza rodzina… mamy dość swoich własnych problemów – Senior rodu spróbował z drugiej strony. Dużo gorzej szło mu grzmienie przy tej dwójce przestraszonych ślepków… Gram i Piotr… Nie. Olf odrzucił od siebie te myśl.
Shavri za to wychylił się z ławy, podniósł z podłogi mieszek ze swoimi pieniędzmi i ciężko położył go na stole. Brzdęknęło. Głośno.
- To rozwiązuje problemy.
- Tak. Teraz. Dzięki Sune. A masz pewność, ile razy wrócisz do domu w jednym kawałku? – warknął Olf.
- Tyle razy, ile Sune da – odparł chłopak.
- A jak nie da za wiele?
- Jak nie da, to wyuczysz Hugo na kowala. Tak jak wyuczyłeś mnie, a wcześniej jak ciebie wyuczył dziadek. Rose zna się na handlu. Pomoże mamie. Może mieć wiedzę, której jej brakowało.
Olf usiadł ciężko. Świadom był tego, że tak naprawdę decyzja już została podjęta i to nie przez niego. Może się wściekać do woli, ale to niczego nie zmieni. Dzieci ani nie można odesłać, skąd przyszły, ani wygonić na bruk. Mężczyzna przeklinał w duchu dobre serce syna, dopóki nie zdał sobie sprawy z tego co robi. Trwała wojna. Czasy były złe. Owszem bogowie byli łaskawi i ostatnia stoczona bitwa przyniosła Królestwu zwycięstwo. Ale następna mogła potoczyć się różnie. Spojrzał na brzdące.. Były zdrowe i jeśli wierzyć opowieści przeżyły już dość w życiu, żeby wiedzieć, na czym ta gra polega. Można je wychować, wyuczyć. Hugo spojrzał na niego odważnie, butnie i wytrzymał jego spojrzenie całe cztery sekundy. Rzecz, którą do tej pory potrafił tylko Piotr... Nie. Złe myśli!
- Za to, co jest w tym worku mógłbyś otworzyć kuźnie – powiedział po chwili. – Zamówień na broń i pancerze jest teraz w srocz.
- Mógłbym, ale chce, żeby matka mnożyła te pieniądze. Dziadek zawsze powtarzał, że wojna poza śmiercią przynosi też zyski… A chyba limit śmierci już wyczerpała w naszej rodzinie. Więc… - zawiesił głos. - Cori musi się uczyć. Każda dodatkowa para rąk może być potrzebna. Jeszcze nie wiem, ile nas to będzie kosztowało, wkrótce do miasta przybędzie mag, który mi to powie. – Tu Shavri zwrócił się do brata. – Nie uwierzysz, kto do nas przyjedzie, naprawdę. Mnie samemu było trudno…
- Ignis… - przerwał mu ojciec. – Powiesz coś w końcu?
Ignis Traffo nie mogła oderwać wzroku od Rose. Jej serce matki… Naraz poczuła się tak, jakby jej modlitwy zostały wysłuchane. Nie starali się o kolejne dzieci po tym, jak wojna zabrała im obu najstarszych synów, a potem… cóż… było już za późno. Na słowa męża, spojrzała na Shavriego i powiedziała po prostu.
- Norva się zaręczyła.
- Co proszę?
– Shavri wybuchnął radosnym śmiechem i zerwał się ściskać siostrę. Ta zaczęła syczeć.
- Zbliż się tylko, a połamię ci nogi – obiecała, choć nic takiego nie zrobiła, kiedy brat zamknął ją w niedźwiedzim uścisku.
- Z kim?
- Z Jontkiem. Synem garbarza.
- Proszę, proszę. A ja się zastanawiałem, co on tak często zachodzi w te strony.

