Wątek: Cienie [+18]
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-09-2016, 16:13   #18
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
To nie była jej sypialnia. To ZDECYDOWANIE nie była jej sypialnia. Czy może jednak wczoraj piła coś więcej poza grapefruitowym piwem i teraz ma jazdy? Nie pamiętała… nie, jednak pamiętała – wróciła do domu taksówką i poszła spać. Sama. Nic więcej. Więc co to, do cholery?

Usiadła powoli, spuszczając na dół bose stopy. Nie znosiła spać na górze piętrowego łóżka. Lubiła czuć grunt pod nogami. Rozejrzała się dookoła, z wyrazem konsternacji na twarzy. Ciągle siedząc na brzegu pryczy podniosła dłoń, rozcapierzyła ją i przez dłuższą chwilę przyglądała się swoim palcom. Przetarła oczy drugą ręką. Potem sprawdziła sobie puls i dotknęła czoła. Następnie zaczęła obmacywać głowę, systematycznie, miejsce przy miejscu. Zamrugała kilka razy. Nic. Może ma guza mózgu? Straciła przytomność?

Pochyliła się, powoli i spojrzała w dół.
- Hej - powiedziała niepewnie. - To szpital? Więzienie?
Na pryczy pod Jessicą siedziała kobieta:



- Stara, czy ty sobie jaja robisz? - zapytała, wstając ciężko i przeciągając się tuż obok zwisających nóg Jessici. - Szpital, hehehe, marzenie.
Kobieta zachowywała się swobodnie, tak, jakby znała Jess już od jakiegoś czasu.
- Ale i tak nie masz się co martwić. Jeszcze godzinka i pa pa Queensboro!
Kojarzyła nazwę. Więzienie. Dlaczego?
- Ok - odpowiedziała powoli. - Słuchaj, gadasz do mnie, jakbyśmy się znały.. wiem, że zabrzmi to głupio, ale nie walnęłam się wczoraj w głowę?
Brwi kobiety podjechały niemal do połowy jej czoła w niemym geście zdziwienia.
- Nie, Jess, nie przypominam sobie, żebyś się walnęła, ani żeby ktoś ci przywalił. W ogóle “jakbyśmy się znały”. Stara, śpisz nade mną czwarty rok… Se wymyśliłaś pożegnanie.
Czarnowłosa, poniekąd - towarzyszka Jessici pomachała innej kobiecie i uniosła kciuk w geście “ok”.
- Choć, Doktorku, idziemy na śniadanie - powiedziała zachęcająco i powoli zaczęła odchodzić w kierunku drzwi umieszczonych na końcu korytarza, który tworzyły dziesiątki podwójnych prycz.

