Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-07-2016, 21:17   #101
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Cmantarz był cmentarzem, w ogólnych zarysach podobnym do tych, które Kaspar miał okazję w swym życiu odwiedzić. Nietypowe były jedynie urządzenia, które - jak wynikało ze wcześniejszych opowieści - maiły umożliwić wezwanie pomocy przez osoby, które zostałyby żywcem pogrzebane. Rozwiązanie nader nowatorskie, nigdzie indziej (zapewne) nie stosowane, ale całkiem zrozumiałe w przypadku, gdy jeden z mieszkańców zmarł, ale nie do końca, a nikt nie chciał, by i jego spotkał taki los.
Mało było gorszych rzeczy, niż obudzenie się w grobie i oczekiwanie na powolną śmierć. Jeśli można było tego uniknąć, na dodatek tanim kosztem - dlaczego by tego nie zrobić?

Było i parę rozkopanych grobów, lecz żaden nie wyglądał tak, jakby z trumny, bez niczyjej pomocy, wyszedł jakiś nie do końca umarły nieboszczyk.
Cisza, spokój.
Jedyne, co można było zrobić, to wrócić do pozostałych.

A tam, ku zaskoczeniu Kaspara, okazało się, że Detlef rozwiązał zagadkę.
Nie, nie chodziło wcale o to, że Kaspar uważał, iż Detlef jest głąb, kiep, dureń. Wprost przeciwnie. Jednak Kaspar bał się, że autor owego pisma tak je zaszyfrował, że nijak się nie uda tego rozsupłać.
Co prawda odczytanie szyfru nie było nawet pierwszym krokiem na drodze wiodącej do ocalenia miasta (tudzież Kaspara i jego kompanów), ale jakąś nadzieję to dawało.
No i pozostawały jeszcze wyrazy, które to można było czytać od przodu i od tyłu w jednaki sposób, tudzież pojedyncze literki, porozrzucane dokoła mapy.
Z pewnością jakieś znaczenie miały, inaczej medyk by ich tam nie umieścił.
 
Kerm jest offline  
Stary 29-07-2016, 10:24   #102
 
Evil_Maniak's Avatar
 
Reputacja: 1 Evil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputację


Ulriczeit, 2521 roku K.I.
Wielka Baronia Middenlandu, Wisslagerberg


Rozwiązanie zagadki, tak proste, a zarazem tak wydumane, nie przyniosło spodziewanej ulgi. Bert miał racje - jedzenie było zatrute. Plecy Detlefa zrosił zimny pot, jako każdy kęs jaki przeżuł podczas festiwalu oznaczał kolejną dawkę śmiercionośnej trucizny. Jedynie Morr wie dokładnie ile trucizny znajduje się w organizmie swojego wyznawcy i to właśnie jego boskie oczy spoglądają dzisiejszego dnia na wieś Weisslagerberg. W tej chwili Luden chciałby mieć kapłańską maskę, aby ukryć swoje prawdziwe emocje, ale morryta zwyczajnie się bał. Nie był gotowy na przejście przez Bramę, miał tak wiele do zrobienia na tym świecie doczesnym. To zwyczajnie nie był jeszcze jego czas. Musiał się skupić i szukać rozwiązania. nie tylko dla siebie, ale dla wszystkich mieszkańców tej zatęchłej wsi. “Jedyna nadzieja spoczywa w idiocie” - dla dobra swojego i obywateli Weisslagerberg niechaj ten rzeczony idiota będzie hojnie obdarzony.

- Fred, teraz ja mam do ciebie prośbę. Czy coś ci mówią słowa “zaraz”, “zakaz”, “madam” lub “potop”? Herr doktor miał je wytatuowane na swoim ciele i myślę, że to są jakieś wskazówki. Skup się proszę. “Zaraz”, “zakaz”, “madam” i “potop” - morryta powtórzył powoli i patrzył Fredowi prosto w twarz, ale jedno oko uciekało w kierunku zegara wodnego. Nowicjusz czuł w trzewiach, że ich czas się kończy, a nie miał zamiaru przekonać się na własnej skórze czym jest podwójna choroba. Szczególnie, kiedy rozum podpowiadał mu najczarniejszy scenariusz.

Fred przecząco pokręcił głową.

Początkowo Detlef chciał wydrzeć się na chłopaka, ale szybko zrozumiał, że nie jest niczemu winny. Iskierka nadziei zgasła tak szybko jak się zapaliła. Nowicjusz postanowił spróbować z innej strony.

- A wiesz kiedy Weisslagerberg nawiedził ostatni potop? - w głosie Ludena brzmiała desperacja.

- Nie wiem - odpowiedział Fred.

- Nasza rzeczka prędzej wyschnie niż wystąpi z brzegów… - westchnął ocierając pot chusteczką major miasteczka.

Krasnolud bacznie obserwował poczynanie nowicjusza w czarnych szatach. Pomimo faktu, iż Eryk żył i, pomimo wewnętrznego zatrucia, miał się dobrze, to khazadzka krew Arno nadal buzowała od urażonego honoru. Najwyraźniej pradawna rasa ma poważaniu większy problem jakim jest Chaos, a przekłada nadto swoje własne urojenia. Niemniej jednak musiał mieć w genach jakieś zamiłowanie do map, gdyż uważnie czytał wskazówki na ciele martwego doktora.

- Słowa te od tyłu czytane tak samo, jak od przodu czytane brzmią. O dosłowne w nich znaczenie nie chodzi po mojemu. Słów oprócz na brzegach znaczki jakieś i litery są. Budowle jakieś są to? I znajduje co się w miejscu ich położenia? – łamany staroświatowy brzmiał co najmniej dziwnie w ustach Arno i jak zwykle wywołał kilka zmarszczonych brwi.

- Gdyby mapa była większą, coś w miejscu tych robaczków i literek było w okolicy? – nowo przybyły szeryf doprecyzował pytanie krasnoluda.

- Hhm… - Bolster rzucił okiem niekryjąc odrazy. - Nie ma tam nic. Las, łąka pole, albo ugór… Nic ta nie ma. Znaczy się mnie nic o tym nie wiadomo - rozłożył ręce w geście zrezygnowania.

- A kim są Otto i Anna? - nowicjusz w czarnych szatach wskazał palcem drobny zapis przy budynku rady na cielesnej mapie. - Krasnolud ma racje, kiedy mówi o słowach czytanych od tyłu. A te dwa imiona również pasują. Kim oni są?

- A to nazwa naszej karczmy - odparł Bartfelt. - Po imionach ich pierwszych właścicieli.

Chłopcy ze Stirlandu skupili się nad ciałem wskazując palcem różne punkty na mapie, szukając możliwych miejsc i kolejnych wskazówek, natomiast starszyzna opuściła pomieszczenie razem z nowym szeryfem, zostawiając przybyszów z Fredem i trupem. Być może nie byli już w stanie wytrzymać obecności zwłok, być może musieli zrugać nowego oficera za aktualną sytuację, a może zwyczajnie musieli przetrawić informacje o swojej śmiertelności. Sytuacja była tragiczna, chociaż nikt nie chciał tego przyznać wprost.

- Koło z placem Starszyzny Rady z kołem mi kojarzy się - powiedział khazad.

Krasnolud miał racje, jeżeli wspomniane koło wpadło pod inne koła przyczepione do furmanki ciąganej przez cztery konie. Detlef spoglądając na zakodowaną wiadomość o zemście nie chciał wierzyć, że doktor tworząc kolejny element swojej zagadki zrobi coś zaledwie podobnego. To tak jakby część tego tatuażu zrobiło dziecko patykiem. Potrzebowali czegoś konkretniejszego, niż tylko domysły.

Dumania przerwał Alex, który znalazł jakiś świstek papieru.

- Testament. Znalazłem w jego osobistych rzeczach. Napisany cztery lata temu. Bla, bla, bla. Na wypadek mej śmierci życzeniem mym ostatnim jest, aby ciało me namaszczone przez trzy dni spoczywało w rodzinnym mauzoleum, a następnie zostało spalone w oczyszczającym ogniu.

