|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
02-09-2016, 21:09 | #301 |
Reputacja: 1 | Max słysząc rozkaz nie miał wyboru. Postawił ostrze kosy na sztorc, tak, że przypominała teraz bardziej pikę lub włócznie niż narzędzie rolne i rzucił się w stronę walki. Muller miał plan. Wbić kosę w koński bok, tak by rozjuszone zwierze za niego załatwiło jeźdźca. Maximillian wybrał na swój cel jednego z konnych, który zajęty był walką z mutantami. Max zaatakował od tyłu, a raczej od boku, tak by do ostatniej chwili pozostać niezauważonym.
__________________ Man-o'-War Część I |
02-09-2016, 21:11 | #302 |
Reputacja: 1 | Dieter był raczej zadowolony z przebiegu wydarzeń. Z mocami które były po ich stronie ich zwycięstwo było nieuniknione, a biorąc udział w walce zdobędą zaufanie Korzara, które będą mogli wykorzystać albo do ucieczki albo przejęcia kontroli nad Sforą. Kiwnął głową z aprobatą, kiedy jeden z wojowników Sfory uwolnił więźniów, to mogło im tylko pomóc. Zastygł jednak, kiedy ogarnęło go dziwne wrażenie znajomości z wyzwobodzonym więźniem. Podzedł do niego ostrożnie, wciąż skradając się i używając mocy płaszcza. -Pomożesz nam w walce, Bracie? - wyszeptał. |
02-09-2016, 21:31 | #303 |
Reputacja: 1 | Kastor zaatakował. Walczył z żołnierzami zacięcie. Dwóch przeciwników już gryzło piach na chwałę Tzeentcha. Wtem poczuł ból w udzie aż przysiadł na nogę. I tak był wielkości konnego zbrojnego mimo pochylenia. Odwrócił się ku żołdakowi i ryknął mu prosto w ryj. Całym jestestwem swoim chciał go przerazić. Teraz miał zamiar unieść się nad pole bitwy i odwrócić uwagę zbrojnych od reszty mutantów i przede wszystkim od czarowników. Odlatując zadał jeszcze jeden cios otępiałemu wrogowi. |
03-09-2016, 18:36 | #304 |
Reputacja: 1 | Życie potrafiło być niekończącym się splotem dziwacznych zwrotów akcji. Zwłaszcza życie wyznawcy Niszczycielskich Potęg. Chaotyczność natury Mrocznych Bogów zdawała się wpływać na same wydarzenia składające się na egzystencję Kurta. W końcu w jawny sposób dali mu do zrozumienia, że oczekuje go wielkie przeznaczenie... Tak przynajmniej myślał. Jakie więc plany mieli wobec niego przebiegli patroni demonicznej osnowy wymiaru Chaosu? Tym pytaniem zadręczał się podczas niespokojnej podróży w rozklekotanej klatce, ograniczającej go na niewielkiej przestrzeni wraz z dwójką nieznajomych obdartusów. Mutanci. Jakimże to zamysłem prowadziła się Wielka Bestia? Czy za schwytaniem przez sługi fałszywych bożków tak oddanych i hojnie nagrodzonych przez Niszczycielskie Potęgi istot, mogło stać coś więcej niż tylko dzieło czystego, chaotycznego przypadku? Przecież zgodnie ze znakami to właśnie tutaj Kurt miał odnaleźć swoje przeznaczenie... Zagubiony w nerwowych myślach nawet nie zauważył, że korowód zatrzymał się na środku leśnej drogi. Wojowniczy okrzyk bojowego stada wyrwał go jednak z dociekania natury swych kolei losu i niespokojny wyznawca podskoczył na równe nogi, patrząc na niesamowite formy wylewających się z lasu napastników. Zwierzoludzie! Umysł Kurta pękał od nagromadzonych wydarzeń ostatnich dni. Ale nie to było teraz ważne! Nagły obrót zdarzeń wymykał się niepotrzebnym analizom. Teraz wola Mrocznych Patronów stawała się jasna, a mgła przyćmiewająca przytłoczony, przestraszony umysł zaczęła się rozwiewać. Niewątpliwie najpilniejszym zadaniem było przeżyć. W końcu jaki pożytek mieliby bogowie, z martwej sługi? Nie wątpił, że w obliczu misji zagrożonej niepowodzeniem, któryś z lojalnych żołnierzy tworzących zbrojną świtę postanowi chociaż rozprawić się z transportowanymi więźniami. Co więcej, nie mógł ufać, że oślepieni żądzą krwi zwierzoludzie nie potraktują go jak obcego i obojętnym będzie im, czy służy tym samym siłom. Mimo to, sytuacja wskazywała na to, że znalazł się we właściwym miejscu i czasie. Nie mniej, żeby zrealizować nadzwyczajne przeznaczenie Kurt potrzebował przetrwać bojową zawieruchę. Żeby przekonać napadających na konwój mutantów do istnienia swojej świętej misji, musiał najpierw upewnić się, że żaden z nich nie postanowi zatopić w jego ciele ostrza toporu. Kiedy jednak