Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-09-2016, 21:45   #310
Slaaneshi
 
Slaaneshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Slaaneshi ma z czego być dumnySlaaneshi ma z czego być dumnySlaaneshi ma z czego być dumnySlaaneshi ma z czego być dumnySlaaneshi ma z czego być dumnySlaaneshi ma z czego być dumnySlaaneshi ma z czego być dumnySlaaneshi ma z czego być dumnySlaaneshi ma z czego być dumnySlaaneshi ma z czego być dumnySlaaneshi ma z czego być dumny
Kultysta zacisnął obydwie ręce na głowni znalezionego miecza. Jego bojowy zapał wyczerpał się już podczas taktycznego derwiszowania pomiędzy walczącymi. To było dla niego za wiele, nie był wojownikiem. Dlatego też, w całkiem nieprofesjonalny sposób, osłaniał się uniesionym ostrzem, niechętnie zbliżając się na tyły mutantów. Nie chciał wyjść na tchórza przed zbrojnym stadem ale z drugiej strony, nie na wiele mógł się przydać w walce...
Niepozornie przesuwał się na tyły, chciał mieć ogląd na całą sytuację.

Przez następne wydarzenia bitwy stał się tylko biernym obserwatorem, nie zwracającym na siebie niczyjej uwagi. Wstrząsnął nim stawiający włosy na dęba ryk demona i wypatrywał ze zgiełku walczących, gdzie tenże się podziewa. Obserwował jak wysłannik bogów wzbija się w powietrze, jednak okrzyk żołnierzy sprowadził wzrok Kurta z powrotem na ziemię. Posłyszał kolejny pistoletowy wystrzał i spostrzegł jak zmutowany wielkolud szarżuje przez szeregi ścierających się ze sobą bojowników obu stron. Ledwo dojrzał znad tłoku kulminację starcia, w postaci pojedynku i upadku przywódców walczących grup.
Gdy potyczka wśród wozów została zakończona nagłym złamaniem morale wojskowych poprzedzającym ich równie nagły i dramatyczny odwrót, Kurt zaczął się uspokajać. Opuścił broń, po czym, wciąż trzymając się na uboczu, zaczął obchodzić zbrojne stado, przyglądać się temu przełomowemu dla zgromadzonych zdarzeniu. Stracili przywódcę. Z tego, co udało mu się zauważyć pomiędzy stojącymi wokół poległego, ich wódz był potężnym, znacząco dotkniętym przez błogosławiącą formę zmianę. Gdy miał okazję przyjrzeć się tłumowi, był w stanie odczuć wpływ i inspirację ich niewątpliwym patronem. Szczycącym się swym intryganctwem, niestabilnością, nieobliczalnością bóstwem magii, esencją Chaosu - nieprzewidywalną, ciągłą zmiennością. To spostrzeżenie podziałało na myślenie kultysty. Niestabilny, zmienny intrygant, którego zmyślne plany zgodnie z szeptanymi wśród wyznawców legendami potrafiły ciągnąć się przez stulecia. To było wytłumaczeniem niezrozumiałych dla Kurta niejasności, w których głębinach zaczynał się topić. Odkrycie to naprowadziło jego umysł na nowe tory. Tzeentch pragnął by członek rozbitej sekty, Kultu Opętańca, odegrał jedną z ról w niepojętym planie tajemniczego bóstwa. Pan Przemian wciągnął Kurta w swe machlojki, w swoją wieczną rozgrywkę na arenie ziemskiego padołu, którym ten stąpał. Tzeentch zwany Architektem Przeznaczenia.. czyżby więc kultysta był marionetką tańczącą na sznurkach Władcy Losu? Od jak dawna już skrupulatnie wypełniał plany mrocznego bóstwa? Czy nadzwyczajna przyszłość, której się spodziewał była właśnie darem Pana Przemian? A może wręcz kolejną cegiełką w jego odwiecznym planie?

