Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-09-2016, 23:23   #21
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Pozostając na pobojowisku wraz z Colinem, Hydrangea zajęła się psami, najeżonymi od strzał i bełtów. Przy każdym uklęknęła i odprawiła mantrę mającą uwolnić i oddać ducha zwierzęcia naturze. Z namaszczeniem wyciągnęła pociski a wiotkie i krwawe ścierwa zaniosła pojedynczo w gąszcz. W zaroślach, gdzie wzrok Colina już nie mógł sięgnąć, rozpruła ich brzuchy, oddając w ten sposób ich ciała siłą natury. Wplotła łodygowate dłonie w futro i zebrała okoliczną wilgoć, by namoczyć je wodą. Robactwo szybciej opanuje wnętrzności otwartego mięsa, większy zwierz zwęszy i je pożre. Koniec końców cykl wykona się, a z jej pomocą nastąpi to szybciej.

Z kolejnymi akcjami Roślina wstrzymała się oczekując w milczeniu na Mesmira. Nie był on przypadkiem, gdyż jako jedyny rozumiał język, którymi posługiwali się orkowie. Sama jednak się do niego nie odezwała. Za to zajęła się raz jeszcze jednym z orkowych trupów. Pochylając się nad ciałem poczęła odprawiać mantrę w jej rodzimym sylvańskim język, który i tak mógł być zrozumiany przez jedną osobę. Dla reszty brzmiał całkowicie obco, był delikatny, wyraźny, choć cichy. Mantra wprawiła w ruch zębaty pysk zielonoskórego, plując śliną jego słowa posiadały naleciałość jego ostatniej emocji - wściekłości.

- Intruzi... Śmierć... Ugha... Doul... Barakus... Grosh... Zdrajca!... Uciekać... Śmierć... Intruzi... - bełkotał miotając się.

Jego słowa wpasowywały się w stan, w emocje i myśli, jakie mogłyby towarzyszyć jego ostatnim chwilą. Po tym jego płuca gwałtownie nabrały oddechu, by następnie w całkowitym spokoju wypuścić go do samego końca. Jego dusza została uwolniona z martwego ciała, które razem z psami mogło zostać oddane naturze. Rola ducha lasu nie zakończyła się na jednym ciele. Każde kolejne również doczekało się swojej kolejki, lecz słowa ich ostatnich myśli były bełkotem lub wrzaskiem okrucieństwa, czy bólu. Ci, którym los nie dopisał, a ich gardła zostały przebite, taplali się w krwi. Wszyscy natomiast na samym końcu nabierali głębokiego oddechu i z ulgą go wypuszczali. Ostatni, na którego padło był ten dobity przez Darriela. Zielonoskóry miał najwięcej czasu na pogodzenie się z losem, to też jego opisane słowami myśli były najbardziej klarowne.

- Grosh, zdrajca przeklęty, wypędził nas z naszego domu! ... Sześcian to klucz! - wyparł z siebie zębatą szczęką, po czym nabrał głębokiego wdechu a jego dusza uwolniła się od ciała, pozwalając by jego masywna klatka piersiowa wypuściła w spokoju powietrze.

Mankamentem było, iż pierwotne myśli napastników były w języku orkowym, toteż Mesmir miał za zadanie przełożyć zasłyszane informacje towarzyszą, co też Roślina zaznaczyła spoglądając na niego.
 
Proxy jest offline  
Stary 02-09-2016, 16:51   #22
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Kilka strzał, jedno pudło, parę kroków w tył. Napięta cięciwa brzęczała cicho koło ucha, kiedy posyłała w lot długą, zakończoną grotem amunicję. Po chwili na polu walki zaczęła narastać ilość rannych, poszkodowanych, nie żyjących. Kolejne strzały, trafienie przeciwnika, jego porażka. Kiedy kątem oka zauważyła padającego we własnej krwi Mesmira, nie rozproszyła się. Wciąż skupiona na łuku posyłała kolejne, celne strzały. Nie opłacało się przerywać, aby ślepo biec. On wytrzyma, przetrwa to. Da radę utrzymać w sobie życie, póki walka się nie zakończy. Mitabu, Collin... Kto następny? Dzikie psy poległy najszybciej, wypuszczone przez zielonych jak mięso armatnie, bez żadnych uczuć do zwierząt, szkolone tylko w jednym celu - by osłabić i potem polec. Pewnie nawet nie miały więcej jak roku. Większe niebezpieczeństwo nadeszło, gdy smrodliwe kreatury pognały w ich kierunku, zapewne nie by zemścić się za zabite psy, więc po co? Po owoce? Zastanawiała się jaki mogą mieć cel, ponieważ na ich śmierci nie zyskaliby wiele... Choć może wóz, konie? W sumie, to miało już większy sens.
- Nigdzie więcej już z wami nie pójdę! - odgroziła się, choć nikt jej nie słuchał, zajęci walką i zagłuszeni szczękiem oręża oraz rykiem bestii; bogatym w nadmierne wydzielanie płynów ustrojowych, trzeba dodać.


