Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-08-2016, 22:22   #41
 
Baird's Avatar
 
Reputacja: 1 Baird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputację
Trevyr spędził resztę wieczoru w sali, gdzie powoli przygasała zabawa. W końcu jednak, gdy stary Seaver postanowił udać się na spoczynek, Maester towarzyszył mu, aż pod drzwi komnaty. Po drodze Simon i Trevyr rozmawiali o przyszłości rodu, oraz o niektórych wydarzeniach jakie miały miejsce w Reaver's Rest podczas tego wesołego dnia.
W czasie gdy trwały pokładziny Seathana i Mily, Trevyr był już w swojej wieży, Maester nie miał wątpliwości, że Seathan zrobi swoje. Część smakołyków ze stołów już do niej trafiła, cześć właśnie była przynoszona przez służbę. Smitheyowie jeszcze nie wrócili z zabawy w wiosce, może to i lepiej. Trevyr chciał porozmawiać z Vaenorem w spokoju, jednak pora była zbyt późna na ważne rozmowy. Trevyr udał się do biblioteczki, wziął z niej księgę, a następnie ruszył do sypialni na spoczynek. Lektura była jego sposobem na szybki sen.
 
__________________
Man-o'-War Część I

Ostatnio edytowane przez Baird : 29-08-2016 o 22:25.
Baird jest offline  
Stary 01-09-2016, 12:25   #42
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Mildrith scenę pokładzin miała obmyśloną od początku do końca. Było to w końcu przedstawienie, w którym raz już uczestniczyła. Tym razem sprawę miała o tyle ułatwioną, że na prześcieradłach o świcie nie musiał objawić się widomy znak jej cnotliwego prowadzenia się. Oprócz udawania dziewicy nie musiała udawać też jeszcze jednego. Oddania, jakim każda poślubiona niewiasta powinna obdarzać swego pana męża.

Tedy Mildrith pozwoliła się ułożyć na łożu, wstydliwie chowając twarz w poduszkach, na widok rozebranego małżonka, na użytek publiki, bo przecież nie Seathana, wydała westchnienie pełne panieńskiego przestrachu, a chwilę później stosowny i oczekiwany szloch, przechodzący w ciche jęki.

I wtedy okazało się, że pan mąż też miał plany, zgoła odmienne. Publika wokół łoża znikła jak sen jaki złoty, albo jak kupieckie trzosy po spotkaniu z rodem Cleverly'ch. Mildrith, pełna oddania i posłuszna żona, zaakceptowała wolę małżonka pogodnie i bez słowa skargi. Gdy tylko drzwi trzasnęły za ostatnim z gości, wbiła paznokcie w plecy Seathana, a drobne ząbki w jego ramię. Wykorzystała to, że się wizgnął w jej objęciach, wywinęła się spod niego i po chwili siedziała już na nim okrakiem, z zadowolonym uśmiechem pana i władcy oglądającego swe włości z najwyższego wzniesienia w okolicy. Dotychczasowego przestrachu i wstydu nie było w niej widać ni krzty.
- Mam nadzieję – wyszeptała zmysłowo, ale bynajmniej nie słodko – żeś przeszłej nocy użył sobie, póki jeszcze mogłeś. Bo odtąd mój jesteś – poruszyła zaborczo biodrami. - Tknij się innej, a każę Craigowi uciąć ten kawałek, co jest najbardziej mój. Będę go trzymała w puzderku z kolczykami – uśmiechnęła się drapieżnie i widać było, że nie żartuje, że naprawdę jest do tego zdolna.

Parę chwil miłosnych zapasów później po drapieżnym uśmieszku nie było śladu, Mildrith zmiękła jak pieszczony kot i podobnie jak kot mruczała słodko. Gdy tylko złapała oddech zsunęła się naga z łóżka, Seathanowi wina przyniosła i wilgotną szmatką obtarła mu lędźwie. A potem zaczęła opowiadać, że na Pięknej Wyspie coś się niewątpliwie kroi.
 
Asenat jest offline  
Stary 04-09-2016, 11:17   #43
 
Fyrskar's Avatar
 
Reputacja: 1 Fyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputację
2 Miesiąc 212 roku AL
17 dzień miesiąca, przed północą
Ziemie zachodnie
Reaver’s Rest


Nie ukrywał, że z kilku istotnych powodów pokładziny jego szwagra i jego żony niespecjalnie go fascynowały. Samo obserwowanie tego, jak się kochają nie budziło w nim emocji takich, jak wzbudziło w sporej części mniej lub bardziej pijanych mężczyzn, tłumnie zebranych przed sypialnią nowożeńców. Tak się składało, że był najbliższym członkiem rodziny, który obserwował Seathana i Mildrith, choć to akurat zaszczytem dla niego wielkim nie było. Jutro miał być turniej, trzeba też przed snem powysyłać ludzi, którzy upewnili się, że wszystko w zamku i okolicach jest w porządku. Myślał o tym ze zniżeniem i niesmakiem, naprawdę chciałby choć raz położyć się wcześniej. Z drugiej strony, lubił mieć pełen ogląd na sytuację. Zazdrościł Seathanowi, ale nie małżeństwa, nie tytułu dziedzica, ale tego, że może wysłużyć się innymi i ma się z tym faktem dobrze. A przynajmniej tak sądził Haigh. Musiał porozmawiać z dziedzicem i dowiedziec się o nim czegoś więcej. Alerie miała swoje podejście do brata i było ono dobre, ale jakie on będzie je miał po poważnej rozmowie? Westchnął i dopił wino z pozostawionego na stole kielicha.

Zabrawszy ze sobą żonę, powoli ramię w ramię ruszyli do wyjścia z sali. Jeden ze zbrojnych posłusznie streścił mu zajście pomiędzy Snowem a Kenningiem. Przygryzł wargę, niezadowolony. Niepotrzebnie sadzał dziedzica Kayce w tamtym miejscu, ale teraz było za późno na debatowanie nad tym. Zresztą, zawsze ktoś był niezadowolony z miejsca. Lord Simon udał się już chyba na spoczynek, więc wyśle do niego kogoś, kto dziś lub jutro rano poinformuje go o sytuacji.

- Vaenor! - zawołał opuszczającego salę barda. - Chodź z nami, chyba i tak zmierzałeś do naszej wieży. - Zagarnął młodszego mężczyznę barczystym ramieniem.

Bard przez chwilę, nic nie mówił. Z dłoni, wypadła mu jedna z butelek. Już nie odróżniał smaku, poszczególnych trunków. Wyglądał, kiepsko - kiedy zazwyczaj, dba o wygląd. Teraz, był spocony, włosy miał na twarzy, coś mruczał czy nucił pod nosem. Na zawołanie zarządcy, nie zareagował, dopiero kiedy go chwycił, niemal podskoczył
- Horto...Eee..mój Pa..Panie! - Pochylił się, od niechcenia - Dzisiaj… żadnych! Występów… Popił z drugiej butelki. Niemal zaginając się, pod chwytem towarzysza
- Snow...Snow… Rycerz Pan, Snow..Snow, jaśnie, Pan - śpiewał do siebie.

- Jesteś pijany - Horton słownie potwierdził oczywistość. Pokręcił głową, choć prawdę mówiąc nie był tym faktem głęboko przejęty. - Chodź - wskazał na wyjście z sali i podał żonie ramię. - Może poczekaj do jutra z rozmową z ser Addenem - dodał. Lepiej, żeby bard przedstawił propozycję, będąc w nieco lepszej kondycji.

Vaenor zatrzymał się
- Powiem...bratu...Nie dobrze, jeśli...d.dz.dzisiaj ktoś pójdzie - zgarnął włosy z czoła, dopiero uświadomił sobie, że nie są sami
- O… Witaj, moja Pani. Powiedział bez przekonania
- Co Ty tutaj ro..robisz mój Panie? T-twoje miejsce, jjjest chyba gdzieś indziej, prawda? Dziedzic, może… nie dać...r..ra.. coś go wyraźnie rozbawiło - Mogę.. wyobrazić, go sobie…

Hortonowi chwilę zajęło przyswojenie słów barda i złożenie ich w spójną całość.
- [i]Seathan dał radę, albo jest lepszym aktorem od ciebie[/i - Horton uśmiechnął się pod nosem. - Kiedy dojdziemy do wieży, powiem twojemu bratu, że chcesz z nim porozmawiać. Lepiej, żebyś nie wpadł na Snowa. - Odwrócił się do Alerie. - Kochanie, mogłabyś nie wspominać Mildreth o planie zaproszenia twojej siostry i ser Addena na przejażdżkę? Wolałbym, żeby nie wynalazła Eleanor innego zajęcia.

Alerie popatrzyła na niego zwężając lekko oczy, wyraźny znak, że coś jej się nie spodobało - Hortonie, wiesz doskonale, że nie lubię żadnych gierek. Mam nadzieję, że nic takiego nie planujesz? -*

- To nie są gierki kochanie - objął żonę ramieniem. - Wiesz, że Mildreth najchętniej sama dysponowałaby twoją siostrą. To był pomysł Vaenora - wskazał palcem na pijanego barda. Vaenora trudno było posądzić o konstruowanie intryg politycznych. Zawsze uchodził za zupełnie inny rodzaj człowieka. - Bardzo dobry zresztą pomysł. Odpocznie od zamku, porozmawia z ser Addenem. Sam zresztą chętnie wykorzystam okazję, żeby trochę podyskutować ze Snowem, nie miałem na to za dużo czasu przed weselem. No i - zerknął na pustoszejącą szybko salę, a szczególnie na miejsce dziedzica Kayce. - Im mniejszy kontakt ze sobą mają Kenning i Snow, tym będzie bezpieczniej.

Ruszyli do swojej wieży. Trochę odpoczynku przed turniejem się przyda, ale najpierw musi poinstruować ludzi ze służby, którzy na pewno już czekali na niego na miejscu. Westchnął i ruszył niespiesznym krokiem z żoną u boku.
 
Fyrskar jest offline  
Stary 04-09-2016, 15:13   #44
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Biały kocur, którego Seathan prawie rok temu własną ręką wybrał z wiklinowego kosza pełnego uroczych białych kotków wskoczył na łoże. Nie miał już w sobie nic uroczego. Obdarzył lorda Reaver Rest spojrzeniem pozbawionym szacunku. Do trójkatnej. wrednej łepetynki dotarło, że obydwie ręce ukochanej pani są zajęte głaskaniem rywala. Zielone oczy zmrużyły się zazdrośnie.
- Psik, Zbytek! - fuknęła na niego Milly, a gdy kocur nie zareagował, zepchnęła go bezceremonialnie na podłogę wąską stopą.
- Gdyby ten większy zaciąg miał być czymś zwykłym, Grayson nie dygotałby tak, gdy się zorientował, że się wygadał. Wybacz, że mu zaczęłam propozycje składać bez uzgodnienia z tobą, ale jakbym czekała, toby wytrzeźwiał, albo uzgodnił z Farmanami, co mówić ma. Martwi mnie to, że nie chciał wysłać do nas krewniaczki, choć do ślubu daleko… to może znaczyć, Seathanie, że on już wie, iż stanie przeciwko nam.
Milly rzuciła mokre szmatki na posadzkę, celując ewidentnie prosto w jeżącego się na lorda kota. Podparła zmartwioną twarz smukłą dłonią.

Seathan patrzył na żonę czule, obdarzał ja autentycznym uczuciem.
- Oddzielmy to co było moja droga, od tego co jest. Każde z nas zapewne robiło różne rzeczy. Uznajmy przeszłość za rozdział zamknięty. Rozliczajmy się wzajemnie za nasze obecne decyzje. Odkąd jesteśmy razem. - gróźb pół żartem nie skomentował. No i pewien nie był czy to żart.
- Na razie dziadek ma rację. Trzeba zbierać siły. Aden to priorytet naszych wysiłków. Ma ludzi i niezależnie od jego tajemnic, wydaje się najpoważniejszym i najpewniejszym mieczem w okolicy. Co nie oznacza, że nie chcemy wiedzieć co ukrywa.- uśmiechnął się do niej wymownie.- Mam umówione sekretne spotkanie z Geroldem Lannisterem. - powiedział sadzajac ją sobie na kolanach, głos zniżając do szeptu. - Za kilka tygodni, zobaczymy co zaproponuje. Znam go, co nieco. Niezależnie od tego oferuje złoto za szepty z żelaznych wysp. Od moich przyjaciół…- zamyślił się na chwilę. -Piękna wyspa podobno została mocno splądrowana, najbardziej ze wszystkich miejsc na zachodzie. Najęcie wielu najemników powinno przekraczać ich możliwości. Chyba, że ktoś ich wspomaga finansowo. Ilu tych ludzi mają pod bronią?
- Rzekł: kompania - zadumała się Milly, po czym się pośladkami lepiej umościła i błysnęła wiedzą z dziedziny sztuki wojennej. - Sześćdziesięciu do stu dziesięciu zatem. A wiesz ty, że nowa żona Gerolda jest z Fowlerów?
- Prawdę powiedziawszy to nie. Być może zatem przybycie Fowlera łączy się z planami Gerolda. Element jego tajemniczej układanki. - chwilę milczał. -Przejdźmy do naszej domowej układanki. Co możesz mi powiedzieć o Hortonie? To jedyny z naszych istotnych domowników który nie jest zemną jakoś powiązany. I czy masz jakieś zobowiązania, zewnętrzne bądź wewnętrzne o których powinienem wiedzieć. - w trakcie tych słów błądził ręka po jej ciele.
Biały kocur mordował Seathana jadowicie zielonym spojrzeniem zza rzeźbionego krzesła, z którego zwisała ślubna suknia Milly.
- Mój kot cię nienawidzi. - Mildrith wyglądała na rozbawioną tym faktem, i mniej więcej podobnie podchodziła do kocich fochów, jak i do rozbuchanych apetytów Hortona. - To rzetelny zarządca, zręczny organizator i dobry mąż dla Alerie - przylgnęła mocniej do małżonka. - Mylisz się, mój miły. Horton jest mężem twej siostry i jest z tobą związany. Niezależnie od tego, jak bardzo to się tobie może nie podobać… albo jemu. Jest ambitny, co samo w sobie nie jest wadą. Lecz myśli tylko o sobie i podgarnia tylko pod siebie. Gotów się nażreć ponad siły, pochorować, posrać i porzygać, byle inni uszczknąć nie mogli - zaśmiała się cichutko, zasłaniając usta dłonią. - Wybacz grube słowa, chyba zbyt długo ostatnio przebywam z ser Craigiem. Horton zaś… przy całej swej rzutkości jest pozbawiony subtelności i finezji. Co nie oznacza, że jest bezużyteczny - Bycie bezużytecznym w oczach Milly stanowiło zdecydowanie większą przywarę niż Hortonowy przerost ambicji. - … tylko nie zna swojego miejsca. Ja zaś… jestem twoją żoną. Oczywiście, mam tutaj swojego ukochanego piastuna. Ser Craig broni mnie i towarzyszy mi od bardzo dawna, polegam całkowicie na jego sile i honorze. I mam moją rodzinę. Kocham ich i nie zostawię w potrzebie… i bardzo mnie zasmuciło, że nie pomówiłeś na uczcie z mym ojcem i dziadkiem.
- Wymieniłem z nimi uprzejmości jak z każdym, ważnym gościem. Na należny im czas i uwagę czas przyjdzie po turnieju. Wesele dla pana młodego to pływanie między wyspami gości. Na żadnej nie można zostać zbyt długo. Teraz ani się z nimi napić nie mogłem, ani pomówić o sprawach istotnych. Zarówno dla nas jak i dla nich. Zadbaj by zostali ciut dłużej w gościnie.
Przyglądała mu się przez moment, aż ostre igiełki gniewu w spojrzeniu wyparła pobłażliwość dla potknięć bliskiej osoby.
- Nie o to rzecz się rozchodzi, byś z nimi o polityce przy stole rozprawiał - pogłaskała go czule po policzku. - Tatko akurat by przy świadkach nic ważnego nie powiedział. O to chodzi, abyś publicznie pokazał szacunek i przywiązanie dla mojej rodziny. Wówczas możesz liczyć ze strony ojca i mych braci… na cokolwiek. A to jedyne przychylne mi ucho na Skale, które może być przychylne i tobie. I nie tylko na Skale. Mój brat najmłodszy giermkować idzie, ostrogi zdobywać. On już nie raubritter… on będzie lordem. Charakter ma taki, że sympatię wzbudza. Gdzie bardziej chciałbyś mieć teraz kogoś więzami krwi związanego? U Dondarionów, Mallisterów czy Oakheartów?
- Biorąc Cię za żonę, związałem się z nimi na dobrej złe. Nie musimy razem paradować po sali. - machnął ręką- dla Ciebie jednak naprawie przewinę. Taką czy inną. Zaproszę ich do naszej loży na turnieju.
Obsypała mu twarz gorącymi pocałunkami, obaliła z powrotem na łoże.
- U Dondarionów, Mallisterów czy Oakheartów? - powtórzyła.
On jednak nie odpowiedział jej wprost choć myślał i Mallisterach.
- Cleverly…- wymruczał rozpoczynając miłosne zapasy.
 