Nihil novi”, pomyślał Detlef. Standardowa procedura nieco bardziej majętnych. Przez myśli morryty przeszły setki ciał, które spoczywały w zbiorowych mogiłach w najbiedniejszej części Nuln. Setki płonących zwłok skażonych chorobami. „Oczyszczający ogień”, zakpił w myślach. Luden mógł się jedynie modlić, iż Morr posłuchał jego modlitw, a ich dusze trafiły do jego Ogrodów.

Po chwili wrócili Aldric i Kaspar, wyglądali na niepocieszonych i najwyraźniej nie natrafili na żaden ślad świeżo zakopanego lekarza. Może to i dobrze, że nie byli w stanie potwierdzić jego śmierci, nadal zostawała nadzieja, ale z drugiej strony, jaka? Kilka dni nie daje znaku życia, a ślad po nim zaginął… Szansa na odnalezienie lekarza i uszczęśliwienie jego żony istniała, chociaż nikt nie wróżył mu dobrze.

Dwaj Biberchofianie zostali wprowadzeni w odkrycie Detlefa. Aldric pokiwał głową, niby dumny z przyjaciela i jego sprytu. Ponownie razem z pozostałymi zaczął wpatrywać się w tatuaż, szukając odniesienia dla kształtów spoza mapy.

- A nie wydaje wam się, że te kształty złożone razem ułożą się w posiadłość Herr Pfulgera? - spytał po chwili. - Wszystkie, poza kanciastym kołem… - uzupełnił.

- Ma racje, skubaniec ma racje. To musi być kolejny trop - wykrzyczał Detlef pochylajac się nad mapą. - Nie traćmy czasu, ruszajmy!


Przed budynkiem czekał na nich szeryf, zaś starszyzna rozeszła się do swoich domów.

- Zdaniem naszym być może tak, że z Herr Volterem jak z Herr Halvem będzie. Martwym pozornie być może i zbudzić w momencie pewnym się. Mapa i tak na ciele jego potrzebną będzie. Pilnować go, coby nie uciekł by najlepiej było. Wynalazca i medyk przecież to – Arno zaczął rozmowę z funkcjonariuszem.

- Martwym pozornie? - Ernst zastanowił się. - Przecie on jadł i pił tako samo jak i my. Jak ja i ty na festiwalu. Nawet jakby i obudzić miał się ze śmierci, to w Ogrodzie Morra jeśli nie znajdziecie antidotum…

- Jeśli spoczywa złożony fałszywą śmiercią, może wstać - powiedział Kaspar. - Zaś antidotum mógł zażyć, nim tu spoczął. Nie mówiąc i o tym, że gdy niby jest martwym, trucizna może działać inaczej, niż na żywego człowieka. Inni już mogą być martwi, gdy on otworzy oczy i wróci do świata żywych…

- Tak stać może się, skoro Herr Voltera wola to - poparł Josta Arno.

- Mógł połknąć odtrutkę ledwo wyszedł z uczty. Potem przyszedł tutaj. Wiedział, ze trucizna na niego nie zadziała - sprostował Kaspar.

- Na medycynie nie znam się - odparł Ernst. - Nie słyszałem o antidotum zażywanym przed działaniem trucizny. Nie myślę, że on jest nekromantą, no ale cóż, zrobimy tak, skoro nalegacie.

Ruszyli ku posiadłości Pflugera. Tam musiała się znajdować kolejna część tej śmiertelnej układanki. Wiedzieli, że czas nie jest ich sprzymierzeńcem, także niektórzy biegli, inni szli przyspieszonym krokiem, jedynie Fred dziwnie podskakiwał, a jednak utrzymywał tempa w peletonie tego pościgu. Dzień dopiero się zaczynał, a Stirlandczycy wpadli w prawdziwe gówno. Nawet nie wiedzieli, że to nie jest metafora.
 
Evil_Maniak jest offline  
Stary 31-07-2016, 12:07   #103
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny


Weisslagerberg
teraźniejszość

Nawet Hammerfist nie sprzeciwił się słowom Morryty i ruszyli do posiadłości Pfulgera.
- Myśl mi do głowy przyszła nowa. Wiary nie pokładam specjalnej w Bartfelta słowa o Voltera zwolnieniu. Starszyzna medyka oddanego dla odmiany tylko zmienia? Możliwym nie zdaje się mi. Jakby zmarł Volter, aby przewiny Rady na dzienne wyciągnąć światło? - zaproponował Hammerfist.
- Wina nigdy nie leży po jednej stronie. Zatroszczmy się o nasze życia, a prawda wyjdzie na jaw, prędzej czy później - odpowiedział nowicjusz w czarnych szatach.

Do Chłopców ze Stirlandu podszedł wieśniak.
- Słyszelimy, że bieda jaka się Weisslagerberg uczepiła, a wy waszmoście nas z tego utrapienia wyciągnieta - mówił mężczyzna, który higieną osobista nie grzeszył, jak i reszta prostych mieszkańców miasteczka. - Na zdrowie. - Wcisnął Morrycie w ręce tobołek. - Musita siłę mieć! Smacznego.
- Dziękujemy. - Detlef odpowiedział zaglądając do środka zawiniątka. - Postaram się podzielić tą strawą z moimi towarzyszami, chociaż przyznam, że będzie to trudne zadanie. - Nowicjusz złapał się za pokaźny kałdun.

W środku był czerstwy chleb, cebula i źle przechowywane, śmierdzące już mięso. Dziwnym wydało się, że tylko na takie dary stać tutejszych mieszkańców. Po co trzymali chleb, aż sczerstwiał, a mięso aż zaśmierdło? Zrozumiałym było, że nie stać ich było na frykasy, że musieli sobie samym od gąb odjąć, ale właśnie dlatego należałoby oczekiwać, że jedzenie będzie świeże. Bo po co czekać ze spożyciem, aż się zepsuje?

Zły stan pożywienia mógłby wytłumaczyć to, co stało się chwilę potem, gdyby dotknęło to wszystkich obecnych, jednak zdecydowanie to nie zapach był winny. Detlef momentalnie zgiął się w pół z nagłego bólu, Aldric również złapał się za brzuch i klatkę, a twarze obu wykrzywiło cierpienie.
Pomiędzy widocznymi spazmami bólu nowicjusz Morra cedził przez zęby pojedyncze słowa.
- Lepiej się bawiłem jak wylądowałem gębą w rynsztoku, a z każdego otworu ciekła mi jucha.
- Też to czujesz?
- Pytanie skierowane do Detlefa było czysto retoryczne, jego reakcja nie pozostawiała złudzeń. Pozostali zdawali się być jednak niewzruszeni.
- Nic… nie czujecie? Wewnątrz? - spytał towarzyszy, kładąc rękę na piersi.
Kaspar pokręcił głową, zastanawiając się, dlaczego właśnie tamtą dwójkę dopadły boleści. Zjedli więcej, niż on? A może nie cała żywność była zatruta i niektórzy mają w sobie mniej trucizny?

Trwał oto kilka minut, podczas których fale bólu i skurczy przychodziły i odchodziły, aż w końcu ustały.
- Chyba ustało - Morryta oddychał ciężko, ale był w stanie się już wyprostować. - Nie traćmy czasu, do posiadłości bankiera, szybko.

Wieśniak zdążył odejść wcześniej, a mimo obecności tobołka sytuacja się nie powtórzyła. Niemniej jednak coś było bardzo nie tak, skoro to właśnie nowicjusze, ci których z bogami łączyła mocniejsza niż zwykłych ludzi więź, poczuli, delikatnie mówiąc, niepokój. Czy to możliwe, że to przez Spaczeń? Czy ktoś chce się ich pozbyć, bo stanowią zagrożenie dla jego niecnych planów? Jeśli tak, to możliwe że Volter zostały wykorzystany przez kogoś, może nawet manipulowano, lub o zgrozo, sterowano nim od dłuższego czasu i jest on tylko marionetką w rękach kogoś, kto życzy bardzo źle mieszkańcom Wisslagerbergu, i kto najpewniej jest blisko z Chaosem.
Jedno było pewne - nie ruszą jedzenia z tego tobołka, ale i go nie wyrzucą. Będą nosić ze sobą i obserwować reakcje otoczenia, i ich własne. A towarzysze? Nie wymagali żadnych wyjaśnień, więc może lepiej nie zrzucać na nich tak ponurych wizji. Na chwilę obecną nie zmieni to niczego, muszą po prostu iść śladem, który pozostawił im herr Volter.


