Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-09-2016, 15:13   #46
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Mildrith, wygodnie ulokowana na krześle wyłożonym miękkimi poduszkami, karmiła swojego kota maczanymi w słodkim sosie skrzydełkami przepiórek. Jedna z dam zwróciła jej uwagę, że drobne kości mogą zabić jej ulubieńca, przebijając mu gardło. Mildrith uśmiechała się uprzejmie i uroczo, a drobne kostki trzaskały miażdżone w pysku Zbytka, który delikatnym zwierzątkiem nie był, pomimo delikatnego i miękkiego futerka.
Uwagę o stroju Eleanor skomentowała podobnym uśmiechem, wytarła zatłuszczone palce w lnianą serwetkę i przywołała szwagierkę do siebie. Poprawiła jej warkocz, krzywo upięty pod uchem, i rozpięła dwa górne guziki obcisłego kubraka z jagnięcej skórki tłoczonej w delikatny wzór.
- Pięknie dziś wyglądasz, jakąż to okazję mamy?
Zadowolenie i duma nie były udawane. Usprawiedliwiały nawet pewne odstępstwa od reguł... Milly nalała młodej cydru z gruszek. Trzeba było to uczcić. W końcu po raz pierwszy smarkula ubierając się samodzielnie, dołożyła niemało starań, by wyglądać atrakcyjnie. I czysto... Wzorowanie się na królowej Dornijczyków mogło wyjść małej tylko na dobre. Należało tylko sprowadzić krawca, który ją w tym dążeniu wesprze doświadczeniem i umiejętnościami.
Dziewczyna zarumieniła się lekko. Nie patrzyła w oczy Mildirth, starając się uwiesić spojrzenie na czymś neutralnym -Ohh, Żadną okazję … po prostu … czytałam ostatnio o Dorne, zaciekawiły mnie ich stroje …. a czuję się w nim dobrze - po tych słowach nabrała trochę bardziej defensywnie postawy -Nie muszę mieć przecież żadnej okazji?
- Ależ nie trzeba okazji.
Milly pogłaskała kota po śnieżnym karku tak namiętnie, że zwierzęciu oczy niemal wyszły z orbit. Wyglądał też przy tym na bardzo zadowolonego, wywalił się do góry brzuchem i zacząć mruczeć.
- Rzekłam ci już. Nymeria zawsze wyglądała jak królowa. Czy to ścinając wroga na polu bitwy, czy czekając na Martella w łożu, czy na rozmowach ze szlachtą Dorne, czy na przejażdżce konno z dostojnym gościem… - Milly oderwała wzrok od kota i przeniosła zielone spojrzenie na szwagierkę. - Zawiodłaś mnie, Eleanor. Rzeknij mi... czyś ty naprawdę sądziła, że ci zabronię, zamknę na klucz w twej komnacie, jak to ojciec twój zwykł robić, twarz ci uprzednio pięśćią naznaczywszy?
Dziewczyna popatrzyła na Milly z mieszaniną wstydu, strachu i wściekłości -Nie - odpowiedziała, może trochę zbyt ostro -Wcale tak nie myślałam … Ojciec … - zacisnęła usta -Nie chcę o nim mówić - opuściła wzrok, ale po chwili najwidoczniej postanowiła zmienić temat -Chciałam dowiedzieć się więcej o Nymerii … Chciałabym zobaczyć coś więcej, niż Zachód - powiedziała pewna siebie.
- Gdy ojciec zezwolił mi na wyjazd z domu i pobieranie nauk na dworach, miałam niecałe dwanaście lat. O cztery mniej niż ty teraz. A jednak mi na to pozwolił. Wiesz, dlaczego? - Milly była spokojna. I nieubłagana.
-Nie … dlaczego?
- Ponieważ można mi było zaufać. Ponieważ nie ukrywałam przed ojcem myśli i planów.
Była to w istocie prawda. Tej subtelnej umięjętności, jak to zrobić, by nie zostać złapanym za rękę, Milly nauczyła się później. I nie stosowała za często, by nie kusić niepotrzebnie losu.
- Ponieważ, Eleanor, nigdy nie zapominałam, że jestem częścią rodziny. I sukces oraz powodzenie rodziny stoi ponad moimi fanaberiami, pragnieniami i planami. Ponieważ nauczyłam się je budować w oparciu o mój ród.
Dziewczyna stanęła ze skrzyżowanymi rękami naprzeciwko Milly -Kocham swoją rodzinę … I nie stawiam swoich fanaberii ponad nią! - powiedziała to może zbyt ostro, ale chyba w dobrej intencji … tak przynajmniej mogło się wydawać.
- Zatem nic nie stoi na przeszkodzie - Milly dolała sobie cydru. Młodej także, lecz tylko pół kielicha. - Abyś udała się do swego brata. Poinformowała go o planowanym wypadzie. I zapytała, czy jest coś, czego od ciebie w tej sytuacji oczekuje.
Dziewczyna wydawał się być zła, zacisnęła lekko usta -Ostanio wszyscy coś ode mnie chcecie. Najpierw ser Haigh chciał, żebym zabawiała na weselu rozmową młodego Kenninga, a teraz co mam dla was jeszcze zrobić? - przerwała na chwilę -Pójdę do brata, ale nie dam sobą kręcić, jak jakimś bączkiem.
Dzisiejsze fochy nie zrobiły na Mildrith większego wrażenia niż wczorajsze.
- Być może Seathan nic nie będzie chciał - odparła spokojnie. - Lecz powinien wiedzieć, dokąd i z kim się udajesz, gdy opuszczasz zamek. Jako twój starszy brat, dziedzic rodu, a niebawem tegoż rodu głowa. Mamy wrogów, Eleanor. Nie jesteś głupia i dobrze o tym wiesz. Jak i to, że mając ciebie w ręku, ktoś może wywierać wpływ na Seathana. Stawiać mu żądania… Przy okazji. Ser Craig wyznaczył człowieka, który będzie cię uczył szermierki. Podziękuj mu w moim imieniu.
Przeniosła wzrok na plotkujące i śmiejące się damy.
- Jeśli się męczysz, idź już. Poradzę sobie. Najwyżej Alerie przyjdzie mi z odsieczą - uśmiechnęła się szybko i drapieżnie, a potem znów rozluźniła, opadła na poduszki i umoczyła usta w cydrze. Leniwie pogłaskała kota. Eleanor śledziła jej ruchy, a po chwili podziękowała. Mildrith nawet przy swojej doskonalonej latami sztuce czytania w twarzach bliźnich jak w księgach nie była w stanie stwierdzić, co cieszy dziką dziewczynę bardziej. Możliwość nauki walki ostrym czy zezwolenie na