No i na co to jej było? Kto teraz zapłaci za to całe leczenie, za zużyte środki, energię? Pewnie nawet nie zdawali sobie sprawy, że takie dodanie sił jednej osobie, warte jest około piętnastu sztuk złota. Nikt jej tego nie odda, wiedziała to niemal w stu procentach. To był drogi wydatek i choć ceny ustalał rynek, a nie ona, to i tak nazwana zostałaby chytrusem i naciągaczem. Pierwsza wyleczona z pomocą jej magii osoba, to był Aasimar. Stanowił ważny element jej życia, więc zawsze miał w nim pierwszeństwo. Uśmiechnęła się słabo, gdy otwierał oczy, jednak nic nie mówiła. W końcu jedyne czego mógłby się teraz spodziewać, to biadolenia typowego w jej wykonaniu, traktującego o niebezpieczeństwie i bezsensownym ryzykowaniu własnego zdrowia i życia, co stawia ich rachunki na poziomie minusowym. Kalkulowanie czyjegoś życia i rozlanej każdej kropli krwi szła jej bezbłędnie, choć potrafiła irytować. Może dlatego nie powinno nikogo dziwić, że liczyła sobie wszystko tylko w myślach - przynajmniej póki co.
Później podeszła do Collina i tutaj sprawa miała się już gorzej. Kupiec porządnie oberwał i gdyby Pirania była choć odrobinę taka, jak mówiło o niej jej imię, zapewne pozwoliłaby mu się wykrwawić i przejęłaby wóz, wyruszając do Endhome bez rzekomego, zbędnego przewodnika. Undinka nie należała jednak do bezdusznych stworzeń i choć Mesmir spojrzał na nią porozumiewawczo, unosząc przy tym brew, ta jedynie kiwnęła przecząco głową. Mężczyzna wzruszył ramionami. Nie potrzebowali przy tym słów, by ustalić swoją stałą współpracę i plan na tę podróż. Już za dobrze i zbyt długo się znali. Nim Pirania podeszła do Mitabu, pomogła jeszcze Collinowi proponując mu odpoczynek na swoim koniu. Jego stan niestety był koszmarny i tylko cud go uratował.
- Mimo iż można nazwać szczęściem fakt podróżowania z medykiem, to muszę zasmucić twoje chwalebne i pełne wdzięczności myśli. Zawód ten nie należy do najtańszych, a tak jak ty sprzedajesz owoce, ja leczę potrzebujących. Jakkolwiek bezdusznie me słowa teraz nie brzmią, to nie przejmuj się tym i odpoczywaj. Utrata tak dużej ilości krwi nie sprzyja wędrówkom, więc po prostu odetchnij w siodle mojego konia. Mam nadzieję, że dzięki tobie, przynajmniej pobyt w Endhome przyniesie mi ukojenie, relaks oraz zyski. Nawet przysługi potrafią być cenną rekompensatą - skinęła głową do mężczyzny i odeszła, aby móc zająć się czarnoskórym towarzyszem. Prócz przypomnienia mu jednak o kosztach leczenia, nie zamieniła z nim słowa.


Cena za usługi nigdy nie była taka sama. Czasami wahała się tylko między liczbami wypisanymi w monetach, innym razem zastępowała je przysługami godnymi uratowania życia. Pirania nie mówiła "ile", póki któryś z towarzyszy nie obraził jej niskim wynagrodzeniem za zasługi oraz pomoc. Nie traktowała współwędrujących tak samo jak nieznajomych, ale również nie potrafiła widzieć w nich osób bliskim jej sercu. Od zawsze wychowywana była w duchu interesu, usług i biznesu, pojęcie litości, dobrego uczynku lub bezinteresownej pomocy, nie było akceptowane. Gdyby postępowała tak każdego dnia, byłaby stratna o dobre tysiąc złotych monet, a jej usługi medyczne zamieniły by się w usługi towarzyskie - chociaż jeśli i seks potraktowałaby jak wolontariat, to przez jej dupę w pewnym momencie przedzierałoby się stado awanturników jak przez jaskinię i jeszcze pewnie szukaliby smoka pilnującego złota.

- A tylko mi spróbujcie wyrywać się do bitki, to komuś poślada rozpruję strzałą! - zagroziła ostrzegawczo, kiedy doszły ją słuchy o jakimś pochodzie goblinów. No jeszcze tego by brakowało, żeby ochoczo, skacząc z nogi na nogę jak pięcioletnie dziecko, pobiegli wesoło machać mieczami. Włóczniami. Czymkolwiek co tam mieli!
Dla niej ta jedna walka, to już było o jedną za dużo. Za wszelką cenę starała się uniknąć innych starć i niebezpieczeństw, nie wykazując chęci do kooperacji i współpracy w penetrowaniu wnętrza... Jakiejśtam jaskini.
- Poczekajmy tylko aż pójdą w cholerę i dajemy nogę przez gościniec! Nie włazimy do miejsca, z którego uciekają. Ja już limit leczenia na dziś wyczerpałam; tak tylko ostrzegam! - założyła ręce krzyżem pod swoimi obfitymi piersiami i odetchnęła ostentacyjnie, wyrażając w sposób wyraźny swoje nastawienie. Nasłuchiwała jedynie otoczenie, będąc wciąż czujną, a zabawę sześcianem pozostawiła innym, którym najwyraźniej brakowało w życiu macania.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 03-09-2016, 23:52   #23
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Przełęcz Głupców, Wzgórza Duskmoon
23 Desnus, 4720 AR
Południe

Niespodziewany exodus orków z ich rodzimych jaskiń był widokiem niecodziennym, a zarazem bardzo intrygującym, lecz nie na tyle, aby zachęcić awanturników do zagłębienia się w podziemia i zbadania przyczyny ich ucieczki. Obserwując z ukrycia poczynania zielonoskórych, bohaterowie zauważyli jak ostatni członkowie plemienia Złamanych Włóczni wybiegają z podziemi ogarnięci trwogą. Obciążeni wypchanymi po brzegi workami, najprawdopodobniej spędzili swoje ostatnie chwile w jaskiniach, plądrując wszystko co tylko wpadło im w łapy. Nie wszystko jednak poszło zgodnie z planem, bowiem ich paniczna ucieczka sugerowała, że musieli swoimi występkami rozzłościć kogoś, kto od samego początku nie był im zbyt przychylny.
Wybiegając z wnętrza jaskini, jeden z grabieżców zatrzymał się u jej progu i gwałtownym ruchem rąk próbował popędzić kogoś, kto wciąż pozostawał wewnątrz, by po chwili krzyknąć coś niezrozumiałego i rzucić się do ucieczki. Przyglądając się uważniej rozgrywającej się przed nimi scenie, awanturnicy najpierw usłyszeli mrożące krew w żyłach wycie, które z całą pewnością nie należało do żadnego znanego im stworzenia, a później zobaczyli kolejnego orka, który wyłonił się z cienia jaskini, by nagle paść plackiem na ziemię, pochwycony za nogi przez coś, co musiało być źródłem tych upiornych odgłosów.
Nieszczęśnik wierzgał się, próbował chwytać się wystających skał i stawiać czynny opór istocie, która pozostała niewidoczna dla czujnych oczu bohaterów, lecz jego wysiłki na niewiele się zdały. Jednym zdecydowanym szarpnięciem, złodziejaszek został brutalnie wciągnięty z powrotem do podziemi, a chwilę później jego przeraźliwe wrzaski umilkły równie nagle. Nastała wtedy niespokojna cisza, przerywana jedynie przez odgłosy oddalającego się przemarszu orków.

