Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-09-2016, 22:28   #107
Aisu
 
Aisu's Avatar
 
Reputacja: 1 Aisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skał
*** Zosia i Cyganie. ***

Jej stwórca zawsze jej powtarzał, że drapieżca musi znać teren, na którym poluje. I mimo że Zosia nie lubiła korzystać z lekcji, które jej wpoił, ta była jedną z tych którą wzięła sobie do serca. Nie ma nic gorszego niż zgubienie drogi lub wylądowanie w ślepy zaułku gdy próbowało się uniknąć nieprzyjaciół.

Przez większość drogi nie zwracała uwagi na mijających ją ludzi – pijanych w sztok mieszczan, okazjonalnego gwardzistę, mężczyzn i kobiety parających się mniej poważanymi profesjami.

Kiedy zobaczyła cygankę z kotem, spowolniła trochę, i uśmiechnęła się w jej kierunku. Odświeżające było zobaczyć kogoś, kto nie używał osłony nocy do ukrywania swoich niecnych praktyk, i znajdował czas by pobawić się z okolicznymi pieszczochami.
I wypić ich krew.
Stanęła jak wryta, i wymieniła się spojrzeniami z wampirzycą.
Tamta prysnęła pierwsza.
– Poczekaj! – krzyknęła, rzucając się w pogoń. – Chce tylko porozmawiać! Po chwili naszło ją, że Romka mogła wcale nie mówić po Polsku – był to jednak język bardziej szlachciców niż zwykłych ludzi, przynajmniej na wschodzie. – Jestem przyjaciółką! – dodała po rusku.
Minęła porzuconego i oszołomionego kocura próbując dogonić cygankę, która albo nie znała jej mowy, albo… co było zresztą bardziej możliwe, rozmawiać nie chciała. Pędziła bowiem ile sił w nogach i najwyraźniej znała tutejsze zaułki lepiej niż Zofia, bo dystans rósł między nimi.
To było dokładnie to czego chciała uniknąć w przyszłości.
Nie podnosiła bardziej głosu – ostatnie czego chciała to ściągnąć na nich uwagę ludzi. Póki co ulice były puste, i…
Rozglądając się szybko, rozważyła za i przeciw swojej decyzji – i przyśpieszyła.
Otaczający ich świat zwolnił, a ona sama zdwoiła siły. Nie znosiła używać swoich talentów, w taki sposób, jeszcze publicznie, ale naprawdę chciała porozmawiać z dziewczyną. Nie musiała jej łapać – chciała ją tylko nadgonić, by do uciekającej dotarły jej słowa. I tak długo jak trzymała się tuż za nią, znajomość ulic nie robiła różnicy.
– Proszę! – zawołała raz jeszcze, kiedy świat powrócił do normalnej prędkości, a ona sama była już dużo bliżej Romki. – Jestem przyjaciółką! Z Camarilli! – palnęła, szukając desperacko czegokolwiek, co sprawi że dziewczyna się zatrzyma.
Odpowiedzi nie usłyszała, cyganka skręciła w boczną uliczkę z desperacją w oczach. Zofia pognała za nią i… natrafiła wprost na mur. Zatrzymała się odruchowo przed ścianą nie widząc nigdzie dziewczyny.
– Eh?
Zofia rozejrzała się na boki, w dół, w górę – dziewczyny nigdzie nie było. Co więcej, nie słyszała nigdzie nerwowych kroków dziewczyny. Nie zdążyłaby przeskoczyć przed mur, nie było żadnej kratki na ziemi. Zupełnie jakby rozpłynęła się w powietrzu.
Jednak… Ta ściana… Jakoś nie wydawała się specjalnie pasować do tego miejsca.
Ostrożnie położyła palce na powierzchni muru.
I przeniknęła palcami przez nią, przechodząc na drugą stronę muru. A więc… iluzja! Zofia mogła być z siebie dumna. Nie zmieniało to faktu, że po drugiej stronie nie było już widać cyganki. Czyżby uciekła?
Zofia zamrugała oczami, nie rozumiejąc. Specjalnie nadstawiła uszy gdy tylko się zatrzymała, próbując usłyszeć gdzie pobiegła dziewczyna – bez skutku. Nie mogła więc uciec – a jednak nigdzie jej nie widziała. Kolejna iluzja? Zgadywała, że była to jedna z wampirzych dyscyplin, chociaż nie wiedziała która.
Opuściła ramiona, pokonana.
– Eeee, cóż… – szturchnęła ziemię końcówką trzewika, rozglądając się po alejce. - Nie wiem czy Pani wciąż tu jest, ale… Um, jeżeli tak, to… Przepraszam że Panią tak goniłam. – spłonęła czerwienią. Jak teraz o tym myślała, to zachowała się strasznie głupio – strasząc Bogu ducha winną dziewczynę bez powodu. – Po prostu… Zobaczyłam Panią, i… No, chciałam porozmawiać, bo Pani jest… Taka jak ja. Nie chciałam Pani zrobić krzywdy, ani Pani przestraszyć. Przepraszam. – dodała raz jeszcze, całkiem zresztą szczerze.
Odpowiedzią jednakże była tylko cisza.Rozglądając się Zelotka dostrzegła, że jedno z małych okienek przy dużym budynku ,zapewne miejscowej karczmy jest… puste. Ktoś kiedyś uszkodził ołowianą ramę i wybił szybki. Małe wąskie przejście służące pewnie do potajemnego wnoszenia, albo wynoszenia czegoś z karczmy.
Wampirzyce naszły wątpliwości – dość już kłopotała tą biedną dziewczynę. Czy naprawdę powinna jej szukać?
Póki co, nic nie szkodziło zajrzeć, przykucnęła więc przy okienku, i spojrzała do środka.
[i ] – Przepraszam? [/i] – dodała cicho.
Nie dostrzegła jej… w środku było ciemno i cicho. Mnóstwo kryjówek dla Spokrewnionej, niemniej drzwiczki od tej piwniczki były otwarte… niedawno otwarte?
… To czy chciała się włamać do karczmy żeby przeprosić kogoś za to, że go niepotrzebnie goniła?
… Chyba nie.
Wstała z klęczek, i po chwili wahania wyszła z alejki, zerkając na drzwi frontowe. Jeżeli lokal nadal stał otwarty, to nic nie szkodziło zapytać karczmarza czy jej nie wiedział.
Lokal był otwarty.. był też pełen pijanych… mieszczan. Jeno tych co zwykle stoją w bocznych uliczkach, tych które dobrze wychowane pannice unikają. Pijanych i lubieżnych mieszczan, obłapiające nieliczne tu niewiasty o niezbyt urodziwych obliczach. Za to niezbyt wybrednych. Śmierdziało od tej karczmy mocno… i moczem i piwem i wymiocinami.
Zofia spojrzała z przerażeniem na wnętrze tawerny. TU schowała się cyganka?! To okropne! Nie mogła jej tu zostawić!
Wycofała się z powrotem do alejki, z zamiarem wejścia przez okienko i uratowania dziewczyny. Zanim jednak tego dokonała, zatrzymała się raptownie.