Zwabiła do siebie szwagierkę, unosząc delikatnie do góry posrebrzaną misę pełną miodowych ciastek doprawianych anyżkiem, smakołyku, w którym Alerie zwykła gustować, przynajmniej według służby. Zagaiła wpierw o to, jak się Alerie bawiła na weselu, i płynnie przeszła do pytania, jak się bawił jej protegowany, septon Wendel. Od tego zaś rzut miodowym ciasteczkiem leżały rozterki, które obecnie Mildrith i Alerie będą współdzieliły.
- Musimy zamówić u Wendela nabożeństwa pod wezwaniem Matki w naszej intencji – Mildrith zaplotła dłonie tuż powyżej łona. - Odłożyłam też trochę mojej panieńskiej biżuterii. Mogłybyśmy zamówić nową figurę Matki... albo może zdobione szaty dla wszystkich bogów? - spojrzała pytająco na Alerie.
Alerie uśmiechnęła się lekko -Tak. To bardzo dobry pomysł. Nie wiem, jak z wszystkimi posągami, bo jest to dość drogie, ale z pewnością mogłybyśmy zacząć od Matki.
- Zdecydowanie musimy zacząć od Matki - Milly pogładziła się po brzuchu i omiotła spojrzeniem sylwetkę żony Hortona. - Innych bogów właściwie powinnyśmy zostawić reszcie rodziny… Gdy się skończy to weselne szaleństwo, spotkamy się we dwie z Wendelem i uzgodnimy wszystko. Tymczasem… - westchnęła i nachyliła się do szwagierki, by zacząć mówić cichutkim, szemrzącym szeptem. - Potrzebne mi twoje wsparcie. Potrzebujemy matrony, która zajmie się Eleanor, będzie jej nauczycielką i przyzwoitką. Kobiety szlachetnie urodzonej, najlepiej wdowy… i najlepiej powiązanej z nami krwią. Z naszymi gośćmi przybyły dwie, o których measter zapewnił mnie, że są odlegle spokrewnione. Celeasta, wdowa po ser Jaremy’m Blackreaverze, rycerzu zaprzysiężonym lady Sarsfield, jest daleką kuzynką lorda Simona. Straciła męża dziesięć lat temu, podczas rajdu żelaznych. Broniła wieży, którą Sarsfieldowie oddali w pieczę jej małżonkowi, dopóki nie przybyła odsiecz. To kobieta, która siłą charakteru i zdolnościami zaimponuje Eleanor. Jedyny szkopuł - jest niekształcona. Niegłupia, ale niepiśmienna… Druga pani jest daleko spokrewniona z małzonką naszego seniora - Milly wskazała dyskretnie damę. - Jaeneth Codd. Przybyła razem z Presterami. Jej wykształceniu, prowadzeniu się i manierom nic nie mogę zarzucić… ale nie podobają mi się zmarszczki poniżej jej ust. Takie mają ludzie okrutni - pani Seaver skrzywiła się lekko, bo się jej przypomniał poprzedni pan mąż, takie same zmarszczki mający. - Może jednak jestem uprzedzona. Pomów z tymi damami, proszę, z należytą uwagą. Nie chcę powierzyć Eleanor w opiekę przypadkowej niewieście.
Szwagierka powoli kiwnęła głową -Myślę, że Eleanor byłaby zadowolona z obecności osoby, która byłaby bardziej do niej zbliżona charakterem. Moja siostra jest … momentami szalona, ale … Cóż może jej przjedzie, a może po prostu będzie musiała nauczyć się wykorzystywać swój charakter jako atut. Myślę, że niektórym mężczyzną może to imponować - przerwała na chwilę jakby zbierając myśli -Porozmawiam z obiema, ale przydałyby się jej także towarzyszki … zbliżone wiekiem.
- … i nieco odleglejsze w zainteresowaniach - Mildrith przymrużyła lekko jedno oko. - Warto, by się nauczyła żyć na dobrej stopie z niewiastami, które są niewiastami, a nie jednoosobową armią. Tarbeck przywiózł swoją czwartą córkę. Kenning córkę swego wuja. Clifton kuzynkę… ale tu już wiem, że się nie zgodzi. Farman przywiózł trzy dziewczątka. Zapewne także się nie zgodzi, ale spróbujmy.
Skinęła Alerie i podniosła się, kot prysnął z jej kolan. W drodze do lady Farman zatrzymała się przy młodziutkiej Elrie i złożyła przed nią niewielkie puzderko z egzotycznego, ciemnego drewna.
- Twój opiekun mówił mi, że niebawem zostaniesz mężatką. To dla ciebie, aby pan mąż nie miał wątpliwości, że pochodzisz z Pięknej Wyspy.
W środku był grzebień do upinania włosów, filigranowe srebro ujęte w kształt motyla i zdobione macicą perłową. Milly zgarnęła ciasteczko z tacy przechodzącej obok służącej i udała się wypytać lady Farman o słodkie dziewczątka.