Asenat jest offline  
Stary 05-09-2016, 21:00   #45
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Reaver Rest i okolice poranek do popołudnia, 18 d/2 m-c/212 AL
Babiniec, okolice śniadania

Sale oddane do użytku Lady Seaver szybko wypełniły się szlachciankami, ich córkami oraz towarzyszkami. Specjalnie na tę okazję otworzono nieużywaną w ostatnich czasach Długą Galerię, wyremontowaną jeszcze przez matkę Lorda Simona. Służba spisała się jednak świetnie, czyszcząc salę na błysk i dokonując wymiany zniszczonych czy zużytych elementów. Kamerdyner odpowiedzialny za tą część pałacu, albo chciał się wykazać, albo naprawdę poważnie podchodził do swojego zawodu, gdyż właściwie nie było się do czego przyczepić. Wstawiono do sali krzesła, fotele i stoły, nadal pozostawało jednak sporo miejsca, aby kobiety mogły w miarę spokojnie odbyć to towarzyskie spotkanie. Wiszące obrazy przedstawiające pejzaże róznych okolic były świetną wymówką do krótkich rozmów, czy "damskich" knowań. Podane dania były zaś świetnie przygotowane.

Pojawiły się oczywiście wszystkie zaproszone damy. Alerie przybyła wraz ze swoją służką, ubrana była elegancko, jednocześnie skromnie, w nie rzucającą się w oczy kreację. Eleanor przybyła ubrana w coś, co mogło być tylko jej wariacją na temat Nymerii - wojowniczej księżniczka. Spotkało się to z pewnymi uśmieszkami, a jedna ze starszych kobiet rzuciła do siedzących obok towarzyszek
-A cóż to za hajduczek przybył?- co oczywiście wywołało ciche uśmieszki. Dziewczyna zresztą była mało chętna do specjalnej współpracy, czy rozmowy z kimkolwiek i wyglądała raczej na znudzoną tym spotkaniem. Przynajmniej Alerie okazała się pomocna, rozmawiając z wieloma damami, a także ... o dziwo niezwykle miła dla Milly.

Po około godzinie, śniadanie zostało zaszczycone obecnością Veanora, który uświetnił je swoim występem.

Pola Turniejowe, Po śniadaniu

Od samego rana większość mężczyzn znajdowało się na błoniach, gdzie przygotowano pole turniejowe. Rycerze wielcy i mali rozstawiali wokół swoje namioty. Był to przedziwny widok, każdy inny od drugiego, były wielkie mogące pomieścić każdy zbytek, jaki jego właścicielowi przyjdzie do głowy, były nastawione na zwykłą funkcjonalność. W końcu i takie, które widziały lepsze czasy. Pocerowane, stare ... miejsca, w których spano i przebierano się przed walkami. A na całym polu panował duży harmider, gdy każdy chciał mieć to za sobą. Służący z Reaver Rest starali się jakoś nad tym zapanować, nadać temu procesowi jakieś pozory porządku. I chociaż nie docenione, ich wysiłki w większości przynosiły pożądany skutek.

Horton musiał pozostawić rozstawianie swojego namiotu w rękach zaufanych ludzi. Niestety, ale ostatnie przygotowania, wymagały jego uwagi. Cieśle dokonywali poprawek na trybunach i podniesieniach dostosowując je do potrzeb przybyłych seniorów. Młodzi chłopcy udeptywali pole i przygotowywali piasek, który używany będzie do poprawy nawierzchni przy przejazdach.

Zawsze znalazło się coś, co wymagało jego osobistej uwagi. Przynajmniej jednak chłopi zatrudnieni do prostych robót, okazywali mu duży szacunek, kłaniając się w pas na jego widok. Słyszał nawet powtarzane szepty: "Pan Burgrabia w porządku ...". To przynajmniej mogło być pocieszające. Przechadzając się po polu zwrócił nagle uwagę, na pewnego człowieka, ubranego w strój przypominający leśnika. Zarządca zwrócił uwagę, na jego niezwykle sprężysty krok, wydawał mu się jakiś nie na miejscu. Niby prostaczek, a jednak nie wydawał się przestraszony obecnością tylu rycerzy. Wszedł na pole namiotowe, jakby należało do niego ...

Horton ruszył za nim przywołując ręką dwóch kręcących się w pobliżu strażników. Natrafili na niego po chwili.
-Co tu robisz człowieku?- zapytał Horton bez ogródek
-Panie - odpowiedział ten bez cienia nerwów, kłaniając się mu -Nazywam się Inan, jestem łowczym Lady Sarsfield - nie tłumaczyło to do końca jego obecności w tym miejscu. Poza tym człowiek ten przywodził Hortonowi na myśl bardziej żołnierza niż leśnika.
-Dobrze. Przejdziemy się do Lady Sarsfield, zapytamy ją o to- jego rozmówca skinął głową i wzruszył ramionami.
-Oczywiście panie. Nie widzę najmniejszych przeszkód aby tak uczynić. Moja pani zrozumie ... - słodkie słówka, które znacząca uspokajały Hortona .. gdyby nie oczy mężczyzny, na które zwrócił uwagę. Oczy, które były zimne jak stal i pozbawione wszelkich emocji. Aż dreszcz przebiegł po plecach rycerza na ich widok.
-Chodźmy- dwóch strażników ustawiło się po bokach mężczyzny prowadząc go w stronę zamku. Szedł spokojnie, jakby wybierał się na spacer. Przez dłuższą chwilę nie odzywał się. Gdy weszli na drogę prowadzącą do zamku i znaleźli się przy rzece ... Horton usłyszał krzyk. Odruchowo wyszarpnął swój miecz, odwracając się na pięcie w stronę zagrożenia. Na ziemi leżał jeden ze strażników krwawiąc z rany brzucha. Drugi trzymał się za rękę, w której jeszcze do niedawna trzymał kuszę. Ręka wyglądała na złamaną. Tymczasem leśniczy podbiegł do skraju drogi i wskoczył do rzeki. Ze strony zamku nadbiegło kilku strażników. Wszyscy wpatrywali się w nurt ... po mężczyźnie nie było żadnego śladu.
-Ogłoście alarm ... czekajcie, nie wzbudzajcie paniki. Zróbcie to po cichu ...- mężczyźni kiwnęli głowami -Zabierzcie rannych do maestra ... - dorzucił kolejny rozkaz udając się w stronę zamku. Wiedział, że ten dzień nie mógł zacząć się gorzej.

Maester Trevyr jeszcze przed chwilą nadzorował rozstawianie namiotu, w którym mógłby udzielić pierwszej pomocy każdemu, gdyby zaszła taka potrzeba. Jego słudzy spisali się dobrze, przygotowując wszystko według jego wytycznych. Starszy człowiek miał nadzieję, na chwilę odpoczynku, gdy do środka wniesiono dwóch strażników. Maester szybko ocenił, że jeden z nich ma złamaną rękę. Nie były to obrażenie zagrażające życiu. Drugi jęczał, trzymając się za brzuch, z którego lała się krew ... Przekleństwo cisnęło się na usta, ale nie było czasu na żadne rozważania ... Strażnik został położony na stole, a Trevyr rzucił się w "wir walki" mający na celu uratowanie jego życia. Godzinę toczył tą nierówną walkę. Rana była poszarpana, ostrze weszło dość głęboko, naruszając parę ważnych organów. Maester szył i ciął. W końcu zamknął ranę, opadając zmęczony na fotel.
-Przeżył operację. Zabierzcie go stąd ostrożnie. Dałem mu makowego mleka, będzie teraz spał. Przy odrobinie szczęścia powinien wylizać się z tego. Bezpośredniego zagrożenia już nie ma - dwójka wdzięcznych strażników kiwnęła głowami, zabierając stąd swojego towarzysza. Tymczasem słudzy maestra zajęli się porządkami.

Zmęczony Trevyr wiedział jednak, że nie może odpoczywać. Ktoś zaatakował ich strażnika, trzeba było dowiedzieć się, co zaszło. I chociaż od swoich sług szybko dowiedział się ogólnego przebiegu zdarzeń, ciężko poznać było szczegóły, ani dowiedzieć się czegoś więcej o sprawy. Jego ptaszki twierdziły jedynie kategorycznie, że nikt podobny opisem nie przybył w świcie Lady Sarsfield, a z pewnością żaden leśniczy, za którego ów się podawał.

Przedpołudnie, Okolice Reaver Rest

Criag, Seathan i Horton spędzili sporo czasu na poszukiwaniu tajemniczego "zamachowca". Lady Sarsfield zaprzeczyła, aby ktoś taki jej służył Dyskretnie wzmocniono straże, nie chcąc aby wieści o tym wydostały się poza wąskie grono domowników. Co o dziwo w większości się udało. Przybyli goście szeptali o zatrzymaniu jakiegoś kłusownika, ale nikt nie wspominał o ucieczce, czy jego tożsamości. Przeczesano rzekę, w górę i w dół. Cała trójka miała nadzieję, że napastnik skręcił sobie kark skacząc i rzeka zniesie jego ciało do morza. Niestety po pół godzinie poszukiwań młody Seaver, wiedział już, że nie było to prawdą. Nad rzeką, jakiś kilometr od wejścia do zamku znaleziono zakrwawioną i przemoczoną koszulę. Dalsze poszukiwania nie dały żadnego rezultatu. Tajemniczy "Łowczy" wsiąkł jak kamień w wodę. Nie było również więcej czasu, aby się tym zajmować należało wrócić i przygotować się do turnieju.

Przedpołudnie, Pole Namiotowe

Mildrith i Elanor pewnym krokiem meszerowały w stronę namiotu ser Addena Snowa. Rycerz z północy nakazał go rozstawić swoim ludziom jeszcze w nocy, z rana zaś zniknął gdzieś na godzinę (Alerie powiedział, że musi się przewietrzyć). Później zaś udał się na pole, aby oczekiwać początku turnieju. Liczne damy przesuwały się między namiotami życząc szczęścia swoim mężom, bratom czy synom, lub chcąc spotkać najsłynniejszych rycerzy. Arving Fowler kokietował trójkę młodych dziewcząt siedząc przed swoim namiotem. Obok niego na stojaku lśniała jego zbroja. Jej przepych uderzał każdego, który ją mijał. Widać było, że rycerz z Dorne nie szczędził na nią środków.

Mildrith wytłumaczyła Eleanor (która, nie zdążyła się jeszcze przebrać) powody ich wizyty: Calrin Seaver, niepokorny wuj, wygnany po Rebelii Blackfyre.

Namiot Snowa, był duży, acz prostej, wojskowej konstrukcji. Przed nim na straży stał gruby, wąsaty gwardzista, która widząc dwójkę dam, uchylił poły namiotu i wpuścił je do środka.

W środku młody Callor Velaryon kończył ustawiać oręż rycerza. Prostą, ciemną zbroję, oraz wysokiej jakości miecz bastardowy. Miecz jak i zbroja praktycznie pozbawione były ozdób, ich właściciel wyraźnie stawiał jednak na ich użyteczność. Oprócz stojaka na broń i zbroję, krzesła, biurka i leżanki, po przeciwległej stronie namiotu, stał stół, wokół którego ustawiono cztery krzesła.

Gdy weszły do środka Adden podniósł się ze swojego miejsca, ukłonił im się i zaprosił do zajęcia miejsca przy stole.
-Callorze, jeżeli skończyłeś, możesz przejść się po polu - rzekł do giermka, który nadwyraz chętnie wykonał to polecenie.

Rycerz uśmiechnął się lekko oferując im wino.
-Cóż sprowadza szlachetne damy, w moje skromne progi? Jeżeli chcą panie rad, dotyczących obstawienia zwycięzcy, to nieskromnie radzę postawić na mnie - po tych słowach uśmiechnął się szeroko. Widać było, że czuł się swobodnie i pewnie. Eleanor nadal patrzyła głównie na niego, Milly jednak rozejrzała się po namiocie. Jej uwagę przykuł kawałek, wyblakłej, niebieskiej chusty zawiązanej wokół ramienia zbroi rycerza. Był to wyraźnie kobiecy, zdobiony materiał. Lady Seaver była pewna, że taki krój wyszedł z mody lata temu. Jako młoda dziewczyna miała zresztą podobną chustę.

Przedpołudnie, Błonia

Wracając od ser Addena Milly i Eleanor natknęły się na idącego pod ramię z zaprzysiężonym jego rodowi rycerzem Garetha Kenninga. Młody szlachcic wyglądał źle. Był cały blady, jego oczy były zaczerwienione i podkrążone, ledwo powłóczył nogami, a każde mocniejsze szarpnięcie, ze strony prowadzącego go rycerza powodowało, że jego twarz nabierała niezdrowego zielonkawego koloru. Gdy zobaczył dwie Seaverówny chciał chyba powiedzieć do swojego towarzysza, aby odeszli stąd. Najwyraźniej nie był jednak w stanie powiedzieć cokolwiek, lekko zginając się.

Rycerz ruszył dalej najprawdopodobniej w stronę namiotu, w którym mógłby złożyć swojego pana.