Chcąc uniknąć kolejnych nieprzyjemności, bohaterowie zadecydowali, że wycofają się wgłąb zagajnika, pozwalając nieświadomej ich obecności zbrojnej hordzie pokonać gościniec i ruszyć dalej na północ, w sobie tylko znanym kierunku. Obserwując z bezpiecznej odległości liczącą kilkadziesiąt zbrojnych watahę orków i goblinów, która eskortowała pozostałych, mniej zdolnych do walki, acz znacznie liczniejszych członków plemienia, awanturnicy mogli tylko cieszyć się z podjętej decyzji.
Tego dnia mieli wyjątkowo dużo szczęścia, gdyż przednie straże były zbyt zajęte ochroną słabszych osobników, aby zwrócić uwagę na dość pokaźny ubytek w szeregach zwiadowców i zapewne minęłoby kilka kolejnych długich godzin nim ktokolwiek zacząłby szukać zaginionych, lecz mimo to, dla zaspokojenia rodzących się w głowie obaw, wędrowcy ukryli ciała pokonanych w otaczających gościniec zaroślach.

Zaszyci w gęstwinie drzew i krzewów, poszukiwacze przygód byli świadkiem niepokojących wydarzeń, które dla odpowiednich osób w Endhome mogłyby mieć jakąś szczególną wartość. Nie wiedzieli jeszcze czy uda im się te informacje spieniężyć lub cokolwiek na nich zyskać, ale przynajmniej mogli mieć pewność, że będą mieli o czym opowiadać podczas karczemnych wieczorów, a w tamtym momencie tylko o tym marzyli.


Obóz na skraju puszczy, Las Penprie
23 Desnus, 4720 AR
Zmierzch

Resztę długiego dnia zajęła im męcząca podróż zaniedbanym gościńcem przez pagórkowaty region, który wydawał się nie mieć końca. Na początku stracili okrągłą godzinę na staniu w bezczynności, bo tyle musieli czekać, aby orkowie oddalili się na bezpieczną odległość, skąd nie mieli już szans ich wyśledzić, a gdy już wyruszyli, pogoda niespodziewanie się zepsuła, potwierdzając nieprzewidywalną naturę tego miejsca. Zerwał się silny wiatr, który zrywał z głowy kaptury i kapelusze, a z nieba spadł chłodny deszcz, sprawiając, że droga przed nimi w ciągu kilku chwil przemieniła się w błotniste trzęsawisko.
Spękane koła starego wozu ślizgały się po nierównym gościńcu, niczym łyży po lodzie, skrzypiąc przy tym niemiłosiernie, a ciągnący go z trudem koń, który wyglądał na przyzwyczajonego do ciężkiej pracy w polu od świtu do zmierzchu, męczył się przy tym niemiłosiernie, dysząc i prychając z niezadowolenia. Mimo znoju, zwierze wykazało się niespotykaną upartością i z uporem podążało za strudzonymi wędrowcami, którzy od czasu do czasu spoglądali na wierzchowca Colina, nie kryjąc przy tym podziwu.
- Chowałem go od źrebaka - wytłumaczył kupiec, kiedy tylko dostrzegł zdziwienie na twarzach pozostałych. Mimo licznego ekwipunku, nikt spośród awanturników nie musiał ciągnąć za sobą choćby porównywalnego brzemienia co Brom; koń należący do rodziny handlarza, a jednak sprawiali wrażenie znacznie bardziej zmęczonych - może z wyjątkiem Hydrangei, która w tamtym momencie wydawała się cieszyć z każdej kropli deszczu. Nawet towarzyszące im wierzchowce ledwo trzymały się na swoich długich nogach, brodząc kopytami w błocie, które miejscami sięgało kolan, a przecież nie były tak bardzo obarczone towarem.
- To wspaniały towarzysz, tak w podróżach, jak i w pracy na polu. Był ze mną wszędzie i jest wierny jak pies, może nawet bardziej... Zwierzęta to wspaniali przyjaciele, pamiętajcie o tym, zaś człowieka można poznać po tym jak się do nich odnośni - kontynuował Colin sennym głosem, aż w końcu zdecydował się zejść z konia Piranii, aby rozprostować nogi i ulżyć trochę zmęczonemu stworzeniu. Poklepał go po bujnej grzywie, po czym zręcznie ześlizgnął z siodła i ruszył z uporem błotnistym gościńcem, starając się zignorować wciąż doskwierający mu ból w barku. W jego ruchy wdarła się pewna chwiejność, lecz mimo to kupiec, podobnie jak jego koń, parł przed siebie bez niepotrzebnego narzekania i opóźniania reszty. W istocie, pod pewnymi względami byli do siebie bardzo podobni.


