Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-09-2016, 18:44   #11
Rodriguez
 
Rodriguez's Avatar
 
Reputacja: 1 Rodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputację
Mimo, że drogę pod Drzewo Wisielców odbyłaś z parcianym workiem na głowie, zdążyłaś zorientować się po pozycji słońca, że nie jedziecie w stronę Drakenborgu. Niewiele Ci to jednak mówiło, gdyż nie znałaś okolicy, a rycerz i jego kompania nie kwapili się z wyjaśnieniami. Podróż generalnie mijała w ciszy, jeśli nie liczyć smętnego pogwizdywania zbrojnych, puszczanych przez nich ukradkiem wiatrów (ewidentnie efekt zjedzonej dzień wcześniej fasoli) czy klekoczących jak maechtyjskie kastaniety zębów Jelinka, z którym miałaś nieszczęście dzielić rumaka.
Teren wkrótce się zmienił. Zalesione wzgórza stopniowo ustępowały miejsca łagodnie pofałdowanym, otwartym przestrzeniom. Chłodny wiatr wciąż kąsał niemiłosiernie pomimo słońca wspinającego się po bezchmurnym niebie. Jechaliście dość długo – zbliżało się południe. Dopiero teraz spadek adrenaliny dał o sobie znać, podobnie jak pusty żołądek. Mimowolnie zaczęłaś się sennie kolebać w siodle. Sądząc po ustaniu klekotania i ciężarze głowy na plecach, Jelinek już dawno uciął sobie drzemkę.
- Pobudka! Jesteśmy na miejscu - dudniący jak dzwon głos rycerza wyrwał was z odrętwienia.
Za wzniesieniem zamajaczyła smuga dymu, ulatniającego się z komina zajazdu stojącego samotnie na rozstajach. Tak też nazywał się ów przybytek, co można było – z niemałym trudem – odczytać na nadgryzionym zębem czasu szyldzie dyndającym nad drzwiami. Mimo że była to prawdopodobnie jedyna ludzka sadyba w promieniu paru mil, nie wydawała się zbyt ludna. Wyglądała całkiem zwyczajnie, jeśli nie liczyć stosunkowo świeżych śladów po pożarze na dachu. Poza kilkoma zbrojnymi na podwórzu - w większości z charakterystycznymi, płonącymi różami na tunikach i pelerynach – w pobliżu nie było żywego ducha.
- Lady Eadwynn, dobrze widzieć cię w zdrowiu – powiedział jeden z nich, podchodząc bliżej i łapiąc za uzdę rumaka eskortującego was rycerza. Przez dobrą chwilę zachodziłaś w głowę, do kogo żołdak przemawia. Wtedy też wasz przewodnik otworzył zasłonę hełmu, rozwiewając resztki Twoich wątpliwości. Przyłbica skrywała ładny, regularny owal twarzy. Para jasnoniebieskich, przywodzących na myśl letnie niebo oczu spoglądała na mężczyznę zza kurtyny gęstych rzęs. Kąciki pełnych ust uniosły się nieznacznie, kiedy nazwana lady Eadwynn kobieta skinęła lekko głową.


- Sir Bertrandzie – jej miękki, chodź zdecydowany głos nie brzmiał już tak groźnie, jak spod złowieszczego hełmu – Czy Artur... czy sir van der Grief jest już na miejscu?
- Tak, pani – odpowiedział zbrojny, pomagając zejść Eadwynn z wierzchowca – czeka w piwnicy. Chciał rozmówić się z właścicielem przybytku.


