Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-05-2007, 00:11   #17
Hael
 
Reputacja: 1 Hael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodze
Wicher i noc

Ta noc była wyjątkowo ciemna, nie rozświetlana światłem księżyca. Gdzieś na Herbach, ni stąd ni zowąd stado szpaków zerwało się do lotu i skrzecząc zaczęło krążyć nad miastem. Kaczki w parku także zbudziły się w środku nocy i kwacząc, zaczęły bić skrzydłami o ziemię. Wiał wiatr, wyginający korony drzew i grając pomiędzy ulicami swoją szemrzącą melodię. Ponury, ciężki pomruk przebiegł wzdłuż skał na Wietrzni...

Widzisz kulę, całą z ciemnofioletowego kryształu, poznaczoną żyłkami mieniącymi się to ciemnym złotem, to całkowitą czernią. Jest nieprawdopodobnie piękna, idealna. Chcesz jej dotknąć, ale wtedy coś się zmienia. Nagle, znikąd pojawia się ogromny smok, który pędzi na Ciebie, otwierając szeroko paszczę i wydając przy tym okropny ryk. Jego kły zdają się być ostre jak sztylety, a ślepia parzą ogniem. Jest coraz bliżej, kulisz się w sobie, czujesz jego obecność, czujesz że połyka kulę i ciebie...


Sh’eenaz, budzisz się zlana potem, oddychając szybko. Kilka drobnych przedmiotów, które gdy śniłaś uniosły się w powietrze, opadło na ziemię z lekkim stukiem. Śniłaś wiele razy, zwykle były to koszmary, ale nigdy takie... Prawdziwe. Ciemność, kula, smok... To wszystko wydawało się być całkiem namacalne.
Oddech powoli wraca do normy. Dochodzi cię ciche miauknięcie. Zauważasz, że twoich kotów nie ma przy łóżku, gdzie zwykły normalnie sypiać.
Po chwili zauważasz je, białego i czarnego, siedzące niemal bez ruchu na parapecie przed oknem. Przysiadły na nim niemal bez ruchu, machając tylko jakby od niechcenia ogonami. Wpatrywały się w niebo, widoczne pomiędzy drzewami rosnący wokół twojego domu. Gdy się zbliżyłaś, biały obrócił ku tobie swój łebek i prychnął, odsłaniając małe kły. Zeskoczył z parapetu i udał się w kierunku swego legowiska. Po chwili czarny podążył w jego ślady. Podchodzisz do okna, opierasz się na parapecie i wyglądasz przez nie. Noc wygląda niby zwyczajnie. Tylko ten mrok, jakby taki gęściejszy. Wieje okropnie silny wiatr, który zgina drzewa i szumi w szczelinach pomiędzy deskami tego starego domu. Nigdzie też nie możesz dojrzeć księżyca.
Postanawiasz jutro zajrzeć do zamku cyganów. Dawno już tam nie byłaś...

- Reeegis... – jęknęłaś, Margot, przez sen. Pies, zamiast spać jak przystało na porządnego teriera, tłukł się po pokoju, dysząc i skamląc na zmianę.
Okropnie bolała cię głowa, od kilku godzin nie mogłaś usnąć. Do tego ten pies obraca wszystko na jeszcze gorsze. Uniosłaś się lekko z poduszki, próbując zogniskować zaspany wzrok na terierze. Chwilowo stał naprzeciwko ciebie, żywiołowo merdając ogonem i patrząc błagalnie. Zamruczałaś coś pod jego adresem i z powrotem opadłaś na poduszki, dokładnie otulając się kołdrą. Po chwili usłyszałaś, jak Regis trąca nosem uchylone drzwi i wybiega z twojego pokoju.
Zaciskasz powieki, ze wszystkich sił chcąc wreszcie zasnąć. Wiatr za oknami szumi jak nigdy, a deski z domku na drzewie klekoczą przy kolejnych podmuchach.
Wtulasz się w kołdrę starając się zignorować wszelkie odgłosy. Wtedy, słyszysz coś... Brzmi jak melodia wygrywana na fujarce, ale zdaje się, jakby dochodziła gdzieś z daleka...
>[-]<
Zrywasz się, nasłuchując. Melodia jednak już ucichła, nie słyszysz nic, prócz wycia wiatru.
- Gorączka... – mamroczesz i na powrót zagrzebujesz się w pościeli.