Jessica zsunęła się z pryczy, ostrożnie, sprawdzając, czy nie będzie czuła zwrotów głowy lub nudności. Nic. Czuła się jak zwykle.
-Poczekaj! - dotknęła ramienia kobiety. - Jesteś pewna? Nie uderzyłam się?
Zaczerpnęła powietrza. Współwięźniarka wyglądała na jej sojuszniczkę…
- Posłuchaj.. skoro tyle się znamy to wiesz, że nie robię sobie jaj, prawda? Wysłuchasz mnie i postarasz się uwierzyć? Bardzo proszę… jesteśmy kumpelami, tak?
Kobieta zatrzymała się i odwróciła w stronę Jessici.
- Tak - oznajmiła, zaglądając jej w oczy. - Zawsze byłaś dla mnie dobra i miła i nie wywyższałaś się, że jesteś z dobrej dzielnicy, i po studiach. I nie ściemniasz.
Rozejrzała się po sąsiednich pryczach, z zadowoleniem zauważając, że są puste. Pociągnęła więc koleżankę na swoje własne łóżko.
- Nie walnęłaś się, jak Boga kocham - przeżegnała się przy tym - wal stara.
Jessica usiadła i i spojrzała kobiecie w oczy.
- Nic nie pamiętam. Nic z tego miejsca. Jakbym tu nigdy nie była. Ciebie też nie, przykro mi. – potarła skroń. - Wiem, że jestem Jessica Hoffman, lekarka. Robię doktorat. To pamiętam. Pamiętam wszystko o sobie, ale nic stąd. – potrząsnęła głową. - Wiem, mówię jakbym była szalona. Ale znasz mnie. Tak twierdzisz. I czuję twoją sympatię. Albo wariuję , albo mam amnezję.. ale skoro mówisz, że nie miałam żadnego urazu… może to guz mózgu? Miewałam wcześniej takie odpadły?- przerwała na chwilę i dokończyła: - Nawet nie wiem, jak masz na imię.
- Mirabel. Znaczy tak mam na imię - zaczęła powoli. - Ty jesteś Hoffman, tak, doktorka, lekarka… Odpałów nie miałaś, pierwszy raz odwalasz.
Kobieta, która nazwała się Mirabel,spojrzała z rozbawieniem na Jessicę.
- To i nie pamiętasz za co siedzisz? Hehehehe. - Nie czekając jednak na odpowiedź, kontynuowała. - Siedzisz za próbę zabójstwa. Na mężu. To chyba musisz być trochę szalona, nie? Swoja kobieta! - Mirabel klepnęła Jess w ramię. - Ale dziś za dobre sprawowanie wychodzisz! - zakończyła triumfalnie.- Cztery lata stara, cztery lata!
- Próbowałam zabić Thomasa? - powtórzyła Jessica i poczuła, że tak, byłaby do tego zdolna. Kiedyś. Znaczy wtedy. - “It was a murder but not a crime”- zanuciła niespodziewanie. Coś jednak nie pasowało..
- Byłego męża - doprecyzowała. - Nie mówiłam ci, że się rozwiedliśmy? Mirabel, cztery lata tu siedzę? To którego dziś mamy?
- Osiemnastego kwietnia dwa tysiące piętnastego - odpowiedziała towarzyszka Jess - i z tego co mi wiadomo, to nie miał trudności w uzyskaniu rozwodu, hehehe.
Mirabel wzruszyła ramionami i przekręciła głowę, przyglądając się uważnie Jessice.
- Może ktoś ci coś dosypał do kolacji wieczorem - zasugerowała - bo rzeczywiście zadajesz pytania mocno od rzeczy. Jeśli to jednak zgłosisz możesz opóźnić własne wyjście z tego radosnego miejsca…

Jessica zamachała dłonią w zaprzeczającym geście.
- Miałam cię właśnie prosić, żebyś nikomu nie mówiła. To z tym dosypaniem może mieć sens… dobrze myślisz, Mirabel- spojrzała na kobietę że szczerym uznaniem. - Coś jak pigułka gwałtu… Ktoś ma tu do mnie jakieś wąty?
- Nie sądzę - odpowiedziała spokojnie kobieta. - Czarne nie zadzierają z białymi, brązowe lubią mnie, także nie przychodzi mi nic do głowy. - Mirabel podrapała się intensywnie po policzku i obejrzała swoje krótko obcięte paznokcie.
- Może lepiej zgłoś się na jakieś super- duper badanie krwi, jak wyjdziesz? I nie, nie powiem. Tylko pisz czasem i jak ja wyjdę, to odbieraj telefon - pogroziła palcem Jessice i podniosła się. - Chodź, jeszcze zdążymy na śniadanie.

Jessica też wstała, a potem objęła kobietę.
- Dziękuję ci. nawet nie wiesz, jak jestem ci wdzięczna - powiedziała.- I to pewnie głupie.. ale jak masz na nazwisko? Żebym wiedziała, kogo prosić.

Przeszły do stołówki. Jedzenie było świeże, i całkiem smaczne. Więźniarki podchodziły i żegnały się z Jessicą, mniej lub bardziej wylewnie, ale za każdym razem z nieukrywaną sympatią.
„Będzie mi ciebie brakowało”, „Córka zaczęła ze mną rozmawiać, jak zrobiłam tak, jak poradziłaś”, „Dzięki tobie wyjdę pół roku wcześniej”.
Jessica uśmiechała się, odwzajemniał uściski, ale w jej ciele narastała panika. Te wszystkie kobiety zachowywały się tak, jakby ją znały. Znały od dawna, jakby od dłuższego czasu z nimi przebywała, ba! Jakby przez cały czas – czy to możliwe, ze były to cztery lata?! – robiła to, co przez całe zawodowe życie. Nie rozumiała, co się dzieje. Wariuje? Zbladła, strach narastał. Głosy kobiet zlały się w jeden szum.