jeden z napastników dobiegł do klatki przerywając Kurtowi nerwowe rozglądanie się po walczących i otworzył drzwiczki, wyznawca Niszczycielskich Potęg nie wahał się ani chwili. Jednym susem wydostał się z zamknięcia, po czym dosyć zgrabnym jak na siebie skokiem opuścił wiodący go ku niechybnej śmierci powóz. Adrenalina i ekstaza bycia aktywnym narzędziem Mrocznych Patronów na dobre szumiały w jego głowie, a część zmutowanego ciała poruszyła się niespokojnym skrętem pod jego odzieżą. Bojowy zgiełk, mnogość potencjalnych zagrożeń i rosnące podniecenie oddziaływały na całe ciało chudego i żylastego mężczyzny. Na swoje szczęście, pomimo zamieszania zachowywał dostateczną dozę trzeźwego umysłu, by wymienić z wybawcą porozumiewawcze spojrzenia i schylić się w kucki, starając nie zdradzać swego położenia pobliskim zbrojnym. Ostrożnie przesuwał się wzdłuż pojazdu, by dojrzeć sytuację na polu bitwy. Mniej więcej wtedy, ku jego zaskoczeniu, wyrósł obok niego nieznajomy mu mężczyzna, również starający się zachować swoją pozycję w ukryciu, podchodząc na podkurczonych nogach. - Pomożesz nam w walce, Bracie? - wyszeptał do Kurta. Kultysta spojrzał w głęboką, zieloną toń oczu młodego, przystojnego mężczyzny. W normalnej sytuacji obcy w ogóle nie pasowałby do zgrai wymutowanych, agresywnych stworzeń i z miejsca wzbudziłby podejrzenia Kurta. Ale bojowy rozgardiasz stępił zdolności oceny dopiero co oswobodzonego z zamknięcia mężczyzny. - Na chwałę demonicznych pustkowi, możecie na mnie liczyć! Muszę tylko zorientować się gdzie podziewają... - nim zdążył dokończyć zdanie, zamilkł tracąc oddech na widok wzbijającej się w przestworza pół-ptasiej, demonicznej istoty. Jego twarz stężała, a oczy wyszły z orbit. - Iä, iä, Tchar-zeugh, tazaar! Skandując demoniczny okrzyk, kultysta pozornie stracił całe zainteresowanie towarzyszem rozmowy. Szybko obrócił się wzdłuż wozu, tak by móc swobodnie wybiec w kierunku walczących i omiótł wzrokiem związanych w boju, próbujących zapanować nad zdenerwowanymi wierzchowcami żołnierzy. Jeden z nich, wysunięty na tyły, obrócony plecami do wozu z klatką i zajęty walką z nacierającymi od jego prawicy mutantami ze zbrojnego stada, wydawał się idealnym celem dla Kurta. Okutany w ciemne szaty mężczyzna zawziął się w swym zamiarze i mocniej naciągnął kaptur kultysty na swoją twarz. Już miał wyskoczyć ku upatrzonej ofierze ale rzeczywistość sytuacji, o której zaczynał opowiadać zielonookiemu nieznajomemu, powstrzymywała go przed pochopną akcją. Wśród bitewnego rozgardiaszu pragnął wypatrzyć jakiegokolwiek porzuconego orężu. Dostrzegał kilka martwych ciał, leżących relatywnie blisko od jego kryjówki... Przy poległych możliwym byłoby znaleźć jakieś ostrze, w które mógłby się uzbroić... Zlękniony oparł się z powrotem, w ukryciu za pojazdem. Kurt zacisnął mocno pięści, po czym wybiegł zza wozu. Planował przemieszczać się wzdłuż walczących, długimi, szybkimi krokami, by zachować otwartą drogę dla swojego niechybnego odwrotu. Zaniepokojony brakiem broni rozglądał się za orężem upuszczonym przez któregoś z ubitych już walczących. Nim dobiegł dostatecznie daleko, by móc okrążyć grupę walczących mutantów i schować się na jej tyłach, odwrócił się w kierunku upatrzonego wcześniej żołdaka. Zaciskając zęby w grymasie gniewu ruszył biegiem ku plecom zajętego walką zbrojnego. Potrzebował zanurkować między poległych.. odnaleźć jakiś miecz, jakiś błysk metalu.. aby wrazić we wroga ostrze, w jednym, szaleńczym ataku, zanim zacznie swą ucieczkę na bezpieczniejszą pozycję. Chciał podnieść broń po drodze, zaatakować od tyłu i oddalić się niezwłocznie po oddaniu ciosu. Atmosfera była dla niego za gorąca... |
03-09-2016, 22:53 | #305 |
Reputacja: 1 |
|