Pod koniec dnia, kiedy to deszcz ustał, a wiatr nieco złagodniał, bohaterowie dotarli na skraj brodu rzecznego, który oddzielał Wzgórza Duskmoon od bardziej nizinnych terenów, graniczących z Lasem Penprie. Podniesiony poziom wód, który zapewne był wynikiem obfitych opadów w wyżej położonych rejonach wzgórz, a także wartki nurt rzeczny, wydawały się być przeszkodą nie do sforsowania, lecz mimo to Colin nalegał, aby chociaż spróbowano przedostać się na wschodni brzeg, tłumacząc pozostałym, że woleliby nie zostawać po tej stronie rzeki na noc.
Postanowiono więc, że najpierw przeciągną linę na drugą stronę, przywiązując oba końce do stojących naprzeciw siebie pni drzew, a dopiero później zaczną martwić się obładowanym owocami wozem. Tego zadania podjęła się Pirania, która w wodzie czuła się jak ryba, co potwierdzało jej imię i bez większych trudności przedostała się na drugi brzeg rzeki. Kiedy już skończyła przywiązywać linę, dała sygnał reszcie, aby ruszyli jej śladem, samemu pozostając na miejscu, aby zabezpieczać ich przeprawę.
Przodem ruszył Mesmir, uważnie badając grunt pod stopami, tuż za nim podążał wierzchowiec Colina, który bez strachu ciągnął za sobą przeciążony towarem wóz, a na samym końcu szli pozostali awanturnicy, trzymając się kurczowo liny i ciągnąć za lejce swoje wierzchowce, które z niechęcią wkroczyły do wody. Na całe szczęście, holowany przez Broma wóz miał na tyle wysoko położoną oś kół, że wystawał nieco ponad wodę i dzięki przywiązanej sznurami płachcie zabezpieczającej towar, zaledwie niewielka ilość owoców została stracona, dzięki czemu handlarz mógł odetchnąć z ulgą.

Kiedy już przedostali się na drugą stronę rzeki, wędrowcy zdjęli przemoczone ubrania i założyli świeży komplet, po czym ruszyli dalej gościńcem, który tym razem prowadził wzdłuż niekończącego się morza drzew, jakim niewątpliwie był Las Penprie. Nie zdołali jednak zajść daleko, kiedy zaskoczył ich zmierzch. Aby nie ryzykować podróży po zmroku i pozwolić nogom oraz zwierzętom odrobinę odpocząć, bohaterowie postanowili rozbić obóz na skraju puszczy. Znaleźli ku temu odpowiednie miejsce; niewielką polanę, otoczoną przez wystające głazy, drzewa oraz gęste zarośla. Graniczyła ona z leśną ścieżką, która łączyła się z Przełęczą Głupców, lecz osłonięta była przed nią pasem roślinności, która blokowała widoczność intruzom.
- Lepiej nie podążajmy tą drogą. Stanowi ona co prawda dobry skrót, ale wolałbym już więcej nie ryzykować. Idąc dalej Przełączą, natrafimy na Kupiecki Trakt, a stamtąd już prosta droga do Endhome, w dodatku patrolowana - odezwał się Colin, kiedy już rozpalili ognisko i wygodnie rozsiedli się wokół niego, sięgając do plecaków po swoje racje żywieniowe. Z wierzchowców ściągnięto wypchane ekwipunkiem tobołki i pozwolono im odpocząć na otaczającej obóz polanie. Miniony dzień obfitował w wydarzenia, zaś podróż przez Wzgórza Duskmoon okazała się być potwornie męczącym wyzwaniem, przez co wszystkich powoli zaczęło dopadać znużenie...

 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019
Warlock jest offline  
Stary 05-09-2016, 22:07   #24
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację

Przeprawa na wschodni brzeg przez bród na wartkiej Oldrock pod sam wieczór wyszła całkiem dobrze - a przynajmniej na tyle dobrze na ile może wyjść przemoczenie się do cna. Ale tutaj Sztuka przyniosła rozwiązanie i, ledwie kilkanaście minut po wyciągnięciu wozu na brzeg, Mitabu paradował już w suchych, ciepłych ubraniach. Mapa którą udało mu się kupić w Przedlesiu ( a na którą później zaklęciami nanosił własne obserwacje ) wskazywała że są w widłach pomiędzy Oldrock a jednym z jej dopływów. Czyli w ciągu doby czekała ich kolejna przeprawa.
Jak dobrze nie musieć czekać na słońce żeby wyschnąć.




- Jeszcze kilka dni i będziemy w Endhome. Jeszcze kilka dni i trzeba będzie znaleźć sobie nowe zajęcie - Mitabu "dopadł" Darriela jeszcze przy rozkładaniu obozowiska.

- Wszystko zależy od tego, czy to coś większego, czy jakaś dziura - odparł zagadnięty. - Im większe miasto, tym roboty więcej. I ciekawsza.

- Spore miasto - kilkadziesiąt tysięcy ludzi. I roboty sporo -ale niewiele z nich będzie zadaniami dla samotnych wilków.

Darriel pokręcił głową.
- Z tym to nigdy nie wiadomo - powiedział. - Są tacy, co potrzebują jednego, dwóch, do jakiejś roboty. Czasami łatwiej znaleźć robotę dla jednego, niż dla takiej wesołej bandy. - Spojrzał w stronę pozostałych. Dlaczego pytasz?

- Bo bardzo możliwe że będzie robota dla Loży. Znalezienie drowki-kapłanki. Tyle że nie wiem czy w samym mieście czy gdzieś dalej - z jakiegoś powodu skald nie owijał dziś w bawełnę. Normalnie dotarcie to takiego etapu rozmowy zajęłoby ponad kwadrans - i ze dwie anegdotki

- Ponoć drowy to zło - mruknął Darriel. - A tej co się stało, że zniknęła? Może miała dosyć powierzchni? Czy, co byłoby mniej wesołe, ktoś jej miał dosyć? I skąd o niej wiesz?

- Podpadła komuś wśród Awanturników w Endhome - a przynajmniej tak powiedzieli mi w Korvosie kiedy tam byliśmy. Ostatnio widziano ją wracającą do Endhome tydzień temu i znikneła w tłumie.

- I w tym tłumie mielibyśmy ją znaleźć? - Darriel był dość sceptyczny. - Zawsze myślałem, że wystarczy porozmawiać z żebrakami. Albo z ulicznikami. Zazwyczaj ci ostatni wiedzą o wszystkich wszystko. A czasami nawet więcej. Nikt nie zwraca na nich uwagi, a są wszędzie. I wszędzie pchają wścibskie nosy.