Weisslagerberg, rezydencja herr Pfulgela
teraźniejszość

Bankier, czego można się było spodziewać, był bardzo zamożnym człowiekiem. Przepych, z jakim urządzone były wnętrza, dobrze utrzymany, bogaty ogród wzdłuż prywatnej dróżki prowadzącej do samej rezydencji, obowiązkowo służba, której krzątaniny echa słyszeli w hallu głównym. Widzieli w swoich podróżach wiele, również bogactwa, ale jako na wychowanych w umiarkowanej biedzie, zawsze robiło to na nich duże wrażenie. Gospodarz przywitał ich bez większego entuzjazmu.

- Herr Pfulger, czy często gościł pan u siebie herr Voltera? - spytał Aldric. - Podejrzewany, że schował on w pańskiej rezydencji antidotum, lub choćby wskazówkę, gdzie go szukać - wyjaśnił. Życie bankiera również było zagrożone, więc nawet pomijając groźbę nowego szeryfa, powinien współpracować.
- On mnie nie odwiedzał ani towarzysko w ostatnich latach, ani w żadnych interesach - odparł bankier. - Mam nadzieję, że znajdziecie czego szukacie. Powiedzieć jednak muszę - dodał poważnie. - Służba donosiła mi o podejrzanych szmerach na tyłach rezydencji, dobiegających z chaszczy za mauzoleum ku pamięci mych przodków.
- Sprawdzę to - odparł milczący dotychczas nowicjusz Morra, który w tej chwili oglądał jeden z marmurowych filarów. - Fred, zechcesz mi towarzyszyć? - Chłopak posłusznie skinął głową.
- Ja też pójdę. - Swą pomoc zaoferował Kaspar. - A nuż mi się uda znaleźć coś ciekawego.
Ostatnie jego słowa okazały się być prorocze.

Cała grupa udała się w stronę mauzoleum uznając, że tak szybciej sprawdzą jedną lokację. Wzdłuż drogi do samego mauzoleum ustawione były posągi. Przedstawiały one różnych ludzi - uzbrojonych wojowników, kobiety w różnym stadium życia, był nawet kapłan Sigmara, a to wszystko autentycznej wielkości, wykonane z dbałością o najmniejsze szczegóły. I nowe, postawione zaledwie kilak lat temu, co nawet laicy tacy jak Biberhofianie byli w stanie poznać.

Kaspar właśnie wypatrzył klejnot w rękojeści wyrzeźbionego miecza, klejnot kształtem przypominający kanciaste koło.

- Fredzie, czy herr doktor tutaj przychodził? Mówił ci coś o tym miejscu? - zapytał Morryta, próbując wcisnąć wskazany przez przepatrywacza klejnot. Bez skutku.
- Nie wiem panie.
- A wiesz kim są ludzie z posągów?
- Nie wiem panie.


W czasie tej krótkie wymiany zdań Kaspar zajął się klejnotem po swojemu i wyciągnął go nożem. W dziurze znalazł karteczkę. Byli na dobrym tropie.


- Osz, ty... - wyrwało się Kasparowi, gdy Detlef odczytał treść kartki. Ona sam nie chciał wierzyć własnym oczom. - Kolejna zagadka?
- Na to wygląda - odpowiedział nowicjusz Morra. - Śmierdziula? Fred, czy ktoś w historii miasteczka miał takie niechlubne przezwisko?
- A może to roślina? Albo zwierzę? Ewentualnie miejsce? - dodał Kaspar, chowając imitację klejnotu do kieszeni.
- Śmierdziulka to klacz - odparł Fred.
- Kobyła... - mruknął pod nosem Kaspar. - Tego nam trzeba do szczęścia.

Wagner nie bez ekscytacji zajął się kamieniami teoretycznie szlachetnymi. Po chwili jednak jego podniecenie zniknęło a on oddał kamyk Kasparowi.

- Te “kamienie” to niewiele warte imitacje. Zwykłe szkiełka - rzucił czeladnik. - Wątpię aby ktoś taki jak nasz bankier montował w tak pięknych posągach takie byle co - dodał Moritz twierdząc, że musiała być to robota Voltera.

Morryta, szukając dalszych wskazówek, wyjął swój kozik i zaczął dłubać przy kolejnym, pięciokątnym klejnocie wprawionym w tarczę drugiego posągu. Przekonał się o właściwościach "szlachetnych kamieni" empirycznie, gdy jeden z nich pękł pod naciskiem ostrza noża rozpadając się na kawałki szkiełek. Żadnej wiadomości za nim nie było, więc chyba jednak to Pfulger zamontował takie podróbki.
- Śmierdziula należy do kogo i znaleźć można ją gdzie? - zapytał khazad Freda.
- Mieszka w stajni - chłopak wskazał ku budynkom gospodarczym.
- Ma może jakieś nietypowe zainteresowania żywieniowe? - spytał Kaspar. - Żre jakieś rzeczy, których żadne inne zwierzę nie tknie?
Fred wzruszył ramionami.
- Do stajni w razie takim chodźmy - rzekł Arno.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.

Ostatnio edytowane przez Baczy : 31-07-2016 o 12:13.
Baczy jest offline  
Stary 31-07-2016, 21:25   #104
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Fred był naprawdę hojnie obdarzony przez los jeżeli chodzi o przyrodzenie jednak Moritz wątpił aby wynagradzało to w pełni jego brak intelektu. Sprawa ma się zgoła inaczej jeżeli jednak spojrzeć na niebywałe zdolności zapamiętywania chłopaka. Dzieciak mógłby bez problemu uzyskać pracę u niejednego uczonego, rzemieślnika, a nawet może i czarodzieja. Jego niesamowita pamięć mogłaby pomóc mu nauczyć się kilku dodatkowych języków bądź nabyć teoretyczną wiedzę z bardzo wielu gałęzi. Z zadumy Wagnera wybiło oświadczenie Morryty.

Detlef wpadł na to jak rozszyfrować wiadomość denata oraz objaśnił to innym. Wzór był na tyle łatwy, że Wagner nie mógł uwierzyć, że sam na to nie wpadł. Może jego umysł, który wszyscy tak często chwalili nie był już najlepszej kondycji? Może alkohol, który wlewał w siebie litrami tępił jego zmysły i osłabiał pomyślunek? Moritz bał się do tego przyznać, ale tak chyba rzeczywiście było. Pierwszy krok do wyjścia z nałogu to przyznanie się do winy. To już miał za sobą.

Nim czeladnik na dobre przetrawił treść wiadomości Morryta poprosił zebranych wieśniaków aby podali mu wskazówki co do tatuażu martwego szaleńca. Zabawne. Wagner miał nadzieję, że będą coś wiedzieć chociaż podejrzewał, że raczej nie. Był prawie pewien. W tym śledztwie byli tylko oni, szeryf... i Fred.


Pierwsze pytania padły w kierunku Freda. Chłopak nie zdradzał jednak żadnych nowinek, a raczej nie znał odpowiedzi na większość z zadanych mu kwestii. Dalej śledczy zaczęli analizować kształty na mapie i kilka z nich zostało bardziej czy mniej odszyfrowanych. Najcelniejszym strzałem była posiadłość bankiera, do której udali się podróżnicy. Nikt nie przypuszczał jednak, że będzie to tak celny strzał.