04-09-2016, 19:58 | #306 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Oswobodzony Kurt ruszył w poszukiwaniu broni. Przyglądającym się temu z boku mogło wydawać się to śmieszne bowiem kultysta doskakiwał by pochwycić upragnioną sztukę oręża i równie szybko odskakiwał, gdy jakiś żołnierz zamierzał się na niego mieczem. Czas mijał, padały kolejne trupy po każdej ze stron a dziwny taniec Kurta trwał. Udało mu się pochwycić broń dopiero gdy mutantom udało się zepchnąć żołnierzy nieco z bok. Markus z niezmiennym szczęściem ciskał magicznymi pociskami, ale Tzeentch nie byłby Tzeentchem gdyby nie zrobił czarnoksiężnikowi jakiegoś psikusa. Po piątym rzuconym zaklęciu Markus poczuł jak magiczna energia wypala mu oczy. Nie, nie oślepł całkowicie. Tzeentch nie był aż tak okrutny wobec swego wyznawcy. Po prostu wszystko co znajdowało się dalej niż na wyciągnięcie ręki okryła mgła. Można jedynie sobie wyobrażać panikę jaka ogarnęła maga. "Czy odzyskam wzrok, czy kiedykolwiek dane mi będzie cieszyć się pięknem krajobrazu?" Odpowiedzi nie znał a "niedogodność" uniemożliwiła mu całkowicie dalszą walkę. Odpowiedź latającego demona na ranę była iście piorunująca. Z żołnierza o mało co dusza nie uszła. Spadł on ze spłoszonego konia i sfajdał się w gacie. Na leżącego i bezbronnego posypały się ciosy czyniąc go niezdolnym do dalszej walki. Maxymylian również wystraszony, ale tym razem przez Sforowego włączył się wreszcie do walki. Jakimś cudem kmiotkowi udało się skutecznie zaatakować ostatniego żołnierza awangardy. Widać uznał, że tym spełnił swój obowiązek bo dalsza część walki w jego wykonaniu to było unikanie ciosów. Zażarta walka trwała za to na tyłach rozgorzała również nieoczekiwanie przy wozie. Z karocy wyskoczył jegomość, którego sam wygląd stanowił koszmar senny każdego kultysty. Na początku wypalił z drugiego z trzech pistoletów kładąc trupem kolejnego mutanta a mieczem trzymanym w drugiej ręce zranił próbującego go flankować zwierzoczłeka. W żołnierzy wstąpił nowy duch. "Steigerwald, Steigerwald!!!" Poniosło się po szeregach a żołnierze zaczęli odzyskiwać utracony teren. Korzar bezbłędnie odczytując sytuację porzucił walkę z niedobitkiem z przodu i rzucił się na łowcę. Ten wystrzelił z ostatniego pistoletu raniąc Korzara w pierś, ale potężny mutant nic sobie nie zrobił z rany. Wyprowadzony z potworną siłą cios zdarł naramiennik z łowcy głęboko raniąc go w ramię. I wtedy stało się coś czego Korzar się nie spodziewał. Na jego plecy sfrunął nie kto inny jak Achven przebijając wodza swym rapierem. Cios był niezwykle precyzyjny. Z rany po wyszarpniętym rapierze trysnęła czarna posoka a Korzar rycząc zwalił się na ziemię. Po tym czynie Achven zrobił ostatnią głupią rzecz w swoim życiu wyciągnął rękę do opartego o wóz łowcę chcąc go powstrzymać a ten nie zastanawiając się sekundy rozciął go od barku do splotu słonecznego kończąc jego nieszczęsne życie. Z rozpaczy zawył Jemlay- brat Achvena, zawył Sforowy i kilku mutantów. Tymczasem łowca się pozbierał, odzyskał równowagę i ruszył ku bitewnemu ściskowi wesprzeć swych żołnierzy. Nieciekawą dla sił Tzeentcha sytuację uratował Dieter, który otulony magicznym płaszczem znalazł się nie wiadomo skąd za plecami łowcy i przebił go swym poświęconym Slaaneshowi, magicznym gadającym mieczem. Gdy tylko broń znalazła się w trzewiach łowcy przekazała do umysłu Dietera taką porcję perwersyjnej rozkoszy, że ten zwyczajnie się załamał. W ekstazie zaczął dźgać raz za razem będącego w agonii przeciwnika. Na twarz pryskała mu krew a podniecenie było oczywiste dla każdego, kto przyjrzał się Dieterowi poniżej pasa. Jednocześnie głosy w jego głowie zaczęły się nasilać szepcząc o wrogach i zagrożeniach. Pojawiały się też wizje. W jednej z nich nowo poznany kultysta oglądał manuskrypt, który otrzymali w Eastadt w spadku. Ten właśnie, który sprawił im tak wiele problemu. W żołnierzach obserwujących makabryczny koniec swego dowódcy upadł duch. Krzcząc "Odwrót" rzucili się do ucieczki. Ponieważ mutanci nie czyli się wcale lepiej nikt żołnierzy nie ścigał. Zamiast tego wszyscy zgromadzili się wokół ciała Korzara. -Na pewno nie żyje? - odezwał się żabiogłowy. -Nie wydurniaj się Kyllay. Pierwszy raz trupa widzisz- zrugał go zdruzgotany Sforowy. - Ja się wydurniam?! To ty jesteś dureń i kretyn. Sierżant się znalazł! Ulubieniec wodza. Skończyło się. Nie będzie nami rządził gor. Ja przejmę władzę- za Kyllayem zaczęli się gromadzić "ludzcy mutanci z wzniesioną