Przedpołudnie, Reaver Rest

W sali narad znaleźli się Horton Haig, Craig Caldwell i Seathan którzy prowadzili bezpośrednie poszukiwania zbiega. Maester Trevyr, który swoimi sposobami próbował dowiedzieć się o tajemniczym mężczyźnie, a także Lord Simon i Ser Duncan. Ten ostatni, kończył swoje sprawozdanie
-Zwiększyłem liczbę strażników. Wysłałem ptaki do Ser Roylanda, aby miał się na baczności. Nie postawiłem wszystkich w stan gotowości, bo to by mogło być podejrzane względem naszych gości. Przeszukałem cały zamek. Tutaj z pewnością, go nie ma. Strażnicy znają też jego opis, jeżeli tylko się pojawi, będą o tym wiedzieć -
-Doskonale - zawyrokował senior rodu -Pozostaje jednak wiele pytań. Kim jest ten cżłowiek, co tu robił ... i gdzie teraz przebywa. Gdy zakończy się turniej powinniśmy poszukać go bardziej otwarcie -

Pole Turniejowe, Południe

Po skończonej rozmowie z Uśmiechniętym Wilkiem damy Seaver udały się z powrotem do zamku, aby przygotować kreację na turniej. Po drodze wyminęły się z bardem Veanorem, który wyraźnie też szedł w stronę namiotu Snowa. Wydawało się, że gość z Północy, był dziś bardzo rozchwytywany.

Po zakończonej debacie u Lorda Simona Horton i Craig szybko i sprawnie przygotowali się do turnieju.

Seathan, Milly i reszta obserwujących zajęła swoje miejsca. Zagrały trąby i ogłoszono początek turnieju. Przynajmniej tymczasowo wszelkie zmartwienia i troski odeszły w zapomniane, zagłuszone przez szczęk stali i ryki wywiatującytch, radosnych tłumów. Prostaczkowie zebrali się wokół pola, chcąc choć z daleka obejrzeć zmagania rycerzy ... Zapowiadało się niezwykle ciekawe widowisko.

Pierwszą walkę odbył Gylbert Prester bez najmniejszego problemu zrzucił z konia jednego z domowych rycerzy Reynów. Dokonał tego w pierwszym podjeździe, trafiając go idealnie w tors i łamiąc swoją lancę. Zebrał burzę oklasków od zebranych osób. Reynard Tarbeck walczył z Ascarem Tainerem domowym rycerzem zaprzysiężonym Geroldowi Lannisterowi. W pierwszym obaj trafili się wzajemnie, łamiąc swoje lance, ale nie zrzucając go z konia. W drugim Reynard znacznie się poprawił zrzucając Tainera na ziemię. Uśmiech na twarzy Tybolta, a także wściekłość Gerolda jasno wskazywały kogo najbardziej ucieszył ten wynik.

Potem na placu boju pojawił się Adden. Wolno przejechał wzdłuż trybun. Mildrith zauważyła, że nadal miał założoną chustę na ramieniu swojej zbroi. Jego przeciwnikiem był jakiś błędny rycerz o groźnym wyglądzie. Snow zebrał brawa już podczas przejazdu, co chyba zdenerwowało jego przeciwnika. Stanęli naprzeciwko siebie, oddając honoru. Gdy ruszyli do przodu Eleanor, aż pisnęła wpatrując się w scenę walki. Chwilę później cały tłum, aż wciągnął oddech, aby następnie wydać okrzyk radości. Rycerz z północy najpierw mimo ciężkiej zbroi, zdołał wychylić się w siodle, przez co lanca jego przeciwnika przeleciała dobry metr od niego, aby następnie w czasie galopu przerzucić swoją lancę do drugiej ręki, trafić swojego przeciwnika wprost idealnie i zrzucić na ziemię. Większość ludzi podniosła się składając zwycięzcy owacje. Alerie, która uwielbiała turniej wyglądała na zaskoczoną.
-Tego człowieka można trafić, ale nie uniknie się jego broni - powiedziała do siedzących najbliżej
-Popisuje się bękart - Arving Fowler, który akurat nie miał pojawić się w pierwszej serii przejazdów powiedział do bladego jak ściana Garetha Kenninga.
Po kolejnych mniej ciekawych pojedynkach na środek pola wyjechał Cletus Farman i Rickar Piler zaprzysiężony miecz Cliftonów. Po czterach przejazdach, gdy żaden z rycerzy nie został powalony na ziemię, walka została przerwana. Po krótkiej konsultacji to ser Piler został uznany zwycięzcą. Trzy razy trafił Cletusa, dwa razy łamiąc swoją lancę, sprytnie pozwalając aby ciosy jego przeciwnika ześlizgiwały się po jego zbroi. Widać było, że Farman był niezadowolony, nikt jednak nie kwestionował tej decyzji.
Kolejnym ciekawym wydarzeniem był pojedynek Hortona z jakimś mniej znanym wędrownym rycerzem. Dwaj kombatanci trafili siebie, w ten sposób, że obaj znaleźli się na ziemi. Alerie, aż wciągnęła powietrze. Inni obserwujący zaczęli głośno zachęcać obu do walki. Przyniesiono im miecze i tarcze, natarli na siebie. Blok i cios, cios i blok ... zejście. Walka trwała chwilę, ale po jakimś czasie wędrowny rycerz padł na kolano poddając się Haigowi, który zdołał wypracować nad nim co prawda niewielką, ale jednak przewagę. Poobijany zarządca i jego przeciwnik zostali doprowadzeni do maestra.
Na sam koniec pozostał przejazd Craiga Caldwella, ten w drugim przejeździe zdołał zrzucić z konia ich własnego domowego rycerza.
Po chwili przerwy wrócono do walk, niedaleko podestu pojawił się natomiast Adden Snow, który tym razem miał nie walczyć w tych przejazdach. Tuż przy początku Craig Caldwell stanął naprzeciwko siedzącego w swojej bogato zdobionej zbroi Arvingowi Fowlerowi. W pierwszych trzech przejazdach oboje rozbili swoje lance, ale utrzymali się w siodle. Zaraz ruszono do ostatecznego ataku. W czwartym przejeździe .... oboje rozbili swoje lance! Podjechali na koniach pod podest. Odbyła się długa debata sędziów, w pewnym momencie dyskutowano coraz głośniej ... w końcu ... zwycięzcą został ogłoszony Craig! Sędziowie przyznali, że sami mieli duży problem z rozstrzygnięciem tego. Znawcy twierdzili, że rycerzowi udało się dokonać tej sztuki w ostatnim przejeździe, gdy zaprezentował się lepiej od Fowlera, który na sekundę stracił po prostu panowanie nad sobą. Niestety od tego zwycięzca Caldwell nie stał się bogatszy, gdyż wygrana przez decyzję sędziów nie oznaczała przyznania ni konia, ni zbroi pokonanego. Fowler patrzył na Craiga nienawistnym wzrokiem, podał mu jednak dłoń ...
Po paru kolejnych przejazdach na koń, mimo próśb Alerie został wsadzony Horton, który wyglądał na mocno poobijanego, naprzeciwko niego stał Gylbert Prester, który wykorzystał słabość Hortona i uderzył go w osłabiony po poprzednim pojedynku bok. Ser Haigh jęknął z bólu, na chwilę zrobiło mu się ciemno przed oczami, a gdy otworzył je znajdował się na ziemi ... pokonany. Szczególny zawód jęku dało się usłyszeć od strony, gdzie znajdowali się obserwujący walkę prostaczkowie ... Rickar Piler ponownie odniósł zwycięstwo, w drugiej gonitwie. Reynard Tarbeck przejechał 4 gonitwy, ze swoim przeciwnikiem, ale został dość szybko uznanym zwycięzcą przez sędziów.
W trzeciej serii, zaczęli wyłaniać się faworyci. Z nich Craig Caldwell, Gylbert Prester oraz Tarbeck pokonali z łatwością swoich mniej znanych i lubianych przeciwników. Zaś w ostatniej gonitwie dnia stanęli naprzeciwko siebie Ryckar Piler oraz Adden Snow, wieczór był przyjemny i chłodny.
-Wilk! Wilk! Wilk! Wilk zwycięży! -
-Rickar "Czarny Koń!"- prawdą było to, że ostatnie gonitwy były mniej ciekawe, dlatego pewnie ta pozostawiona na koniec dnia, budziła tyle emocji. Wszyscy ludzie, duzi i mali stawiali pieniądze, czy inne cenne pamiątki. Nawet Alerie dała się ponieść emocjom stawiając trochę pieniędzy na zwycięstwo Snowa. Podczas pierwszego przejazdu rycerz z Północy ponownie uniknął ciosu swojego przeciwnika, jego zaś lanca wylądowała idealnie, rozbiła się na napierśniku Rickara i tylko dzięki umiejętnościom jazdy tego, nie doszło do rozstrzygnięcia. Wywołało to kolejne owacje, krzyki i zakłady. Gdy wymieniono niepotrzebną już lancę ruszono kolejny raz. Tym razem Piler wyczuł intencję bękarta Starków i rozbił swoją lancę na jego zbroi, sam jednak został również trafiony, oboje pozostali w siodłach, chociaż uderzenie minimalnie lepiej wytrzymał ser Adden.
-O nie ... - wyszeptała Eleanor, gdy wrzawa przybrała na sile, a rycerze szykowali się do kolejnego przejazdu. Wiele osób wstrzymało oddech. Rickar pochylił się, aby stanowić mniejszy cel ... Adden przyspieszył swojego konia ... aby w ostatnim momencie zwolnić bieg, myląc przeciwnika, który nie trafił go. Zaś uderzenie bękarta okazało się dobre, jego przeciwnik leżał na ziemi nieruchomo. Przy pomocy sług, udało się w końcu rycerzowi stanąć na równe nogi. Niestety niemożliwe okazało się zarówno zdjęcie hełmu z jego głowy, jak i rozpięcie napierśnika. Odprowadzono go z pola walki. Walki zakończyły się i ludzie, jedni biedniejsi a drudzy bogatsi zaczęli odchodzić do swoich zajęć ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty

Ostatnio edytowane przez Hawkeye : 05-09-2016 o 21:11.
Hawkeye jest offline  
Stary 10-09-2016, 15:13   #46
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Mildrith, wygodnie ulokowana na krześle wyłożonym miękkimi poduszkami, karmiła swojego kota maczanymi w słodkim sosie skrzydełkami przepiórek. Jedna z dam zwróciła jej uwagę, że drobne kości mogą zabić jej ulubieńca, przebijając mu gardło. Mildrith uśmiechała się uprzejmie i uroczo, a drobne kostki trzaskały miażdżone w pysku Zbytka, który delikatnym zwierzątkiem nie był, pomimo delikatnego i miękkiego futerka.
Uwagę o stroju Eleanor skomentowała podobnym uśmiechem, wytarła zatłuszczone palce w lnianą serwetkę i przywołała szwagierkę do siebie. Poprawiła jej warkocz, krzywo upięty pod uchem, i rozpięła dwa górne guziki obcisłego kubraka z jagnięcej skórki tłoczonej w delikatny wzór.
- Pięknie dziś wyglądasz, jakąż to okazję mamy?
Zadowolenie i duma nie były udawane. Usprawiedliwiały nawet pewne odstępstwa od reguł... Milly nalała młodej cydru z gruszek. Trzeba było to uczcić. W końcu po raz pierwszy smarkula ubierając się samodzielnie, dołożyła niemało starań, by wyglądać atrakcyjnie. I czysto... Wzorowanie się na królowej Dornijczyków mogło wyjść małej tylko na dobre. Należało tylko sprowadzić krawca, który ją w tym dążeniu wesprze doświadczeniem i umiejętnościami.
Dziewczyna zarumieniła się lekko. Nie patrzyła w oczy Mildirth, starając się uwiesić spojrzenie na czymś neutralnym -Ohh, Żadną okazję … po prostu … czytałam ostatnio o Dorne, zaciekawiły mnie ich stroje …. a czuję się w nim dobrze - po tych słowach nabrała trochę bardziej defensywnie postawy -Nie muszę mieć przecież żadnej okazji?
- Ależ nie trzeba okazji.
Milly pogłaskała kota po śnieżnym karku tak namiętnie, że zwierzęciu oczy niemal wyszły z orbit. Wyglądał też przy tym na bardzo zadowolonego, wywalił się do góry brzuchem i zacząć mruczeć.
- Rzekłam ci już. Nymeria zawsze wyglądała jak królowa. Czy to ścinając wroga na polu bitwy, czy czekając na Martella w łożu, czy na rozmowach ze szlachtą Dorne, czy na przejażdżce konno z dostojnym gościem… - Milly oderwała wzrok od kota i przeniosła zielone spojrzenie na szwagierkę. - Zawiodłaś mnie, Eleanor. Rzeknij mi... czyś ty naprawdę sądziła, że ci zabronię, zamknę na klucz w twej komnacie, jak to ojciec twój zwykł robić, twarz ci uprzednio pięśćią naznaczywszy?
Dziewczyna popatrzyła na Milly z mieszaniną wstydu, strachu i wściekłości -Nie - odpowiedziała, może trochę zbyt ostro -Wcale tak nie myślałam … Ojciec … - zacisnęła usta -Nie chcę o nim mówić - opuściła wzrok, ale po chwili najwidoczniej postanowiła zmienić temat -Chciałam dowiedzieć się więcej o Nymerii … Chciałabym zobaczyć coś więcej, niż Zachód - powiedziała pewna siebie.
- Gdy ojciec zezwolił mi na wyjazd z domu i pobieranie nauk na dworach, miałam niecałe dwanaście lat. O cztery mniej niż ty teraz. A jednak mi na to pozwolił. Wiesz, dlaczego? - Milly była spokojna. I nieubłagana.
-Nie … dlaczego?
- Ponieważ można mi było zaufać. Ponieważ nie ukrywałam przed ojcem myśli i planów.
Była to w istocie prawda. Tej subtelnej umięjętności, jak to zrobić, by nie zostać złapanym za rękę, Milly nauczyła się później. I nie stosowała za często, by nie kusić niepotrzebnie losu.
- Ponieważ, Eleanor, nigdy nie zapominałam, że jestem częścią rodziny. I sukces oraz powodzenie rodziny stoi ponad moimi fanaberiami, pragnieniami i planami. Ponieważ nauczyłam się je budować w oparciu o mój ród.
Dziewczyna stanęła ze skrzyżowanymi rękami naprzeciwko Milly -Kocham swoją rodzinę … I nie stawiam swoich fanaberii ponad nią! - powiedziała to może zbyt ostro, ale chyba w dobrej intencji … tak przynajmniej mogło się wydawać.
- Zatem nic nie stoi na przeszkodzie - Milly dolała sobie cydru. Młodej także, lecz tylko pół kielicha. - Abyś udała się do swego brata. Poinformowała go o planowanym wypadzie. I zapytała, czy jest coś, czego od ciebie w tej sytuacji oczekuje.
Dziewczyna wydawał się być zła, zacisnęła lekko usta -Ostanio wszyscy coś ode mnie chcecie. Najpierw ser Haigh chciał, żebym zabawiała na weselu rozmową młodego Kenninga, a teraz co mam dla was jeszcze zrobić? - przerwała na chwilę -Pójdę do brata, ale nie dam sobą kręcić, jak jakimś bączkiem.
Dzisiejsze fochy nie zrobiły na Mildrith większego wrażenia niż wczorajsze.
- Być może Seathan nic nie będzie chciał - odparła spokojnie. - Lecz powinien wiedzieć, dokąd i z kim się udajesz, gdy opuszczasz zamek. Jako twój starszy brat, dziedzic rodu, a niebawem tegoż rodu głowa. Mamy wrogów, Eleanor. Nie jesteś głupia i dobrze o tym wiesz. Jak i to, że mając ciebie w ręku, ktoś może wywierać wpływ na Seathana. Stawiać mu żądania… Przy okazji. Ser Craig wyznaczył człowieka, który będzie cię uczył szermierki. Podziękuj mu w moim imieniu.
Przeniosła wzrok na plotkujące i śmiejące się damy.
- Jeśli się męczysz, idź już. Poradzę sobie. Najwyżej Alerie przyjdzie mi z odsieczą - uśmiechnęła się szybko i drapieżnie, a potem znów rozluźniła, opadła na poduszki i umoczyła usta w cydrze. Leniwie pogłaskała kota. Eleanor śledziła jej ruchy, a po chwili podziękowała. Mildrith nawet przy swojej doskonalonej latami sztuce czytania w twarzach bliźnich jak w księgach nie była w stanie stwierdzić, co cieszy dziką dziewczynę bardziej. Możliwość nauki walki ostrym czy zezwolenie na