- Tego pewnie już próbowali, choć i tak przecież w ten sposób witam się z miastem - czy też, dając sobie po mordzie z miejscowymi cwaniaczkami jak w Riddleporcie - Ale pytam, bo jeżeli wyszła z miasta, to będzie potrzebna grupa. Grupa w której bym cię widział.-

- Miłe, że tak mówisz. - Darriel wolał nie wypytywać o powód obdarzenia takim zaufaniem. - Zawsze przyjemniej się coś zrobi w sprawdzonym towarzystwie. Zajęcie mogłoby być ciekawe... A wiesz coś o tym, komu podpadła?

- Dostałem kontakt do członka Loży, ale to chyba nie jemu. W każdym razie: czyli nie masz żadnych większych planów na po tej podróży?

- Żadnych większych, prócz tradycyjnych, jakie się ma po podróży. Coś zjeść, coś wypić, odpocząć. A potem zobaczyć, co się przytrafi ciekawego.

- Świetnie. Czyli, dopóki utrzymuję strumień ciekawy spraw i są płacone szczerym złotem mam twoją uwagę?

- Byle nie było to okradanie staruszek i inne tego typu sprawy - odparł Darriel. - W innych sprawach możesz na mnie liczyć.

- Aż tak - Mitabu podniósł się z ziemi, lekko zaskoczony. Kwestie zaufania były tabu w tej ekipie, a tu taka deklaracja. Albo frazes - No to zostało nam jedynie dotrzeć cało do miasta.

- Jeśli nie napotkamy zbyt wielu zbyt trudnych przeszkód, to dotrzemy - rzucił na pół żartem Darriel.

- A jeżeli napotkamy, to nie będziemy musieli się martwić co dalej -

- Rozsądne podejście - uśmiechnął się Darriel.




Kiedy już tobołki zostały rozpakowane i obozowisko zaczynało nieco mniej przypominać przypadkowy popas Mitabu usiadł na ziemi naprzeciwko Hydrangei. Zdążył się przyzwyczaić do nieśpiesznego tempa rozmowy więc dlaczego miałby nad nią wisieć bez końca.
- Czy ty się w ogóle męczysz? - zagaił

Roślina spokojnie i z uwagą przyglądała się czarnoskóremu. Zgodnie z przyzwyczajeniem trwało to jakąś chwilę zanim jej jej nerwy przetworzyły jego słowa. W odpowiedzi otrzymał skinięcie głową. Na szczęście pytanie nie wymagało udziału jej karkołomnego wspólnego.

- Kilka dni i będziemy w Endhome. Co dalej? - skald przestawiał się na sposób komunikacji nowej towarzyszki - bo przecież była z nimi tak krótko.
Po kolejnej chwili Roślina pokręciła powoli głową. Następnie wyciągnęła rękę w kierunku, na którego końcu można było uznać wspomniane miasto.

- ... ... ... ... Mury? Drzewa? - odezwała się wpatrując w mężczyznę.

- Chciałabyś zwiedzić miasto?

- ... ... ... ... Uciec - odpowiedziała po chwili opuszczając rękę.

- Obozować poza murami?

- ... ... ... ... O-bo-zo-wa-ć...? - powtórzyła ledwie poprawnie.

- Żyć

Hydrangea przetworzyła słowo, a po chwili namysłu uniosła rękę wskazując ten sam kierunek, by powtórzyć słowo.
- ... ... ... ... Obozować.

- Długo?

Odpowiedzią było niepewne pokręcenie głową, choć pytanie było zasadne.

- Razem? - Mitabu zakręcił ręką, ogarniając całą grupkę.

Roślina była jeszcze mniej pewna swojej odpowiedzi. - Razem - tym razem bardziej brzmiało to jak propozycja. Ta spojrzała na Piranię, którą wcześniej udało się jej poznać, oraz przez którą towarzyszyła najemnikom.
- ... ... ... ... Pirania. Razem.

- Dwie? Sześć? - zadał pytanie Mitabu, na które nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Hydrangea dalej patrzyła się na niego z uwagą.

- Jeden - wskazał na roślinę - dwa - na Piranię i tak aż policzył wszystkich. Niestety nawet i to niezbyt pomogło w kwestii drążonej przez czarnoskórego. Roślina śledziła jego ruchy, choć ponownie nie dała żadnej odpowiedzi.
- Och, chrzanić to - skald wybuchnął i poderwał się na równe nogi, ale po chwili usiadł z powrotem. - Może to ci coś da? - zaćwierkał jak poranny ptak

Spokojny wzrok Rośliny śledził jego ruch bez większych emocji. Dopiero dźwięk ściągnął jej płatkowe brwi. Przyjrzała mu się uważniej będąc zmieszana dźwiękiem, który wydobył się nie tej z istoty po której by się spodziewała. Dźwięk kupił jej zainteresowanie.

No, w końcu coś z czym można było pracować. Mitabu zaświergolił jeszcze raz - tym razem wieczorne dźwięki. Te same które można było usłyszeć kilkadziesiąt metrów wgłąb lasu. Zmieszana mina analizowała i starała się połączyć dźwięk ptaka z czymś, co tym ptakiem nie było. W końcu odezwała się, choć tym razem nie zajęło jej to wieczności a słowa były wypowiedziane bardzo zrozumiale.

- Erithacus rubecula - użyła zwrotu, który nie był znany skaldowi. Bo i skąd, przyrodę poznawał od tropicieli i druidów. Na szlaku, a nie na uczelni.

- Rudzik

- Erithacus rubecula - powtórzyła jakby wskazując odpowiednią nazwę.