bronią. W odpowiedzi za Sforowych ściskając broń stanęło dwóch pozostałych przy życiu gorów i ranny bestigor. W powietrzy zapachniało nową walką. Nieoczekiwanie odezwała się jedyna pozostała przy życiu kobieta. Skorpionica odważnie wpadła między zwaśnione strony odpychając ich od siebie. -Nie tu durnie. Chcecie walczyć to w obozie. Nie żyje połowa z nas. Nie potrzebujemy więcej trupów. Rozsądzimy to zgodnie ze zwyczajem. Wywodowi mutantki nie sposób było odmówić logiki toteż strony niechętnie zajęły się łupieniem trupów i zbieraniem lżej rannych. Ociemniałym Markusem zajął się jego uczeń i najbliższy współpracownik Dieter, tylko może trochę bardziej roztrzęsiony i gadający do siebie. *** Gdy trzy godziny później siedzieli przy ognisku wokół nadal trwały kłótnie. Nieoczekiwanie do nieco zapomnianego Markusa podszedł sforowy z gorami. -Czarnoksiężniku. Jesteśmy na granicy upadku. Lada moment może wybuchnąć rzeź. Kyllay to głupiec, który poprowadzi nas ku nieszczęściu zaś za mną nie pójdą dobrowolnie ludzie. Nie chcę nikogo zabijać dlatego jedyne co pozostaje to trzecie wyjście. Wodzem musi zostać kto inny. Ktoś kogo będzie się bał i szanował nawet taki cymbał jak Kyllay i jego sojusznicy. Jedyne czego on się boi to magia dlatego odpowiedzią jesteś Ty! Czy uratujesz Czerwoną Koronę? W tym samym momencie z oczu ociemniałego Markusa spadły łuski i odzyskał wzrok!
__________________ Zawsze zgadzać się z Clutterbane! |
05-09-2016, 11:12 | #307 |
Reputacja: 1 | kastor był rad z efektów swego ryku. Żołnierzyk już nie będzie w stanie nikomu powiedzieć, że zranił potwora chaosu. Wzleciał w powietrze i widział jak walka kończy się z przodu a Korzar rusza na przeklętego łowcę czarownic. Już chciał dołączyć gdzieś do walki by chwałę zdobyć gdy stało się coś niewiarygodnego. Korzar został powalony przez... Jednego z mutantów? Kastrator zaczął się śmiać. Jaki Tzeentch jest zmienny. Kiedy walka się skończyła odleciał w las. Odczekał aż rany się zaleczą i wyszedł na trakt. Właśnie się wszyscy zbierali więc podszedł do karocy, która już była obłupiona z co cenniejszych rzeczy. W środku pozostał tylko Max. Kastor wszedł na wóz, który przechylił się znacznie pod jego ciężarem. Wszedł bokiem udając, że zerka za siebie. Zobaczył coś ciekawego i cennego. Przyrządy do tortur. Wziął je natychmiast uznając, że może się to przydać. Kastor wyszedł ze zdobyczą z karocy i zobaczył jak się zanosi na rozlew krwi wśród mutantów. Poszedł i stanął koło wybrańca. - No to będą się bili.- Kastratorowi było bez różnicy jak się to skończy. Najważniejsze, że wybrańcowi nic nie groziło w tej chwili. Dotarli do obozu. Rozłożyli się i grzali przy ogniu. Snacki między mutantami a zwierzoludźmi trwały. Na szczęście nikt nie chciał włączyć ich w konflikt. Nie trwało to zbyt długo. Podszedł sforowy i przedstawił propozycję czarnoksiężnikowi. Kastor zamarł w oczekiwaniu co odpowie. Miał nadzieję, że na czas podróży taka ochrona się im przyda. Jak nie to zawsze można się pozbyć mutantów. |
06-09-2016, 14:24 | #308 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Dnc : 08-09-2016 o 11:50. |
07-09-2016, 13:09 | #309 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Tak jak zażądał tego Markus Sforowy przyprowadził wszystkich uwolnionych. Był wśród nich Kurt ze swoim kapturem kultysty na głowie, który udało mu się wygrzebać z kufra z dowodami przymocowanego z tyłu karocy inkwizytora, było też dwóch niepozornie wyglądających i skrajnie przerażonych ludzi. Jeden był stary, ale jeszcze dobrze się trzymał, natomiast drugi miał niewiele ponad trzydzieści lat. Zapytany, zaczął starszy. -Pa...panie jestem zielarzem ze wsi Kocie Pole. To niedaleko Lieske. Donieśli na mnie sąsiedzi, którym nie podobało się, że się bogacę. Ten chłopak to mój syn. To jakiś koszmar. Zlitujcie się Panie. Wypuśćcie nas. Z zabicia nas nic wam nie przyjdzie. Nie wydamy was. Jeśli byśmy pojawili się u władzy zamkną nas. Uciekniemy najdalej jak się da. Błagam! Po tym obaj zanieśli się szlochem. Wzrok pozostałych mutantów skierował się na Kurta, który jeszcze się nie wypowiedział.