Zanurzony w takich rozmyślaniach Kurt rozejrzał się. Wygląd wysłannika piekielnych otchłani, demona, który objawił się walczącym na polu bitwy odpowiadał przewrotnemu bóstwu. Kurt chciał odnaleźć tą błogosławioną istotę, anioła będącego wolą Tzeentcha. W przeszłości zażarcie służył świętemu, który nosił w swym ciele takąż istotę. Była ona wszechwiedzącym, boskim mentorem ich Kultu. Na pewno także teraz mogła wskazać Kurtowi właściwą drogę do wypełnienia wielkiego przeznaczenia, co do którego był tak przekonany.
Jednakże w miarę jak wyczekiwał, z lasu nie wyłonił się pierzasty wysłannik Pana Zmian. Spomiędzy drzew wyszedł za to surowo wyglądający wojownik, zdecydowanie należący do zbrojnego stada. Wyglądał jakby był lekko rany - rozszarpana dziura zdobiła strój na jego udzie, które całe zdawało się być upaćkanym krwią. Mężczyzna szedł jednak lekko i swobodnie. Kurt zanurzył się w myślach ale swoje spostrzeżenia i analizy zachował na tę chwilę dla siebie. Sytuacja wokół zaczęła się rozwijać. Między zgromadzonymi zaczęła kipieć wywoływana tarciem o pozycję u władzy agresja, przy czym zanim zdążył zainteresować się konfliktem, nastąpiło jego odroczenie. Stado zajęło się bitewnym pobojowiskiem, zbieraniem rannych i łupieniem poległych. Niektórzy wchodzili też na wozy i grabili dobytek żołnierskiego konwoju. Widząc, że nikt ze zgromadzonych zupełnie się nim nie interesuje, Kurt postanowił odzyskać swoje przedmioty, odrzucił zdobyczny miecz i zaczął szukać swojej sakwy i sztyletu. W miarę przeczesywania pojazdów uspokoił się już zupełnie, przeszedł do analizy sytuacji. Tzeentch zdecydowanie pokierował ścieżkami Kurta tak, by ten odnalazł tą grupę. Niszczycielskie Potęgi planowały widać, by wspierał sługi Pana Przemian. W takim razie zamierzał wywiązać się z tego zadania jak najlepiej. Wyszukawszy cały swój ekwipunek, włącznie z bojowym kijem, dotychczas służącym raczej za podróżną podporę, Kurt wyszedł z inkwizytorskiej karocy, poprawił swój strój i wyprostował się mężnie patrząc po szabrujących niedawne pole walki mutantach. Żaden z nich nie poświęcił mu nawet sekundy swej uwagi. Ale Kurt wiedział co zrobić, żeby zyskać w ich oczach, nawet jeżeli nie rozumieli woli swego boskiego patrona.
Zaczął od zwłok Łowcy Czarownic. Wewnątrz powozu znalazł papiery dotyczące śledztwa w swojej sprawie, oraz tych dwóch niedojd, z którymi był transportowany. Zachował te dokumenty, powoli snując plan jak mógłby je wykorzystać, bowiem nawet gdyby nie znalazł dla nich użytku, nie mógł pozwolić aby wpadły w niepowołane ręce. Zamierzał jeszcze przysłużyć się Mrocznym Bogom korzystając ze swego wizerunku wędrującego akolity i sytuacja, w której ktoś mógłby skojarzyć jego osobę z tymi dowodami była niedopuszczalna. Znalezisko sprawiło, że przyszedł mu do głowy pokrewny pomysł i dlatego też zaczął przeszukiwać martwego inkwizytora. Przywłaszczył sobie insygnia jego urzędu, zagrabił medalion oraz listy polecające od teognisty w Talabheim. Po chwili zastanowienia, zdarł z trupa również charakterystyczny płaszcz z inkwizytorską spinką, który przewiesił sobie na swojej sakwie, a także nie mniej ikoniczny kapelusz. Ponieważ w międzyczasie stado zdążyło się zebrać, Kurt również zbliżył się do grupy. Sługi Tzeentcha były zbyt wycieńczone walką i zajęte rozkwitającym wewnątrz stada konfliktem, by zainteresować się jego drobnymi uwagami dotyczącymi możliwych do odzyskania z pobojowiska zasobów. Wspomniał coś o koninie i wozach ale jako obcy, "nowy", został zignorowany. Rozumiał ich zachowanie, jednak nie mógł sobie na nie pozwolić. Zdecydował się, że jeszcze tutaj i teraz pokaże im swoją przydatność. Podszedł więc do wspartych na swych towarzyszach rannych członkach grupy.
Hejże, jeżeli nie chcecie wykrwawić się po drodze, to dajcie mi obejrzeć swoje rany. Umiem leczyć, toteż powinienem móc je ustabilizować. – Z tymi słowy oraz szeroko rozpostartymi rękoma zbliżył się do nich tak, by mogli go sobie obejrzeć. Widząc, że wciąż wydają się podejrzliwi, przemówił:
Do stu diabłów wirujących po nieboskłonach demonicznej osnowy! Uwolniliście mnie, więc zamierzam się wam odwdzięczyć. Jesteście mi braćmi, jak i ja wam bratem, wszyscy kroczymy jedyną słuszną drogą, jaką jest Chaos! – Tu wskazał na noszony na piersiach, masywny wisior w kształcie ośmioramiennej gwiazdy – Niech mnie pochłonie magiczny wiatr jeśli moim zamiarem nie jest wam pomóc. Zanim bogowie odsłonili zaćmę z moich oczu i zacząłem im służyć, uczyłem się leczyć rany i choroby, także będę w stanie ocenić wasz stan i zatrzymać krwawienie.
Chciał pomóc tym z nich, którzy byli potrzebujący i pokazać swoją przydatność. Nie od parady spędził tych parę lat szkoląc się pod kapłańskim okiem, by nie móc teraz zatamować kilku krwawiących ran. Korzystając ze strzępów ubrań, szmat i dostępnych wokół materiałów przystąpił do stabilizacji najcięższych przypadków, obiecując, że zajmie się każdym, który będzie tego wymagał, także potem, w obozie.

