W ten oto sposób Arteria ustaliła swój plan działania. Zakryta chustą Clove, będący dowódcą Sarian, mający za towarzysza kotka Sven i milcząca Malindil, która na koniec oznajmiła tylko tyle, że pójdzie za likantropką gdziekolwiek by sama nie poszła, udali się, by zebrać swój ekwipunek. Nie mieli go dużo - zaledwie tyle, ile wymagała podróż przez dzicz. Tropiciel jako jedyny posiadał nieco więcej, niż pozostali, bo był w posiadaniu olbrzymiej fortuny, choć nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Bańki dusz, których przeznaczenia i nazwy nie znał, warte były olbrzymie pieniądze na czarnym rynku, ale również miały w zwyczaju tłuc się zawsze w nieodpowiednim momencie. Niemniej był to potężny magiczny przedmiot.
Zebrali się po jakimś czasie pod karczmą zwarci i gotowi. Wcześniej musieli przeczekać krótką burzę z piorunami i ulewnym deszczem, która pozostawiła po sobie zasłonę w postaci chmur i mnóstwo kałuż.. Zapytali pewnego wyglądającego na bardziej zapoznanego z okolicą mieszkańca o odpowiedni kierunek i udali się w tamtą stronę.
20 Eleint 1479RD
Królewski Las
Wieczór
Wieczory lubiły zaskakiwać wędrowców - zwłaszcza takie niosące ze sobą dziwny chłód wywołujący ciarki na plecach oraz złe przeczucia w myślach. To był właśnie jeden z nich.
Jakiś czas podążali mającą głębokie koleiny błotnistą ścieżką uniemożliwiającą jakąkolwiek komfortową podróż. Prowadził ich Sarian. Jako wyszkolony tropiciel był w stanie obrać najlepszą drogę, jak i również dopatrywać się szczegółów terenu umykających pozostałym członkom wyprawy. W ten oto sposób znalazł całkiem świeże ślady przebiegające bezpośrednio przez ścieżkę.
Duże łapy.
Tyle zdołał ocenić. Na pewno nie był to niedźwiedź. Być może coś innego. Natura w elfich lasach mogła być nieprzewidywalna. Łowca zboczył z traktu i zaczął podążać tropem w samo serce lasu. Nie mieli nawet pojęcia na co się natkną.
Minęło prawdopodobnie kilka godzin łażenia w kółko. Frustracja powoli poczęła wręcz kipieć z Sariana po uznaniu całego tego wzoru za jakiś bezsens. Nawet dywinacje ciągle recytującej pod nosem jakieś mantry Malindil nie były w stanie tutaj pomóc. Clove i Sven byli właściwie bezradni, ale ich intuicja powoli zaczynała krzyczeć. Czyżby ktoś ich obserwował?
Wyszli wreszcie na jakąś polanę…
… a tam znaleźli kilka trupów.
Tropiciel pamiętał słowa alchemiczki o pewnych poszukiwaczach przygód. Wyglądało na to, że kimkolwiek był napastnik, postanowił zedrzeć z nich cały dobytek, zostawiając ich nagie ciała niepogrzebane i w stanie zaawansowanego rozkładu. Obie kobiety musiały zatkać nosy, by móc w ogóle znieść ten odór. Ich wyczulone na zapachy nosy aż zbyt szybko wychwyciły woń gnijącego ciała.
Ale tędy przebiegały ślady.
Sarian pognał gdzieś w chaszcze naprzód zauważając, że dość radośnie wyglądający las nawet pomimo wieczoru oraz ciemnych chmur wyraźnie stawał się coraz mroczniejszy. Gdzieś ciągle coś brzęczało, szeleściło, stukało… Dłuższe przebywanie w tym miejscu mogłoby doprowadzić człowieka do szaleństwa. Wsłuchiwał się w te dźwięki, póki się nie wzdrygnął, gdy dostrzegł ruch za sobą. Odkrył na szczęście, że byli to jego towarzysze.
Gdziekolwiek się znaleźli, to z chwili na chwilę wyglądało to tak, jakby znaleźli się w krainie koszmarów. Gdzieś w oddali dostrzegli małe światełka… po chwili było ich więcej i więcej. Zaczęły ich otaczać. Być może pojawiały się wraz z zapadnięciem zmierzchu. Podążali dalej za śladami, aż w końcu stanęli jak wryci.
Wyglądało to niemal jak świecąca miejsca aleja, tyle że byli w lesie, a świeciły… drzewa. A raczej coś żywicopodobnego znajdującego się w ich wnętrzach. Widzieli zamknięte w nich różne istoty lasu, nie tylko zwierzęta, ale również twory baśni i legend prostego ludu. Idealnie zakonserwowane jak insekty w bursztynie. Był tam nawet jakiś rosły w barach mężczyzna, prawdopodobnie z Rashmenu. Svenowi zdarzało się pracować z ludźmi podobnej budowy i karnacji, chociaż otaczająca go powłoka mogła sprawić, iż dokonał błędnej analizy pochodzenia. Dookoła tych “rzeźb” lśniły eteryczne świeczki. Cała ta sceneria przedstawiała się równie pięknie, co strasznie.
Z szoku uwolnił ich kolejny szelest gdzieś przed nimi. Skądś spomiędzy krzaków wypełzła jakaś dziewczyna o złotych potarganych włosach w postrzępionej szacie. Rozglądała się dookoła tak, jakby kogoś szukała, aż wreszcie jej szare oczy spoczęły na Arterii Paktu. Wytrzeszczyła oczy w przerażeniu i zaczęła z niosącym się przez cały las krzykiem uciekać przed siebie.
Clove dostrzegła kątem oka jakiś ruch w zaroślach, co podkreślił szelest liści pomimo braku wiatru. Coś się czaiło... Na pewno nie byli sami.