Słyszysz tylko wiatr, jak gra na gałęziach drzew i szumi w szczelinach okien. Alex, nawet nie starasz się zasnąć, wiesz że to próżne. Leżysz tylko na łóżku z rękami założonymi za głowę, wsłuchując się w tą niezwykłą muzykę. Nie pamiętasz podobnie silnej wichury. Brzmi to trochę jak morskie fale, tylko wiatr jest bardziej... Wolny.
W pokoju jest całkiem ciemno, jak nigdy. Dziwne, że nie świeci księżyc. A może zawsze tak jest o tej porze, tylko ty zwykle już śpisz? Sprawdziłbyś, która godzina, ale jakoś nie masz ochoty się ruszać. Przymykasz oczy, biorąc głęboki oddech. Sen nie chce przyjść...
Nagle, coś wybija się poza szum wiatru. Otwierasz oczy, marszcząc brwi z niedowierzaniem. Słyszałeś już kiedyś ten odgłos. Dawno, dawano temu, w Norwegii.
To było wycie wilka, z całą pewnością. Donośne i przeciągłe. Po chwili powtarza się znowu, tym razem nieco dłuższe. Potem jednak znów mogłeś dosłyszeć tylko szum wiatru. Podniosłeś się na łóżku, przecierając oczy. W Kielcach nigdy nie było wilków. To niemożliwe...
Po chwili jednak wilk znów zawył, jeszcze dłużej niż za długim razem. Głos przez kilkanaście sekund wznosi się i opada, jakby chciał zagłuszyć wichurę i rozwiać twoje wątpliwości.

Stalker, obudził cię przerażający, przesączony jadem i okrucieństwem ryk. Zew. Zerwałeś się, doskoczyłeś do włącznika światła. Krzyk nadal dudnił w twojej głowie, powoli stawał się jednak tylko echem. Wrażenie jednak pozostało. Powoli dochodziłeś do siebie.
Czułeś, że jakiś niezwykły niepokój wisi w powietrzu. Coś... Coś się dzieje, czułeś to...
Uciekać, uciekać, uciekać...

Patrząsnąłeś głową. „Boże, co się ze mną dzieje?” Jednak nadal słyszałeś jakiś szept, szepty, których było coraz więcej, które narastały...
Szybko, jak najdalej! Szybko, szybko, szybko!
Uciekać, uciekać, uciekać...
Jak najdalej...!
Uciekać, uciekać!
No szybciej!
Byle dalej, byle dalej....

Zamarłeś w bezruchu. Szeptów było coraz więcej, dochodziły ze wszystkich stron pokoju, ze wszystkich zakamarków i mówiły tylko o jednym...
Szybko, szybko, uciekać, ocalić się, ocalić...
Nawet głośniejsze podmuchy wiatru nie były w stanie ich zagłuszyć. Stałeś tak, zafascynowany. Jeszcze nigdy nie słyszałeś ich tak głośno...

Gdy się zerwałeś, Lukas, rzuciłeś okiem na zegarek. Chryste, co za godzina...
Nie mogłeś z powrotem zasnąć. Leżałeś tylko, przewracając się od czasu do czasu z boku na bok i próbowałeś zapomnieć o tym śnie. Gdy wreszcie, prawie udało ci się zasnąć, rozbudził cię hałas trzęsionych przez wiatr okiennic. Zamruczałeś coś z dezaprobatą i przewróciłeś się na drugi bok. Przysłuchując się szumowi wiatru, rozważałeś, skąd mogła się wziąć taka wichura. Przez okno nie widać było księżyca. Wiedziony jakimś impulsem, podniosłeś się i zerknąłeś na wiszący na ścianie kalendarz.
Środa, 16 maja. I symbol zamalowanego kółeczka.
Nów.
Westchnąłeś i z powrotem opadłeś na łóżko. Naciągnąłeś kołdrę na uszy, żeby choć przez chwilę przestać słyszeć ten wiatr...