Czy naprawdę chciała dalej podążać za dziewczyną, widząc w jakie kłopoty ją wpakowała?

I czy fakt że wszyscy zawsze chcieli ją ratować, zamiast pozwolić jej się wykazać, nie irytował jej niepomiernie?

… To drugie niekoniecznie miało znaczenia w tym dylemacie.
Nie mogła jednak zaprzeczyć, że aktualna fatalna sytuacja wynikała z jej własnej lekkomyślności, i jeżeli dalej miała postępować w ten sposób, to mogła tylko pogorszyć sprawę. Wycofanie się i danie cygance okazji do ucieczki było chyba najlepszym rozwiązaniem, nawet jeżeli oznaczało to że sama wyjdzie na jakąś kryminalistkę która próbowała napastować niczemu winną wampirzyce w środku nocy.
Ale taka była słuszna decyzja. Nachyliła się więc do okna i szeptem zawołała – Przepraszam, powodzenia! – po czym pośpiesznie się oddaliła.

*** Zofia, Salome, i kwestia Ravnos ***

Przed świętem Zosia zapytała Salome o miejsce pobytu pobliskich Ravnos – na co wielce zaskoczona Torreadorka odpadła, że w pobliżu żadnych nie ma. Przynajmniej jej nic na ten temat nie było wiadomo…
– N-n-naprawdę? Ahaha, no t-tak… A t-tak ciekawa b-byłam, czy nie ma j-jakiś… - wydukała z nerwowym śmiechem wampirzyca, strzelając oczami na boki. Już biedną cygankę w dość kłopotów wpakowała, teraz jeszcze omal by ją nie wydała Torreadorom na pożarcie.
– Ahaha, j-jak późno się z-zrobiło… T-to ja już lece… – pomachała Salome ze zbytnim entuzjazmem, unikając jej przebijającego na wylot podejrzliwego spojrzenia.