Zwabiła do siebie szwagierkę, unosząc delikatnie do góry posrebrzaną misę pełną miodowych ciastek doprawianych anyżkiem, smakołyku, w którym Alerie zwykła gustować, przynajmniej według służby. Zagaiła wpierw o to, jak się Alerie bawiła na weselu, i płynnie przeszła do pytania, jak się bawił jej protegowany, septon Wendel. Od tego zaś rzut miodowym ciasteczkiem leżały rozterki, które obecnie Mildrith i Alerie będą współdzieliły.
- Musimy zamówić u Wendela nabożeństwa pod wezwaniem Matki w naszej intencji – Mildrith zaplotła dłonie tuż powyżej łona. - Odłożyłam też trochę mojej panieńskiej biżuterii. Mogłybyśmy zamówić nową figurę Matki... albo może zdobione szaty dla wszystkich bogów? - spojrzała pytająco na Alerie.
Alerie uśmiechnęła się lekko -Tak. To bardzo dobry pomysł. Nie wiem, jak z wszystkimi posągami, bo jest to dość drogie, ale z pewnością mogłybyśmy zacząć od Matki.
- Zdecydowanie musimy zacząć od Matki - Milly pogładziła się po brzuchu i omiotła spojrzeniem sylwetkę żony Hortona. - Innych bogów właściwie powinnyśmy zostawić reszcie rodziny… Gdy się skończy to weselne szaleństwo, spotkamy się we dwie z Wendelem i uzgodnimy wszystko. Tymczasem… - westchnęła i nachyliła się do szwagierki, by zacząć mówić cichutkim, szemrzącym szeptem. - Potrzebne mi twoje wsparcie. Potrzebujemy matrony, która zajmie się Eleanor, będzie jej nauczycielką i przyzwoitką. Kobiety szlachetnie urodzonej, najlepiej wdowy… i najlepiej powiązanej z nami krwią. Z naszymi gośćmi przybyły dwie, o których measter zapewnił mnie, że są odlegle spokrewnione. Celeasta, wdowa po ser Jaremy’m Blackreaverze, rycerzu zaprzysiężonym lady Sarsfield, jest daleką kuzynką lorda Simona. Straciła męża dziesięć lat temu, podczas rajdu żelaznych. Broniła wieży, którą Sarsfieldowie oddali w pieczę jej małżonkowi, dopóki nie przybyła odsiecz. To kobieta, która siłą charakteru i zdolnościami zaimponuje Eleanor. Jedyny szkopuł - jest niekształcona. Niegłupia, ale niepiśmienna… Druga pani jest daleko spokrewniona z małzonką naszego seniora - Milly wskazała dyskretnie damę. - Jaeneth Codd. Przybyła razem z Presterami. Jej wykształceniu, prowadzeniu się i manierom nic nie mogę zarzucić… ale nie podobają mi się zmarszczki poniżej jej ust. Takie mają ludzie okrutni - pani Seaver skrzywiła się lekko, bo się jej przypomniał poprzedni pan mąż, takie same zmarszczki mający. - Może jednak jestem uprzedzona. Pomów z tymi damami, proszę, z należytą uwagą. Nie chcę powierzyć Eleanor w opiekę przypadkowej niewieście.
Szwagierka powoli kiwnęła głową -Myślę, że Eleanor byłaby zadowolona z obecności osoby, która byłaby bardziej do niej zbliżona charakterem. Moja siostra jest … momentami szalona, ale … Cóż może jej przjedzie, a może po prostu będzie musiała nauczyć się wykorzystywać swój charakter jako atut. Myślę, że niektórym mężczyzną może to imponować - przerwała na chwilę jakby zbierając myśli -Porozmawiam z obiema, ale przydałyby się jej także towarzyszki … zbliżone wiekiem.
- … i nieco odleglejsze w zainteresowaniach - Mildrith przymrużyła lekko jedno oko. - Warto, by się nauczyła żyć na dobrej stopie z niewiastami, które są niewiastami, a nie jednoosobową armią. Tarbeck przywiózł swoją czwartą córkę. Kenning córkę swego wuja. Clifton kuzynkę… ale tu już wiem, że się nie zgodzi. Farman przywiózł trzy dziewczątka. Zapewne także się nie zgodzi, ale spróbujmy.
Skinęła Alerie i podniosła się, kot prysnął z jej kolan. W drodze do lady Farman zatrzymała się przy młodziutkiej Elrie i złożyła przed nią niewielkie puzderko z egzotycznego, ciemnego drewna.
- Twój opiekun mówił mi, że niebawem zostaniesz mężatką. To dla ciebie, aby pan mąż nie miał wątpliwości, że pochodzisz z Pięknej Wyspy.
W środku był grzebień do upinania włosów, filigranowe srebro ujęte w kształt motyla i zdobione macicą perłową. Milly zgarnęła ciasteczko z tacy przechodzącej obok służącej i udała się wypytać lady Farman o słodkie dziewczątka.
Elrie podziękowała za prezent, a w sarnich oczach Milly nie dostrzegła nic prócz szczerości i niewinności. Lady Farman siedzi w towarzystwie dwóch inych dam, gdy zobaczy zbliżającą się Mildreth powstanie z miejsca.
-Młoda Lady Seaver. Miło cię widzieć tego pięknego ranka.
- Pani Farman - Milly skłoniła lekko głowę przed starszą od siebie niewiastą. - Jeszcze raz dziękuję za przybycie. Do końca obawialiśmy się, że na Żelaznych Wyspach wybuchną znowu niepokoje, przez co będziecie zmuszeni pozostać w swej siedzibie. Oby bogowie dali naszym rodom pokój w najbliższych latach, więcej ślubów i narodzin niźli pogrzebów.
-Dziękuję Lady. Stosunki dobro sąsiedzkie wymagają, aby pojawiać się na podobnych uroczystościach. W końcu każdemu powinno zależeć na dobrych stosunkach z sąsiadami. Niestety zagrożenie, ze strony Żelaznych Ludzi, jeszcze nie przeminęło. Mam jednak nadzieję, że to się zmieni - uniosła swój kieliszek w górę -Za pokój Lady Seaver.
- Oby był dany nam i naszym dzieciom - odrzekła grzecznie Mildrith i uniosła swój puchar. Po czym wdała się w rozważania o rozpasaniu obyczajów, przed którym trzeba chronić dzieci..
- Nawet w modzie się to wyraża. Czyś widziała, lady Selso, owe suknie bez pleców, na które moda przyszła do nas z Wysogrodu. W mej ocenie zdecydowanie zbyt roznegliżowane dla panien, zbyt frywolne dla mężatek i zbyt nieskromne dla wdów.
Zastrzegła od razu, że oczywiście nie dotyczy to Farmanowej siostrzenicy i kuzynek, po których widać, że to mądre i skromne dziewczęta.
- Czy liczysz, lady Farman, że uda wam się znaleźć im małżonków na naszym weselisku?
Lady Farman popatrzył na Mildrith chwillę wszystko wiedzącym wzrokiem po czym wybuchnęła lekkim śmiechem. Był to jednak śmiech przyjazny. Gdy skończyła ponownie obejrzała sobie pannę młodą
-Jesteś bardzo inteligentną młodą damą. Ale, czy słyszałaś kiedyś, że swój diabeł, zawsze pozna swego? - w jej oczach Mildrith dostrzegła … jakąś cząstkę siebie samej, może starszej, ale jednak … było w niej coś znajomego
-Gdybym była parę lat młodsza … Ohh, zdradzę ci mój sekretny plan, abyś zbyt długo nie zaprzątąła sobie tym swojej pięknej głowy, od tego dostaje się zmarszczek … Jak zresztą po mnie widać. Bogowie dali nam sporo panien. Niech więc reszta Zachodu toczy wojny … Szczęśliwa Piękna Wyspa, będzie się żenić - zamieszała swoim kieliszkiem i pociągnęła łyk napoju -Mówię, to bo widzę, żeś amibtną i inteligentną dziewczyną. Może wyciągniesz jakąś naukę, którą ci uparci głupcy nie potrafią pojąć.
To było takie proste, że aż urocze. I może Milly by się dała złapać… ale ceniła jedyną naukę, która utrwaliła jej się podczas nieskończonych godzin męki, potu i znoju zupełnie zbędnego, do którego przymuszał ją swego czasu ser Caldwell, gdy się uparł, że powinna umieć się obronić chociaż sztyletem. Zawsze trzymaj gardę. Milly toteż trzymała, nie przestawała się uśmiechać, i całą siebie wkładała w to, by ten uśmiech nie stał się szyderczy. Ów niby wielki sekretny plan, który został jej niby objawiony. miał dziury wielkie jak absurdalnie drogi ser, który ser Horton kazał podać wczoraj do wina na podwyższeniu.
- Zaiste, bogowie pobłogosławili waszą wyspę pięknymi kwiatami… nie rozważycie, pani, zostawienia jednego z nich w naszym domu? Są więzi inne niż małżeńskie, które się splata za pośrednictwem panien.
Kobieta badała ją wzrokiem przez jakiś czas, po czym uśmiechnęła się lekko -Zaiste tak jest. Mamy w domu pod opieką kuzynkę. Zresztą przybyła tu z nami. Najstarsza z panien, dwudziestu dwu letnią. I chociaż dzieli nasze nazwisko, nie jest ona tak blisko powiązana, abym mogła liczyć na dobre małżeństwo dla niej. Panienka mówi o opiece, czy byciu damą dworu. Może to ją nauczy dodatkowych umiejętności. Pozwoli nabyć trochę obycia poza Piękną Wyspą. Jestem pewna, że spodobałoby się to również naszym seniorom - uśmiechnęła się do Mildreth lekko po tych słowach.
- Oh, otoczymy ją najtroskliwszą opieką - zapewniła Milly. - Która to z dziewcząt? Zechcesz ją, pani, poprosić i przedstawić?

Gdy tylko zapoznała się z młodą Farmanówną, zamieniła kilka słów z lady Tarbeck. Ta nie była ani przeciwna, ani zbytnio zainteresowana oddaniem Mildrith panny pod opiekę. Należało ją czymś skusić, a Mildrith jeszcze nie miała pomysłu czym. Tymczasem rozmowy Alerie z matronami przyniosły ten sam efekt, co rozmowy Milly.
- Celeasta według mnie będzie odpowiednia. Ta druga jest... - małżonka Hortona szukała właściwego słowa. - ... śliska.
Ta cecha niekoniecznie była wadą. Tyle że ród Seaverów mógł sobie pozwolić tylko na jedną żmiję, która kąsała w jego imieniu. Więcej zatrułoby wszystko dookoła swoim jadem.
- Dziękuję ci, Alerie. Przyjdziesz do mych komnat po turnieju? Przekąsimy coś słodkiego i porozmawiamy z lady Sarsfield o Celeaście.

Niebawem wszystkie plotki i knowania zamilkły jak ucięte nożem. Vaenor uderzył w struny, oblepiony niewieścimi spojrzeniami. I Milly widziała, że damy chętnie nie tylko by popatrzyły, ale i pomiętosiły barda cokolwiek, tak samo kusił do głaskania jak myrijski kocur Milly.

Zapewne ten urok, uznała rozbawiona lady Seaver, pochodzi od białych włosów.