__________________ Zawsze zgadzać się z Clutterbane! |
07-09-2016, 21:45 | #310 |
Reputacja: 1 | Kultysta zacisnął obydwie ręce na głowni znalezionego miecza. Jego bojowy zapał wyczerpał się już podczas taktycznego derwiszowania pomiędzy walczącymi. To było dla niego za wiele, nie był wojownikiem. Dlatego też, w całkiem nieprofesjonalny sposób, osłaniał się uniesionym ostrzem, niechętnie zbliżając się na tyły mutantów. Nie chciał wyjść na tchórza przed zbrojnym stadem ale z drugiej strony, nie na wiele mógł się przydać w walce... Niepozornie przesuwał się na tyły, chciał mieć ogląd na całą sytuację. Przez następne wydarzenia bitwy stał się tylko biernym obserwatorem, nie zwracającym na siebie niczyjej uwagi. Wstrząsnął nim stawiający włosy na dęba ryk demona i wypatrywał ze zgiełku walczących, gdzie tenże się podziewa. Obserwował jak wysłannik bogów wzbija się w powietrze, jednak okrzyk żołnierzy sprowadził wzrok Kurta z powrotem na ziemię. Posłyszał kolejny pistoletowy wystrzał i spostrzegł jak zmutowany wielkolud szarżuje przez szeregi ścierających się ze sobą bojowników obu stron. Ledwo dojrzał znad tłoku kulminację starcia, w postaci pojedynku i upadku przywódców walczących grup. Gdy potyczka wśród wozów została zakończona nagłym złamaniem morale wojskowych poprzedzającym ich równie nagły i dramatyczny odwrót, Kurt zaczął się uspokajać. Opuścił broń, po czym, wciąż trzymając się na uboczu, zaczął obchodzić zbrojne stado, przyglądać się temu przełomowemu dla zgromadzonych zdarzeniu. Stracili przywódcę. Z tego, co udało mu się zauważyć pomiędzy stojącymi wokół poległego, ich wódz był potężnym, znacząco dotkniętym przez błogosławiącą formę zmianę. Gdy miał okazję przyjrzeć się tłumowi, był w stanie odczuć wpływ i inspirację ich niewątpliwym patronem. Szczycącym się swym intryganctwem, niestabilnością, nieobliczalnością bóstwem magii, esencją Chaosu - nieprzewidywalną, ciągłą zmiennością. To spostrzeżenie podziałało na myślenie kultysty. Niestabilny, zmienny intrygant, którego zmyślne plany zgodnie z szeptanymi wśród wyznawców legendami potrafiły ciągnąć się przez stulecia. To było wytłumaczeniem niezrozumiałych dla Kurta niejasności, w których głębinach zaczynał się topić. Odkrycie to naprowadziło jego umysł na nowe tory. Tzeentch pragnął by członek rozbitej sekty, Kultu Opętańca, odegrał jedną z ról w niepojętym planie tajemniczego bóstwa. Pan Przemian wciągnął Kurta w swe machlojki, w swoją wieczną rozgrywkę na arenie ziemskiego padołu, którym ten stąpał. Tzeentch zwany Architektem Przeznaczenia.. czyżby więc kultysta był marionetką tańczącą na sznurkach Władcy Losu? Od jak dawna już skrupulatnie wypełniał plany mrocznego bóstwa? Czy nadzwyczajna przyszłość, której się spodziewał była właśnie darem Pana Przemian? A może wręcz kolejną cegiełką w jego odwiecznym planie? Zanurzony w takich rozmyślaniach Kurt rozejrzał się. Wygląd wysłannika piekielnych otchłani, demona, który objawił się walczącym na polu bitwy odpowiadał przewrotnemu bóstwu. Kurt chciał odnaleźć tą błogosławioną istotę, anioła będącego wolą Tzeentcha. W przeszłości zażarcie służył świętemu, który nosił w swym ciele takąż istotę. Była ona wszechwiedzącym, boskim mentorem ich Kultu. Na pewno także teraz mogła wskazać Kurtowi właściwą drogę do wypełnienia wielkiego przeznaczenia, co do którego był tak przekonany. Jednakże w miarę jak wyczekiwał, z lasu nie wyłonił się pierzasty wysłannik Pana Zmian. Spomiędzy drzew wyszedł za to surowo wyglądający wojownik, zdecydowanie należący do zbrojnego stada. Wyglądał jakby był lekko rany - rozszarpana dziura zdobiła strój na jego udzie, które całe zdawało się być upaćkanym krwią. Mężczyzna szedł jednak lekko i swobodnie. Kurt