***

Gdy dotarli na miejsce Kurt nie miał zbyt wiele czasu na odetchnięcie. Obietnica zobowiązywała, a on czuł potrzebę, by zacząć już teraz spełniać wolę Bogów poprzez wspieranie zbrojnego stada, z którym wiązały go plany Niszczycielskich Potęg. W miarę jak członkowie bandy rozstawiali się po obozowisku, kontynuując swoje wcześniejsze waśnie, Kurt ulokował się przy jednym z ognisk, wracając do poprzedniego zajęcia. Stabilizował i zamykał rany, opatrywał, leczył. Było to żmudną i męczącą pracą, nieraz stresującą, gdy groźnie wyglądający zwierzoludzie krzywili się na jego zabiegi. Dlatego też z niekrytym zadowoleniem odchylił się, obolały, znad swego pacjenta, po czym z westchnieniem ulgi, usiadł ciężko obok niego, by razem z innymi obozującymi wsłuchać się w słowa wykrzykiwane przez ponurego jegomościa rozmawiającego ze sforowym. Nie od razu zorientował się, że ów przemawia, dlatego nie wyłapał jego pierwszych słów i tym bardziej ciekawiło go co powie dalej. Brzmiał ostro i miał autorytet przywódcy. W dodatku zadeklarował siebie i swego ochroniarza jako wybrańców Tzeentcha. W obliczu ostatnich wydarzeń nabierało to coraz więcej sensu dla Kurta, przeczuwającego, że takie fakty mogą wiązać się z obiecaną mu, wielką przyszłością. Instynktownie zaczął się zbierać i stał już, gdy podszedł do niego sforowy. Popędzony przez ukoronowanego imponującymi rogami zwierzoludzia czym prędzej zmierzał do wskazanej jaskini.