*** Zofia, Halszka i Msza ***

Zofia nie podzielała lekkodusznego podejścia Honoraty co do nocowania w domu grzechu. Gdyby tylko mogła, unikałaby tego miejsca jak ognia – dlatego też podwójnie starała się by nikt jej nie zobaczył jak z niego wychodzi. Owita w płaszcz z głębokim kapturem, burdel opuściła tylnym wyjściem, a potem przez jakiś czas kluczyła po ciemnych alejkach, dopóki nie miała pewności że nikt jej nie śledził.
– Eeeeh. – westchnęła smętnie, podając zabłocony płaszcz czekającemu na nią wraz z Halszką Felińskiemu. Mężczyzna zwinął go staranie, a potem ruszył za obiema paniami do kościoła.
- … Nie spodzie… Nie byłam pewna, czy będzie mi chciała Pani towarzyszyć. – Zofia zwróciła się do Halszki, zerkając na nią kątem oka.
Markietanka narzutkę miała zawiązaną pod samą szyją, tak że obfitych piersi ściśniętych serdakiem widać nie było. Jasne warkocze schowała pod białą chustką.Była ubrana bardziej konserwatywnie od Zofii, która miała na sobie jedną z sukni podarowanych jej przez Honoratę.
- Jaka tam ja pani - zamrugała zaskoczona i cokolwiek rozbawiona. - I nad czym tu dziwować się, panienko Zofio? Póki jak psa nie gonią, to trza skorzystać.
Zofia zamrugała, nie bardzo rozumiejąc . Czy Halszka traktowała niedzielne nabożeństwo jak przyjemną wycieczkę?
– Eeee, no tak… – odparła, nie bardzo wiedząc co innego dodać. - … Myślałaś już, jak planujesz ułożyć sobie życie w Smoleńsku? *
Dziewka pokiwała energicznie głową.
- Toć zawsze myśleć trzeba przede tym, jak się robi, panienko, nigdy potem.
A potem nachyliła się ku Zosinemu uchu i szeptem wyznała, że jak Marta swoje już tu zrobi, to ona, Halszka, odklei się od tej bandy zbójeckiej i za mąż pójdzie. Może za szlachetkę jakiego, może za mieszczanina, a może do tego czasu pana Boruckiego na ołtarz nakieruje, bo ona bardzo go lubi. Borutka, nie ołtarz. Bo aby ołtarz w miłowaniu mieć, to zakonnicą być trzeba, a do tego Halszce daleko, oj daleko. I o tym właśnie Zofia chciała porozmawiać.
- … Jestem przekonana że tak piękna kobieta jak Pani przyciągnie wzrok niejednego mężczyzny… – o czym markietanka dobrze wiedziała, i z czego często korzystała. – I z pewnością byłby on szczęśliwy, biorąc sobie za żonę osobę równie atrakcyjną, co p-pobożną. – chciała uciec wzrokiem, ale zamiast tego odwróciła głowę w stronę kobiety, jakby licząc na to że doda to wagi jej słowom - … Wilhelm będzie potrzebował kogoś kto zajmie się n-jego domostwem. – głos jej lekko zadrżał. - … J-jeżeli zaczniesz się należycie prowadzić, z pewnością cię przyjmie...
Halszka dygnęła wdzięcznie w podziękowaniu za komplement, pokraśniały jej policzki jak jesienne jabłka i zrobiła się jeszcze ładniejsza.
- Dziękuję z serca całego, niechaj panience Jezu Kryste wynagrodzi serce złote. - chwyciła Zosiną rękę i pocałowała wierzch dłoni tuż nad kostkami palców, uniosła na wampirzycę oczy błękitne jak chabry. Prócz szczerości na ich dnie była jakaś obawa i troska. - Gdy Marta… gdy czas będzie odpowiedni przyjdę a przypomnę się. Toć w taborach wszystkiego żem nauczyła się, co i żona, i klucznica dobra wiedzieć winna. I mowę Niemczyków znam.. Lecz domostwo owe jaśniepana z Tyrolu na razie... daleko - machnęła rączką zgrabnie toczoną, jakby zmartwienia przepędzić chciała, i uśmiechem filuternym pokryła poważny ton. - A panna Zofija kim w domu owym będzie, jeśli wiedzieć można?
Wampirzyca pokraśniała bardziej od Halszki i nerwowo wyrwała dłoń.