- No, dość tych czułości, idziemy Hoffman – strażniczka wskazała drzwi. – Chyba, że z nami jeszcze trochę zostaniesz?

Wstała, kolana jej drżały. Przeszły przez jedną kratę, kolejną, Jessica wydano jej rzeczy – rozładowaną komórkę, 200 dolarów i karty, jakieś drobiazgi których nawet nie oglądała, tylko zgarnęła do kieszeni.

- Nie do zobaczenia – strażniczka uśmiechnęła się do niej i zamknęła drzwi za jej placami.

Wciągnęła powietrze. Dokąd ma teraz iść?



- Pani Hoffman? – nieznajomy mężczyzna otworzył przed nią drzwi taksówki. - Zapraszam, pan Hoffman wszystko opłacił. Gdzie panią zwieźć?

To pasowało do tego psychopaty… Kochany mąż wybacza i przyjmuje ją – wspaniałomyślnie – pod swoje skrzydła.
- Proszę po prostu jechać – powiedziała Jessica siadając z przodu . - Czy mogę naładować komórkę? – spytała, wskazując kabelek sterczący obok deski rozdzielczej.
- Oczywiście.
Po kilku minutach wstukała pin i włączyła urządzenie.
Do kogo zadzwonić? Matka i ojciec, różne komórki, ale wspólny telefon domowy – to niemożliwe, nigdy by nie zamieszkali ponownie razem, Bruno.. telefonu Vanessy nie mogła znaleźć.

Podała adres Bruna i zadzwoniła do matki.
- Kochanie! Nie wiedziałam, ze dziś możesz dzwonić! Potrzebujesz czegoś? Powiedz tylko, a my z tata zaraz…
- Dzisiaj wyszłam, mamo – przerwała. – Za dobre sprawowanie.
Przez chwilę w komórce panowała cisza, a potem doszedł ją szloch matki.
- Przełączę na głośnomówiący. Thomas nic nie mówił…
- Już jadę, kochanie – głos ojca, spokojniejszy, ale też drżący. – Poczekasz, czy wolisz wziąć taksówkę do nas?
- Thomas podstawił mi taksówkę i …
- Absolutnie nie wolno ci jechać do niego! Nie po tym, co zrobił! – w głosie ojca zabrzmiały ostre nuty. – Wrobił cię w to całe otrucie, dla zabawy, już wynająłem prawników, wniesiemy przeciwko niemu sprawę.. nie można tego tak zostawić!
- Dobrze, tato, dobrze. Jutro wszystko omówimy.
- Ale dlaczego dopiero jutro? – w głosie matki wybrzmiały histeryczne nuty. – Nie możesz do niego jechać!
- Wiem mamo, nie jadę. Ale po tym .. wszystkim potrzebuję pobyć trochę sama. Ogarnąć się. Rozumiesz? Przyjadę jutro, obiecuję. – nie była gotowa na rozmowę z nimi.
- Dobrze , kochanie, dobrze. Czekamy.

Wybrała kolejny numer.
- Bruno? Właśnie wyszłam… Dobrze.


Trzy kwadranse potem płakała już w ramionach Bruna. Napięcie powoli z niej schodziło. Bruno o nic nie pytał, nie tłumaczył. Pozwolił jej się wypłakać.
- Wszystko będzie dobrze – zapewniał. – Pomogę ci dorwać tego skurwiela. Zapłaci ci za te cztery lata.

Nie miała siły tłumaczyć mu, że tym razem wcale nie chodzi o Thomasa.
- Potrzebuję zrobić badania. Krew na toksyny, może tomografię, rezonans.. coś się ze mną dzieje niedobrego. Mam luki w pamięci.
- To tylko stres – uspokajał ją. – Zaufaj mi, przecież sama wiesz jaki może być wpływ długotrwałego stresu. Nie martw się. Jeśli jutro nie poczujesz się lepiej zawiozę cię do szpitala. Obiecuję.

Pokiwała głową a Bruno wskazał na sofę.
- Połóż się. Zamknij oczy - powiedział. - Spróbuj się rozluźnić, zrobię ci masaż.

 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 04-09-2016 o 17:19.
kanna jest offline