Elrie podziękowała za prezent, a w sarnich oczach Milly nie dostrzegła nic prócz szczerości i niewinności. Lady Farman siedzi w towarzystwie dwóch inych dam, gdy zobaczy zbliżającą się Mildreth powstanie z miejsca.
-Młoda Lady Seaver. Miło cię widzieć tego pięknego ranka.
- Pani Farman - Milly skłoniła lekko głowę przed starszą od siebie niewiastą. - Jeszcze raz dziękuję za przybycie. Do końca obawialiśmy się, że na Żelaznych Wyspach wybuchną znowu niepokoje, przez co będziecie zmuszeni pozostać w swej siedzibie. Oby bogowie dali naszym rodom pokój w najbliższych latach, więcej ślubów i narodzin niźli pogrzebów.
-Dziękuję Lady. Stosunki dobro sąsiedzkie wymagają, aby pojawiać się na podobnych uroczystościach. W końcu każdemu powinno zależeć na dobrych stosunkach z sąsiadami. Niestety zagrożenie, ze strony Żelaznych Ludzi, jeszcze nie przeminęło. Mam jednak nadzieję, że to się zmieni - uniosła swój kieliszek w górę -Za pokój Lady Seaver.
- Oby był dany nam i naszym dzieciom - odrzekła grzecznie Mildrith i uniosła swój puchar. Po czym wdała się w rozważania o rozpasaniu obyczajów, przed którym trzeba chronić dzieci..
- Nawet w modzie się to wyraża. Czyś widziała, lady Selso, owe suknie bez pleców, na które moda przyszła do nas z Wysogrodu. W mej ocenie zdecydowanie zbyt roznegliżowane dla panien, zbyt frywolne dla mężatek i zbyt nieskromne dla wdów.
Zastrzegła od razu, że oczywiście nie dotyczy to Farmanowej siostrzenicy i kuzynek, po których widać, że to mądre i skromne dziewczęta.
- Czy liczysz, lady Farman, że uda wam się znaleźć im małżonków na naszym weselisku?
Lady Farman popatrzył na Mildrith chwillę wszystko wiedzącym wzrokiem po czym wybuchnęła lekkim śmiechem. Był to jednak śmiech przyjazny. Gdy skończyła ponownie obejrzała sobie pannę młodą
-Jesteś bardzo inteligentną młodą damą. Ale, czy słyszałaś kiedyś, że swój diabeł, zawsze pozna swego? - w jej oczach Mildrith dostrzegła … jakąś cząstkę siebie samej, może starszej, ale jednak … było w niej coś znajomego
-Gdybym była parę lat młodsza … Ohh, zdradzę ci mój sekretny plan, abyś zbyt długo nie zaprzątąła sobie tym swojej pięknej głowy, od tego dostaje się zmarszczek … Jak zresztą po mnie widać. Bogowie dali nam sporo panien. Niech więc reszta Zachodu toczy wojny … Szczęśliwa Piękna Wyspa, będzie się żenić - zamieszała swoim kieliszkiem i pociągnęła łyk napoju -Mówię, to bo widzę, żeś amibtną i inteligentną dziewczyną. Może wyciągniesz jakąś naukę, którą ci uparci głupcy nie potrafią pojąć.
To było takie proste, że aż urocze. I może Milly by się dała złapać… ale ceniła jedyną naukę, która utrwaliła jej się podczas nieskończonych godzin męki, potu i znoju zupełnie zbędnego, do którego przymuszał ją swego czasu ser Caldwell, gdy się uparł, że powinna umieć się obronić chociaż sztyletem. Zawsze trzymaj gardę. Milly toteż trzymała, nie przestawała się uśmiechać, i całą siebie wkładała w to, by ten uśmiech nie stał się szyderczy. Ów niby wielki sekretny plan, który został jej niby objawiony. miał dziury wielkie jak absurdalnie drogi ser, który ser Horton kazał podać wczoraj do wina na podwyższeniu.
- Zaiste, bogowie pobłogosławili waszą wyspę pięknymi kwiatami… nie rozważycie, pani, zostawienia jednego z nich w naszym domu? Są więzi inne niż małżeńskie, które się splata za pośrednictwem panien.
Kobieta badała ją wzrokiem przez jakiś czas, po czym uśmiechnęła się lekko -Zaiste tak jest. Mamy w domu pod opieką kuzynkę. Zresztą przybyła tu z nami. Najstarsza z panien, dwudziestu dwu letnią. I chociaż dzieli nasze nazwisko, nie jest ona tak blisko powiązana, abym mogła liczyć na dobre małżeństwo dla niej. Panienka mówi o opiece, czy byciu damą dworu. Może to ją nauczy dodatkowych umiejętności. Pozwoli nabyć trochę obycia poza Piękną Wyspą. Jestem pewna, że spodobałoby się to również naszym seniorom - uśmiechnęła się do Mildreth lekko po tych słowach.
- Oh, otoczymy ją najtroskliwszą opieką - zapewniła Milly. - Która to z dziewcząt? Zechcesz ją, pani, poprosić i przedstawić?

