Kobieta odwróciła szybko głowę w stronę Forgione, ogień w jej oczach płonął jeszcze sekundę, gdy taksowała trójkę bohaterów. W następnej chwili jednak uśmiechnęła się szeroko, oczy jej nabrały wyrazu wręcz matczynej czułości i niczym chętna kochanka, zagruchała z głębi nieco już obwisłego podgardla:
- A oczywiście, kochanieńki. Jeśli tylko macie czym zapłacić, zapraszam.
Co rzekłszy, pogroziła jeszcze pięścią nieszczęśnikowi, zbierającemu się niemrawo z ulicy i zniknęła w drzwiach budynku.
Człowiek lamentował nadal, a spomiędzy palców prawej dłoni, którą obejmował prawą część twarzy, sączyły się powoli krople krwi. Nie wyglądał na nikogo znaczącego - ot, biedak jakich wielu w całym Steadfast, który klepnął niewłaściwy pośladek w niewłaściwym miejscu i niewłaściwym czasie.
Pora była wczesna (jak na wieczór), po ulicy nadal poruszało się wielu ludzi, pędząc w swoich sprawach. Choć przyznać trzeba było, że jak na tę godzinę, podobny pośpiech nasi bohaterowie widzieli co najwyżej w wielkich miastach nad morzem, choćby w słynnym Qi. Tutaj zaś wydawał się on nieco dziwny, biorąc pod uwagę dość leniwo-melancholijny charakter Ishlav...
I jakby tego było mało, z wnętrza karczmy zapachniało świeżo pieczonym chlebem i mocnymi przyprawami, z jakich słynęła ancuańkach kuchnia. Cóż było robić? Czy zwyciężył głód i potrzeba snu czy może jednak wrodzona ciekawość naszych bohaterów?