Herr Pfulger był bardzo bogatym człowiekiem. Wiedział o tym każdy kto widział jego posiadłość, ogród i armię służących będących na każde jego skinienie. Bankier zaszczycił podróżnych swoją obecnością i zgodził się odpowiedzieć na kilka kluczowych dla śledztwa pytań. W toku rozmowy wyszło na jaw, że służący słyszeli jakieś podejrzane odgłosy z mauzoleum bankiera.

Na miejscu okazało się, że i tam czekała na nich zagadkowa wiadomość - ukryta w rękojeści miecza jednego z potężnych posągów. Krótkie określenie "śmierdziula zje cokolwiek" wystarczyło aby Fred skojarzył, że chodziło o najbardziej śmierdzące zwierzę w krainach. Moritz nawet nie podejrzewał jak wiele wyrzuci ze swojego żołądka w czasie wizyty w miejscowej stajni...


Elementem, którego szukali wszyscy była skórzana torba. Była ona ukryta w łajnie, które należało "przebrać" ręcznie. Mimo iż Wagner początkowo się trzymał - co ułatwiała mu chusta obwiązana na twarzy - w końcu wymiękł i zaczął bardzo intensywnie wymiotować. To co się działo w stajni nie było jednak warte takiego określenia. Ekscesy były na tyle potężne, że nikogo ze śledczych nie ominęły wymioty i inne fantazje. Co prawda na starcie mężczyźni szukali wszędzie indziej, ale Wagner podejrzewał o co chodziło szaleńcowi od samego początku. Może halflingowi z Krainy Zgromadzenia byłoby do śmiechu, ale na pewnie nie tej grupie ludzi. Może kiedyś wspomną ten dzień z uśmiechem na ustach, ale raczej nieprędko to nastąpi.

Cztery pergaminy, które znajdowały się w torbie pozornie nie miały ze sobą nic wspólnego jednak każdy wyciągnął z nich jakieś wnioski. Jedni z Detlefem na czele chcieli iść sprawdzić mauzoleum Voltera, a drudzy wybrać się do Elizy aby sprawdzić zapiski odnoście leczenia Halva. Jako, że Moritz znał się nieco na leczeniu zdecydował się ruszyć razem z Arno w tym drugim kierunku. Przy analizie zapisków przyda się ktoś kto chociaż w małym stopniu znałby temat…
 
Lechu jest offline  
Stary 02-08-2016, 12:11   #105
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Hammerfist podszedł do stajennego.
- Śmierdziula która klacz to? I do jedzenia dostaje co? - zapytał, a następnie postanowił przeszukać boks konia.

- Śmierdziula? - powtórzył stajenny. - A to nie tutej. Znaczy tutej, ale nie tu. - wyszedł ze stajni. - O tem jest! - wskazał na osamotniony budyneczek z nieco dala od innych.

A do kogo ten koń należy? - morryta zapytał przezornie.
- Oj, coś mi się zdaje, że to będzie chodziło o to, co zjadła wczoraj… - westchnął Aldric. Perfidnym było kazać im szukać kolejnej wskazówki w łajnie, ale na to, jego zdaniem, była większa szansa, niż na znalezienie wskazówki w pokarmie. Niemniej jednak najpierw obrok sprawdzą, zdecydowanie.

Wagner spieszył się z oszacowaniem co z całą sytuacją może mieć zwierzę, na którego tropie byli. Znał się nieco na medycynie i pierwszej pomocy, ale opieka nad zwierzętami to raczej domena przepatrywacza i zwiadowcy. Na szczęście mieli kogoś takiego w zespole.

Stajenny poprowadził Stirlandczyków do stajenki Śmierdziuli. Już nieopodal wejścia do nozdrzy wszystkich dobiegło wyjątkowo wykręcające trzewia i niemal łzawiące oczy zapachy.
- Bo musita wiedzieć, że Śmierdziulka, klacz piękna Herr Pfulgera, cierpi na mocne wiatry i przewlekłe kasztanienie…
W środku niewielkiego budynku, w rogu była zagroda z którego wystawał łeb przystojnego konia. W środku łajna zwały sięgały niemal po kolana, lecz w rogach, gdzie klacz się załatwiała częściej, było go po niemal człowieczy pas.

- Czy przychodził tutaj ostatnimi czasy herr Volter? - Morryta zapytał stajennego.
- Wcale.

- Fred, co jeszcze wiesz o tej zacnej klaczy? Czy herr doktor coś ci o niej opowiadał?

- Śmierdziula była koniem Herr Halva. Nie gadał mnie nic Herr Wagner o niej. - odparł Fred, który głęboko wetknął sobie wskazujące palce w nozdrza i ciężko oddychał ustami.

- Tu nikt nigdy nie sprząta? - zdziwił się Kaspar, który miał nieco inne zdanie na temat warunków, w jakich należało trzymać konia. Nawet najgorszą szkapę.

- Emm… Nie sposób nadążyć… - bąknął stajenny we wrotach tuż przed czmychnięciem ze stajenki.

Kiedy Moritz zobaczył wielką górę łajna zbladł na myśl, że być może będą musieli ją “przebrać” w poszukiwaniu kolejnej wskazówki. Dlaczego szaleniec musiał dawać na tyle nie jasny przekaz, że skłonił ich do przyjrzenia się koniu i jego odchodom. Zapachy wcale nie ułatwiały sprawy. Wagner najchętniej by uciekł z tej stajni, ale w jego ciele również krążyła trucizna. Może nie w tak dużej ilości jak jego otyłych kolegów, ale jednak. Musiał wytrzymać.

Hammerfist z zatkanym palcami nosem spojrzał na kompanów:
- Nie o to chodzi może, zjadła co dnia wczorajszego. Odpowiedzią na zagadkę może być naszą to, co do jedzenia dostaje. Voltera nie było tu, do Halva należała i kasztanienie ma przewlekłe. Specyfik jakiś może? Zapytać warto nim do roboty… jakiejkolwiek weźmiemy się - rzekł khazad po czym pobiegł za stajennym.

- Hej! Pytanie mam! Do jedzenia Śmierdziula dostaje co? I leki jakieś dostaje może? - zapytał Arno.

- To co inne kunie! Siano! Owies i trawę! - odkrzyknął stajenny na wszelki wypadek trzymając się z daleka. - Żadnych leków jej nie dajemy, bo tylko sra jeszcze gorzej i przewlekłej i śmierdzącej!

Krasnolud wrócił niepocieszony, po czym zwrócił się do Freda:
- A Herr Volter o Śmierdziuli mówił co?
- Mnie nie.

- A komu coś mówił? - podpytał Detlef.
- Ja nie wiem.

Przy sprzątaniu żołądki nawet wytrzymałe żołądki nie zdawały egzaminu. Co chwila któreś z nich odbiegało pospiesznie na bok, by nie dokładać pracy reszcie, która jeszcze trzyma żołądek na wodzy.
Były również momenty kryzysowe, w których nikt z nich nie poszukiwał w kupie końskiego łajna.
Arno solenni postanowił sobie, że jeżeli Volter żyje, to kopnie go w dupę tak, że doleci do stolicy.

W końcu Bertowi i Erykowi udało się znaleźć w stercie końskiego gówna skórzaną, zawiązaną torbę, a w środku zaś są cztery złożone pergaminy.









- Fred, czy herr Volter miał żonę, jakaś kobietę bliską jego sercu, i której grób jest w tutejszym Ogrodzie Morra? - Luden zapytał wiejskiego głupka.

- Nie miał żony, ani baby. - odrzekł Fred.

- Zaraz, zaraz. Fred, czy ojcem twym Kurt jest? Albo w rodzinie Kurta jakiegoś masz? Czy Herr Halveschlussen pisać umiał? Testamentu świadkiem Bartfelt był, a teraz Pfulger w Halva mieszka domu. Testament z 2516 jest, Halv w roku tym samym z życiem pożegnał dwukrotnie się i w roku tym Zweicker zniknął. Pfulger zadłużonym był i wbrew Halva testamentowi majątek jego przejął. Hitlerhausen w 2517 od Pfulgera dług dostał. Pfulger dług zaciągnął, spłacić jak nie miał i Bartfelt wbrew Halva woli majątek Pfulgerowi przekazał. Tysiąc osiemset koron złotych, a oddał… - zastanowił się Arno licząc na palcach.