Gdy tylko zapoznała się z młodą Farmanówną, zamieniła kilka słów z lady Tarbeck. Ta nie była ani przeciwna, ani zbytnio zainteresowana oddaniem Mildrith panny pod opiekę. Należało ją czymś skusić, a Mildrith jeszcze nie miała pomysłu czym. Tymczasem rozmowy Alerie z matronami przyniosły ten sam efekt, co rozmowy Milly.
- Celeasta według mnie będzie odpowiednia. Ta druga jest... - małżonka Hortona szukała właściwego słowa. - ... śliska.
Ta cecha niekoniecznie była wadą. Tyle że ród Seaverów mógł sobie pozwolić tylko na jedną żmiję, która kąsała w jego imieniu. Więcej zatrułoby wszystko dookoła swoim jadem.
- Dziękuję ci, Alerie. Przyjdziesz do mych komnat po turnieju? Przekąsimy coś słodkiego i porozmawiamy z lady Sarsfield o Celeaście.

Niebawem wszystkie plotki i knowania zamilkły jak ucięte nożem. Vaenor uderzył w struny, oblepiony niewieścimi spojrzeniami. I Milly widziała, że damy chętnie nie tylko by popatrzyły, ale i pomiętosiły barda cokolwiek, tak samo kusił do głaskania jak myrijski kocur Milly.

Zapewne ten urok, uznała rozbawiona lady Seaver, pochodzi od białych włosów.