***

Unikała patrzenia na zbroję Addena. Głównie po to, by Eleanor nie poszła za jej spojrzeniem po nitce do kłębka. Zasiadła na wskazanym miejscu, oplatając dłońmi kolano nogi założonej na nogę, spuściła lekko wzrok.
- Chciałabym, aby jasnym było między nami, że rozumiem, jak delikatną jest sprawa, w której szukam u ciebie rady, ser. Rozumiejąc, nie będę chowała uraz ani goryczy, jeśli wsparcia odmówisz. Chciałabym, abyś wiedział też... że choć mówię z tobą ja i siostra mego pana męża, także ze względu na delikatność naszej sprawy, to mamy pełne poparcie zarówno lorda Simona, jak i Seathana.
Imię seniora wymówiła z szacunkiem. Sporym. Gdy mówiła o mężu, zamgliły się jej oczy.
Rycerz patrzył na nie uważnie, uśmiechając się lekko -Rozumiem - powiedział poważnie -Cóż panie, proszę się nie krępować - dodał dość szybko -Nie jestem w stanie zadeklarować swojej pomocy, nim nie usłyszę sprawy, w jakiej przybywacie do mnie w imieniu swojego rodu - Mildrith przypatrywała się rycerzowi, gdy wypowiadał te słowa, niestety mimo swojego doświadczenia, naprawdę nie była w stanie wyczuć jego intencji. Za to nabrała pewności, że Ser Adden potrafił nie tylko machać mieczem, ale kryć swoje intencję za słodkimi słowami.
Uniosła lekko spojrzenie, taksując rycerza przez gęste wachlarze poczernionych rzęs.
- Być może Eleanor już rzekła ci to, ser, a być może sam zauważyłeś. Dni, które pozostały naszemu lordowi Simonowi, są już nieliczne. Modlę się co wieczór, by bogowie pozwolili mu dożyć wieści, że będzie miał prawnuków, i że jego ukochana wnuczka Eleanor znalazła godnego siebie małżonka - rzekła ze smutkiem. - Wiem też, że umarłby szczęśliwszy i spokojniejszy z wiedzą, że zaleczone zostały rany, które bunt zadał naszemu rodowi. Na wygnaniu przebywa wciąż Calrin, najmłodszy syn brata lorda Simona.
-Bunt pozostawił w niektórych z nas rany, które nigdy się nie zagoją - powiedział smutno rycerz -Przykro mi z powodu Lorda Simona, wydaje się dobrym człowiekiem. Słyszałem również, że był kiedyś dobrym wojownikiem. - pokiwał głową, po czym spojrzał tajemniczo na Milly -Na wygnaniu nadal pozostaje wielu szlachetnie urodzonych, którzy nie chcieli zgiąć kolan przed królem. Niektórym z nich udaje się wrócić do Westeros, gdy uzyskają amnestię. Nie wiem, jednak jak mógłbym pomóc w tej sprawie?
- Calrin, z tego co opowiadał dziadek mego męża, był również wprawnym rycerzem. Nie ukrywam, że jego powrót to nie tylko połączenie rozdartego buntem rodu. Nad Zachodem zbierają się czarne chmury i nasza rodzina musi stanąć naprzeciw zagrożeniom murem. Pomoc, ser… - Mildrith spojrzała rycerzowi poważnie prosto w oczy. - Najłatwiej pomaga się temu, kto pomaga sobie sam. Udam się do stolicy, by wraz z Eleanor wyjednać wybaczenie dla Calrina o zbyt sztywnym karku. Jednak by rozmawiać, muszę wiedzieć, z kim. Gdzie, o czym, i czego unikać. Jesteście człekiem bywałym i wasza rada będzie mi wielkim wsparciem. O więcej nie śmiałabym prosić.
Mildrith oczywiście śmiałaby jak najbardziej. Jednak liczyła, że będzie jej dane bez proszenia.
Rycerz przyglądał się jej jakby chciał odgadnąć co siedzi w jej duszy. Po chwili jednak zrezygnował i oparł się na fotelu -Cóż. Po turnieju i tak będę musiał wrócić w tamte okolice. Zapraszam więc panie, do towarzyszenia mi … Nie mam zbyt wielu ludzi ze sobą, ale wystarczająco, aby poradzić sobie z każdym możliwym na Złotej Drodze zagrożeniem - przerwał na chwilę jakby zastanawiając się co jeszcze powiedzieć -Amnestie udziela król - uśmieszek jaki pojawił się na jego ustach wskazywał, że kryło się za tym coś więcej -Jednakże zrobi to na prośbę Mistrza Praw lub Namiestnika i to z jednym z ich dwóch będziecie musieli porozmawiać. Obaj znajdują się w Królewskiej Przystani, a o ile to możliwe radziłbym porozmawiać z Lordem Riversem. To byłaby najkrótsza droga, do uzyskania przebaczenia … Oczywiście Calrin będzie musiał przybyć do stolicy i klęknąć przed królem, lub jego przedstawicielem, aby dopełnić formalności - rycerz mówił spokojnie, tłumacząc procedurę, której chyba był świadkiem -Jednakże spotkanie z Namiestnikiem … nie będzie wcale ani łatwe, ani tanie. Obawiam się, że jest to człowiek dość zajęty. Musisz się też pani zastanowić, czy wasz ród będzie gotów zapłacić cenę, za spełnienie tej prośby przez Lorda Bloodravena.
Przez moment w oczach Milly odmalowała się determinacja, odbicie myśli, że Carlin, owszem, przyklęknie. Choćby Mildrith miała osobiście podstawić mu nogę, by padł, i własną ręką przygiąć jego sztywny kark do stopni przed Żelaznym Tronem. Którego to wysiłku zamierzała jednak uniknąć.
- To zrozumiałe - skinęła głową na ostatnie słowa ser Addena. - Wszystko ma swoją cenę. Gotowość do jej płacenia zaś nie rozbija się jeno o jej wysokość. O tych szczegółach jednakże, jak i o podróży, będę musiała pomówić z mym panem mężem. Zwróci się on z pewnością do ciebie, ser. Dziękuję ci, panie, po stokroć. Okazałeś nam więcej serca, służąc radą, niż moglibyśmy kiedykolwiek oczekiwać po obcym nam człowieku.
Wstała z uśmiechem pełnym wdzięczności na ustach, i podała rycerzowi dłoń do ucałowania.
- Lecz teraz dość już ukradłyśmy ci czasu, ser. Zapewne chcesz się przygotować i skupić myśli przed stanięciem w szranki.
Rycerz ujął jej dłoń i złożył na niej delikatny pocałunek -To żaden problem Lady Mildrith - ukłonił się również drugiej z kobiet -Lady Eleanor. Piękny strój - dziewczyna na te słowa lekko odwróciła wzrok, ukrywając rumieniec na twarzy
-Proszę porozmawiać z mężem, nie będę w stanie zbyt długo pozostać tutaj na miejscu. Co do turnieju … Proszę się nie martwić, naprawdę nie jest to problemem. Wszystko leży w naszych rękach i mam nadzieję na zwycięstwo.
- Zatem życzę ci, ser, aby szczęśliwy los wspomógł twoję rękę - odparła mu ze śmiechem Milly, która w zakładach postawiła na Caldwella… jak zawsze.

***

Zbroja Fowlera siała błyskami po całym polu turniejowym i Milly nie mogła sobie odmówić obejrzenia z bliska jej i jej właściciela, który budził w niej niepokój. Pokierowała delikatnie Eleanor w tamtą stronę, Przystanęła przed niemałym majątkiem obróconym w to płatnerskie dzieło sztuki i nachylona ku niższej od siebie siostrze męża, opowiadała jej to, co wiedziała o dornijskich strojach i wzorach, w których potomkowie Rhoynarów gustowali.
Eleanor oglądała wszystko z nieskrywaną ciekawością, po czym przeniosła wzrok na Lorda Arvinga … -Ten mężczyzna … boję się go … przypomina mi w czymś ojca - wyszeptała.
Milly skinęła jej, by potwierdzić, że sama ma podobne odczucia, dłonią nakryła dłoń Eleanor, dodający odwagi gest, szybki i lekki jak dotyk skrzydeł motyla. Uśmiech nie zniknął z twarzy Milly. Gdy Dornijczyk ich zauważył podszedł do nich uśmiechając się i sztywno kłaniając wedle protokołu
-Lady Seaver. Miło mi panią spotkać - przeniósł wzrok na młodszą z kobiet -I młodą panienkę. Widziałem wczoraj, że zasłuchiwałaś się w opowieści Lorda Snowa - mężczyzna mówił ironicznie gdy wymieniał to nazwisko -Miłe słówka i serce zimne niczym kraina, z której się wywodzi-
-Jest przynajmniej ciekawym rozmówcą - odburknęła dziewczyna i chciała coś dodać, gdy Lord podniósł w górę rękę
-Z pewnością, ale nie mam ochoty o nim rozmawiać. Widzę, że podziwiacie panie moją zbroję. Wykonał ja dla mnie najlepszy płatnerz w Dorne. Prawda, że jest piękna?
- Jest jedyna w swym rodzaju - skomplementowała Milly szczerze. - A wy, ser, jesteście klejnotem naszego turnieju… Spójrz tutaj, droga Eleanor. To dymne topazy - Milly wskazała na kamienie wprawione w napierśnik. - Można je znaleźć tylko w górach Dorne. Wyjątkowe, jak nasz gość. Czy wolno mi spytać, co skusiło rycerza wielkiego formatu do udziału w potyczkach tak małych i prowincjonalnych?
-Nie zawsze organizowane są wielkie turnieje. Jakiś czas byłem poza grą i trzeba do niej wrócić. Stanąć w szranki. Dobrze po krótkiej przerwie zacząć gdzieś … w spokojniejszym otoczeniu, przed przejściem ponownie do większych turniejów.
- Poza grą… - powtórzyła Milly, wprawiając rzęsy w trzepot, a piersi w dekolcie w falowanie. - Czymże mógł zajmować się dornijski wojownik twej sławy, poza walkami?
Była pewna, że główne potyczki ser Sokoła toczą się tutaj poza szrankami.
Lord Arving potrząsnął lekko głową -Czy dla mężczyzny, może istnieć coś poza walką? Ohh być może przybyłem tutaj też, mając nadzieję, że któryś z moich .. hmm przeciwników zaliczy piękny upadek … Ludzie mogą mieć swoje małe słabostki, nieprawdaż? - spojrzał w stronę, w którą znajdował się namiot ser Snowa. -Ktoś musi pilnować, aby żadna zamieć nie zalęgła się w takiej pięknej krainie.
Mildrith prawą dłonią przykryła dekolt, a lewą ostrzegawczo uścisnęła rękę Eleanor.
- Ser… liczyłam, że zabawisz nas opowieścią o dworskiej miłości, lub mniej dwornej, a bardziej frywolnej - zaśmiała się cicho i srebrzyście. - Lub może jakąś małą niedyskrecją z wielkiego świata poza naszą prowincją - jak po sznurku powiodła wzrokiem za spojrzeniem Dornijczyka. - Nie o pogodzie.
-Ohh, a o kimś konkretnym chcą szanowne panie usłyszeć? - wzruszył ramionami -Chociaż nie interesuję się zbyt bardzo plotki, może mógłbym opowiedzieć coś co … nie doszło do uszy dam w tej … odległej krainie.
Eleanor patrzyła teraz z nieskrywaną złością na rycerza, który jednak nie dostrzegł jej stanu emocjonalnego. Milly dostrzegała jak najbardziej i dlatego ścisnęła dziewczynę za dłoń, ostrzegawczo, i tym razem mocniej.
- Jesteśmy tutaj wśród samych swoich. Jedynymi personami z wielkiego świata jesteście wy, ser Fowler, małżonka Gerolda Lannistera, którą zdaje się niedawno poślubił, i ów rycerz z północnych śniegów - zaśmiała się Milly, po czym postąpiła pół kroczku ku Dornijczykowi, pochylając z zaciekawieniem głowę.
Lord popatzył na nią -Nie słyszałem nic o małżonce Lannistera, także i o bracie waszego Lorda nie mówią zbyt wiele poza Zachodem. Co do ostatniego wymienionego. Po cóż tak szlachetna dama miałaby zaprzątać sobie głowę, tak nisko urodzonym? Wszyscy wiedzą, że bękarty są zdradliwe. To jest w ich krwi. Bękart zrodzony ze zdrady, może tylko zdradzić.
Kłamca, pomyślała Mildrith zimno i zrobiła minę zdziwionego królika, zapatrzonego w pustynną kobrę rozpościerającą łuskowaty kołnierz.
- Bardzo to ostra opinia, w ustach Dornijczyka. O tym, że cenicie swych Sandów i dajecie im równe miejsce w waszych domach, mówi się daleko od waszych pustyń i gór. Wręcz z tego słyniecie. Czy coś się zmieniło?
-Piasek, nie jest Śniegiem. Krew nie woda. Być może, zbyt dobrze znam niektóre osoby i dlatego, mam prawo wyrażać … tak ostre opinie.
Uraczona tą okrągłą mądrością Milly pokiwała głową i ściągnęła kapryśnie usta.
- Ja proszę o frywolne ploteczki, a wy, panie, kraczecie ponuro. Winniście sokoła w herbie wroną zastąpić - nadąsała się i ściągnięte usta dla odmiany wydęła. - Lecz zbroja iście piękna… obawiam się, iż oślepicie nie tylko swych przeciwników, ale i publikę na trybunach.
Nie zamierzała dłużej wystawiać na próbę cierpliwości Eleanor.

- Tak, wiem – rzekła tylko krótko, gdy szły między namiotami, a dzika natura dziewczyny aż się gotowała. - I bardzo dobrze sobie poradziłaś.

Chciała dodać coś jeszcze, lecz drogę zaszedł im, a raczej się przed nie wtoczył siłą bezwładu, dziedzic Kayce. Wyglądał na mocno cierpiącego... a Milly całe życie starannie unikała chorych i lazaretów, żeby się przypadkiem nie musiała pochylić z troską nad czyimiś ropniami, wyprutymi flakami czy zasranym prześcieradłem. Jednak chorobę, na którą cierpiał Kenning, była w stanie zdiagnozować bez wsparcia maestera. Było to unikalne połączenie przepicia, urażonej dumy i upokorzenia. Na wszystko znała właściwe leki. Gestem wskazała Eleanor, że może się oddalić. Przydzielony jej zbrojny będzie strzegł jej bezpieczeństwa, a dziedzic Kayce na pewno nie chciałby, żeby akurat panna, o którą poszło była świadkiem tego, jak bardzo się zeszmacił.
Milly ujęła młodego dziedzica pod drugie ramię, starając się ignorować smród przetrawionego wińska. Obiekcje zbyła zdecydowanym “ależ nic nie szkodzi, to mój obowiązek wobec drogiego gościa, sąsiada i krewniaka mego małżonka”. Wespół z jego rycerzem, holowała go zdecydowanie w kierunku jego namiotu, by pod płachtą malowaną w herbowe słońca skryć nędzny stan młodego lorda przed oczyma postronnych.
Gdy wtargali wspólnymi siłami młodzika do środka i złożyli go na leżance zaścielonej skórami, jego opiekun, starszy siwy rycerz o sumiastych wąsach przedstawił się jako ser Adler.
-Dziękujemy, Lady - rzekł - Niestety mój pan, jest niedysponowany. Młodość rządzi się swoimi prawami, taka uroczystość sprawiła, że … młody pan poczuł się niedysponowany … Czy jestem w stanie, czymś Lady pomóc?
Młody dziedzic pokiwał głową. Ciężko było powiedzieć, czy na znak, że też Milly dziękuje, czy mu się w pijackim widzie na karku chwieje. Obrzuciła spojrzeniem wnętrze namiotu i z braku lepszych siedzisk ulokowała się na zdobionym siodle, nogi układając wdzięcznie bokiem.
- Mam sześciu braci, ser Adlerze. I z tego też powodu - wiele wyrozumiałości wobec tego rodzaju męskiej niedyspozycji. Przyślę wam naszego maestera z gorzkimi ziołami, które złagodzą jej przykre objawy.
Zerknęła na młodego Kenninga, który zdawał się już drzemać, po czym zwróciła się cicho do jego opiekuna.
- Mój pan mąż żywi ciepłe uczucia wobec rodu, któremu służysz. Chciał porozmawiać z twym panem, a i ja także pragnę zamienić z nim kilka słów. Poślij proszę do nas niezwłocznie sługę z wiadomością, gdy lord Gareth odzyska zwykły animusz i będzie mógł się z nami zobaczyć.
-Oczywiście Lady - odpowiedział spokojnie rycerz -Młody pan Lord, potrzebuje trochę snu … co do maestra. Może trochę cierpienia sprawi, że mój pan zapamięta tę naukę lepiej.
- Na znoszenie medykamentami mąk i niedogodności nie nalegam… lecz na wizytę maestra - odparła Mildrith. - Zieloność oblicza twego pana cokolwiek mnie niepokój.
Stary rycerz pokiwał głową i pożegnał się w grzecznych, acz krótkich słowach. Milly uznała, że nabożeństwo zamówi także pod wezwaniem Wojownika. Aby niepokorny, sztywnokarki wuj Carlin, gdy go już Milly przesadzi z powrotem na ziemię-ojcowiznę, okazał się kimś pokroju rycerza domowego Kenningów.