- Eeee… Koron pięćset dziesięć. Od kiedy Pfulger bankierem jest? - zapytał Freda Hammerfist.

- Kurt to ja. - odrzekł Fred.

- A Herr Halveschlussen pisać umiał? - dopytywał khazad.

- Naturalnie.

- Herr Pfulfer bankierem od kiedy jest? - zadał kolejne pytanie.

Wzruszył ramionami.
- Od zawsze.

- A czy lat temu pięć problemy miał jakieś? Plotki jakieś o Herr Pfulgerze krążyły po miasteczku? - Grimm zastanawiał się co stało się z pieniędzmi przeznaczonymi dla Freda. Pierwotnie podejrzewał, że stały się początkiem bankierskiej kariery.
Fred wzruszył ramionami.
- Ja nie wiem.

- To pytania ważne są. Pamiętasz dokładnie kiedy Herr Halv pomarł? - zmienił temat krasnolud.

- 26 Vorgeheim 2517 - wyrecytował chłopak, zaś Arno pokiwał głową.

- A czy Herr Halva widziałeś ciało?
- Nie.

- Po jego śmierci pieniądze dostałeś jakieś?
- Nie.

- Gdzie Herr Pfulger mieszkał zanim domostwo Herr Halva objął? - pytał nadal Hammerfist.
- W domu doktora - odpowiedział Kurt.

- Czy dobudowywał albo remontował coś?
- Nie wiem.

- A czy Starszyzny zmienił się skład przez lat ostatnich 6?
- Nie wiem.

- Dobra, a od kiedy w Weisslagerbergu mieszkasz?
- Od zawsze.

- Ho Herr Zweickera sprawy przejdźmy. Za co nie lubili ludzie go?
- Bo był niemiły?

- A kiedy dokładnie zniknął on?
- Nie wiem.

Wtedy Arno wyczerpały się pytania.

- Dobra, a co na to powiecie, że Volter blefem posłużył się i Weisslagerbergu mieszkańcom nie jest nic. Ucierpieć winni mogą tylko, czyli osoby te, które lekarza nie chciały. Starszyzna czyli, której winy światu pokazać chciał. Na daty okiem rzućcie teraz. Lat temu 6 Halv majątku swego wysokości koron tysiąca i ośmiuset zrzekł na Kurta korzyść się. Wiadomym było, że Fred bronić przez kradzieżą taką nie będzie się. Lat natomiast temu 5 z lekarza posady Voltera zwolnili, a Wagnera przyjęli. Dni później kilka Halv kitę odwalił i w miesiąc przynajmniej później wyparował Zweicker - przedstawił teorię Arno.

- Tak być mogło, że zadłużył Pfulger się i spłacić nie miał z czego, co dokumenta potwierdzają te Hitlerhausena podpisem. Bo i spłaty termin przekroczył. Kasy brak zatem, a Halv majątek pokaźny posiadał. Wagner od Voltera do pozbycia Halva się lepszym mógł być kandydatem. Haka może mieli jakiego czy coś. Ale Zweicker w ciemię bity nie był i śmierdziało coś mu, więc śledztwo wszczął. Wtedy życie w trumnie Halva odkrył zbyt późno i trop podjął. Nagle znika Zweicker, a po siedzibie jego ruiny zostały tylko. Dowody mógł znaleźć jakieś, więc niewygodnym przez to się stać. Uciszyć Zweickera, dowody spalić. Lud może ognia nie podłożył wcale - ciągnął krasnolud.

- Do obecnych przenieśmy się czasów. Do Weisslagerbergu nowy przybył szeryf, a Volter festiwal na miasteczko wyprawił całe. Dnia następnego Volter życia pozbawia się. Załóżmy tak. Może zmusić stróża nowego do śledztwa wszczęcia chciał? Tylko słaby jeden rozumowania widzę punkt. Dlaczego papierów nie przekazał tych, tylko teatrzyk urządził taki sobie? - zapytał Arno i dodał:

- Niejeden to powiedział głos, że Volter o miasto troszczył nad wyraz się. Po Wagnera zniknięciu z inicjatywy własnej pomagał mieszkańcom medyczną radą. Zdaniem moim otruć miasta całego nie mógł - pokręcił głową, a następnie jeszcze raz spojrzał na papiery.

- Że Volter pił dużo po zwolnieniu jego wiemy. I że w karczmie pił wiemy takoż. Karczma "Otto i Anna" się zwie, co od tyłu czytane tak samo jak od przodu brzmi. Jak tatuaże na Voltera ciele. Może wiedział, że wychlapał wtedy po pijaku coś i śledztwo kieruje tam. Ktoś pamięta może co stało się. No i Elizę odwiedzić nie zawadzi, żeby pytań zadać kilka. Zapisków Paula poszukać jakichś można. Czym Halva leczył będzie może i przypadkiem może pokrywać będzie się to z zamówienia listą. I wiadomość pierwsza ta... tylko co znaczyć może ona skoro baby nie miał żadnej?

- Do Wagnerów chodźmy wpierw. Potem w "Otta i Anny" udamy się progi - rzekł do Berta, który postanowił iść z Arno.

- Z nami chodź, Fred. Pamięć twoja przydać może się nam - Grimm zwrócił się tym razem do Kurta.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 29-08-2016 o 01:36.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 21-08-2016, 20:05   #106
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację



Ulriczeit, 2521 roku K.I.
Wielka Baronia Middenlandu, Weisslagerberg


Chłopcy z Biberhof, w towarzystwie sąsiada z Oberwill, idąc przez Weisslagerberg nie mogli otrząsnąć się z dwóch wrażeń, niestrawności i bycia obserwowanym. Trzewia dziwacznie skręcały się, jakby kichy kto wyżymał, dźwięki przy tym wydając groźne niczym ranny niedźwiedź gotujący się do frontalnego ataku, tuż przed wybuchem niepomiernej agresji. Droga do rezydencji Wagnerów wiodła przez długość całego miasteczka niemal, w którym przejęci mieszkańcy, wiedząc, że czarne chmury zawisły nad ich domami, stali z przestraszona nadzieją w oczach patrząc na Wilkobójców i Wilkobójców krasnoludzkiego kompana. Tu kobieta trzymała się za brzuch, tam malec kucał z niekontrolowanymi odruchami wymiotnymi odruchami spazmatycznie trzęsącymi jego wychudzonym ciałem. Ktoś pobiegł ku śledczym, spocony, brodaty rolnik sądząc po obfitości czarnej ziemi za paznokciami i wcisnąwszy Moritzowi wiklinowy koszyczek szybko się oddalił z wykręconą niczym klucz od tamy Oberwill, umorusaną gębą, zatykając palcami nos.

- Wybaczta panocki, ale śmierdzita nieprzyziemnie. – rzucił na odchodne.
W koszyczku spoczywały zawinięte zimne kawały mięsa, jedno możliwie nieco nadgryzione oraz gliniany garnczyk z zupą, która kolorem przypominała pomyje, w których pływa gruby plaster marchewki.

Ponadto, Kaspar i Lutzen kolejny raz widzieli, jak się zatem okazało śledzącego ich od rana, mężczyznę, który odzieniem i higiena osobista nieco odstawał od reszty prostych mieszkańców, którzy jakby stworzeni byli na podobieństwo wurtbadzkich bezdomnych nędzników.




Eliza, żona lekarza, otworzyła wrota sporego domu zapraszając śledczych do środka przestronnego, oprawionego w dębowe, lakierowane drzewo przedsienia, gdzie misternie rzeźbione drewniane haki na ubrania widziały ponad masywną ławą. W salonie pokój obserwował dumny mężczyzna z portretu wsparty łokciem o tarczę z herbem wielkiej litery „W”ponad skrzyżowanymi młotami.