zanurzył się w myślach ale swoje spostrzeżenia i analizy zachował na tę chwilę dla siebie. Sytuacja wokół zaczęła się rozwijać. Między zgromadzonymi zaczęła kipieć wywoływana tarciem o pozycję u władzy agresja, przy czym zanim zdążył zainteresować się konfliktem, nastąpiło jego odroczenie. Stado zajęło się bitewnym pobojowiskiem, zbieraniem rannych i łupieniem poległych. Niektórzy wchodzili też na wozy i grabili dobytek żołnierskiego konwoju. Widząc, że nikt ze zgromadzonych zupełnie się nim nie interesuje, Kurt postanowił odzyskać swoje przedmioty, odrzucił zdobyczny miecz i zaczął szukać swojej sakwy i sztyletu. W miarę przeczesywania pojazdów uspokoił się już zupełnie, przeszedł do analizy sytuacji. Tzeentch zdecydowanie pokierował ścieżkami Kurta tak, by ten odnalazł tą grupę. Niszczycielskie Potęgi planowały widać, by wspierał sługi Pana Przemian. W takim razie zamierzał wywiązać się z tego zadania jak najlepiej. Wyszukawszy cały swój ekwipunek, włącznie z bojowym kijem, dotychczas służącym raczej za podróżną podporę, Kurt wyszedł z inkwizytorskiej karocy, poprawił swój strój i wyprostował się mężnie patrząc po szabrujących niedawne pole walki mutantach. Żaden z nich nie poświęcił mu nawet sekundy swej uwagi. Ale Kurt wiedział co zrobić, żeby zyskać w ich oczach, nawet jeżeli nie rozumieli woli swego boskiego patrona. Zaczął od zwłok Łowcy Czarownic. Wewnątrz powozu znalazł papiery dotyczące śledztwa w swojej sprawie, oraz tych dwóch niedojd, z którymi był transportowany. Zachował te dokumenty, powoli snując plan jak mógłby je wykorzystać, bowiem nawet gdyby nie znalazł dla nich użytku, nie mógł pozwolić aby wpadły w niepowołane ręce. Zamierzał jeszcze przysłużyć się Mrocznym Bogom korzystając ze swego wizerunku wędrującego akolity i sytuacja, w której ktoś mógłby skojarzyć jego osobę z tymi dowodami była niedopuszczalna. Znalezisko sprawiło, że przyszedł mu do głowy pokrewny pomysł i dlatego też zaczął przeszukiwać martwego inkwizytora. Przywłaszczył sobie insygnia jego urzędu, zagrabił medalion oraz listy polecające od teognisty w Talabheim. Po chwili zastanowienia, zdarł z trupa również charakterystyczny płaszcz z inkwizytorską spinką, który przewiesił sobie na swojej sakwie, a także nie mniej ikoniczny kapelusz. Ponieważ w międzyczasie stado zdążyło się zebrać, Kurt również zbliżył się do grupy. Sługi Tzeentcha były zbyt wycieńczone walką i zajęte rozkwitającym wewnątrz stada konfliktem, by zainteresować się jego drobnymi uwagami dotyczącymi możliwych do odzyskania z pobojowiska zasobów. Wspomniał coś o koninie i wozach ale jako obcy, "nowy", został zignorowany. Rozumiał ich zachowanie, jednak nie mógł sobie na nie pozwolić. Zdecydował się, że jeszcze tutaj i teraz pokaże im swoją przydatność. Podszedł więc do wspartych na swych towarzyszach rannych członkach grupy. – Hejże, jeżeli nie chcecie wykrwawić się po drodze, to dajcie mi obejrzeć swoje rany. Umiem leczyć, toteż powinienem móc je ustabilizować. – Z tymi słowy oraz szeroko rozpostartymi rękoma zbliżył się do nich tak, by mogli go sobie obejrzeć. Widząc, że wciąż wydają się podejrzliwi, przemówił: – Do stu diabłów wirujących po nieboskłonach demonicznej osnowy! Uwolniliście mnie, więc zamierzam się wam odwdzięczyć. Jesteście mi braćmi, jak i ja wam bratem, wszyscy kroczymy jedyną słuszną drogą, jaką jest Chaos! – Tu wskazał na noszony na piersiach, masywny wisior w kształcie ośmioramiennej gwiazdy – Niech mnie pochłonie magiczny wiatr jeśli moim zamiarem nie jest wam pomóc. Zanim bogowie odsłonili zaćmę z moich oczu i zacząłem im służyć, uczyłem się leczyć rany i choroby, także będę w stanie ocenić wasz stan i zatrzymać krwawienie. Chciał pomóc tym z