- Dezerterzy! Zdrajcy! Sprośne świnie! – ryknął, nie wiedząc do końca dlaczego użył trzeciego sformułowania.
Niemniej nie podobał mu się nagły odwrót Kirstin i jej kółeczka wzajemnej adoracji. Obiecali, że będą z nimi, aż nie zbadają piętra. A teraz, ledwie przekroczyli schody, zaczęli uciekać jak spłoszone kurczaki. Wstyd, po prostu wstyd.
- Jak to tak? – zapytał ich. – Jak to tak, żeby w sposób tak ordynarny łamać nasze wcześniejsze ustalenia? Mieliście być z nami do czasu, gdy zbadamy piętro; zamiast tego zwiewacie, gdzie pieprz rośnie. A zakładam, że to daleko. Żądam, byście dotrzymali swoich ślubów, psubraty!
Zachichotał po ostatnim słowie. Istotnie dużo w nim dziś było z rycerza – obrona Edyty, nawołanie do zachowania ślubów. Ciekawe. Niemniej, wracając do rzeczywistości, Awerroes postanowił nie opuszczać tego miejsca z powodu byle omamów słuchowych. Nie był jakimś prostaczkiem, którego można nastraszyć gusłami. Najwyraźniej w przeciwieństwie do gros innych porywaczy.
- Niech idą, jeśli chcą. Svein, przyjacielu, masz mój miecz! – Po czym wyciągnął tryumfalnie ostrze i uniósł je nad głowę, by dodać otuchy tchórzom i wiarołomcom. |