***

Unikała patrzenia na zbroję Addena. Głównie po to, by Eleanor nie poszła za jej spojrzeniem po nitce do kłębka. Zasiadła na wskazanym miejscu, oplatając dłońmi kolano nogi założonej na nogę, spuściła lekko wzrok.
- Chciałabym, aby jasnym było między nami, że rozumiem, jak delikatną jest sprawa, w której szukam u ciebie rady, ser. Rozumiejąc, nie będę chowała uraz ani goryczy, jeśli wsparcia odmówisz. Chciałabym, abyś wiedział też... że choć mówię z tobą ja i siostra mego pana męża, także ze względu na delikatność naszej sprawy, to mamy pełne poparcie zarówno lorda Simona, jak i Seathana.
Imię seniora wymówiła z szacunkiem. Sporym. Gdy mówiła o mężu, zamgliły się jej oczy.
Rycerz patrzył na nie uważnie, uśmiechając się lekko -Rozumiem - powiedział poważnie -Cóż panie, proszę się nie krępować - dodał dość szybko -Nie jestem w stanie zadeklarować swojej pomocy, nim nie usłyszę sprawy, w jakiej przybywacie do mnie w imieniu swojego rodu - Mildrith przypatrywała się rycerzowi, gdy wypowiadał te słowa, niestety mimo swojego doświadczenia, naprawdę nie była w stanie wyczuć jego intencji. Za to nabrała pewności, że Ser Adden potrafił nie tylko machać mieczem, ale kryć swoje intencję za słodkimi słowami.
Uniosła lekko spojrzenie, taksując rycerza przez gęste wachlarze poczernionych rzęs.
- Być może Eleanor już rzekła ci to, ser, a być może sam zauważyłeś. Dni, które pozostały naszemu lordowi Simonowi, są już nieliczne. Modlę się co wieczór, by bogowie pozwolili mu dożyć wieści, że będzie miał prawnuków, i że jego ukochana wnuczka Eleanor znalazła godnego siebie małżonka - rzekła ze smutkiem. - Wiem też, że umarłby szczęśliwszy i spokojniejszy z wiedzą, że zaleczone zostały rany, które bunt zadał naszemu rodowi. Na wygnaniu przebywa wciąż Calrin, najmłodszy syn brata lorda Simona.
-Bunt pozostawił w niektórych z nas rany, które nigdy się nie zagoją - powiedział smutno rycerz -Przykro mi z powodu Lorda Simona, wydaje się dobrym człowiekiem. Słyszałem również, że był kiedyś dobrym wojownikiem. - pokiwał głową, po czym spojrzał tajemniczo na Milly -Na wygnaniu nadal pozostaje wielu szlachetnie urodzonych, którzy nie chcieli zgiąć kolan przed królem. Niektórym z nich udaje się wrócić do Westeros, gdy uzyskają amnestię. Nie wiem, jednak jak mógłbym pomóc w tej sprawie?
- Calrin, z tego co opowiadał dziadek mego męża, był również wprawnym rycerzem. Nie ukrywam, że jego powrót to nie tylko połączenie rozdartego buntem rodu. Nad Zachodem zbierają się czarne chmury i nasza rodzina musi stanąć naprzeciw zagrożeniom murem. Pomoc, ser… - Mildrith spojrzała rycerzowi poważnie prosto w oczy. - Najłatwiej pomaga się temu, kto pomaga sobie sam. Udam się do stolicy, by wraz z Eleanor wyjednać wybaczenie dla Calrina o zbyt sztywnym karku. Jednak by rozmawiać, muszę wiedzieć, z kim. Gdzie, o czym, i czego unikać. Jesteście człekiem bywałym i wasza rada będzie mi wielkim wsparciem. O więcej nie śmiałabym prosić.