- Mój małżonek. – wyjaśniła smutnym tonem Wagnerowa widząc zapatrzonych w obraz przybyszów.

W następnym, sporym pomieszczeniu, zapewne wykorzystywanym do tańców, było pod oknem piękne zdobione pianino z wiśniowego drzewa zamknięte na kłódkę i pokryte warstwą kurzu. Jedynym elementem wystroju sali był wielki obraz na ścianie przeciwległej do wejścia, który przedstawiał okręt z herbem rodziny Wagnerów na nabrzmiałych żaglach, targany sztormem na spienionych falach.

W kuchni z wielkim dębowym stołem do przygotowywania posiłków było pomieszczenie do składowania zapasów i naczyń. W sypialni gospodarzy niewiele miejsca zostało wokół ogromnego łoża z baldachimem. Wielkie lustro na ścianie. Drewniana szafa wypełniona ubraniami, ciężkimi butami i eleganckimi trzewikami. Nieco mniejsza sypialnia w głębi korytarza była niedawno przemalowana i odświeżona a na środku stało na w pół zbudowane krzesło na biegunach otoczone narzędziami i częściami. Naprzeciw tego pomieszczenia był gabinet lekarski wypełniony na półkach regałów medycznymi przyrządami, materiałami, eliksirami i książkami. Wreszcie, na końcu domu, po kilkudziesięciu stopniach wąskich krętych schodów w głąb ciemności, była olbrzymia, wypełniająca powierzchnię całego planu domu ciemna i chłodna piwnica, pokryta rzędami dziesiątków regałów z przegródkami na leżakujące wina. Pod ścianą ustawione były beczki, na których stały mniejsze beczułki.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 02-09-2016, 16:44   #107
 
Evil_Maniak's Avatar
 
Reputacja: 1 Evil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputację




późny Pflugzeit, 2519 roku K.I.
Prowincja Wissenland
Nuln, dzielnica Faulestadt


Młody morryta jak zwykle usiadł na swoim miejscu. Za każdym razem lubił wybrać jakiś detal wystroju i obserwować go, analizować każdy szczegół, wymyślać historię w jaki sposób dana rzecz dostała się pod strzechę „Kopniętego Muła”.

Dzisiaj przyglądał się strzale, która tkwiła wbita w belkę na suficie. Detlef mógłby przysiąc, że nie było jej tutaj kilka dni temu. Cały grot był zatopiony w podporze, widać było tylko drzewiec i białą lotkę. Trzy częściową, dość rzadko spotykane. Wielu „znawców” zachwycało się prostotą z jaką takie pociski opuszczały cięciwę łuku i ich charakterystycznym świstem, gdy przecinały powietrze. Jednak odbijało się to również na ich cenie, co w dłuższym rozliczeniu nie zawsze przynosiło wymierne zyski. Chociaż nigdy nikt nie wspominał czy używane są do polowania na zwyczajną zwierzynę, czy też na bardziej dwunożne osobniki. W tym drugim wypadku często kwota nie gra roli.

Dodatkowo, zaledwie kilka łokci pod, i kilka łokci obok, znajdowała się plama po krwi. Szkarłatny kolor wszedł w pory na podłodze i kontuarze, najwyraźniej nie poddał się szmacie i kubłowi z wodą do końca. Ludzie zdawali się omijać to miejsce, jakby miałby spotkać ich podobny los, gdyby usiedli, chociaż w pobliżu.

Historia wydawała się dość prosta. Bandycka rozróba, pijak z łukiem, być może nóż i jeden trup. Nic nowego w tej okolicy, szczególnie podczas rozgrywek snotballa. Martwych wynoszono tutaj częściej, niż wyrzucano pomyje, co bądź co bądź, było niejako znakiem jakości bardzo marnej tawerny. Jednakże, patrząc na miasto Nuln, był to też standard jakiego oczekiwali przejezdni i miejscowi, a jak dobrze wiadomo „klient nasz pan” – trzeba utrzymywać odpowiedni poziom usług.

Nozdrza nowicjusza wypełnił miły zapach ciepłego jedzenia. Na stole przed Ludenem pojawiła się dymiąca miska czerwonej brei, która przez tutejszego kucharza została okraszona mianem zupy pomidorowej. I rzeczywiście, w misce oprócz tłustych kawałków mięsa był też cały jeden pomidor. Jakby dodany na sam koniec, niczym dekoracja. Poza tymi dwoma składnikami pływała też tam kasza i jakieś zielone zioła. Coś jakby koperek albo lubczyk. Jakby. Lepiej się czasami nie zastanawiać nad jedzeniem. Człowiek dzięki temu jest szczęśliwszy.

Detlef rozejrzał się po okolicy w poszukiwaniu swojej ukochanej. Zauważył tylko kawałek jej roboczej spódnicy znikający w drzwiach kuchennych. Annabell musiała wykorzystać chwilę jego nieuwagi i położyła talerz, kiedy ten zastanawiał się nad białymi piórami na końcu strzały. Musi ją dokładniej obserwować, nie może mu umknąć ani jeden widok jej wspaniałego oblicza.
Morryta zanurzył cynową łyżkę w odmętach swojej potrawy. W południe, jak zwykle o tej porze, karczma świeciła pustkami. Oprócz dwójki innych gości „Kopnięty Muł” był pusty, oczywiście nie licząc karczmarza i ochroniarza. Detlef przyjrzał się obydwu. Ich twarze wydawały się zmęczone i w jakiś dziwny, niezrozumiały sposób, smutne. Zapewne wczorajszy dzień tak na nich wpłynął, słyszał co nieco o Armatach i ich wczorajszym, jak to opisywał pijak ze stolika obok, „chujowym” meczu. Zgodnie z meldunkiem ochlapusa te „kutasy” grać nie potrafią i jedynie się „ruchają w dupę” w szatni. Krzyczał też coś o trenerze i robienia mu dodatkowych odbytów ostrym przedmiotem. Chyba stracił co nieco brzdęku na zakładach i stąd jego rozgoryczenie, być może karczmarz i ochroniarz również popadli w podobny nałóg, tak powszechny wokół mieszkańców stadionu.

Detlef wrócił do posiłku, potrzebował sił na dzisiejszy dzień. Czekały go dwa wykłady, a potem posługa przy cmentarzu południowym. Obiecał sobie jedynie, że odwiedzi swoją ukochaną Annabell jutro rano, zanim jeszcze pójdzie do pracy.
 
Evil_Maniak jest offline  
Stary 03-09-2016, 20:24   #108
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Moritz Wagner nie mógł wygrać ze swoim organizmem. Kichy zdawały się skręcać, naprężać i wyć na co czeladnik nie reagował inaczej jak dziwnym grymasem na twarzy. Byłemu gawędziarzowi, nawet takiemu pijącemu ponad miarę, nie przystoiło wydawać takich dźwięków - podobnie jak capić chociaż w połowie tak mocno jak obecnie prezentował Moritz. Z resztą w udziwnieniach żołądkowych i smrodzie nie był sam, bo jak zawsze mógł liczyć na wiernych kompanów. Czeladnik naprawdę szczerze docenił gest męża, który dał im jedzenie i wytrzymał na tyle długo aby wytłumaczyć dlaczego szybko się oddali.

Umysł śledczego, Wilkobójcy i alkoholika był zawieszony między chęcią przeżycia kolejnego dnia i zmęczeniem które zdawało się dawać we znaki już na początku śledztwa. Było one tym bardziej odczuwalne kiedy dodać przemieszczający się wraz z Wagnerem smród...


- Przepraszam Panią za nasz stan fizyczny, ale bardzo zaangażowaliśmy się w śledztwo. Niestety musieliśmy poszukiwać wskazówki w końskim łajnie, stąd ten zapach. - wytłumaczył na wejściu Moritz. - Przybyliśmy do Państwa domu aby poprosić Panią o dostęp do osobistych notatek lekarza Wagnera. Dokładniej chodzi nam głównie o notatki dotyczące leczenia Świętej Pamięci Halva, nie mylę się Grimmie?