Wiatr wpadł do niewielkiej, jednoizbowej chatki przez uchyloną okiennicę z niemalowanego drewna. Owiał szybko całe pomieszczenie, drewniane ściany, płomienie paleniska, zawieszone u sufitu pęczki grzybów, wiązanki mięty i przeróżnych innych ziół, przygasił płomienie świec woskowych. Wielki, czarny kruk siedzący na półce przy kominie zakrakał głośno. Siedząca przy zagraconym stole, potężna, starsza kobieta, oderwała się na chwilę od ucierania czegoś w misce i popatrzyła najpierw na drgający płomień świecy, a potem na kołyszące się u sufitu wiązanki z zadumą.
Wiatr jakby na chwilę ustał i w izbie znów zaczął pogodnie trzaskać kominek, znów wokół zapachniało żywicą, miętą i wroteczem. Czarno-bury kot, miaucząc, otarł się o jej nogi. Kobieta podniosła się, jednocześnie sięgając dłonią do karku zwierzęcia.
- Tak, tak, ja też to czuję... – mruknęła chyba bardziej do siebie jak do kruka i kota. Podeszła do okna i zamknęła je. Jak na staruszkę postury jakichś trzech przeciętnych kobiet, poruszała się stosunkowo lekko. Westchnęła i popatrzyła przez okno na drzewa, korzące się pod wichrowym batem.
- To już dziś... Mamy coraz mniej czasu. – wyszeptała, a w jej starczym głosie zabrzmiała troska. Za oknem, przysłonięte gałęziami drzew, widniały w oddali biało-żółto bloki.


Słońce raziło cię okropnie przez zamknięte powieki. Lukas, wydawało ci się, że dopiero co zdołałeś zasnąć. Ale... Przecież nie musiałeś się tym przejmować. Już dawno po maturach. Możesz spać do dobranocki...
Obróciłeś się od okna, żeby uciec przed promieniami słońca. I wtedy, niespodziewanie to usłyszałeś... Brzmiało, jak melodia grana na flecie, czy czymś takim. Momentalnie jakby wszystko ucichło, a ty słuchałeś urzeczony.
>[-]<
Nagle, melodia umilkła. Dochodziła gdzieś z zewnątrz, zza okna. Uniosłeś lekko głowę, jednak uznałeś, iż nie ta wiedza nie jest warta twojego wysiłku. Znów opadłeś na łóżko i niemal natychmiast zasnąłeś.

Bolała cię głowa, bolały cię mięsnie, bolało cię wszystko. Promienie słońca wpadające przez okna dachowe budziły cię, Simba, z nieprawdopodobną wprost skutecznością. Jęknąłeś, przewracając się na drugi bok. Nie mogłeś spać tej nocy. Sen po prostu nie chciał przyjść, nawet przywoływany ze wszystkich sił. I jeszcze ta okropna wichura, poruszająca dachówką tuż nad twoim pokojem. Horreur. Mimo wszystko, postanowiłeś w końcu otworzyć oczy. Po co próbować zasnąć, jak i tak już nic z tego nie będzie? Przecierając powieki, zerknąłeś na okno. Widniała za nim jaśniejąca, poranna szarówka. Zegarek wskazywał piątą trzydzieści.
Jakoś zwlekłeś się z łóżka i dokuśtykałeś do balkonu. Wyszedłeś na zewnątrz. Zimne powietrze orzeźwiało, jednak uwagę przykuwało co innego...
Idealnie zdążyłeś na wschód słońca. Niewielka, żółtopomarańczowa tarcza wisiała tuż nad skałkami na kadzielni. Patrzyłeś zmęczony, ale jednak urzeczony. Nieczęsto można podziwiać taki widok... I gdy tak stałeś, usłyszałeś nagle jakąś melodię, wygrywaną chyba na fujarce. Dochodziła ona jakby z daleka, a jednak słyszałeś ją bardzo dokładnie, każdą nutę. Pieśń wschodu...
>[-]<
Po chwili melodia ucichła, tylko ty stałeś dalej na balkonie obserwując słońce.
Jest poranek, 17 maja.
 
__________________
Ich bin ein Teil von jener Kraft
Die stets das Böse will
Und stets das Gute schafft...
Hael jest offline