– J-j-jestem siostrzenicą H-honoraty. zadeklarowała butnie. – N-nie wiem o Pani insynuuje.
Markietanka zamrugała a potem dygnęła, chyba na przeprosiny. Kącik ust drgał jej nieznacznie. Ta rozmowa byłaby dużo łatwiejsza gdyby Halszka nie była tak obrzydliwie wesoła. Jakby okazała skruchę za swój grzeszny tryb życia, to by jej mogła wybaczyć. Jakby zareagowała agresją i powiedziała że to nie Zosi sprawa, to by mogła jej współczuć. A tak… Pozostawała niewzruszenie promienna, jakby była święcie przekonana, że nie robi nic złego – mimo że jako „katoliczka” doskonale powinna zdawać sobie sprawę ze swoich grzechów.
Z jakiegoś powodu złościło ją to podwójnie.
– Będę dzisiaj szła do spowiedzi. Tobie sugeruję to samo. – burknęła gniewnie. – I radzę się oduczyć części z tego, czego nauczyła się Pani na taborze. *
- Przecie to same potrzebne rzeczy, każda niewiasta potrafić winna - Halszka spojrzała na wampirzycę ze zdumieniem. - Panienka nie uczyła się gotować, przyodziewy czyścić i szyć, rannych doglądać i o dziatwę dbać?
– Wiesz o co mi chodzi. – odparła drżącym głosem dziewczyna. Cała czerwona była na twarzy, chociaż na tym etapie trudno było powiedzieć, czy z gniewu, czy z zażenowania.
Markietanka dłonie splotła na podołku i odwróciła, by rzęsami gęstymi jak perskie kobierce zatrzepotać do Zosinego warchoła.
- Złoty panie Feliński! Pójdzie pan przodem panience Zofiji miejsce godne przy ołtarzu naleźć? - zaszczebiotała słodko, a gdy tylko się oddalił, przystanęła i nachyliła się do wampirzycy.
- Te rzeczy - powtórzyła spokojnie - są tym, czego każden jeden mąż od swej niewiasty wymaga. Bo przecie nie pobożności i cnotliwości w łożnicy oczekuje. Nie znajdzie u żony, to u murew szukać będzie. Dziś za te rzeczy złoto i to, co Marta chce wiedzieć biorę. A jutro za uśmiech mężowski robić będę. Od tego niewiasty te rzeczy mają i tamte rzeczy nimi robią. Ale po wierzchu to każdy jeden świętszego od janiołów udaje. I dlatego też właśnie spowiadać się nie pójdę. Bo nie chcę, by mnie w mieście nowym, gdzie nikt nie zna mnie, ksiądz z kościoła wyrzucił i od murew powyzywał. Ani mnie to potrzebne, ani Marcie na rękę, a panience jeno przykrości przysporzy.
– Nie mam zamiaru tego słuchać! – Zofia syknęła wściekle, błyskając kłami. – Nie będzie mnie kurwa o życiu małżeńskim pouczała! Ja ci daje szansę na cnotliwy żywot, a ty mi w twarz plujesz, i mówisz, że wolisz nogi za monety rozkładać! Chcesz dusze Szatanowi sprzedać? W porządku! Ale ani mi się waż pokazywać na oczy!
Wampirzyca cała trzęsła się ze złości – oczy zaszły jej czerwienią, a zaciśnięte w pięść dłonie drżały niekontrolowanie. Wyglądała jakby zaraz miała się rzucić na dziewczynę.
Markietanka przeżyła dotąd także dzięki przytomności umysłu i instynktowi. Nie czekała na rozwój sytuacji. Uskoczyła wpierw w tył, gdy wampirzyca zaczęła syczeć, a potem w zaułek, gdy zaczęło nią telepać w gniewie. Zofia skutecznie odstraszyła ją tej nocy od domu bożego.
Nie żeby ladacznica miała z niego jakiś pożytek.
Zosia trzęsła się jeszcze przez chwilę, po czym głośno wciągając i wydychając powietrze, zaczęła się powoli uspokajać. Gdy już opanowała się dość by kontynuować podróż, rzuciła w stronę alejki którą uciekła Halszka pełne poczucia winy spojrzenie – które szybko ustąpiło gniewnej determinacji. Zaraz obróciła się na pięcie, i ruszyła szybkim krokiem w stronę kościoła.