* * *


Wewnątrz sadyba dalece odbiegała od powszechnie przyjętego wizerunku miejsca zwanego oberżą. Nie brakowało tu co prawda sfatygowanego szynkwasu, nieheblowanych stołów ułożonych w równych rzędach, pęków ziół i przypraw wiszących pod sufitem, ba – nawet nad paleniskiem wisiało coś, co od biedy mogło uchodzić za wypchaną głowę dzika. Różnica polegała na tym, że miejsce wydawało się... martwe. W środku kręciły się może cztery osoby na krzyż, z czego dwie wyglądały na zwykłych stajennych, zajętych szukaniem sobie przytulnego, ustronnego kąta, w którym mogliby popróżniaczyć. Pozostali stanowili zapewne część stacjonującego na miejscu oddziału. Ani śladu pijaków, szulerów, kurtyzan czy skorych do bitki awanturników.
Nie dane było Ci rozgościć się we wspólnej izbie. Wraz z Eadwynn zeszłyście prosto do piwnicy. Twarz kobiety w żółtym świetle latarni, którą oświetlała sobie drogę, wyglądała jak żywcem wyjęta z płótna malarza. Szła teraz bez hełmu, z rozpuszczonymi włosami. Ich ognista czerwień odznaczała się na tle ceglanych ścian niczym żywy płomień.
Mimo wyostrzonego wzroku omal nie potknęłaś się o jakiś kształt zwinięty pod ścianą. Spojrzałaś pod nogi. Siedział tam krasnolud, przykuty kajdanami do podtrzymującego strop drewnianego filaru. Wyglądał, jakby dopiero co brał udział w karczemnej burdzie – poobijany jak siedem nieszczęść, łypał jedynym zdrowym okiem to na Ciebie, to na Eadwynn. Drugie oko miał zupełnie zalepione krwią cieknącą z rozciętego łuku brwiowego. Jakieś trzy kroki dalej, przy kolejnym słupie, klęczała zapłakana kobieta – sądząc po odzieniu kucharka lub służka. Również skuta, choć, w przeciwieństwie do krasnoluda, nie nosiła śladów obrażeń.
- AaaaaaaaaaAAAaaaaaaaaaaaaaaach!!! - Twoich uszu dobiegł przenikliwy krzyk zza załomu pomieszczenia. Eadwynn prowadziła Cię dalej bez najmniejszego śladu strachu czy odrazy na twarzy. Po chwili Twoim oczom ukazało się coś na kształt prowizorycznej izby tortur. Na środku, na drewnianym zydlu, siedział przerażony mężczyzna o posturze wychudzonego elfa. Jedna z jego nóg tkwiła w urządzeniu przypominającym skrzyżowanie imadła z chodakiem. Oprócz niego w sali było trzech innych ludzi: kat stojący przy zastawionym narzędziami stole, pachołek o barach szerokich jak wrota stodoły i młody mężczyzna w podróżnym stroju. Wszyscy zdawali się bez reszty zaabsorbowani przesłuchiwaniem torturowanego nieszczęśnika.
- Zapytam dla czystej formalności, mistrzu „Pignatelli” – podjął najmłodszy z oprawców, bawiąc się trzymanym w dłoni sygnetem. Odniosłaś wrażenie, że celowo zaakcentował nazwisko – skąd u wędrownego cyrulika wzięła się sakiewka pełna nilfgaardzkich florenów... i ta błyskotka? - mówiąc to, podrzucił pierścień pod sam strop. W świetle pochodni dostrzegłaś na nim jakiś symbol lub inskrypcję.
Przesłuchiwany milczał. Zroszone potem czoło i rozbiegany wzrok zdradzały zdenerwowanie graniczące z paniką. Zniecierpliwiony kat zakręcił wajchą imadła. Krzyk torturowanego odbił się echem od zastawionych butelkami ścian. Ból był tak silny, że cyrulik przewrócił się na podłogę. Pachołek błyskawicznie posadził go z powrotem na siedzisku.
- Zaczekaj tu – szepnęła Eadwynn, po czym podeszła do mężczyzny z sygnetem. Zamienili parę zdań zerkając co chwila w Twoją stronę, po czym młodzieniec rozkazał katowi i pachołkowi kontynuować przesłuchanie.


- Dzisiejsze golibrody – westchnął, podchodząc bliżej – nawet nie podejrzewasz, jak wiele człowiek jest w stanie z własnej woli wyjawić zaufanemu fryzjerowi. Ty musisz być Tilla? - bardziej stwierdził niż zapytał. Uśmiechnął się przy tym, zupełnie jakby nie znajdował się w cuchnącej strachem i dymem pochodni piwnicy, a na kwiecistej łące, witając dawno niewidzianego przyjaciela.
 

Ostatnio edytowane przez Rodriguez : 08-09-2016 o 22:51.
Rodriguez jest offline