nich, którzy byli potrzebujący i pokazać swoją przydatność. Nie od parady spędził tych parę lat szkoląc się pod kapłańskim okiem, by nie móc teraz zatamować kilku krwawiących ran. Korzystając ze strzępów ubrań, szmat i dostępnych wokół materiałów przystąpił do stabilizacji najcięższych przypadków, obiecując, że zajmie się każdym, który będzie tego wymagał, także potem, w obozie. *** Gdy dotarli na miejsce Kurt nie miał zbyt wiele czasu na odetchnięcie. Obietnica zobowiązywała, a on czuł potrzebę, by zacząć już teraz spełniać wolę Bogów poprzez wspieranie zbrojnego stada, z którym wiązały go plany Niszczycielskich Potęg. W miarę jak członkowie bandy rozstawiali się po obozowisku, kontynuując swoje wcześniejsze waśnie, Kurt ulokował się przy jednym z ognisk, wracając do poprzedniego zajęcia. Stabilizował i zamykał rany, opatrywał, leczył. Było to żmudną i męczącą pracą, nieraz stresującą, gdy groźnie wyglądający zwierzoludzie krzywili się na jego zabiegi. Dlatego też z niekrytym zadowoleniem odchylił się, obolały, znad swego pacjenta, po czym z westchnieniem ulgi, usiadł ciężko obok niego, by razem z innymi obozującymi wsłuchać się w słowa wykrzykiwane przez ponurego jegomościa rozmawiającego ze sforowym. Nie od razu zorientował się, że ów przemawia, dlatego nie wyłapał jego pierwszych słów i tym bardziej ciekawiło go co powie dalej. Brzmiał ostro i miał autorytet przywódcy. W dodatku zadeklarował siebie i swego ochroniarza jako wybrańców Tzeentcha. W obliczu ostatnich wydarzeń nabierało to coraz więcej sensu dla Kurta, przeczuwającego, że takie fakty mogą wiązać się z obiecaną mu, wielką przyszłością. Instynktownie zaczął się zbierać i stał już, gdy podszedł do niego sforowy. Popędzony przez ukoronowanego imponującymi rogami zwierzoludzia czym prędzej zmierzał do wskazanej jaskini. Zaciekawiony obserwował tajemniczego mężczyznę. Jego twarz wydawała się być cały czas zmęczoną, usposobienie prostym, jak u człowieka z ludu, jednak.. otaczała go nabożna cześć zgromadzonych i nie brak było mu wewnętrznego ognia. Może rzeczywiście był wybrańcem? Idąc przez obozowisko słyszał szepty wskazujące jakoby mówca był czarownikiem. Jeżeli Tzeentch pobłogosławił go talentem magicznym, to kultysta niewątpliwie nie miał przed sobą byle kogo. Z zainteresowaniem słuchał rozmowy, którą ten prowadził z chłopem. Zdawał się obiecywać wiele, czyżby rzeczywiście był tak potężny? Następnym w kolejności był masywny mężczyzna o sylwetce gladiatora. Mroczny, samozwańczy przywódca zaczął wypytywać go o jakiś dar, a gdy wskazany siłacz wystąpił na środek... Kurt zachłysnął się powietrzem na widok przemiany. Oto stał przed nim wysłannik Pana Przemian, którego wcześniej widział nad polem bitwy. Jego nowa forma emanowała w oczach kultysty świętością tak wielką, że z wrażenia opadł na jedno kolano. Demon! Demon! Błogosławiona cząstka jednej z Niszczycielskich Potęg znajdowała się zaledwie o krok od Kurta. Czując się niegodnym pochylił głowę. Uniósł ją jednak, słuchając słów istoty. Nie demon, a.. mutant? Jak to możliwe? Czy było to w ogóle możliwym..? Kultysta nie mógł zaakceptować takiej prawdy... Spodziewał się, że oto znów stoi w blasku demonicznego posłańca Niszczycielskiej Potęgi... Wstał i wycofał się, a po jego twarzy przemknął cień niezadowolenia, grymas zgryzoty. Chyba liczył na zbyt wiele.. może jeszcze nie zasługiwał na taki zaszczyt... Wtedy tajemniczy nieznajomy zwrócił swoje zmęczone oczy ku Kurtowi oraz biednym obszarpańcom, z którymi ten był więziony. Kultysta wysłuchał pytań mężczyzny i z wielkim przejęciem śledził oczyma unoszony kryształ. A więc to dlatego wybrali go na wodza! Nieznajomy był magiem! Kurt, wciąż jeszcze wycofany pod wpływem