- Rudzik - Mitabu potwierdził skinieniem głowy. I nagle na jego twarz wypełzł szelmowski uśmiech.
Zaświergolił kolejny raz - ale teraz nie była to już przypadkowa melodia. Strząsnął rękawy, zwinął dłonie w kulkę...i nagle je rozwarł, a ze środka wyleciał nieduży ptaszek. Rudzik. A właściwie jego iluzja. Sztuczka zajęła Roślinę dość mocno. Nie oczekiwała, że z rąk czarnoskórego wyleci nazwany przez nią ptak. Krótką chwilę podążyła za nim wzrokiem, lecz to jego dłonie zainteresowały ją bardziej. Doglądała ich, czy skrywały coś jeszcze. Patrzyła raz na Mitabu, raz na jego dłonie. Czarnoskóry powtórzył zaklęcie - ale tym razem w dłoni pojawiła się niezapominajka.

Tak jak przedtem, Hydrangea znała inną nazwę - ale czy to był ciągle problem? Jeden kwiat. Dwa kwiaty. Trzy kwiaty. Później przyszedł czas na dzień i noc. Miniaturowe Słońce, Księżyc, Castrowel i Akiton zatańczyły swój codzienny taniec. Liczenie było przed chwilą. To teraz czas na pytanie.
Mitabu wskazał na towarzyszkę.

- Razem - powiedział i wykonał siedem cykli, czyli tyle dni temu Hydrangea do nich dołączyła. Roślina po chwili potwierdziła skinięciem głowy. Pokazy rozwiały jej wątpliwości, co do pochodzenia rzeczy z dłoni czarnoskórego. Sama nie wyczarowywała niczego podobnego, choć magia nie była jej obca. Ta, którą znała, sprowadzała się do użyteczności w maturalnych dla niej warunkach. Nie było to nic, co można było pokazać, lecz miała coś, co można było wręczyć. Ręką sięgnęła do zielonych pędów wyrastających jej z głowy. Ciemna głęboka zieleń na samej górze wchodziła w jaśniejsze i intensywniejsze kolory na dole. Końcówki gdzieniegdzie zawijały się same. Właśnie one interesowały Hydrangeę. Jedną z nich chwyciła nieco pewniej i prostym ruchem wyciągnęła końcowy segment z łodygowatym skrzypnięciem. Fragment, który mieścił się w dłoni, podała Mitabu.

Skald przyjął prezent. Ale po chwili doszedł do wniosku że w tym przypadku raczej nie ma co liczyć na tradycyjne znaczenie podarowanego pukla włosów. Był zdziwiony - ale dla pewności wykręcił teatralną minę. Tak żeby nie było żadnych wątpliwości .
- Co to? - liczył że intonacja przekaże pytanie.
Po dłuższej chwili opuszki łodygowatych palców jednej z dłoni rośliny złączyły się i dotknęły ust.
- Jedzenie? - zapytał. Ale szybko się zmitygował i przez ręce przewinął mu się kalejdoskop owoców... po czym wskazał na wóz Colina.
Po chwili uwagi i dłuższej chwili rozumienia, Hydrangea wskazała przekazaną końcówkę pędu i ponowiła znak dłonią.
Mitabu pokiwał głową że rozumie. A przynajmniej że tak uważa. Dotknął swoich ust końcówką pędu i odegrał żucie. Nie włożył pędu - bo u normalnej rośliny byłby to pęd - do ust. Roślina skinęła głową w potwierdzeniu, że tak właśnie powinno się zrobić z otrzymaną końcówką.




Już po zmroku - i po skąpej kolacji z wzgardzonych przez innych orczych racji zagryzanych lokalną zielenią - Mitabu przycupnął przy ogniu gdzie perorował Colin.

- Lepiej nie podążajmy tą drogą. Stanowi ona co prawda dobry skrót, ale wolałbym już więcej nie ryzykować. Idąc dalej Przełączą, natrafimy na Kupiecki Trakt, a stamtąd już prosta droga do Endhome, w dodatku patrolowana -

- Tu też byłeś z tymi twoimi awanturnikami? - Mitabu na ochotnika podłapał rozmowę. Nie pierwszy raz w ciągu wspólnych wojaży zabierał się do wyciskania informacji z napotkanych osób. Ale nie śpieszył się z tym. Zwykle. - Ciężko tak powiedzieć coś mądrego na ślepo. Na oko ścina łuk szlaku idąc przez Penprie - więc trzebaby zapuścić się w las. A las, jak to las na takim końcu świata. Słyszało się po drodze historię lub dwie -

- Owszem, byłem i często unikałem kłopotów, ale zawsze to bardziej ryzykowana droga. Nawet jeśli wygnano stąd orków, to w lesie wciąż czają się inne zagrożenia, na które wolałbym się nie natknąć. Można tam też znaleźć zapomniane przez czas krypty i grobowce, będące spadkiem po ongiś zamieszkującej te tereny cywilizacji, ale nie polecam zaglądać do środka, chyba że wam prędko dołączyć do umarłych - odpowiedział kupiec, uśmiechając się przy tym nieznacznie.

- Wzdłuż samej ścieżki? Niezdobyte ruiny, a my właśnie zdobyliśmy klucz? Ile karawan chodzi Przełęczą, tak właściwie? Jedna na dekadę? Przecież to niemożliwe żeby dotrwały nietknięte! - roześmiał się rubasznie - Przed nami nowy dzień, nowe przygody, nowe odkrycia -

- Wzdłuż leśnej ścieżki - nie wiadomo dlaczego poprawił go kupiec - Wolałbym, abyśmy ruszyli dalej Przełęczą i później Kupieckim Traktem, aniżeli ryzykowali drogę przez las. A co karawan… czasem kupcy decydują się iść przez wzgórza, ale zwykle są to tacy ryzykanci jak ja lub mają ze sobą całą obstawę zbrojnych -

- Ile różnicy jest w trasie? Dzień? - przybysz z obcego kontynentu może i nie był kartografem, ale taka informacja sporo mówiła o trasie skrótu.