Zaciekawiony obserwował tajemniczego mężczyznę. Jego twarz wydawała się być cały czas zmęczoną, usposobienie prostym, jak u człowieka z ludu, jednak.. otaczała go nabożna cześć zgromadzonych i nie brak było mu wewnętrznego ognia. Może rzeczywiście był wybrańcem? Idąc przez obozowisko słyszał szepty wskazujące jakoby mówca był czarownikiem. Jeżeli Tzeentch pobłogosławił go talentem magicznym, to kultysta niewątpliwie nie miał przed sobą byle kogo. Z zainteresowaniem słuchał rozmowy, którą ten prowadził z chłopem. Zdawał się obiecywać wiele, czyżby rzeczywiście był tak potężny?
Następnym w kolejności był masywny mężczyzna o sylwetce gladiatora. Mroczny, samozwańczy przywódca zaczął wypytywać go o jakiś dar, a gdy wskazany siłacz wystąpił na środek... Kurt zachłysnął się powietrzem na widok przemiany. Oto stał przed nim wysłannik Pana Przemian, którego wcześniej widział nad polem bitwy. Jego nowa forma emanowała w oczach kultysty świętością tak wielką, że z wrażenia opadł na jedno kolano. Demon! Demon! Błogosławiona cząstka jednej z Niszczycielskich Potęg znajdowała się zaledwie o krok od Kurta. Czując się niegodnym pochylił głowę. Uniósł ją jednak, słuchając słów istoty. Nie demon, a.. mutant? Jak to możliwe? Czy było to w ogóle możliwym..? Kultysta nie mógł zaakceptować takiej prawdy... Spodziewał się, że oto znów stoi w blasku demonicznego posłańca Niszczycielskiej Potęgi... Wstał i wycofał się, a po jego twarzy przemknął cień niezadowolenia, grymas zgryzoty. Chyba liczył na zbyt wiele.. może jeszcze nie zasługiwał na taki zaszczyt...
Wtedy tajemniczy nieznajomy zwrócił swoje zmęczone oczy ku Kurtowi oraz biednym obszarpańcom, z którymi ten był więziony. Kultysta wysłuchał pytań mężczyzny i z wielkim przejęciem śledził oczyma unoszony kryształ. A więc to dlatego wybrali go na wodza! Nieznajomy był magiem! Kurt, wciąż jeszcze wycofany pod wpływem niezadowolenia wywołanego niedawnym zawodem, a także pod wrażeniem wypowiedzi czarownika, zaczął ważyć słowa, z niejasnym grymasem na twarzy, toteż nim zdążył zebrać się w sobie do odpowiedzi, uprzedził go starszy mutant. Kultysta słuchał jego wypowiedzi z zażenowaniem, w końcu zostali zaszufladkowani do jednej kategorii. Gdy mężczyźni zaczęli szlochać, z rosnącą irytacją roztrącił ich, przeciskając się na przód i stanął na środku gromady, naprzeciw maga. Ściągnął swój kaptur, tak by rozmówca mógł się mu przyjrzeć, swym pełnym mocy wzrokiem.
Na oko wyglądał na jeszcze młodego mężczyznę, o drobnym, krótkim zaroście na brodzie, ciemnych niczym węgle oczach oraz rzadkich, chociaż długich i kręconych włosach, pod którymi zaczynały się już wczesne zakola. Wokół ust i ciemnych od niezdrowych podków oczodołów widać było drobne zmarszczki. Jego spojrzenie było czyste, ostre, sprawiało wrażenie, że ma się do czynienia z kimś inteligentnym. Pod kapturem mężczyzna nosił gruby szkaplerz z wysokim, sztywnym kołnierzem. Cały jego strój był w kolorze spranej czerni i przynosił na myśl wędrownego akolitę, cyrulika, być może mnicha albo żaka, jednak wszelkie wątpliwości rozwiewał masywny wisior zdobiący piersi kultysty. Spięty grubym łańcuszkiem, wykonany z wypolerowanego żelaza przyjmował ostre kształty ośmiu strzał łączących się w złowieszczą gwiazdę. Gdy zaczął mówić, ktoś z dobrym wzrokiem zdołałby dostrzec, że między słowami zdarzało mu się ukradkiem rzucać ku fałszywemu demonowi niechętnym spojrzeniem.
Szanowny Magusie! Jestem akolitą Kultu Opętanego. Zowię się Kurt Aascheritt, pochodzę z Reiklandu i służę Mrocznym Bogom! Klnę się na potęgę Wielkiej Bestii Chaosu, o ośmiu ramionach i czterech boskich głowach, że Niszczycielskie Potęgi nadały mi do wypełnienia nadzwyczajny los, a jest on powiązany z waszą misją. Nie jestem pewien jakie jest życzenie bogów ale dali mi oni jawne znaki, bym was odnalazł. Od czasu gdy kult, do którego należałem w Altdorfie został podstępnie zniszczony, wędruję na wschód, wiedziony wizjami mych mrocznych patronów, starając się wypełnić ich tajemną wolę. Nie dalej niż dwa dni temu moje sny skończyły się i rozumiejąc, że dotarłem we właściwe miejsce oddałem się modłom do Wielkiej Czwórki, gdy z zaskoczenia dopadli mnie ludzie inkwizytora, z którego łap mnie uwolniliście. Aby poświadczyć prawdziwości mych słów i okazać dobrą wolę, składam na twoje ręce dokumenty, które Łowca Czarownic spreparował, by prowadzić dochodzenie w mojej sprawie – kończąc zdanie Kurt sięgnął do sakwy i wyciągnął z niej papiery, dotyczące trójki mutantów i z pokorą podał je czarownikowi. Po tej krótkiej przerwie, wznowił przemowę;
Nie mniej w mym uwięzieniu tkwił najwyraźniej zamysł samego Tzeentcha, który, chwała mu, chciał bym dołączył do was i wspierał waszą świętą misję. Dziękuję wam za uwolnienie i widząc w tym sposób na spełnienie swego wyrytego przez bogów przeznaczenia zobowiązuję się służyć waszej sprawie. Za czasów istnienia mego kultu, pomagałem naszemu Magusowi nie raz prowadząc nasze Czarne Msze i przemawiając w jego imieniu, gdy ten był zbyt zajęty odcyfrowywaniem przekazów demona zamkniętego w naszym opętańcu. Dodatkowo potrafię też leczyć, umiem określić położenie Morrsliba oraz transfiguracji gwiazd, a także przebrać się w przekonywujący sposób, zaś moja zesłana przez bogów w nagrodzie zmiana daje się w łatwy sposób ukryć, dzięki czemu w niepostrzeżony sposób podróżowałem przez miasta Reiklandu i Talabeklandu. Nie pożałujesz, jeżeli pozwolisz mi do siebie przystanąć, tym bardziej, że ostatnie wydarzenia w jawny sposób wskazują, iż wolą bogów jest nasza współpraca.
 

Ostatnio edytowane przez Slaaneshi : 08-09-2016 o 22:19.
Slaaneshi jest offline