Mildrith oczywiście śmiałaby jak najbardziej. Jednak liczyła, że będzie jej dane bez proszenia.
Rycerz przyglądał się jej jakby chciał odgadnąć co siedzi w jej duszy. Po chwili jednak zrezygnował i oparł się na fotelu -Cóż. Po turnieju i tak będę musiał wrócić w tamte okolice. Zapraszam więc panie, do towarzyszenia mi … Nie mam zbyt wielu ludzi ze sobą, ale wystarczająco, aby poradzić sobie z każdym możliwym na Złotej Drodze zagrożeniem - przerwał na chwilę jakby zastanawiając się co jeszcze powiedzieć -Amnestie udziela król - uśmieszek jaki pojawił się na jego ustach wskazywał, że kryło się za tym coś więcej -Jednakże zrobi to na prośbę Mistrza Praw lub Namiestnika i to z jednym z ich dwóch będziecie musieli porozmawiać. Obaj znajdują się w Królewskiej Przystani, a o ile to możliwe radziłbym porozmawiać z Lordem Riversem. To byłaby najkrótsza droga, do uzyskania przebaczenia … Oczywiście Calrin będzie musiał przybyć do stolicy i klęknąć przed królem, lub jego przedstawicielem, aby dopełnić formalności - rycerz mówił spokojnie, tłumacząc procedurę, której chyba był świadkiem -Jednakże spotkanie z Namiestnikiem … nie będzie wcale ani łatwe, ani tanie. Obawiam się, że jest to człowiek dość zajęty. Musisz się też pani zastanowić, czy wasz ród będzie gotów zapłacić cenę, za spełnienie tej prośby przez Lorda Bloodravena.
Przez moment w oczach Milly odmalowała się determinacja, odbicie myśli, że Carlin, owszem, przyklęknie. Choćby Mildrith miała osobiście podstawić mu nogę, by padł, i własną ręką przygiąć jego sztywny kark do stopni przed Żelaznym Tronem. Którego to wysiłku zamierzała jednak uniknąć.
- To zrozumiałe - skinęła głową na ostatnie słowa ser Addena. - Wszystko ma swoją cenę. Gotowość do jej płacenia zaś nie rozbija się jeno o jej wysokość. O tych szczegółach jednakże, jak i o podróży, będę musiała pomówić z mym panem mężem. Zwróci się on z pewnością do ciebie, ser. Dziękuję ci, panie, po stokroć. Okazałeś nam więcej serca, służąc radą, niż moglibyśmy kiedykolwiek oczekiwać po obcym nam człowieku.
Wstała z uśmiechem pełnym wdzięczności na ustach, i podała rycerzowi dłoń do ucałowania.
- Lecz teraz dość już ukradłyśmy ci czasu, ser. Zapewne chcesz się przygotować i skupić myśli przed stanięciem w szranki.
Rycerz ujął jej dłoń i złożył na niej delikatny pocałunek -To żaden problem Lady Mildrith - ukłonił się również drugiej z kobiet -Lady Eleanor. Piękny strój - dziewczyna na te słowa lekko odwróciła wzrok, ukrywając rumieniec na twarzy
-Proszę porozmawiać z mężem, nie będę w stanie zbyt długo pozostać tutaj na miejscu. Co do turnieju … Proszę się nie martwić, naprawdę nie jest to problemem. Wszystko leży w naszych rękach i mam nadzieję na zwycięstwo.
- Zatem życzę ci, ser, aby szczęśliwy los wspomógł twoję rękę - odparła mu ze śmiechem Milly, która w zakładach postawiła na Caldwella… jak zawsze.