niezadowolenia wywołanego niedawnym zawodem, a także pod wrażeniem wypowiedzi czarownika, zaczął ważyć słowa, z niejasnym grymasem na twarzy, toteż nim zdążył zebrać się w sobie do odpowiedzi, uprzedził go starszy mutant. Kultysta słuchał jego wypowiedzi z zażenowaniem, w końcu zostali zaszufladkowani do jednej kategorii. Gdy mężczyźni zaczęli szlochać, z rosnącą irytacją roztrącił ich, przeciskając się na przód i stanął na środku gromady, naprzeciw maga. Ściągnął swój kaptur, tak by rozmówca mógł się mu przyjrzeć, swym pełnym mocy wzrokiem. Na oko wyglądał na jeszcze młodego mężczyznę, o drobnym, krótkim zaroście na brodzie, ciemnych niczym węgle oczach oraz rzadkich, chociaż długich i kręconych włosach, pod którymi zaczynały się już wczesne zakola. Wokół ust i ciemnych od niezdrowych podków oczodołów widać było drobne zmarszczki. Jego spojrzenie było czyste, ostre, sprawiało wrażenie, że ma się do czynienia z kimś inteligentnym. Pod kapturem mężczyzna nosił gruby szkaplerz z wysokim, sztywnym kołnierzem. Cały jego strój był w kolorze spranej czerni i przynosił na myśl wędrownego akolitę, cyrulika, być może mnicha albo żaka, jednak wszelkie wątpliwości rozwiewał masywny wisior zdobiący piersi kultysty. Spięty grubym łańcuszkiem, wykonany z wypolerowanego żelaza przyjmował ostre kształty ośmiu strzał łączących się w złowieszczą gwiazdę. Gdy zaczął mówić, ktoś z dobrym wzrokiem zdołałby dostrzec, że między słowami zdarzało mu się ukradkiem rzucać ku fałszywemu demonowi niechętnym spojrzeniem. – Szanowny Magusie! Jestem akolitą Kultu Opętanego. Zowię się Kurt Aascheritt, pochodzę z Reiklandu i służę Mrocznym Bogom! Klnę się na potęgę Wielkiej Bestii Chaosu, o ośmiu ramionach i czterech boskich głowach, że Niszczycielskie Potęgi nadały mi do wypełnienia nadzwyczajny los, a jest on powiązany z waszą misją. Nie jestem pewien jakie jest życzenie bogów ale dali mi oni jawne znaki, bym was odnalazł. Od czasu gdy kult, do którego należałem w Altdorfie został podstępnie zniszczony, wędruję na wschód, wiedziony wizjami mych mrocznych patronów, starając się wypełnić ich tajemną wolę. Nie dalej niż dwa dni temu moje sny skończyły się i rozumiejąc, że dotarłem we właściwe miejsce oddałem się modłom do Wielkiej Czwórki, gdy z zaskoczenia dopadli mnie ludzie inkwizytora, z którego łap mnie uwolniliście. Aby poświadczyć prawdziwości mych słów i okazać dobrą wolę, składam na twoje ręce dokumenty, które Łowca Czarownic spreparował, by prowadzić dochodzenie w mojej sprawie – kończąc zdanie Kurt sięgnął do sakwy i wyciągnął z niej papiery, dotyczące trójki mutantów i z pokorą podał je czarownikowi. Po tej krótkiej przerwie, wznowił przemowę; – Nie mniej w mym uwięzieniu tkwił najwyraźniej zamysł samego Tzeentcha, który, chwała mu, chciał bym dołączył do was i wspierał waszą świętą misję. Dziękuję wam za uwolnienie i widząc w tym sposób na spełnienie swego wyrytego przez bogów przeznaczenia zobowiązuję się służyć waszej sprawie. Za czasów istnienia mego kultu, pomagałem naszemu Magusowi nie raz prowadząc nasze Czarne Msze i przemawiając w jego imieniu, gdy ten był zbyt zajęty odcyfrowywaniem przekazów demona zamkniętego w naszym opętańcu. Dodatkowo potrafię też leczyć, umiem określić położenie Morrsliba oraz transfiguracji gwiazd, a także przebrać się w przekonywujący sposób, zaś moja zesłana przez bogów w nagrodzie zmiana daje się w łatwy sposób ukryć, dzięki czemu w niepostrzeżony sposób podróżowałem przez miasta Reiklandu i Talabeklandu. Nie pożałujesz, jeżeli pozwolisz mi do siebie przystanąć, tym bardziej, że ostatnie wydarzenia w jawny sposób wskazują, iż wolą bogów jest nasza współpraca. Ostatnio edytowane przez Slaaneshi : 08-09-2016 o 22:19. |