| Weisslagerberg, posiadłość DeFagaba
teraźniejszość
Dom z zewnątrz wyglądał jak typowy wiejski dom, kilka budynków gospodarczych, zagroda dla zwierząt kopytnych, studnia na podwórzu. Posesja otoczona jest polami uprawnymi z trzech stron. Od rzeki po prostu trawa - pastwisko.
Obejście na garnku zamiatał starszy mężczyzna około pięćdziesięciu lat, lekko łysawy na czubku głowy z dużymi zapuszczonymi siwymi bokobrodami, krzaczastymi brwiami i wąsami, ale brody nie nosił. - Ło! Powitać Wilkobóców! - rzekł gromko wspierając się na miotle. - Czego potrzebujeta, że w me skromne progi przychodzita chłopy?
- Kiedy ostatnio herr Volter był tu i przebywał gdzie? Jeśli był, jasna rzecz - zapytał Arno. - Hymmm…. Jakoś w zeszłym miechu zda się. Furę siana zamówił i łodebrał. - Skrzywił się na pomarszczonej twarzy. - Cusik musi capi tu, nie? - Ciągnął nosem. - Niektóre sprawy wymagają poświęcenia - mruknął Kaspar. - Długa smrodu opowieść - machnął ręką Hammerfist, po czym ponownie powrócił do bardziej pilnego wątku. - Na co siana fura była mu wie pan może? I jakby pan mógł, herr DeFabag, wskazać miejsce nam to.
- Sam odebrał? Osobiście? - wtrącił Detlef. - Sam, sam. Do jego stajni, dla kuni na ściółek, a bo na co innego?
- A po farmie możemy rozejrzeć się pana? Herr Volter ukryć mógł coś tu - ponownie zabrał głos krasnolud. - Herr Volter? U mnie? - zdziwił się. - Pewno, szukajta…
- Wybaczyć proszę pytanie dziwne, ale… w coś gra pan? Kości, karty, innego cokolwiek? - tym razem Arno nawiązał do treści karteczki. - Czasem starej na nerwach! - zarechotał, ale zaraz przestał i zrobił poważną minę. - A prawda li to, że całe Weissdrachen pod klątwą jest i na stracenie?
- Ano zapewne nie całe, ale na zatracenie sporo luda iść może - odpowiedział Kaspar.
Farmer ciężko oklapł z wrażenia na schodach werandy i zapatrzył się w miasteczko z zatroskaną twarzą. - Pan nie był na tej uczcie? - upewnił się Kaspar. - Pewno, żem był z całą rodziną - odrzekł zdziwiony o posądzenie inne. - I nic pana nie boli? Dobrze się pan czuje? - Kaspar był jeszcze bardziej zdziwiony, niż farmer. - Wszyscy jedliście i piliście? Nic wam nie dolega? - Mnie nie. Jeno kaca mam jakoby pierwszy to raz był jakem się popił jeszcze za smarka. Nawet rzygałem! - prychnął. - Jadł pan coś, po powrocie do domu? Albo pił? A inni? - Kaspar kontynuował wypytywanie. - Wybacz, że przerywam - wtrącił się Aldric, powstrzymując Josta gestem - ale może chodziło o to, żeby coś zagrać na fortepianie? W końcu tam kartkę znaleźliśmy. Panie DeFabag, mówiłeś pan, że na niczym nie grasz, ale może kto z rodziny, dzielący z panem nazwisko, grywał na jakim instrumencie, albo piosenki wymyślał? “Graj defabaga”, tak brzmiała dla nas wskazówka. Może ojciec pański wymyślił jaką melodię prostą, albo wuj? - Emmm… nie wiem nic o tem. - wzruszył ramionami. - Stara mnie gada, żem taki śpiewak jak z niej tancerka… Kobita tańcować nie umi… - dodał z przekąsem. - Wiecie zastanawia mnie co? - zapytał krasnolud swoich towarzyszy. - Volter człowiekiem dokładnym był dość. Na wiadomości zostawionej wszystkie litery małymi są. I błąd nawet zdarzył się. To herr DeFabag jest, a tam napisane “defagaba”. Fred, o muzyce książkę widziałeś jaką? Albo herr Volter mówił w temacie tym co? - tym razem zwrócił się do ich niezbyt inteligentnego towarzysza.
Fred przecząco pokręcił głową. - Raz jeszcze spytam... Czy po powrocie jedliście coś? Piliście? - Kaspar po raz kolejny usiłował rozwiązać zagadkę dobrego samopoczucia farmera. - Coś ty… kichy pełne po biesiadzie, że i dzisiaj nie wiem czy co przełknę. Jakosik mnie trzewia skręca… Weisslagerberg
teraźniejszość
Po rozwiązaniu zagadki pianina, w drodze do karczmy Aldric po raz kolejny zauważył, że ktoś ich śledzi. Ta sama osoba, mężczyzna, raczej nikt, kogo tu wcześniej widział, a już na pewno nie znał z nazwiska. Zbliżali się do wschodniej kładki, budynki po lewej stronie dawały dobre miejsce na przyczajenie się na szpiega. - Znowu idzie za nami - poinformował towarzyszy. Wymienił z Jostem spojrzenia, towarzysz potwierdził, że to ten sam, którego widzieli poprzednio. - Skręcę do tych ruder i postaram się zajść go od tyłu, jeśli podąży za wami mostem. Postaram się wywiedzieć, o co mu chodzi. - Dziwne dary od tutejszej ludności tolerowali i przyjmowali z wdzięcznością, mimo iż pożytku z nich nie było - stare, zepsute jadło, nawet świniom by szkoda było rzucać, coby nie pochorowały. Ale ciągłe śledzenie osób, które z imienia szeryfa prowadzą śledztwo? Czyżby bano się, że natrafią na... "nieodpowiednie informacje"? Aldric wspomniał niestrawności, jakie poczuł przy pierwszym "podarunku". To było naprawdę podejrzane... - Jakby co, krzyknę, a do tego czasu się nie oglądajcie - dodał. Wątpił, żeby miejscowy miał go zaatakować, ale nigdy nic nie wiadomo.
Odłączył się od grupy i udał między rudery, licząc, że nieznajomy pójdzie za resztą drużyny i Aldric będzie mógł niepostrzeżenie zakraść się za jego plecy.
__________________ – ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował. |