***

Lazaretu nie dało się uniknąć. Milly zmarszczyła nos, obok wszelkich innych niedogodności nie cierpiała też zapachu medykamentów. Była jednak córką swego ojca i wiedziała, że nie zawsze robimy to, na co mamy ochotę. Ujęła suknię w palce i wkroczyła w cień namiotu, który maester ustawił na polu turniejowym, by być blisko wszystkich, którzy będą potrzebować pomocy po walce.
- Wiem, że były między nami niesnaski, Trevyrze, i nadużyłam twojego zaufania – oznajmiła wprost brutalną prawdę, cichym i przyjemnym głosem. - Proszę cię, abyś o tym zapomniał, i jeśli mogę dać ci coś, co twą amnezję wspomoże, chętnie to zrobię. I uderzę się w piersi, jeśli ci to sprawi przyjemność. Nie może być waśni między nami, musimy działać razem. Potrzebuję cię, i potrzebuje cię mój pan mąż.

Streściła szeptem rozmowę z Fowlerem.
- Proszę, byś patrzył na wszystko, co się dzieje wokół gościa z Północy. Ser Craig już to robi, lecz co innego dostrzeże zbrojny, co innego mały ptaszek. Obawiam się ataku na Wilka, czegoś podstępnego. I, och... sądzę że naprawdę powineneś obejrzeć Fowlerową zbroję. Podobno wykonał ją najlepszy płatnerz Dorne.
Wspomniała mu też o Kenningu, który potrzebował pomocy, bo struł się chyba bardziej niż młodzieńcom w jego wieku się zdarza.

Chwilę potem stała już w namiocie Caldwella, stała na palcach, wspierając dłoń na ramieniu dawnego piastuna, prosto w ucho szeptała mu o Fowlerze i życzyła mu, by Dornijczyka rozniósł bez litości.

Ostatnim namiotem, do którego zaszła, był ten należący do ser Haigha.
- Bogowie, ser Hortonie, takim was jeszcze nie widziałam – zawołała na widok zarządcy odzianego już w zbroję. - Powodzenia w walce.
Podeszła, by pocałować go w policzek.
- Sokół poluje na Wilka – szepnęła, gdy odsuwała twarz. - Nie stać nas na jego trupa.
 
Asenat jest offline  
Stary 12-09-2016, 22:40   #47
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Seathan i rodzina Cleverly.


Seathan pierwszy dzień turnieju spędził bawiąc się z rodziną Pani żony. Zaproszeni do loży dziadek i ojciec Mili, znaleźli z młodym dziedzicem wspólny język. Seathan spędził wystarczająco dużo czasu na żelaznych wyspach. By mieć co opowiadać, rozmówcy zaś nie pozostawali mu dłużni. Przerzucali się opowieściami, dobrze czując się w swoim towarzystwie. Jedli i pili, a na koniec dnia zasiedli do wspólnej biesiady. Tam przeszli jak to wspólnie określili do konkretów. Zaraz po zapewnieniach typu wszystko dla rodziny i jej dobra. Wszak teraz nią byli.
- Czego nam trzeba pytacie? Problemy mamy dwa. Pierwszy bliski i obecny już teraz. To dziwny człek którego zatrzymał ser Hortona. Uciekł mu raniąc dwóch żołnierzy. Zabójca lub szpieg niewątpliwie. Szkic jego węglem się już tworzy. Człowiek od ciężkiej - by nie powiedzieć brudnej- i niewygodne pracy. Macie w swojej świcie być może osoby które pomogłyby zorganizować obławę? Cichą, dyskretną i skuteczną. - podkreślił ostatnie słowo.

Dwójka Cleverlych wymieniła ze sobą spojrzenia, po czym pokiwali głowami
- Nie. Nie myśleliśmy, że ktoś taki mógłby być potrzebny. Wzięliśmy bardziej reprezentatywnych zabijaków. Niestety nie są specjalistami … w cichym działaniu- odpowiedział Tomas*
- Rozumiem.- skinął głową. Co prawda uważał, że jak ktoś ma dostęp do takich ludzi to powinien zawsze mieć jakiegoś pod ręką. Nigdy nie wiadomo kiedy, może zajść potrzeba wysłania kogoś na tamten świat- druga sprawa jest szersza. Na zachodzie sami widzicie jak jest. To stwarza możliwości ale i zagrożenia. W naszym interesie jest przekucie tego w korzyść. Czy możemy jakoś pomóc domowi Cleverlych? - wypadało zapytać jak można pomóc nim samemu wyciągnie się rękę.
- Każdy potrzebuje przyjaciół - powiedział najstarszy Cleverly nim jego syn zdołał się odezwać - Cieszymy się z tej propozycji. Natomiast nie chcemy po pierwsze zaprzątać tobie głowy podczas ślubu, a po drugie … Na całe szczęście jesteśmy w dobrej sytuacji. Jeżeli ty potrzebujesz czegoś od nas Seathanie, też nie obawiaj się pytać.
- Jesteście moja rodziną nie przyjaciółmi. To znacznie więcej. Nie będzie niespodzianką, że potrzebujemy mieczy i dzierżących je ramion.
-Ilu? - rzeczowo zapytał ojciec panny młodej - Kiedy i na jak długo? Rozumiesz, że też potrzebujemy żołnierzy. Na ten moment myślę, że mamy większy spokój, więc i taką bardziej materialną pomoc, możemy wam udzielić. Rozumiesz jednak, że w związku z tym potrzebowalibyśmy małej wymiany handlowej. Oczywiście utrzymanie żołnierzy, pozostanie na czas ich przebywania na waszych ziemiach w waszej gestii … potrzebowalibyśmy również dyskretnego dostępu do waszego portu.
- Dyskretny dostęp do naszego portu załatwimy. Każdemu kto okaże waszą pieczęć, nie będziemy zadawać pytań. Pozostałe rzeczy są dla mnie naturalne. Żołnierzy weźmiemy ilu nam powierzycie, im więcej tym lepiej. Macie w Lannisporcie lepsza orientację, chciałbym byście prowadzili tam dla nas stały zaciąg. Moment mamy taki, że dla wojska znajdzie się użytek.
- Zrobimy co się da, aby podsyłać w waszą stronę żołnierzy. Sami jesteśmy w stanie dać wam jedynie 50 żołnierzy. Jednak to dobrzy i doświadczeni ludzie, powinni wam się przydać.
- Dziękujemy, gdyby był wśród nich ktoś od cichego działania… byłoby to mile widziane. - uśmiechnął się szeroko - Mili wspominała o giermkowaniu, gdy chłopak osiągnie odpowiedni wiek. Nauczę go dowodzenia i strategii. Ponoć jestem w tym dobry.
-Tak, ale chłopak pojedzie poza zachód na giermkowanie - odpowiedział Ewan -Doceniam chęć pomocy, ale on będzie Lordem … takim z prawdziwego zdarzenia. Dobrze, jeżeli pozna trochę świata poza Zachodem. Zobaczy co i jak w polityce … Zawrze przyjaźni, które kiedyś mogą okazać się przydatne. Jam dla wielu nie jestem partnerem do rozmowy, ale mój syn … On już będzie szanowany … - Seathan nie wytknął błędu w myśleniu rozmówcy. Choć należało zauważyć, że dla wielu jeszcze przez pokolenia "przeszłość i pochodzenie" domu Cleverlych będzie miało znaczenie.
- Bardzo słuszne podejście. Musi wypłynąć na szersze wody. Zobaczyć Westeros i wiedzieć w jakim świecie się porusza. Kiedyś wróci jednak i będzie miał naturalnych sojuszników we mnie, moich dzieciach i swojej siostrze pani na River Reast. Dowodzenia i strategi nauczy się go właśnie wtedy. Wiedzieć coś już będzie podszlifujemy go jedynie. Lepszego nauczyciela nie znajdzie, a temat dla Lorda to ważny.
- Tak, tak … to oczywiście temat, na przyszłość, ale cieszę się, że coś takiego proponujesz - ojciec panny młodej uśmiechnął się -Przyszłość stoi przed nami wszystkimi, zadbajmy o to, aby była jak najlepsza
- Za rodzinę - wzniósł puchar w górę wyraźnie sugerując że ma obu rozmówców za jej część. Porozmawiali jeszcze trochę i rozeszli się do komnat. Dla wszystkich z nich następny dzień był ważny.

************************************************** ********

Seathan i "Uśmiechnięty Wilk" poczęstunek.

Młody dziedzic następnego dnia wykorzystał okazję by w końcu porozmawiać z ser Adenem. Mili opowiedziała mu o efektach ich pogaduszek a Seathan uznał, że nie ma na co czekać. Rycerz i jego Wilczęta mogli w każdej chwili zawrzeć umowę choćby słowną na najbliższy czas. Wtedy znając zasady rycerza o takiej sławie Seathan mógłby się dwoić i troić. Z umowy byłyby nici. Wartość ich słowa, dla ludzi z gliny ser Adena było bardzo ważna. Honor i reputacja to ważne składowe ich życia. Nie wiedzieli jakie sekrety skrywa ser Aden. Dowiedzą się z czasem, gdyby były przytłaczające. Cóż powołując się na to można anulować każdą umowę. Warto było zaryzykować. Każdy kto ma odrobinę oleju w głowie, w dobie walk z żelaznymi próbowałby zrobić to samo. Liczył, że będzie pierwszy.

Gdy obaj mężczyźni usiadła służba podała posiłek i odrobinę wina.

- Mam nadzieję panie, że niczego wam nie brakuje w naszej gościnie?- zaczął kurtuazyjnie Seathan.
- Dziękuję. Jesteście dla mnie nad wyraz mili. Nie mogę na nic narzekać.
- Przypominasz mi panie mojego mentora, sir Robba Reyna. Mało jest teraz takich rycerzy, trochę w tym nostalgi. Trochę… względów praktycznych.
- Nie łatwo jest postawić honor i obowiązek ponad inne uczucia - odpowiedział ser Adden - Dlatego ludzie z Nocnej Straży i Białej Gwardii, nie mają rodziny. Potrzeba prawdziwej siły charakteru, aby postawić swoją służbę ponad rodziną, czy ukochaną. Niezwykły jest człowiek, który potrafi to zrobić - po tej wypowiedzi rycerz uśmiechnął się lekko -Ze względów praktycznych Lordzie Seathanie? Obawiam się, że jestem tylko zwykłym skromnym rycerzem.
- Obaj wiemy, że tak nie jest. Nawet gdyby brać pod uwagę jedynie twoje umiejętności w walce. Bowiem ani one zwykłe, ani skromne mówiąc szczerze - mówił to serdecznie z uśmiechem na twarzy. Widać naprawdę szanował i doceniał rycerza przed sobą. O tym, że sądzi o wiele więcej na temat rycerza nie wspominał. - Słyszałem od mojej żony, że wykazałeś się serdecznością względem nas. Więc zdecydowałem się na szczerą rozmowę. Bez zwyczajowych gierek politycznych. Jestem pewien, że szczerze służysz królowi i królestwu. A tematy jakie chce poruszyć dotykają żywotnie właśnie tego. Jak wiesz żelaźni ludzie nękają zachód i nękają północ. Chciałbym być jednym z tych którzy położą temu kres. Chciałbym panie byśmy w pewnym sensie połączyli siły by tego dokonać.
- Północ już walczyła z Żelaznymi Ludźmi Lordzie Seaver. Mój brat zginął od ran odniesionych w tej bitwie. Mur, Skagosi i Greyjoye. Znamy to, aż za dobrze. Do powstrzymania tych ostatnich potrzeba jednak szerszej współpracy.
O to, to, to właśnie pomyślał młody dziedzic.
- Wiem o tym. Teraz północ pogrążył się we własnych kłopotach. Żelaźni ludzie mogą to wykorzystać. Zachód bez północy, potrzebuję pomocy króla. Moja małżonka oficjalnie pojedzie prosić o pomoc Namiestnika w odzyskaniu łaski dla mego krewnego. Co zresztą jest prawdą. Nieoficjalnie zaś chciałbym by najęła dla nas miecze przeciw Greyjoyą i wybadała czy Namiestnik w imieniu króla udzieli nam pomocy. Chce go zapewnić, że zachód stanie do walki niezależnie od tego co mogą mówić niektórzy. Rozprawa z Dagonem zapewni bezpieczeństwo w moim domu, jak również w twoim. Cel chyba warty współpracy.- nie wspomniał, że Mili jeszcze się nie zgodziła na jego szersze plany. Znał ją jednak na tyle by sądzić, że nie zrobi z tego problemu.
- Królewski pokój, to cel, o który warto się bić. Zapewnienie bezpieczeństwa prostaczkom i uporanie się, z groźnym przeciwnikiem … Tak. Niestety mam pewne swoje zobowiązania, które w najbliższym czasie uniemożliwią mi zbyt aktywne uczestnictwo w takiej akcji … Przekażę jednak Lordowi Riversowi, iż przynajmniej niektórzy z Zachodnich Lordów, rwą się do walki. Wspominałem już Lady Mildrith o cenie, którą przyjdzie wam zapłacić. Być może Lordzie, otrzymasz swoją szansę na wykazanie się w walce … szybciej niż myślisz
Seathan nie rwał się do walki. Uważał, że walka to zawsze ostateczność. Tylko oni stali przed tą właśnie ostatecznością. Żelaźni ludzie rozumieli siłę, tak długo jak mogli walczyć niczym łupieżcy byli nie do pokonania. Nigdy nie było bowiem wiadome, gdzie uderzą i kiedy. Mogli też łatwo odskoczyć czy uniknąć walki gdyby nie była ona dla nich opłacalna. By to zakończyć należało uderzyć. Szybko mocno i zdecydowanie.
- Rozumiem czy jest szansa by “Wilczęta” w części bądź całości zawarły z nami umowę? Każdy miecz jest nam potrzebny w tak niestabilnych czasach i przy tak szczytnym celu. - obiecał rozmówcy szczerość, więc wprost powiedział o swoich oczekiwaniach.
- Moje oddziały związane są w Dorzeczu. Za cztery miesiące mógłbym odesłać część żołnierzy. Za pół roku pewnie cały mój oddział mógłby podpisać kontrakt. Mamy swoje zobowiązania Lordzie. Aczkolwiek sytuacja tam wydaje się stabilizować.
- Rozumiem ser Adenie. Szanuję, rozumiem i doceniam. Chciałbym zatem zawrzeć z tobą umowę. Cztery miesiące i pół roku nie brzmią źle. Wsparcie tak honorowego i prawego rycerza jest warte odrobiny cierpliwości i złota. Szczegóły omowi już mój wysłannik do kogo mam go wysłać? Być może jest jakaś sprawa w której to ja mógłbym ci służyć pomocą ser Adenie?
- Ser Mikel Tarth zajmuje się szczegółami kontraktowymi i logistyką naszych operacji. Wtedy też będziemy mogli wszystko omówić dokładnie. Co do sprawy … dziękuję za prośbę, na razie mi nic nie potrzeba. Być może jednak za jakiś czas potrzebowałbym drobnej przysługi - uśmiechnął się przyjacielsko do przyszłego Lorda Reaver Rest. - Będę więc pamiętał, o pańskich słowach..