Wagner specjalnie podkreślił, że przybył do domu Państwa Wagnerów, a nie samej Herr Wagnerowej. Chłopak cały czas wierzył, że lekarza dało się uratować i doprowadzić przed oblicze zatroskanej małżonki. Khazad skinął głową na słowa kompana.

- I miejsce gdzie zapiski trzymał swe z pacjentów w Weisslagerbergu leczenia może przydałoby się takoż. - zabrał głos Arno.

Wagnerowa zrobiła mało zorientowaną minę.
- Może w gabinecie męża?

Pobieżne, dość szybkie poszukiwania wykazały jednak, że w gabinecie nie było żadnych papierów ani o Halvie, ani o innych pacjentach. Jeżeli miały być one dodatkowym tropem w śledztwie to musiały zostać bardzo dobrze ukryte lub nawet zniszczone.

- Musielibyśmy się zorientować. - odparł Moritz. - Czy mąż pracował zawsze w gabinecie? Z pacjentami również?

- Nie. Chorych nawiedzał w ich domach.

- Czyli istnieje szansa, że zapiski odnośnie choroby Herr Halva będą u niego w domu? - zapytał z nadzieją w głosie czeladnik. - Może jest w wiosce ktoś z kim mąż dzieli się taką wiedzą?

- Nie wiem. Ja mężowi nie pomagam w jego fachu. Sam zajmował się wszystkim. - odparła. - Jeśli nie macie do mnie żadnych innych pytań, to wybaczcie panowie, ale chciałabym się położyć, zażyć sole. Możecie szukać w mym domu jeśli uważacie, że możecie znaleźć cokolwiek cennego w sprawie zaginięcia mego męża i antidotum. Czujcie się jak u siebie w domu.

Moritz zaczął się zastanawiać i po pewnym czasie wpatrywania się w przerysowany tatuaż denata jakby na coś wpadł. Chwilę się wahał, ale w końcu pokazał na mapie:

- Patrzcie. - poczekał aż wszyscy się do niego zbliżą. - Jeżeli W oznacza Wagner zgodnie z W jak na tamtym arcydziele... - pokazał ręką najpierw na mapie, a później w kierunku ściany z płótnem. - ...to A oraz F pasują, bo w ich przecięciu mamy dom Wagnera czyli W. Jeżeli spojrzeć na te litery po lewej i te na dole jako na oś współrzędnych mamy wiele pozycji w wiosce na przecięciach. Musimy dokładniej przeszukać dom jednak prosiłbym wszystko zostawić w miarę na swoim miejscu.


Przeszukanie gabinetu jak należało nie wykazało nic czego oczekiwałby Moritz. Nie było tam czegokolwiek związanego ze sprawą Voltera czy Halva. Czeladnik dowiedział się, że lekarz Wagner pochodził ze starego rodu z Averlandu, który zajmuje się pędzeniem wina. Są oni dość sławni z pędzenia trunków, a ich winiarnia zaopatruje stoły szlachty oraz bogatszego mieszczaństwa. Sam Wagner był kształcony na Uniwersytecie w Averheim, ale bez żadnego wyróżnienia. Wśród swoich kompanów żaków nie wyróżniał się zatem niczym szczególnym.

Moritz zmarnował sporo czasu zajmując się gabinetem kiedy jego kompani szukali w zupełnie innych miejscach. Ich śledztwo mogło już ruszyć naprzód, ale czeladnik nie chciał porzucać tropu współrzędnych i zdecydował się porządnie poszukać we wiosce. Nie miał jednak pojęcia, że i ten trop będzie fałszywy.

Moritz szukał dobre trzy godziny jednak przecięcia jego osi współrzędnych nie wskazywały żadnych budynków poza domem Wagnerów. Raczej trafiał na suchą trawę, drzewa, pola czy krzaki. Nic ciekawego i wartego uwagi. Mężczyzna musiał przyznać, że alkohol, w którym się lubował osłabiał jego umysł. Nie był jak kiedyś. Jego kompani pracowali ciężko kiedy on szukał wiatru w polu. Musiał coś z tym zrobić i na początek spróbować przestać pić. Aby było to jednak możliwe musiał wrócić do kompanów i razem z nimi uratować siebie i całą wioskę…
 
Lechu jest offline  
Stary 03-09-2016, 22:20   #109
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
- Ja pytania dwa jeszcze mam. Czy znało z państwa któreś Weisslagerbergu Starszyzny członka przybyciem do miejsca tego przed? - zapytał Hammerfist.

- Że przed miejsca tego co?

- Zanimście państwo do Weisslagerbergu przybyli, to czy ze Starszyzny kogo znaliście?

- Nie znaliśmy nikogo. Po prawdzie nawet nie słyszeliśmy o tym miasteczku. Ród męża pochodzi z Averlandu, skąd i ja pochodzę. Praktykował o lat wielu w Talabheim, lecz przystał na ofertę magistra Weisslagerberu, który ogłoszenie zamieścił w Wieściach Talebheim pięć lat temu.

- Na lekarza nie znam się fachu, ani pracy rynku. Czy w zawodzie męża pani pracę trudno znaleźć jest? W takim Talabheim przykładem - Hammerfist nie miał pojęcia dlaczego Wagner przyjął pracę właśnie w Weisslagerbergu zamiast gdzie indziej. Chyba, że z pracą było ciężko i medyk musiał łapać się wszystkiego, co mu w ręce wpadło.

- Nie układało mu się zawodowo - rzekła niechętnie. - Coraz mniej pracy miał, to oferta owa jak z nieba od bogów spadła, myśleliśmy.

- I jedno jeszcze. Czy Herr Volter w odwiedzinach bywał u państwa? A jeśli tak, to w miejscach jakich? Albo jeśli nie było wcale go, to jakieś hałasy podejrzane ktoś z miejsca słyszał jakiegoś? - khazad odgiął drugiego palucha wyliczając.

- Odwiedził mnie z wizytą po zaginięciu męża. Zasłabłam.

- Zatem w całym ukryć mógł to domu... - mruknął do siebie krasnolud, po czym nagle wpadł na coś. Na mapie znajdowały się dwie litery “W”. W domu również znajdowały się dwie litery “W”, obie na obrazach. Arno miał pomysł.

- Fortepian otworzyć można byłoby? - zapytał w pierwszej kolejności mając zamiar przyjrzeć się właśnie jemu. Najpierw z zewnątrz, także od spodu. Chciał także zwrócić uwagę czy kurz w pewnych miejscach nie jest cieńszy niż w pozostałych. Dopiero później chciał zajrzeć do środka. W razie czego tropem mogły być również same obrazy, gdyby niczego nie znalazł. Ale miał jeszcze kilka pytań do Elizy.

- Owszem. Zaraz poszukam kluczyk.
Krasnolud nie zauważył, aby kurz był naruszony na blacie instrumentu, ani pokrywie na klawisze. Przyjrzawszy się obrazowi okrętu wiszącego na ścianie dostrzegł, że na burcie statku, ktoś zamazał maleńką nazwę okrętu i napisał świeżą farbą “Lustro”. W tym czasie Eliza przyniosła klucz do fortepianu. Krasnolud otworzył zamek i zobaczył czarno białe klucze, nic więcej. Niczego tam nie było. Sam portret lekarza nie wzbudzał żadnych podejrzeń.

Detlef i Kaspar natychmiast ruszyli sprawdzić lustro w sypialni, lecz ono nie zdradzało żadnych tajemnic. Nie było nic za nim alni jego odbicie ujawniało nic ciekawego.

Arno tymczasem zdjął obraz z napisem ze ściany mówiąc, iż odłoży na miejscem i sam podążył śladem przyjaciół.
Kobieta patrzyła ze zdumioną miną na krasnoluda kręcącego wielkim obrazem przed lustrem. Nic w lustrzanym odbiciu obrazu nie zobaczył ciekawego.
Jednak gdy już stracił nadzieję i miał odwieszać go na ścianę, zobaczył przyczepioną z tyłu obrazu karteczkę.