*** Zosia i Spowiedź. ***


Spowiedź nie przychodziła jej łatwo. Głównie dlatego że zawsze podchodziła do niej wiedząc że jednego grzechu wyjawić nie może, a nawet gdyby mogła, to ksiądz i tak nie mógłby udzielić jej rozgrzeszenia.
Grzech Kaina przebaczyć mógł tylko Bóg.
A jednak za każdym razem wracała – ponieważ nawet jeżeli księża nie mogli w pełni ściągnąć ciężaru jaki nosiła na swych barkach i w swoim sercu, to ich słowa nadal przynosiły jej pocieszenie.
Dlatego po mszy przeszła do ambony, i klękając pokornie, przystąpiła do sakramentu.

- Ostatni raz przystąpiłam do spowiedzi dwa tygodnie temu. Pokutę zadaną odprawiłam. Obraziłam Pana Boga następującymi grzechami:
Używałam imienia Pana Boga Nadaremno, żywię do bliźnich niechęć, zazdrościłam innej, przeklinałam kogoś w myślach (Przepraszam, Sarnai), dla własnego spokoju patrzyłam na zło przez palce, (I będę musiała to robić dalej), pozwalałam sobie na myśli nieskromne, przyzwalałam na sytuacje wzbudzające pożądanie (… Naprawdę nie wypada mi sypiać w jednym pokoju z Wilhelmem), przyzwalam na grzech w swoim otoczeniu, (… I to tez będę musiała robić dalej), popadałam w gniew…
Więcej grzechów nie pamiętam, za wszystkie grzechy serdecznie żałuję, postanawiam poprawę i proszę cię ojcze o naukę, pokutę i rozgrzeszenie

-Twoje grzechy są wielkie i obciążają twe sumienie, aleć są jedynie ziarnkiem piasku w oczach Pana, wobec niego i jego miłosierdzia. Nie czyń źle więcej, unikaj okazji pokus i módl się często… a za pokutę… daj trzy razy jałmużnę ubogim jako pokutę za grzechy ciała i odmów trzy razy po trzy pacierze za Ojca Świętego, zmarłych i bliskich jako pokutę za grzechy duszy.- zadecydował ksiądz starając się ukryć ziewanie i zmęczenie.
Zofia podziękowała serdecznie i czym prędzej zwolniła konfesjonał, pozwalając innym dostąpić sakramentu.

***

Poczekała aż księża dokończą uroczystości, po czym zaczepiła jednego z wikariuszy.
– Mmmm, Ojcze? Przepraszam Ojca najmocniej. – uśmiechnęła się nerwowo. – Ale chciałabym się poradzić w pewnej sprawie...
- O co chodzi dziecko?- zapytał ksiądz z wyrozumiałym uśmiechem.
– Widzi ksiądz… Um, nazywam się Zosia J-jasnorzewska… Zamieszkałam niedawno u swojej stryjenki, Pani Honoraty, i, um… – a teraz ta ciężka część. – B-bardzo c-chciałabym uczęszczać na msze, ale… Z posiadłości Honoraty do Smoleńska droga jest dość daleka, a ja, um… Mam pewne problemy ze zdrowiem…. – bycie dyskusyjnie martwym mogła chyba zaliczyć do „problemów zdrowotnych” - … I taka podróż bardzo mnie wyczerpuje… I… Zastanawiałam się, czy byłoby grzechem, gdybym dzień święty święciła u naszych braci z cerkwi?
- Trzeba by posłać list do biskupa w tej sprawie. Nie mnie rozstrzygać takie dylematy.- zaskoczony jej słowami ksiądz wykonał dyplomatyczny unik zrzucając decyzję na osobę wyżej w hierarchii sytuowaną.
– To, um… Czy mógłby ksiądz? – poprosiła błagalnym tonem. – Nie chciałabym unikać nabożeństw… A obawiam się że nie zawsze będę mogła wyprawiać się do Smoleńska…
-Jeśli pani Jasnorzewska wspomoże przy tych podróżach.- odparł zamyślony sługa boży, rachując ile ta pomoc miałaby wynieść.
- … Nie mogą mówić za nią… Mój przyjazd już ją dużo kosztował… Nie chciałabym jej dokładać wydatków… – pomrukiwała pod nosem, szczerze zresztą zmartwiona. Jednak jeżeli była to kwestia do omówienia z biskupem, to może mogła poprosić matkę Agnieszkę o pomoc.
– Bardzo Księdzu dziękuje za pomoc… Póki co, postaram się przyjeżdżać co tydzień.
 
__________________
"I may not have gone where I intended to go, but I think I have ended up where I needed to be."

Ostatnio edytowane przez Aisu : 03-09-2016 o 17:48.
Aisu jest offline