Rozprawiali jeszcze chwilę nad taktyką żelaznych ludzi i sposobach na ich pokonanie. Spostrzeżenia jakimi się wymienili powiedziały im obu co nieco o drugiej stronie. Jej wartości...
 
Icarius jest offline  
Stary 14-09-2016, 21:38   #48
 
Fyrskar's Avatar
 
Reputacja: 1 Fyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputację
2 Miesiąc 212 roku AL
18 dzień miesiąca, popołudnie
Ziemie zachodnie
Reaver’s Rest


Seathan nie wiedział, czy pogratulować Hortonowi znalezienia podejrzanego osobnika, czy irytować się na to, że ten mu uciekł z łatwością.
- To może być jakiś zabójca. Wątpię byśmy odgadli jego motywy. Mamy na zamku ludzi utentowanych w rysunku? Szkicowaniu węglem konkretnie, na podstawie opisu ser Hortona możnaby sporządzić portret. Strażnicy łatwiej przyswoją jego wygląd. Trzeba im zaznaczyć ze intruz może się poruszać w przebraniu. Ma jakieś znaki szczególne?

- Lordzie, wybaczcie, że się wtrącam. Człowiek ten musiał być świetnie wyszkolony, skoro z taką łatwością potrafił unicestwić dwójkę zbrojnych i zbiec. Kogoś z takimi umiejętnościami nie wysyła się do zabicia byle kogo. Skoro kręcił się po placu turniejowym, to ktoś z możnych był ich celem. Proponowałbym wzmocnić straże, będą zmieniać się częściej, ale będą liczniejsze. To samo tyczy się patroli na podzamczu, jeśli oczywiście mogę podzielić się swoją opinią na ten temat - dodał. - Prosiłbym również, by moi podkomendni mogli pełnić wartę przy Waszych Lordowskich Mościach - nie mogli wykluczyć, że Seathan albo Mildreth byli celem ataku.

- Miał mocno utrudniający przyjrzenie się mu dokładniej strój leśnika - Odczekawszy, aż Craig skończy mówić, odpowiedział na pytanie dziedzica. - Jeśli chodzi o cechy charakterystyczne, to w całym tym chaosie odnotowałem dwie, mianowicie sprężysty krok, choć to można akurat ukryć, jeśli zdaje się sobie z tego sprawę, a także wzrok, sposób patrzenia, beznamiętny i zimny. Zachowywał się jak ktoś wyszkolony w walce, być może żołnierz - kontynuował. Był zmęczony, niespodziewanym zamieszaniem i niebezpieczeństwem, a także długimi przygotowywaniami do turniej. Zaczął się zastanawiać, czy wzięcie udizału turnieju to dobry pomysł.

Zauważywszy, że w zamyśleniu nagle zamilknął, z powrotem podjął temat.
- Caldwell ma rację, to nie był podrzędny zbir, ani zabłąkany banita zlękniony tego, że mogą odkryć jego tożsamość. Ten człowiek może być zabójcą bądź szpiegiem, a na pewno jest niebezpieczny. Musimy zadbać o dokładniejszą ochronę, przede wszystkim twojej małżonki i ciebie - wskazał na Seathana. - A także naszego ojca, Lannisterów i innych gości. Sądzę, iż przydałoby się nam nieco dodatkowych ludzi. Nie chcę rozgłaszać tego incydentu, ale część lordów, którzy są u nas w gościnie, przywiodła ze sobą własnych ludzi. Noszę się ze zwróceniem się do najbardziej zaufanym o użyczenie nam kilku mieczy, a także poinformowanie ich o dodatkowym niebezpieczeństwie. Reynów, jak sądzę, myślałem również o Snowie, który ma na rozkaz całą kompanię. Co sądzisz na ten temat, Seathanie?

- Nie możemy wywoływać paniki. Zbrojni innych rodów patrolujący teren wywołają niepotrzebne zamieszanie. Tak samo jak informacja “przepraszamy proszę uważać, na polach turniejowych grasuje zabójca” Dyskretnie powiadomię jedynie Lannisterów. Wzmacniamy straże i czekamy. Craig weźmiesz najbardziej nadających się do tego ludzi i w przebraniach zaczniecie go szukać. Ser Duncan ci doradzi kto się nadaje. Takich dyskretnych i potrafiących działać w takich warunkach. Zwrócę się też do Cleverlych, oni mogą nam podesłać ludzi którzy… też by się nadawali. Im więcej tym lepiej, taka cicha obława. Zaczęta już teraz, za zgodą Lorda Simona. Wzmocnione straże mogą go z jednej strony zniechęcić. Z drugiej może dorwie go obława, lub zmuszony poziomem bezpieczeństwa podejmie ryzyko i się odsłoni.

- Craig występuje w turnieju - przypomniał Haigh. - O ile sam plan obławy jest trafny, to wybrałbym do wykonania go kogoś innego, ser Duncana, albo może Appletona bądź Garetha Brynna. Chciałbym też, żeby jeden z tych mężczyzn zajął się koordynacją ludzi chroniących szlachetnie urodzonych gości, podczas gdy ser Caldwell będzie stawał w szranki. Wolałbym, żeby ktoś doświadczony miał oko na zbrojnych, kiedy oni będą mieli oko na ciebie, Seathanie, a także na resztę rodziny i resztę weselników.

- Ser Duncan to doświadczony rycerz, niech zajmie działaniami defensywnymi. Zapewni bezpieczeństwo na naszej ziemi. To priorytet. Obława na zabójce - tu na chwilę przerwał - to zupełnie inna sprawa. Uważam, że powinien odpowiadać za nią ser Craig. Jakie wyda rozkazy, komu to powierzy... to jego sprawa. Udział w turnieju to jedynie drobna niedogodność z którą z pewnością sobie poradzi. Hortonie liczę że mimo wielu obowiązków, włączysz się do poszukiwań. Widziałeś go jako jeden z nielicznych.

Skinął głową z podziękowaniem za zaufanie, zawarte w słowach Seathana: - Tak zrobię, jeszcze przed turniejem zwołam ludzi i wyznaczę im zadania. Mam zamiar wysłać też ludzi do portu i wioski, to najbardziej oczywista droga przybycia i ucieczki, ale nie zaniedbam też innych kierunków. Rozumiem, że Lorda najbardziej interesowałaby, żywa osoba ewentualnego jeńca? Wydam takie rozkazy swoim ludziom, ale jeśli nie będzie innej możliwości… dostaną pozwolenie na unieszkodliwienie. - głos Ser Craiga był rzeczowy i spokojny. Polowanie… hmm.. to była ekscytująca rozrywka… - moimi ludźmi pokieruje Brynn, nie jest może szlachetnie urodzony, ale to człowiek godzien zaufania. Do tego dyskretny i doświadczony - dodał na koniec.

- Niech nasi ludzie przeczeszą lasy i przygotują wąskie gardła na traktach i rzece - rzekł spokojnie Horton. - Kiedy dzisiejszy turniej się skończy, razem z Brynnem i wyznaczonymi przez Craiga ludźmi udam się na poszukiwania. - Nie ukrywał, że to nieco przekreślało plan konnej przejażdżki ze Snowem, choć o tej zapewne i tak w tej sytuacji nie mogło być mowy. Uznał, że zaprosi go na wino i poprosi Alerie, żeby zaprosiła swoją siostrę. Musi wysłać kogoś do Vaenora, żeby dać mu znać o planie spotkania i tym, że ma uświetnić spotkanie muzyką. Westchnął. Miał wszystkiego szczerze dość, spisków i głupich pomysłów. Niech Eleanor porozmawia ze Snowem, a on sam zachowa mniej w dobrej pamięci, pomyślał. A Vaenor niech porozmawia z bratem, póki jeszcze może.

Lord przysłuchiwał się całej rozmowie z nieodgadnioną miną, widać jednak było, że intensywność ostatnich paru dni, lekko go zmęczyła. Oparł się w swoim fotelu, przymykając oczy i analizując wszystkie informacje
- Wykonajcie wasze plany, są dobre - milczał jeszcze chwilę patrząc na wszystkich zebranych - Nie wiemy po co tu jest, ale na pewno jest zawodowcem. Wiedział kiedy uderzyć, aby bezpiecznie zniknąć. Zaryzykował też skok do rzeki. Ser Hortonie, nie miejscie sobie nic za złe. Zrobiliście to, co wtedy każdy uznałby za słuszne. Teraz jednak znamy możliwości teog człowieka. Zachowajcie uwagę. Chcemy dowiedzieć się dla kogo pracuje … ale … Jeżeli zrobi się zbyt niebezpiecznie … zabijcie go -

- Nie mam sobie tego za złe - spokojnie i zgodnie z prawdą odpowiedział Haigh. - Choć nie ukrywam wrażenia, panie ojcze, że gdybym ogłosił alarm szybciej, nawet ryzykując brak dyskretność, szanse na złapanie tego mężczyzny by wzrosły. Ale co się stało, to się nie odstanie.

- Być może. Jednak znamy teraz zagrożenie, gdybyś ogłosił alarm … Nie wiemy jaki byłby następny krok w tej rozgrywce - stary człowiek westchnął - Nie, nie … nie potrzeba nam żadnych sensacji, nie teraz. Nie przy Lannisterach. Zachowajmy dyskrecję -

- Oczywiście - Horton przyznał nestorowi rodu rację i powstał z krzesła. Czas uciekał, a musiał jeszcze założyć na siebie zbroję, zaś przed tym załatwić garść naglących, ostatnich spraw. Oparłszy się o blat stołu, przesunął wzrokiem po rozmówcach. - Czy ktoś chce jeszcze coś dodać? Nie ukrywam, że ceremonia otwarcia turnieju zbliża się wielkimi krokami i nie możemy się spóźnić, żeby nie wypaść źle przed gośćmi.

- Zlikwidujcie go tylko w ostateczności - powiedział Seathan wstając.









- Mogłeś zrezygnować - uparcie, po raz kolejny Alerie powtórzyła zdanie, które wypowiadała raz za razem przez ostatni kwadrans. Poobijany na całym ciele Horton syknłą tylko, pozwalając żonie skończyć obwijać posmarowane sińce lekkimi bandażami.

- Masz rację - powiedział ni z tego, ni z owego zarządca, zaskakując tym samym swoją małżonkę, która przez ostatnie kilka minut słyszała od niego zupełnie inną piosenkę. Kiedy myślał o tym, że zrzucił go z konia przeklęty Gylbert Prester robiło mu się słabo, a jeszcze gorzej czuł się ze świadomością, że musi odkupić swoją zbroję od dziedzica Feastfires. Wędrownemu rycerzowi oddał jego ekwipunek i konia bez konieczności zapłaty, ale jednocześnie zaoferował mu wstąpienie na służbę Seaverów. Jego przeciwnik w pierwszej walce mógł nie być najlepszym wojownikiem - Horton nie był, ale zdołał go pokonać - ale to zawsze kolejny miecz w tych czasach, o ile oczywiście mężczyzna zachowa się po honorowemu. Haigh nie musiał martwić się nadmiernie o pieniądze na okup, ale i tak był na siebie zły. Miał w zwyczaju zrzucać winę na kogoś innego i tak też było tym razem, kiedy powodu swojego niepowodzenia szukał w wydarzenaich z poranka.

Paskudny dzień, jak dla Hortona, ale tylko dotychczas. Za to Caldwell musi być wniebowzięty. To było wspaniałe zwycięstwo. Ponadto, Snow musi być zachwycony faktem, że lord Skyreach odpadł już na samym początku.

Istniała szansa, że czekało go jeszcze wino z ser Addenem i jego szwagierką. Musiał wziąć się w garść, poprosić żonę, żeby zaprosiła swoją siostrę, wysłać kogoś, żeby poprosił Vaenora o zagranie na miejscu. A poza tym zapewne spadnie mu na głowę masa innych obowiązków, poszukiwanie “leśnika” przed wszystkim.
 
Fyrskar jest offline  
Stary 18-09-2016, 11:34   #49
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Reaver Rest i okolice wieczór-noc, 18 d/2 m-c/212 AL


Czas po turnieju płynął zaskakująco wolno. Po pełnym wydarzeń dniu, zachód słońca oświetlający zakola rzeki i stare mury zamku, wydawał się być zwiastunem błogiego spokoju i nudy. Oczywiście pojawiło się więcej strażników, mieli portret, który okazał się jednak niezbyt pomocny. Niestety twarz Łowczego okazała się być podobna "zupełnie do nikogo". Miał ten rodzaj urody, który szybko wypadał z głowy, lub innymi słowy oprócz wyróżniających go oczu, jego rysy można było przypisać komukolwiek. Co niestety widocznie nużyło strażników i otępiało ich czujność. Zresztą po kilku godzinach nerwowej atmosfery, wydawało się, iż adrenalina zaczęła ich powoli opuszczać. Przychodziła rutyna i znużenie, rutyna i znużenie, które niestety mogło zabijać.

Większa ilość strażników uszła uwadze praktycznie wszystkim gościom w zamku i na jego błoniach. Zresztą na polu namiotowym trwała najlepsza zabawa. Rycerze i ich poczty potrafiły rozładować atmosferę. Jedni pili zadowoleni, ze swoich zwycięstw. Inni opijali smutki, albo pili próbując uzyskać dobrą cenę za swój sprzęt.

Wśród nich znalazł się również Horton Haigh, który musiał odkupić swoją zbroję od Prestera. Ten okazał się jednak w miarę wyrozumiały. Jego cena nie była wygórowana, niestety nie odpuścił paru kąśliwych uwag wygłoszonych przy pitych kielicha wina. Koniec końców, koń i zbroja wróciły do zarządcy, za ułamek ich wartości. Jednakże 6 złotych smoków, które musiał wydać mocno obciążały jego własny "skarbczyk". Plusem tych walk była chęć zgłoszenia się na służbę pokonanego wędrownego rycerza, który z wdzięczności chętnie był gotów choćby i dziś złożyć przysięgę Lordowi Seaverowi.

Craig Caldwell był w dobrym humorze. Zwyciężył w swoich walkach i był o te kilka kroków bliżej zwycięstwa w całym turnieju. Niestety, nie wzbogacił się za bardzo. Nie mógł wydębić pieniędzy od rycerza zaprzysięgłego Seaverom. Nie chodziło o fakt wspólnej służby, chociaż i to wziął pod uwagę. Po prostu wydało się to ... niezbyt opłacalne w takim dniu. Ród mógłby nie być zadowolony wypłacając zobowiązania zaprzysiężonego rycerza, komuś również im służącemu. Drugi z pokonanych okazał się nad wyraz przekonujący. Przepijał do rycerza lejąc mu naprawdę dobre wino. Kruszył, kruszył i skruszył w końcu jego obronę. 5 Złotych Smoków zmieniło właściciela, a oręż i koń powrócił do pokonanego.