***

Zbroja Fowlera siała błyskami po całym polu turniejowym i Milly nie mogła sobie odmówić obejrzenia z bliska jej i jej właściciela, który budził w niej niepokój. Pokierowała delikatnie Eleanor w tamtą stronę, Przystanęła przed niemałym majątkiem obróconym w to płatnerskie dzieło sztuki i nachylona ku niższej od siebie siostrze męża, opowiadała jej to, co wiedziała o dornijskich strojach i wzorach, w których potomkowie Rhoynarów gustowali.
Eleanor oglądała wszystko z nieskrywaną ciekawością, po czym przeniosła wzrok na Lorda Arvinga … -Ten mężczyzna … boję się go … przypomina mi w czymś ojca - wyszeptała.
Milly skinęła jej, by potwierdzić, że sama ma podobne odczucia, dłonią nakryła dłoń Eleanor, dodający odwagi gest, szybki i lekki jak dotyk skrzydeł motyla. Uśmiech nie zniknął z twarzy Milly. Gdy Dornijczyk ich zauważył podszedł do nich uśmiechając się i sztywno kłaniając wedle protokołu
-Lady Seaver. Miło mi panią spotkać - przeniósł wzrok na młodszą z kobiet -I młodą panienkę. Widziałem wczoraj, że zasłuchiwałaś się w opowieści Lorda Snowa - mężczyzna mówił ironicznie gdy wymieniał to nazwisko -Miłe słówka i serce zimne niczym kraina, z której się wywodzi-
-Jest przynajmniej ciekawym rozmówcą - odburknęła dziewczyna i chciała coś dodać, gdy Lord podniósł w górę rękę
-Z pewnością, ale nie mam ochoty o nim rozmawiać. Widzę, że podziwiacie panie moją zbroję. Wykonał ja dla mnie najlepszy płatnerz w Dorne. Prawda, że jest piękna?
- Jest jedyna w swym rodzaju - skomplementowała Milly szczerze. - A wy, ser, jesteście klejnotem naszego turnieju… Spójrz tutaj, droga Eleanor. To dymne topazy - Milly wskazała na kamienie wprawione w napierśnik. - Można je znaleźć tylko w górach Dorne. Wyjątkowe, jak nasz gość. Czy wolno mi spytać, co skusiło rycerza wielkiego formatu do udziału w potyczkach tak małych i prowincjonalnych?
-Nie zawsze organizowane są wielkie turnieje. Jakiś czas byłem poza grą i trzeba do niej wrócić. Stanąć w szranki. Dobrze po krótkiej przerwie zacząć gdzieś … w spokojniejszym otoczeniu, przed przejściem ponownie do większych turniejów.
- Poza grą… - powtórzyła Milly, wprawiając rzęsy w trzepot, a piersi w dekolcie w falowanie. - Czymże mógł zajmować się dornijski wojownik twej sławy, poza walkami?
Była pewna, że główne potyczki ser Sokoła toczą się tutaj poza szrankami.
Lord Arving potrząsnął lekko głową -Czy dla mężczyzny, może istnieć coś poza walką? Ohh być może przybyłem tutaj też, mając nadzieję, że któryś z moich .. hmm przeciwników zaliczy piękny upadek … Ludzie mogą mieć swoje małe słabostki, nieprawdaż? - spojrzał w stronę, w którą znajdował się namiot ser Snowa. -Ktoś musi pilnować, aby żadna zamieć nie zalęgła się w takiej pięknej krainie.
Mildrith prawą dłonią przykryła dekolt, a lewą ostrzegawczo uścisnęła rękę Eleanor.
- Ser… liczyłam, że zabawisz nas opowieścią o dworskiej miłości, lub mniej dwornej, a bardziej frywolnej - zaśmiała się cicho i srebrzyście. - Lub może jakąś małą niedyskrecją z wielkiego świata poza naszą prowincją - jak po sznurku powiodła wzrokiem za spojrzeniem Dornijczyka. - Nie o pogodzie.
-Ohh, a o kimś konkretnym chcą szanowne panie usłyszeć? - wzruszył ramionami -Chociaż nie interesuję się zbyt bardzo plotki, może mógłbym opowiedzieć coś co … nie doszło do uszy dam w tej … odległej krainie.
Eleanor patrzyła teraz z nieskrywaną złością na rycerza, który jednak nie dostrzegł jej stanu emocjonalnego. Milly dostrzegała jak najbardziej i dlatego ścisnęła dziewczynę za dłoń, ostrzegawczo, i tym razem mocniej.
- Jesteśmy tutaj wśród samych swoich. Jedynymi personami z wielkiego świata jesteście wy, ser Fowler, małżonka Gerolda Lannistera, którą zdaje się niedawno poślubił, i ów rycerz z północnych śniegów - zaśmiała się Milly, po czym postąpiła pół kroczku ku Dornijczykowi, pochylając z zaciekawieniem głowę.
Lord popatzył na nią -Nie słyszałem nic o małżonce Lannistera, także i o bracie waszego Lorda nie mówią zbyt wiele poza Zachodem. Co do ostatniego wymienionego. Po cóż tak szlachetna dama miałaby zaprzątać sobie głowę, tak nisko urodzonym? Wszyscy wiedzą, że bękarty są zdradliwe. To jest w ich krwi. Bękart zrodzony ze zdrady, może tylko zdradzić.
Kłamca, pomyślała Mildrith zimno i zrobiła minę zdziwionego królika, zapatrzonego w pustynną kobrę rozpościerającą łuskowaty kołnierz.
- Bardzo to ostra opinia, w ustach Dornijczyka. O tym, że cenicie swych Sandów i dajecie im równe miejsce w waszych domach, mówi się daleko od waszych pustyń i gór. Wręcz z tego słyniecie. Czy coś się zmieniło?
-Piasek, nie jest Śniegiem. Krew nie woda. Być może, zbyt dobrze znam niektóre osoby i dlatego, mam prawo wyrażać … tak ostre opinie.
Uraczona tą okrągłą mądrością Milly pokiwała głową i ściągnęła kapryśnie usta.
- Ja proszę o frywolne ploteczki, a wy, panie, kraczecie ponuro. Winniście sokoła w herbie wroną zastąpić - nadąsała się i ściągnięte usta dla odmiany wydęła. - Lecz zbroja iście piękna… obawiam się, iż oślepicie nie tylko swych przeciwników, ale i publikę na trybunach.
Nie zamierzała dłużej wystawiać na próbę cierpliwości Eleanor.

- Tak, wiem – rzekła tylko krótko, gdy szły między namiotami, a dzika natura dziewczyny aż się gotowała. - I bardzo dobrze sobie poradziłaś.