Hammerfist obrócił karteczkę i zmrużył oczy. Czuł się jak osoba, która nie potrafi czytać, a przecież w reikspielu umiał. Volter pisał niezwykle niewyraźnie.

- Rzucić okiem by pani na to mogła? Czy dobrze pisma herr Voltera odczytuję nie wiem. Lekarz dawny… - dodał do siebie Arno.
- Widzę ja tu “graj delagaba”... Cokolwiek drugie mogłoby nie znaczyć słowo. Albo i źle widzę - rzekł.

- Pokaż pan. - podeszła. - hm… a może defagaba…? Albo delagafa? Sama nie wiem…

- Defagaba też po głowie latało mi, ale delagafa chyba nie jest to. Krótkie zbyt na dole jest po mojemu.

Tym razem Grimm zwrócił się do Freda.
- Defagaba. Defagab. Słowo to mówi coś ci?

- DeFabag. Przecież on ma farmę na północy wioski - nowicjusz w czarnych szatach rozpromienił się ucieszony. - Myślicie, że to może być to?

- Sprawdzić trzeba to - mruknął khazad, po czym zwrócił się do Elizy.
- Za pomoc dziękujemy. Mnie zdaje się, że odpoczywać dużo musi pani. Głowy nie będziemy zawracać bez powodu - podziękował Hammerfist nawiązując do stanu, jak się wydawało krasnoludowi, ciąży.

- Do widzenia - odparła.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Kerm : 04-09-2016 o 09:38.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 04-09-2016, 00:13   #110
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny

Weisslagerberg, posiadłość DeFagaba
teraźniejszość

Dom z zewnątrz wyglądał jak typowy wiejski dom, kilka budynków gospodarczych, zagroda dla zwierząt kopytnych, studnia na podwórzu. Posesja otoczona jest polami uprawnymi z trzech stron. Od rzeki po prostu trawa - pastwisko.

Obejście na garnku zamiatał starszy mężczyzna około pięćdziesięciu lat, lekko łysawy na czubku głowy z dużymi zapuszczonymi siwymi bokobrodami, krzaczastymi brwiami i wąsami, ale brody nie nosił.

- Ło! Powitać Wilkobóców! - rzekł gromko wspierając się na miotle. - Czego potrzebujeta, że w me skromne progi przychodzita chłopy?
- Kiedy ostatnio herr Volter był tu i przebywał gdzie? Jeśli był, jasna rzecz
- zapytał Arno.
- Hymmm…. Jakoś w zeszłym miechu zda się. Furę siana zamówił i łodebrał. - Skrzywił się na pomarszczonej twarzy. - Cusik musi capi tu, nie? - Ciągnął nosem.
- Niektóre sprawy wymagają poświęcenia - mruknął Kaspar.
- Długa smrodu opowieść - machnął ręką Hammerfist, po czym ponownie powrócił do bardziej pilnego wątku. - Na co siana fura była mu wie pan może? I jakby pan mógł, herr DeFabag, wskazać miejsce nam to.
- Sam odebrał? Osobiście?
- wtrącił Detlef.
- Sam, sam. Do jego stajni, dla kuni na ściółek, a bo na co innego?
- A po farmie możemy rozejrzeć się pana? Herr Volter ukryć mógł coś tu
- ponownie zabrał głos krasnolud.
- Herr Volter? U mnie? - zdziwił się. - Pewno, szukajta…
- Wybaczyć proszę pytanie dziwne, ale… w coś gra pan? Kości, karty, innego cokolwiek?
- tym razem Arno nawiązał do treści karteczki.
- Czasem starej na nerwach! - zarechotał, ale zaraz przestał i zrobił poważną minę. - A prawda li to, że całe Weissdrachen pod klątwą jest i na stracenie?
- Ano zapewne nie całe, ale na zatracenie sporo luda iść może
- odpowiedział Kaspar.
Farmer ciężko oklapł z wrażenia na schodach werandy i zapatrzył się w miasteczko z zatroskaną twarzą.
- Pan nie był na tej uczcie? - upewnił się Kaspar.
- Pewno, żem był z całą rodziną - odrzekł zdziwiony o posądzenie inne.
- I nic pana nie boli? Dobrze się pan czuje? - Kaspar był jeszcze bardziej zdziwiony, niż farmer. - Wszyscy jedliście i piliście? Nic wam nie dolega?
- Mnie nie. Jeno kaca mam jakoby pierwszy to raz był jakem się popił jeszcze za smarka. Nawet rzygałem! - prychnął.
- Jadł pan coś, po powrocie do domu? Albo pił? A inni? - Kaspar kontynuował wypytywanie.
- Wybacz, że przerywam - wtrącił się Aldric, powstrzymując Josta gestem - ale może chodziło o to, żeby coś zagrać na fortepianie? W końcu tam kartkę znaleźliśmy. Panie DeFabag, mówiłeś pan, że na niczym nie grasz, ale może kto z rodziny, dzielący z panem nazwisko, grywał na jakim instrumencie, albo piosenki wymyślał? “Graj defabaga”, tak brzmiała dla nas wskazówka. Może ojciec pański wymyślił jaką melodię prostą, albo wuj?
- Emmm… nie wiem nic o tem. - wzruszył ramionami. - Stara mnie gada, żem taki śpiewak jak z niej tancerka… Kobita tańcować nie umi… - dodał z przekąsem.
- Wiecie zastanawia mnie co? - zapytał krasnolud swoich towarzyszy. - Volter człowiekiem dokładnym był dość. Na wiadomości zostawionej wszystkie litery małymi są. I błąd nawet zdarzył się. To herr DeFabag jest, a tam napisane “defagaba”. Fred, o muzyce książkę widziałeś jaką? Albo herr Volter mówił w temacie tym co? - tym razem zwrócił się do ich niezbyt inteligentnego towarzysza.
Fred przecząco pokręcił głową.

- Raz jeszcze spytam... Czy po powrocie jedliście coś? Piliście? - Kaspar po raz kolejny usiłował rozwiązać zagadkę dobrego samopoczucia farmera.

- Coś ty… kichy pełne po biesiadzie, że i dzisiaj nie wiem czy co przełknę. Jakosik mnie trzewia skręca…


Weisslagerberg
teraźniejszość

Po rozwiązaniu zagadki pianina, w drodze do karczmy Aldric po raz kolejny zauważył, że ktoś ich śledzi. Ta sama osoba, mężczyzna, raczej nikt, kogo tu wcześniej widział, a już na pewno nie znał z nazwiska. Zbliżali się do wschodniej kładki, budynki po lewej stronie dawały dobre miejsce na przyczajenie się na szpiega.
- Znowu idzie za nami - poinformował towarzyszy. Wymienił z Jostem spojrzenia, towarzysz potwierdził, że to ten sam, którego widzieli poprzednio.
- Skręcę do tych ruder i postaram się zajść go od tyłu, jeśli podąży za wami mostem. Postaram się wywiedzieć, o co mu chodzi. - Dziwne dary od tutejszej ludności tolerowali i przyjmowali z wdzięcznością, mimo iż pożytku z nich nie było - stare, zepsute jadło, nawet świniom by szkoda było rzucać, coby nie pochorowały. Ale ciągłe śledzenie osób, które z imienia szeryfa prowadzą śledztwo? Czyżby bano się, że natrafią na... "nieodpowiednie informacje"? Aldric wspomniał niestrawności, jakie poczuł przy pierwszym "podarunku". To było naprawdę podejrzane...
- Jakby co, krzyknę, a do tego czasu się nie oglądajcie - dodał. Wątpił, żeby miejscowy miał go zaatakować, ale nigdy nic nie wiadomo.

Odłączył się od grupy i udał między rudery, licząc, że nieznajomy pójdzie za resztą drużyny i Aldric będzie mógł niepostrzeżenie zakraść się za jego plecy.

 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:00.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172