Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-09-2016, 15:08   #29
Warlock
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Rozbita karawana, Przełęcz Głupców
24 Desnus, 4720 AR
Poranek

Nowy dzień przywitał ich w podobny sposób, w jaki poprzedni ich pożegnał. Nie padał co prawda deszcz, ale wiatr na powrót przybrał na sile, zaś chmury wydawały się kompletnie przesłaniać niebo, uniemożliwiając ciepłym promieniom słońca ogrzanie ponurych twarzy awanturników. Był to szary, chłodny poranek, charakteryzujący się pogodą, która nie wzmagała optymizmu. Ziemię pod nogami wciąż zdobiły liczne kałuże, które miejscami przeobraziły się w błotniste trzęsawiska, po których łatwo ślizgały się końskie kopyta, a buty przesiąkały wilgocią. Milczało nawet kryjące się po lasach ptactwo, którego śpiew zwykł umilać drogę podróżnikom. Jedynie głośne krakanie wron oraz kruków pozostawało słyszalne, te zaś wydawały się nie odstępować na krok awanturników, jakby otaczał ich odór samej śmierci.
Po zjedzeniu skromnego posiłku, składającego się głównie z resztek pozostałych po upolowanej minionego wieczoru zwierzynie, bohaterowie zebrali swoje wierzchowce i przygotowali je do dalszej podróży. Niespełna kwadrans później, podążali oni rozpadającym się gościńcem prowadzącym wzdłuż granicy lasu, w stronę wybrzeża. Na czele pochodu szedł Mesmir, który poruszał się wśród otaczających drogę zarośli, chcąc uniknąć w ten sposób czujnego wzroku nieprzyjaciela i umożliwić innym w miarę bezpieczną przeprawę. Pozostali zaś, trzymali się blisko Colina i jego wozu, którego poprzysięgli bronić przed wszelkiej maści zagrożeniami czyhającymi na trasie do Endhome.

Największe miasto-państwo Varisii znajdowało się w zasięgu dwóch dni drogi i gdyby nie wygadany handlarz, to nawet nie wiedzieliby, że przekroczyli granicę republiki minionego dnia, podczas przeprawy przez Starą Rzekę. Okolica od tamtego momentu niewiele się zmieniła; wciąż w zasięgu wzroku znajdowały się wysokie wzgórza, okolicę porastały gęste lasy pełne grasującej zwierzyny, zaś gościniec był w równie opłakanym stanie, co wcześniej. Otaczająca ich dzicz pozostawała nieposkromiona, a na drodze nie spotkali ani jednej żywej duszy; żadnego podróżnika czy patrolującego żołnierza, który mógłby zapewnić ich, że idą we właściwym kierunku i aż trudno było uwierzyć, że owe jałowe ziemie należały do tak znaczącego państwa, jakim niewątpliwie było Endhome. Awanturnicy z każdym pokonanym krokiem coraz bardziej zaczynali wątpić w opowieści, które zasłyszeli o tym miejscu w rozmaitych przydrożnych karczmach Varisii.


Dwie godziny upłynęły we względnej ciszy. Rzadko ze sobą rozmawiali i nawet na co dzień wygadany Colin szedł teraz z pochmurną miną, odzywając się tylko wtedy, kiedy sytuacja na drodze tego wymagała. Granica lasu oddalała się coraz bardziej od gościńca, którym podążali, a pokonane wzgórza stały się odległym cieniem na horyzoncie, górującym nad okolicą. Teren przed nimi wciąż był wyboisty, pełen niskich pagórków, zaś dotychczas otaczająca ich gęstwina, wydawała się coraz bardziej przerzedzać z każdym pokonanym krokiem, aż w końcu zaczęli napotykać na swojej drodze jedynie pojedyncze zarośla.
Wędrowcy trafili na jałowe ziemie, dawniej służące za pastwiska dla niegdyś licznie hodowanych w tych rejonach owiec. Z czasem jednak okolica stała się niebezpieczna, wypędzone z lasów plemiona orków, aby przetrwać, zaczęły nękać zamieszkujących te tereny pasterzy oraz ich zwierzęta. Ci zaś, nie mając innego wyjścia, wyruszyli na południe, w dół Starej Rzeki, by osiedlić się na bardziej nizinnych terenach otaczających Endhome. Tym samym, północne rejony republiki stały się opustoszałym rejonem, a liczne pochwały słane pod adresem wymierzonej przeciw orkom kampanii kapitana Braggera, zwykły pomijać ten niewygodny temat...

Bohaterowie przedzierali się przez opustoszałe pastwiska w kompletnym milczeniu, skoncentrowani na własnych myślach, kiedy nagle spostrzegli odległy cień - zarys dobrze znanej im osoby. Mesmir, który większość podróży spędził na zwiadach jakieś dwieście jardów dalej, stał teraz w bezruchu na szycie pobliskiego pagórka. Wokół niego, a może tuż przed nim, latała chmara padlinożernego ptactwa, która zwykle nie wróżyła nic dobrego. Na ten widok awanturnicy niemalże natychmiast przyśpieszyli kroku, zostawiając Colina samego z wierzchowcami, a gdy już wdrapali się na szczyt pagórka i stanęli u boku milczącego Mesmira, ujrzeli to, co go tak bardzo zaintrygowało.
Przed nimi rysowała się scena krwawej bitwy, która miała tu miejsce ledwie kilka godzin wcześniej. Konni jeźdźcy w zbrojach leżeli martwi wzdłuż drogi; jedni powaleni przez strzały, inni przez włócznie, a niektórzy przez wielkie skały, które zostały ciśnięte z siłą wzgórzowego olbrzyma. Na pobojowisku znajdowały się dwa zniszczone wozy, dawniej wypchane po brzegi wszelkiej maści kosztownościami, o czym świadczył znaleziony w błocie złoty medalion.
Dwa tuziny piechurów oddało swoje życie w obronie przewożonego skarbu, a ich zastygłe w agonii ciała stały się pokarmem dla fruwających nad głowami padlinożerców. Ślady po bitwie wskazywały na to, że obrońcy zostali zaskoczeni i bezlitośnie wyeliminowani, albowiem strzegący karawany gwardziści nie zdążyli nawet uformować jakiegokolwiek szyku obronnego. Jedyną w miarę nie tkniętą pozostałością po bitwie była samotna karoca, która stała opustoszała pośrodku drogi, a w zasięgu wzroku znajdowały się jeszcze dwa pozbawione jeźdźców rumaki w pełnym, bojowym rynsztunku, skubiące źdźbła trawy na pobliskim pagórku.
 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019
Warlock jest offline