Tymczasem na zamku dało się wyczuć nerwową atmosferę. Lord Simon poczuł się gorzej i udał się na spoczynek do swojej komnaty. Trevyr, który przyszedł mimo protestów go przebadać mógł z ulgą stwierdzić, że było to tylko przemęczenie. Starszy człowiek mocno musiał nadwyrężać się przez ostatnie kilka dni "lub kilka dekad", przeszło mu przez głowę i teraz wiek dawały o sobie znać. Jednakże nie było to nic, co sen, odpoczynek i brak stresów, nie mogłyby uleczyć. Gdy maester wyszedł z komnaty Lorda udał się do swojej wieży. Poszukiwania tajemniczego leśnika trwały nadal, nawet jeżeli tylko za pomocą kruków. Zmysły starego szeptacza krzyczały i wołały. Coś było nie tak. Czarne chmury zbierały się nad rodem. Starszy maester czuł w swoich kościach ... wielkimi krokami zbliżało się coś niedobrego. Wszedł do krukarni, wysyłając ptaki z kolejnymi wiadomościami. Ktoś musiał znać tożsamość człowieka, który ranił ich strażników ... Trzeba było tylko tego kogoś znaleźć.

Seathan i Mildrith spożywali właśnie kolację, gdy do ich pokoju niemalże wtargnął jeden ze służących.
-Panie najmocniej przepraszam, ale Ser Royland prosi o posłuchanie - Niechętnie, bo niechętnie jednak młody Lord skinął, aby wprowadzić rycerza.
Ten wszedł pobrzękując zbroją i bronią wiszącą u pasa, nie wydawał się wcale zadowolony znajdować się w tym miejscu.
-Poinformowano mnie, że Lord Simon udał się na spoczynek. - powiedział od progu stając w lekkim rozkroku. Spojrzał na parę nowożeńców, po czym skupił swój wzrok na Seathanie.
-Dostałem wiadomość o tym napastniku co uciekł Haigowi. W Uśmiechu zatrzymała się trójka dziwnych ludzi. Dwóch mężczyzn i kobieta, wszyscy uzbrojeni. Z wyglądu najemnicy ze Wschodu. Postanowiłem więc ich wypytać skąd wzięli się w wiosce, w tak ... dogodnym czasie. Niestety trzymchnęli nim moi strażnicy zdołali ich przyprowadzić przed moje oblicze. Wysłałem za nimi pościg, napotkałem po drodze paru żołnierzy z naszego patrolu, to wysłałem ich do pomocy. Przyjechałem jednak osobiście przekazać te wieści. Najwyraźniej coś się szykuje, skoro menty wszelkiej maści zaczęły do nas zajeżdżać - Czyżby spokojny wieczór miał zamienić się w kolejną gonitwę? Chyba odgadując ich myśli ser Royland powiedział na głos
-10 lat pilnuję porządku na tych ziemiach, dbam o prawo Lorda i prawo Królewskie. Znam się na swojej pracy, nie ma co posyłać za nimi dodatkowych żołnierzy. Jest ich mniej, jadą lżej obciążeni. Może ich znajdziemy, może i nie, ale z pewnością pogoniliśmy im dzisiaj kota. - w jego głosie łatwo dało się wyczuć pewną niechęć, czy była ona skierowana do jego przyszłego Lorda, czy może dotyczyła najemników? Przez chwilę wyglądał jakby rozważał powiedzenie jeszcze czegoś, jednakże zamilknął patrząc na Mildrith Seaver. Po chwili westchnął.
-Nie będę dłużej przeszkadzał młodej parze w kolacji. Udam się na spoczynek, dzisiejszy dzień był męczący, pędziłem też na złamanie karku, a chciałem jeszcze nad ranem porozmawiać z Lordem Simonem. -

Rycerz odczekał stosowną chwilę nim odwrócił się na pięcie i wyszedł z komnaty.

Tymczasem na dziedzińcu zamkowym trwały przygotownia do nocnych patroli, mających przeszukać teren i jak miano nadzieję odnaleźć tajemniczego leśnika i trójkę zbiegłych najemników. Żołnierze jeździli po terenie należącycm do Seaverów przeczesując lasy, sioła i chutory. Narobiono rabanu, ale mimo poszukiwań nie udało się odnaleźć żadnego z nich.

Reaver Rest i okolice ranek-popołudnie, 19 d/2 m-c/212 AL


Drugiego dnia turniej zaczynał się od rana, najpierw odbyła się krótka parada tych, którzy przetrwali poprzedni dzień. Odnowiono przysięgi toczenia walk według zasad sztuki rycerskiej. Siedzący na podwyższeniu Lord Simon, nie wyglądał na zadowolonego.
-Dzisiaj cieszmy się zakończeniem turnieju - powiedział do rodowców siedzących najbliżej niego -Jutro ... jutro zajmiemy się zbliżającą burzą -.

Tym razem tłum był jeszcze większy. Chłopi obserwowali starcia z daleka, ale na trybunach i wokół nich ustawili się rycerze, wolni i żołnierze, każdy chcący być świadkiem, walk które wyłonią zwycięzcę. Najlepszego żołnierza tego turnieju. Mężczyźni komentowali zdolności walki, każdego z uczestników. Często dało się słyszeć wymieniane między sobą "dobre rady" i wskazywanie błędów, jakie popełniali uczestnicy. O dziwo najczęściej w ustach osób, które albo nie brały udziału w turnieju, albo odpadły na wczesnych etapach.

Po pierwszych paru gonitwach jasne stało się, że uczestnicy prezentowali wyższy poziom niż wczoraj. Walki były bardziej zaciekłe. Więcej osób lądowało razem ze swoim przeciwnikiem na ziemi, aby kończyć walki przy użyciu miecza. Tłumy skandowały, a wśród tego pokazu męstwa dało się zapomnieć o wszystkich troskach. Przynajmniej na jakiś czas. Pojawienie się na arenie Craiga Caldwella wywołało entuzjastyczną reakcję wśród zebranych strażników i żołnierzy Seaverów. Miejscowi nadal mieli swojego faworyta w grze. W pierwszym tego dnia starciu stanął naprzeciwko starszemu sędziemu rodu Reinów. Rycerz mimo tego, iż był łysy, a jego brodę pokrywała siwizna, okazał się we wcześniejszych walkach groźnym przeciwnikiem. Caldwell zauważył jednak jego słabość, w kierowaniu koniem i miał nadzieję to wykorzystać. Po pierwszym przejeździe to Craig znalazł się w lepszej pozycji. Nie zdołał jednak zrzucić przeciwnika. Jednakże tłum skandował jego imię. Podczas drugiego przejazdu były raubritter zdołał wykorzystać słabość swojego przeciwnika, trafiając go idealnie w pierś i zrzucając na ziemię. Wywołało to wiwaty i kolejne zakłady stawiane na miejscowego mistrza. Gylbert Prester w swojej walce po trzecim przejeździe został zrzucony na ziemię. W ostatniej z 16 par został Adden Snow i Reynard Tarbeck. Obaj prezentowali jeden z najwyższych poziomów w turnieju, walka więc wywoływała duży entuzjazm tłumu. Walka stała na naprawdę wysokim poziomie. Obaj uczestnicy raz po raz trafiali siebie, w dobrym stylu. Po jednym z przejazdów minimalna przewaga Ser Addena stopniała i wydawało się, że przed ostatnim przejazdem zwycięży Tarbeck. Jednakże właśnie wtedy kolejne uderzenie lancy Snowa wytrąciła go z siodła i Reynard znalazł się na ziemi. Został podniesiony przy pomocy sług, ale mimo swojej przegranej zebrał spore brawa za zebranych. Po kolejnych rundach walk okazało się, że to samej finałowej walki dostali się Craig Caldwell i Adden Snow. Ten pierwszy w obu przypadkach został uznany zwycięzcą dopiero przez sędziów. Drugi dwa razy zrzucał swoich przeciwników z siodła. Napięcie sięgnęło zenitu, co sprytnie zostało wykorzystane przez mistrza ceremonii, który zarządził przerwę. Tłum gęstniał z każdą chwilą. Wszyscy pragnęli zobaczyć ostatnią walkę między miejscowym a przybyszem.
-Zachód kontra Północ - dało się słyszeć szepty niektórych. Po stawianych zakładach dało się również wyczuć, że większość pragnęła, aby to pochodzący i mieszkających w tych stronach Ser Craig zwyciężył. Niektórzy po prostu dlatego, że go znali. Inni pragnęli udowodnić, że zachód potrafi wyprodukować najlepszych rycerzy w Siedmiu Królestwach.
-Caldwell! Caldwell! - dało się słyszeć ze wszystkich gardeł gdy przeciwnicy stanęli naprzeciwko siebie. Ten pomachał tłumowi, ciesząc się z tego zainteresowania. Większość miejscowych dam również wiwatowała, być może mając nadzieję, że rycerz je ukoronuje "Królową Miłości i Piękna". Tymczasem baza kibiców Snowa znacznie się skurczyła, a oprócz rycerzy, których pokonał jedyną osobą, która chyba naprawdę pragnęła jego zwycięstwa była Eleanor. Nawet jej siostra, obserwowała teraz walkę raczej jako neutralny obserwator.

Na dźwięk trąb obaj rycerze ruszyli na siebie. Kopia ser Craiga przeleciała obok Snowa, nie czyniąc mu żadnej krzywdy. Jego przeciwnik trafił go w tarczę, z trudem, bo z trudem czując ból w ręce Caldwell utrzymał się w siodle. Gdy dojechał na swój koniec pola odrzucił tarczę, która uderzając o ziemię rozpadła się na pół. W drugim przejeździe obaj przeciwnicy trafili siebie, nie czyniąc zbyt dużej krzywdy. Na półmetku o ile Craig zbyt lekko trafił swojego przeciwnika, to tego ponowne uderzenie sprawiło, że kolejna tarcza piastuna Mildrith stała się bezużytecznym kawałkiem żelastwa. Po tych trzech przejazdach zarządzono przerwę. Na razie żaden z przeciwników nie zdołał zrzucić drugiego, ale dwie tarcze leżące na ziemi po stronie Caldwella, nie najlepiej świadczyły o szansach rycerza.
-Musi zrzucić bękarta z konia - usłyszeli przebijający się przez ciżbę głos Fowlera. -Tylko wtedy wygra-.

Tymczasem Caldwell czuł odrętwienie ogarniające jego rękę. Ser Adden wykorzystywał swoje doświadczenie, aby raz za razem uderzyć w to samo miejsce. Mimo zbroi Craig wiedział, że walka skończy się dużymi sińcami. Po krótkim występie bardów i uprzątnięciu areny, przeciwnicy ponownie stanęli naprzeciwko siebie. W kolejnym przejeździe obaj rycerze mieli problem, aby po trafieniu utrzymać się w siodle. Craig trafił dobrze w zbroję swojego przeciwnika wgniatając ją i utrudniając lekko ruchy rycerza z północy. Był pewien, że zdoła go tak ponownie trafić. Teraz powinno być już łatwiej i wykorzystując to, zrzucić go z siodła. Ruszyli do przedostatniego przejazdu. Konie sapały, tłum ryczał z radości. Kopia Caldwella trafiła dokładnie tam gdzie chciał ... a przynajmniej powinna! Ryzykując Snow w ostatniej chwili pochylił się i zamiast uderzyć w osłabione miejsce Craig trafił w napierśnik. Po chwili poczuł uderzenie lądujące na jego lewym barku ... Poczuł, że wychyla się coraz bardziej. Nad oczami zobaczył niebo i przelatujące drzazgi z lancy jego przeciwnika. Poczuł uderzenie gdy wylądował na piasku pola turniejowego. Tłum zamilkł, słudzy przybiegli, aby pomóc wstać Caldwellowi, po krótkiej chwili jednak rozległy się oklaski dla zwycięzcy, a gdy leżący na ziemi rycerz został podniesiony, również dla pokonanego. To była dobra walka i Caldwell nie mógł mieć sobie nic do zarzucenia. Zaszedł wszakże bardzo wysoko ...

Ser Adden zrzucił hełm, jego długie włosy rozwiał wiatr, gdy w pełnym galopie odebrał od swojego giermka przygotowaną wcześniej koronę z kwiatów. Nie zwracając uwagi, ani na tłum, ani na wiele panien, które chyba nagle zechciały zdobyć jego uznanie pojechał w stronę trybuny. Zwolnił lekko przy centralnej części trybuny, rzucając krótkie spojrzenie Mildrith i Seathanowi. Zatrzymał się tuż przy zdziwionej Eleanor
-Pani ... - powiedział wyciągając laur, który widać teraz, że został złożony z różnokolorowych dzikich róż -Czy zechcesz przyjąć z moich rąk koronę Królowej Miłości i Piękności? - dziewczyna otworzyła usta, ale chyba nie zaufała swojemu głosowi. Wyglądała na całkowicie zaskoczoną, być może nawet przytłoczoną tą chwilą. Skinęła jednak głową, spuszczając swój wzrok w dół, pozwalając rycerzowi nałożyć wieniec na swoją głowę. Odbyło się to wśród części szczerych uśmiechów, sporadycznych żartów, oraz zawistnych spojrzeń rzucanych przez inne panny.

Kilka minut później odbyło się wręczanie nagród, co ciekawe w imieniu ser Addena nagrodę odebrał młody Callor Velaryon, zaś Gareth Brynn zrobił to w imieniu ser Caldwella, którego jednak nieobecność łatwo było wytłumaczyć zabiegami, jakim poddał go Maester Trevyr. Choć poobijany były raubritter, mógł być z siebie dumny.

Turniej oficjalnie dobiegł końca, ludzie zaczęli się rozchodzić.
-W końcu - stwierdził Lord Simon do rodowców -Przynajmniej tą część uroczystości możemy zamknąć. Mam nadzieję, że nasi goście szybko rozjadą się ... w pokoju, a my będziemy mogli zająć się bardziej palącymi sprawami- podniósł się ze swojego miejsca chcąc wrócić na zamek.
-Ser Hortonie, zajmiesz się oczywiście przygotowaniami, aby wyjazdy naszych gości odbyły się odpowiednim porządku ... Seathanie zajmij się twoją siostrą - powiedział rzucając krótkie spojrzenie najmłodszej Eleanor -Nie chcę aby coś głupiego strzeliło jej do głowy - po tych słowach w towarzystwie swoich strażników opuścił lożę ...

Zbliżała się pora obiadowa, ale dzień był jeszcze dość młody ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 22-09-2016, 23:10   #50
 
Baird's Avatar
 
Reputacja: 1 Baird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputację
Drugi dzień turnieju był trochę mniej stresujący dla Trevyra od dnia pierwszego, jednak zadrapania, złamania i stłuczenia nie stanowiły dla Maestera trudności. Gdy Trevyr opatrywał Caldwella wspomniał o naprawie rynsztunku i butelce wina wieczorem w wieży.

Przed obiadem Maester starał się złapać Uśmiechniętego Wilka i zaprosić go na trochę wina, jednocześnie Maester liczył, że uda mu się porozmawiać o interesach.
<reszta na doku>
 
__________________
Man-o'-War Część I
Baird jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172