Chciała dodać coś jeszcze, lecz drogę zaszedł im, a raczej się przed nie wtoczył siłą bezwładu, dziedzic Kayce. Wyglądał na mocno cierpiącego... a Milly całe życie starannie unikała chorych i lazaretów, żeby się przypadkiem nie musiała pochylić z troską nad czyimiś ropniami, wyprutymi flakami czy zasranym prześcieradłem. Jednak chorobę, na którą cierpiał Kenning, była w stanie zdiagnozować bez wsparcia maestera. Było to unikalne połączenie przepicia, urażonej dumy i upokorzenia. Na wszystko znała właściwe leki. Gestem wskazała Eleanor, że może się oddalić. Przydzielony jej zbrojny będzie strzegł jej bezpieczeństwa, a dziedzic Kayce na pewno nie chciałby, żeby akurat panna, o którą poszło była świadkiem tego, jak bardzo się zeszmacił.
Milly ujęła młodego dziedzica pod drugie ramię, starając się ignorować smród przetrawionego wińska. Obiekcje zbyła zdecydowanym “ależ nic nie szkodzi, to mój obowiązek wobec drogiego gościa, sąsiada i krewniaka mego małżonka”. Wespół z jego rycerzem, holowała go zdecydowanie w kierunku jego namiotu, by pod płachtą malowaną w herbowe słońca skryć nędzny stan młodego lorda przed oczyma postronnych.
Gdy wtargali wspólnymi siłami młodzika do środka i złożyli go na leżance zaścielonej skórami, jego opiekun, starszy siwy rycerz o sumiastych wąsach przedstawił się jako ser Adler.
-Dziękujemy, Lady - rzekł - Niestety mój pan, jest niedysponowany. Młodość rządzi się swoimi prawami, taka uroczystość sprawiła, że … młody pan poczuł się niedysponowany … Czy jestem w stanie, czymś Lady pomóc?
Młody dziedzic pokiwał głową. Ciężko było powiedzieć, czy na znak, że też Milly dziękuje, czy mu się w pijackim widzie na karku chwieje. Obrzuciła spojrzeniem wnętrze namiotu i z braku lepszych siedzisk ulokowała się na zdobionym siodle, nogi układając wdzięcznie bokiem.
- Mam sześciu braci, ser Adlerze. I z tego też powodu - wiele wyrozumiałości wobec tego rodzaju męskiej niedyspozycji. Przyślę wam naszego maestera z gorzkimi ziołami, które złagodzą jej przykre objawy.
Zerknęła na młodego Kenninga, który zdawał się już drzemać, po czym zwróciła się cicho do jego opiekuna.
- Mój pan mąż żywi ciepłe uczucia wobec rodu, któremu służysz. Chciał porozmawiać z twym panem, a i ja także pragnę zamienić z nim kilka słów. Poślij proszę do nas niezwłocznie sługę z wiadomością, gdy lord Gareth odzyska zwykły animusz i będzie mógł się z nami zobaczyć.
-Oczywiście Lady - odpowiedział spokojnie rycerz -Młody pan Lord, potrzebuje trochę snu … co do maestra. Może trochę cierpienia sprawi, że mój pan zapamięta tę naukę lepiej.
- Na znoszenie medykamentami mąk i niedogodności nie nalegam… lecz na wizytę maestra - odparła Mildrith. - Zieloność oblicza twego pana cokolwiek mnie niepokój.
Stary rycerz pokiwał głową i pożegnał się w grzecznych, acz krótkich słowach. Milly uznała, że nabożeństwo zamówi także pod wezwaniem Wojownika. Aby niepokorny, sztywnokarki wuj Carlin, gdy go już Milly przesadzi z powrotem na ziemię-ojcowiznę, okazał się kimś pokroju rycerza domowego Kenningów.

***

Lazaretu nie dało się uniknąć. Milly zmarszczyła nos, obok wszelkich innych niedogodności nie cierpiała też zapachu medykamentów. Była jednak córką swego ojca i wiedziała, że nie zawsze robimy to, na co mamy ochotę. Ujęła suknię w palce i wkroczyła w cień namiotu, który maester ustawił na polu turniejowym, by być blisko wszystkich, którzy będą potrzebować pomocy po walce.
- Wiem, że były między nami niesnaski, Trevyrze, i nadużyłam twojego zaufania – oznajmiła wprost brutalną prawdę, cichym i przyjemnym głosem. - Proszę cię, abyś o tym zapomniał, i jeśli mogę dać ci coś, co twą amnezję wspomoże, chętnie to zrobię. I uderzę się w piersi, jeśli ci to sprawi przyjemność. Nie może być waśni między nami, musimy działać razem. Potrzebuję cię, i potrzebuje cię mój pan mąż.

Streściła szeptem rozmowę z Fowlerem.
- Proszę, byś patrzył na wszystko, co się dzieje wokół gościa z Północy. Ser Craig już to robi, lecz co innego dostrzeże zbrojny, co innego mały ptaszek. Obawiam się ataku na Wilka, czegoś podstępnego. I, och... sądzę że naprawdę powineneś obejrzeć Fowlerową zbroję. Podobno wykonał ją najlepszy płatnerz Dorne.
Wspomniała mu też o Kenningu, który potrzebował pomocy, bo struł się chyba bardziej niż młodzieńcom w jego wieku się zdarza.

Chwilę potem stała już w namiocie Caldwella, stała na palcach, wspierając dłoń na ramieniu dawnego piastuna, prosto w ucho szeptała mu o Fowlerze i życzyła mu, by Dornijczyka rozniósł bez litości.

Ostatnim namiotem, do którego zaszła, był ten należący do ser Haigha.
- Bogowie, ser Hortonie, takim was jeszcze nie widziałam – zawołała na widok zarządcy odzianego już w zbroję. - Powodzenia w walce.
Podeszła, by pocałować go w policzek.
- Sokół poluje na Wilka – szepnęła, gdy odsuwała twarz. - Nie stać nas na jego trupa.
 
Asenat jest offline