Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-09-2016, 20:42   #18
Hazard
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację


Pech, Raul, Hendrik, Crilia, Bhupindar

- Cholera, co za pechowa pogoda - powiedział zezłoszczony krasnolud imieniem Gottri wygrzebując się ze świeżego grobu, do którego wykopania zgłosił się z jakiegoś powodu sam. Następnie ustawił się obok byłego giermka, Dorne’a, posyłając mu wściekłe spojrzenie. - Nie mówiłeś czasem, że miało się rozpogodzić?

Owszem. Silny wiatr ustał, jednak zapewne wszyscy woleli go, niż siąpiący teraz leniwie deszcz. Pogoda zdawała się sprzyjać ponurej atmosferze pochówku dwójki zmarłych, którzy nie mieli tyle szczęścia, by dotrzeć cało do tej nowej ziemi. A być może to jednak oni byli szczęściarzami? Któż mógł wiedzieć, co ta nieznana kraina miała przynieść ocalonym?

Dorne posłał, stojącej obok niego Pech pytające spojrzenie. Najwyraźniej jej przepowiednia co do pogody tym razem się nie sprawdziła.

Kilkudziesięciu minutach oczekiwania do dwóch płytkich grobów złożono w końcu ciała. Kapłanów do odprawienia mszy za ich dusze nie brakowało. Staruszek, który w czasie procesu wybrany został na przewodniczącego, okazał się wiejskim proboszczem. Na imię miał Geoffry, a swoje życie już za młodu ofiarował matce żywicielce, Bogini Floanri. Teraz zaś, w tym nowym świecie, pierwszą ceremonią, którą miał odprawić był pogrzeb. Po jego prawicy stał półelf Hendrik, a po lewicy ciemnoskóra elfka, której obecność przy ceremonii nie wszystkim się podobała. Na całe szczęście, wszelkie słowa sprzeciwu zostały stłumiony przez starego kapłana.

Deszcz zdawał się nasilać z każdą chwilą. Kiedy wszystko było już gotowe, ocaleni otoczyli groby, natomiast kapłani unieśli ręce w górę.

- Nasi wszechmogący Bogowie! Znajdujemy się daleko od naszych rodzimych świątyń, jednak wiem, że słyszycie mój głos i wciąż czuwacie nad nami! - Geoffrey zaczął ceremonie donośnym głosem. Oczy wszystkich skierowały się na niego. Prawie wszystkich. - Zebraliśmy się tu...

- Co jest kurwa? - Wszyscy nagle przenieśli wzrok na Esura, który jednak nie zwracał na nikogo uwagi. Wpatrywał się tylko z rosnącym zadziwieniem w oczach w ciała złożone w grobach. Psy najeżyły się nagle i zaczęły warczeć. Z początku wszystkich ogarnęła konsternacja, która już wkrótce przekształciła się w przerażenie.

Dwoje, jeszcze chwilę temu martwych, mieszkańców nadmorskiej wioski otworzyło przekrwione oczy.



Erwin, Xandros

Trójce łowców nie było dane zobaczyć cudu zmartwychwstania. Bardzo szybko zostawili z tyłu grupę ocalałych, ruszając w stronę miejsca, gdzie ze wzgórza widzieli ostatnio niewielkie stado zwierząt. Erwin co chwilę spoglądał za siebie, przyglądając się co raz to bardziej malejącej i niknącej za strugami deszczu grupie. Miał cichą nadzieję, że pogrzeb przeciągnie się do czasu aż upolują jakąś zwierzynę. Zapasy, które mieli mogły wystarczyć dla wszystkich na jeden, może dwa dni.

Z rozmyśleń nad ich ponurą przeszłością wyrwało go szturchnięcie Xandrosa, który zaraz ruchem ręki nakazał pochylić się w wysokiej trawie, tak by nie zostali dostrzeżeni. Z wolna zbliżali się do celu.

Nad ich głowami kołował sokół Pleufana. Elf, z którym to Ruppert wcześniej nawiązał rozmowę na temat portalu, niespodziewanie dogonił dwójkę łowców i zaoferował swoją pomoc chwilę po wyruszeniu ze wzgórza. Tłumaczył, że miał już dość starającego się z nim ciągle spierać o coś krasnoluda, towarzystwa półdrowki oraz “przeklętej dziewczyny”. Wymieniając tą ostatnią, miał oczywiście na myśli Pech.

W pewnym momencie idący przodem Xandros uniósł delikatnie dłoń, dając sygnał towarzyszom by się zatrzymali. Wszyscy delikatnie unieśli się spod wysokiej trawy i dostrzegli sześć pięknych jeleni pasących się na łące. Mieniące się od deszczu futra oraz poroże nadawały im królewskiego wyglądu. Jednak w pewnym momencie ich oczy skupiły się na jednym ze stada. Największym i najpiękniejszym, który z pewnością mógłby zapewnić im zapasów jedzenia na kilka lub nawet kilkanaście dni.

- Dobra - rzekł szeptem Pleufan. - Byleby go nie spłoszyć…



Ruppert

Jeszcze jeden bohater tej opowieści obrał tego czasu inną ścieżkę. Polować potrafił co najwyżej na skarby w podziemiach, a pogrzeby zawsze wydawały się mu niezbyt interesujące (sam nie wiedział wówczas, co go ominęło!), dlatego odważnym, zdecydowanym krokiem ruszył w stronę zagajnika, do którego reszta grupy dotrzeć miała nieco później. Ulewa była denerwująca, jednak pocieszało go to, że nie musi teraz przynajmniej sterczeć jak kołek przed grobami ani wlec się po ziemi polując na potencjalny obiad. Ruppert zawsze wiedział jak się ustawić!

Podróż minęła mu bez większych niespodzianek. Deszcz to raz wzmagał się, to raz ustawał, jednak chłopak parł przed siebie w stronę zbliżającego się niebłagalnie celu. Nie mógł nawet nacieszyć się pięknymi krajobrazami, bo pogoda znacznie pogorszyła widoczność, przez co nie mógł ujrzeć nic więcej, niż już widział ze wzgórza.

Ale w końcu udało mu się dotrzeć do granicy zagajnika. Niepewnie przyglądał się pociemniałym od wilgoci drzewom iglastym, oraz opadającemu w dół terenowi. Teraz, gdy słońce przysłoniły chmury, miejsce to wydawało się mu mroczne i ponure. Przez mnogość krzaków i drzew, oraz ze względu na schodzący w dół teren, nie mógł zobaczyć zbyt wiele z granicy zagajnika. Drapiąc się po głowie rozmyślał nad tym, co powinien teraz zrobić.
 
Hazard jest offline