- Dobra, dobra. – przedrzeźniła go. - Nie zmyślaj, tłumoku. Wiem, że niczego takiego nie zauważyłeś – wyburczała, kiedy już ją wypuścił. – No, dzieciaki! – zawołała, klaskając w dłonie. – Co to za niejedzenie? Wsuwajcie! A potem pokażę wam, gdzie będziecie dziś spali. Jutro zorganizujemy wam cos wygodniejszego niż strych, ale na razie będzie wam musiał wystarczyć
- A ja muszę iść wydoić Miłą Łatkę
– przypomniała sobie Ignis, wstając pośpiesznie. Ale najwidoczniej nie śpieszyło się jej na tyle, żeby nie mogła się zatrzymać przy dzieciach i pocałować cała trójkę (Cori wciąż siedział na ławie) w łepki.
- Pomogę ci – natychmiast zaoferował się jej młodszy, odkładając łyżkę.
- Doskonale – przyzwoliła łaskawie pani matka, a potem spojrzała jakby z zaskoczeniem na swojego męża. – Drewno na jutro – pokazała mu palcem palenisko i wyszła bajecznie szczęśliwa.
Jakiś czas Shavri z ojcem rozmawiali o rzeczach bieżących, podczas gdy Hugo z Rose dojadali kasze. Potem, gdy wyszli wraz z Norvą, mężczyźni zostali sami w izbie.
- Synu, zginiemy przez ciebie z głodu.
- Być może. Ale wpierw trzeba jeszcze wyprawić młodej wesele
– powiedział Shavri, po czym po prostu zaczął się rozpakowywać.
- Nie kpij, głupcze… - zaczął Olf.
- Nie kpie. Mam tylko dość życia w grobie! – warknął Shavri, prostując się gwałtownie. – Przyjrzałeś się matce? Kiedy ostatni raz widziałeś ją taką szczęśliwą? Przypomnij sobie, jak potrafisz, bo ja nie jestem w stanie. To moje jarzmo, nie twoje. I tak, to prawda. Za którymś razem coś mnie może po prostu zeżreć i wtedy faktycznie zostaniecie z tym sami. Ale bogowie, może się nam poszczęści na tyle, że dzięki Tobie Hugo będzie już wtedy potrafił majtać młotem, a dzięki matce i Norvie Rose będzie już potrafiła sprzedać krowi placek! Dziadek tracił majątek po to, żeby ratować ludzie życie. Żadna cena nie była dla niego straszna, a widział więcej wojny od ciebie! – A potem dodał coś, co nie przyszło mu do głowy, że przejdzie przez jego własne usta. Zwłaszcza prosto w twarz ojcu. – To jest wszystko, co mam do powiedzenia w tej sprawie.
Olf najeżał się. Najpierw zrobił się blady, potem czerwony. Długo milczał. Potem pokiwał z niechęcią głową.
- Obyś się nie mylił, najemniku – odparł sucho i poszedł narąbać tego nieszczęsnego drewna. Ignis wiedziała, co robi. Czynność ta dobrze mu zrobiła na nerwy.

Potem nadeszły ciepłe dni pełne wzajemnego docierania się, dużych awantur, wybuchów śmiechu i chwil bezcennych. Ignis jakby odmłodniała, gdy z jednej strony rozmawiała z córką na temat weselicha, a z drugiej na nowo musiała opowiadać dzieciom bajki na dobranoc. Olf pomrukiwał i ustawiał dzieci po kontach, ale nie za bardzo miał sie czego czepiać, bo nawet rozrabiaka Hugo, ostrzeżony opowieściami Shavriego, a potem widząc na włąsne oczy, że ów nie kłamał, starał się nie dawać mężczyźnie powodów do gniewu. Rose zaś była tak czarująca i pomocna, że jakiekolwiek jej karcenie w ogóle nie wchodziło w gre. Norva, choć trudno było się jej przyzwyczaić do myśli o tym, że te dzieci już tu zostaną, szybko je zaakceptowała. W zasadzie najtrudniej miał spolegliwy Cori, który nieco bał się Hugo i Shavri wiedział, że któregoś dnia jego młodszy brat zdobędzie w końcu ostrogi i pobije się z jakimś innym chłopakiem. Być może nawet z powodu Rose? Kto ich tam wie?
Dni mijały na pracy. Shavri jeśli nie był na zleceniu, to pomagał w domu. Starał się być pośród bliskich jak najczęściej i jak najszybciej wracać do domu z każdej misji. Niestety nie dawało się tego mimo wszystko łatwo pogodzić z pracą. Nawet kiedy zupełnym przypadkiem któregoś dnia stuknął o siebie obcasami swoich zdobycznych, skórzanych butów, które okazały się być nie tylko ładne...
Lato zaczęło się, a życie było piękne!
 
Drahini jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172