- Stul pizdę, Awerroes! - zawarczał schodzący szybko po schodach Edgar, jednocześnie asekurując się poręczą. - Nie piszę się na szabrowanie domów, w których po kątach zalega spaczeń, ludzie doznają jakiś pierdolonych zwidów, a zza pleców słyszę głosy osób stojących tuż przy mnie. Wystarczy mi tego.
Zeskoczył po trzy schody i wylądował na podłodze korytarza. Był czerwony na twarzy, nie ze zmęczenia, a z irytacji słowami Awerroesa. Ten magik naprawdę był gotów postradać życie dla garści monet. Miał w sobie szacunek do życia. Do swojego życia, rzecz jasna. Był to szacunek wrodzony, dodatkowo ukształtowany i gloryfikowany przez samego Groscha, dzień w dzień. I żaden wariat nie będzie go z powodu jego poglądów i przekonań obrażał.
- Obrażasz mnie, czubku? - Popatrzył Awerroesowi prosto w oczy. - Zrób to jeszcze raz, jeśli chcesz, zrób to, a z czystym sumieniem wsadzę ci w te zarobaczone usta bełt z kuszy. Znieważ, znieważ mnie raz jeszcze, albo wypierdalaj z mojej drogi.