- W najlepszym razie. My będziemy obchodzić cały las, a przynajmniej tak bym wolał -

- Colinie, Colinie…- czarnoskóry mężczyzna nie przestawał szczerzyć białych zębów - Ty decydujesz którędy. Więc dlaczego zostawiasz taką furtkę? Przecież nie z nostalgii. Założę się że myślisz wręcz o konkretnym miejscu na tej ścieżce -

- W lesie mieszkają wielkie pająki… Czasem zapuszczają w pobliże ścieżki, aby zapolować na podróżnych. Wolałbym nie przechodzić obok nich w trakcie ich pory żywieniowej… - odpowiedział handlarz - Poza tym, straciłem przez te bestie swojego przyjaciela -

- O konkretnym miejscu, tak. Ale nie tak jak myślałem - Mitabu zasępił się, jakby zbyt dobrze znał taką sytuację - Przepraszam, nie chciałem rozbudzać takich wspomnień -

- Nie ma problemu, to tylko niewinne pytanie. Wiecie już co będziecie robić, kiedy już dotrzecie do Endhome? Macie jakieś plany? -

- Ja odwiedzę Lożę, bez dwóch zdań. Jeszcze pierwszego dnia. A dalej...co dalej będzie zależne od tego jaką informacją mnie tam przyjmą -

- Planowałem polecić was Beamusowi Cainowi, kapłanowi zarządzającemu świątynią Solanus w Endhome. Znałem go jeszcze za moich awanturniczych dni, a słyszałem, że niedawno powrócił do miasta, aby zająć się tamtejszą parafią, która ostatnimi czasy dogorywa... Wspominał mi o jakiś dręczących go problemach i sądzę, że będzie skłonny zapłacić wam za ich rozwiązanie. Szczegółów jednak nie znam, ale jestem pewien, że nie będzie kazał wam nadstawiać karku w jakimś szczególnie niebezpiecznym zadaniu i na pewno wynagrodzi was sowicie. Z całą pewnością lepiej ode mnie - powiedział kupiec.

- Solanus...o ile świątobliwy nie przekręci się na sam nasz widok. Chociaż nie powinien. Kolejny, jak słyszę, z tego rejonu. Czyli podróżowałeś głównie w Varisii, i to przez ile, dekadę? -

- Nie, raptem kilka lat i głównie w tej okolicy. Gdybym tyle miał podróżować, a właściwie mówiąc; ‘awanturzyć się’ to pewnie nie siedziałbym tu z wami, a leżałbym w legowisku jakiejś bestii, wśród sterty kości innych głupców - zaśmiał się Colin.

- Spokojne życie? Naprawdę? Może jeszcze zaskoczysz nas żoną czekającą w zagrodzie? Odwieszeniem zbroi na kołek? - Mitabu miał tym razem pierwszą wartę - i zbyt donośny głos żeby dać spokojnie zasnąć innym gdyby go w końcu nie ściszył

- Ilu takim jak my się to udaje? -

- Owszem, mam żonę, która czeka za mną w domu, zaś awanturnicze doświadczenie pozwala mi przeżyć w tym biznesie -odpowiedział kupiec, po czym dodał: - Co do przeżywalności to muszę was rozczarować, bowiem wydaje się być ona stosunkowo niewielka, ale są też tacy, którym się udaje, a wtedy do końca swoich dni opływają w luksusach i sławie. -
- Z tą sławą to dość słabo w tych rejonach. w Przedlesiu uraczyli mnie głównie historiami o przydybanych gachach, a nie o bohaterskich podróżnikach. Choć ta jedna, śpiewająca o Walterze Rudym, była przynajmniej zabawna... - trubadurka, nie piosenka, rzecz jasna

- Przedlesie to zaścianek, ale bliski mi sercu zaścianek. Wybacz, ale pójdę pomówić teraz z Piranią. Moje rany, ech… opatrunek jest cały we krwi, a ja nie mam czym go zastąpić. -

- A ja, dopóki jeszcze nie wszyscy śpią, zrobię pierwszy obchód nieco szerzej - ... a przy okazji przyjrzeć się lokalnej florze. Tylko florze, nie faunie, jeżeli się uda.
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!

Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 10-09-2016 o 21:48.
TomBurgle jest offline  
Stary 06-09-2016, 18:31   #25
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Pirania nie mogła się doczekać postoju. Chwila spokoju zdecydowanie przydałaby się wszystkim, choć w szczególności tym, co doznali ran. Między innymi z tego powodu, choć też i własnych, materialnych pobudek, kobieta postanowiła zagadać do Collina. Nie zapominając przy okazji, o podrażnieniu się z aasimarem.
- Jak się czujesz? - spytała Pirania z marszu, gdy tylko podeszła bliżej kupca. Szybko usiadła obok niego, rzucając krótkie spojrzenie na Mesmira, a potem już w pełni skupiając się na mężczyźnie - Rany mniej doskwierają?
- Bywało lepiej - zaśmiał się kupiec, lecz chwilę później spoważniał, widząc pełne szczerej troski oblicze Piranii. - Naprawdę nie musiałaś tego robić, ale dziękuję ci za pomoc. Znałem wielu awanturników, a wśród nich większość była taka, że zostawiliby mnie na pastwę okrutnych orków - Colin uśmiechnął się do niej nieznacznie, jakby na złe wspomnienie.
- Myślałam o tym - wtrąciła zaczepnie z lekkim uśmiechem, pozwalając jednak mu dalej kontynuować.
- Byłem nieprzytomny, bezbronny, a mimo to wciąż żyję i moja sakiewka jest nietknięta. Nie myśl tylko, że na ciepłych słowach kończy się moja wdzięczność. Wynagrodzę ci to, kiedy tylko dostaniemy się do miasta. Obiecuję.
- Wierzę ci, choć zazwyczaj pokładanie wiary w ludziach nie kończy się pomyślnie
- odpowiedziała chwytając go za nadgarstek, aby wyprostować zranioną rękę w swoim kierunku.
- Zmienię opatrunek, same szmaty nie są aż tak kosztowne, choć pięć złotych monet mi tego nie wynagrodzi. Mimo to głupio by było, gdybyś zakrwawiony stanął przed bramami miasta w naszym towarzystwie. Myślę, że to i o nas nie świadczyłoby dobrze - niespiesznie poczęła odwiązywać stary, nasiąknięty krwią opatrunek.
- Dobrze znasz Endhome, istoty go zamieszkujące? - zagaiła niezobowiązująco.
- Zaiste, bywałem tam często - Colin przytaknął głową na pytanie Piranii, po czym syknął z bólu, a jego mina, mimo rysującego się na niej uśmiechu, niespodziewanie skwaśniała.
- Czy to zawsze musi tak boleć? - Zapytał, a widząc unoszącą się brew undinki, sprostował:
- No wiesz… odrywanie bandażów od ran. Ale mniejsza o to… Co byś chciała wiedzieć o Endhome?
Kobieta w odpowiedzi wzruszyła ramionami
- To nie tak, że chcę wiedzieć coś konkretnego. Interesuje mnie jedynie biznes, nie ich struktura społeczna, poziom przestępczości czy też rozwój architektury. Będę potrzebowała dobrego startu, aby nie zostać uznaną za zwykłą oszustkę i konowała. Zastanawiam się ile osób i jak dobrze cie tam rozpoznaje, jak bardzo jesteś lubiany. Możesz pomyśleć, że cię wykorzystuję, jednak ja sądzę, że będąc kupcem doskonale zrozumiesz pobudki jakie mną kierują. Moja rodzina, jak i większość ludu, od dawien dawna pała się handlem. Propozycja handlu rzecznego padła właśnie z tegoż powodu. Z ojcem nigdy nie mieliśmy większych problemów, choć zapomniałam już jak bardzo było to kosztowne. Twój sposób jest skromniejszy, ale i tańszy. Pomijając kwestie niebezpieczeństw, których ja staram się unikać, więc nie powiem, by dołączenie tutaj było mi na rękę - mówiąc to wszystko niespiesznie i starannie, zmieniała opatrunek. W jej ruchach widać było należytą staranność.
- Nie musi boleć, ale to dodatkowo kosztuje - zaśmiała się na krótko zerknąwszy na twarz mężczyzny, odpowiadając na wcześniej zadane pytanie.
- Coś czuję, że moją sakiewkę dużo bardziej zaboli spotkanie z wami, aniżeli mnie zabolało spotkanie z orkami - odparł żartobliwie Colin, dołączając się do śmiechu.
- Chcesz wiedzieć z kim warto rozmawiać o biznesie? Ja niestety nie jestem nikim istotnym, ani też nie otaczam się szczególnie potężnymi przyjaciółmi. Choć planowałem polecić was Beamusowi Cainowi, kapłanowi zarządzającemu świątynią Solanus. Znałem go jeszcze z moich awanturniczych dni, a słyszałem, że niedawno powrócił do Endhome, aby zająć się tamtejszą parafią, która powoli dogorywa. Wspominał mi o jakiś dręczących go problemach i sądzę, że będzie skłonny zapłacić wam za ich rozwiązanie. Szczegółów jednak nie znam.
Pirania bardziej się skrzywiła, niż ucieszyła
- Nie lubię kłopotów, wolę stonowane i uczciwe życie. Wyciąganie kogoś z tarapatów, tułanie się, narażanie na niebezpieczeństwo, ciągła walka i pościg… To nie jest coś, za czym przepadam. W mojej wiosce życie toczyło się spokojnie, jedyną atrakcją i chwilą napięcia było wypłynięcie na morze. Pamiętam jeszcze czasy, jak około czterdzieści lat temu wypłynęliśmy do Riddleportu. Zwinęliśmy się szybciej niż ojciec miał w planach, to chyba nie był dobry czas na handel w tym mieście - Pirania zrobiła supeł, kończąc tym samym zmianę opatrunku. W myślach już miała cenę, jaką zazwyczaj wypowiedziałaby po skończonej robocie, jednak zdążyła ugryźć się w język. Zamiast tego uśmiechnęła się nieznacznie.
- Także jak sam widzisz, nie jestem nikim odważnym ani szukającym wrażeń. Choć i do ustatkowania się mi niespieszno. Myślę, że samo wspomnienie, że jest w mieście pewna kobieta Undine, która potrafi leczyć i ratować życie, mogłoby być odpowiednim wynagrodzeniem. Wiem, że starasz się utrzymać rodzinę, a szczerze wątpię, byś na tej sprzedaży zarobił tyle, aby zdołać opłacić dodatkowe usługi. Nie lubię obciążać zmartwieniami dobrych ludzi, choć sama do takich nie należę i zazwyczaj los krótko żyjących śmiertelników nie obchodzi mnie zbytnio. Szanuję twoje kupieckie poświęcenie, tak po prostu. I upór.
- Rozumiem. Mimo to jestem w stanie wynagrodzić wam wasz trud. Może ty nie będziesz, ale twoi towarzysze na pewno będą zainteresowani udzieleniem pomocy ojcu Beamusowi. Nie sądzę by to było coś wyjątkowo niebezpiecznego. Znam go i na pewno nie narazi kogoś na nadstawianie karku za jego osobę. Wspominał coś o swoich podejrzeniach wobec nowopowstałego w mieście kultu religijnego, ale czego będzie od was wymagał to już nie wiem, ale na pewno wynagrodzi was odpowiednio. Z całą pewnością lepiej ode mnie
- odparł Colin.
- Żadnych wpływowych kupców nie znam, bo gdybym znał to pewnie nie musiałbym handlować owocami na targu, ani ryzykować życie ciężką przeprawą przez wzgórza. Niestety, ale w tym jednym przypadku nie mogę wam pomóc.
- Zobaczymy więc, co nastąpi
- skomentowała powściągliwie, kiedy nagle obok nich stanął Mesmir. Popatrzył na Collina kryjąc doń swą niechęć, a później za nią. Zastanawiał się nad czym tyle dyskutowali, ale podejrzewał, że to kwestia interesów.
- Przejdziesz się ze mną do lasu? - zapytał po przykucnięciu obok niej - Muszę zebrać kilka reagentów alchemicznych. Miło by było mieć cię przy boku.
Kobieta spojrzała na niego po raz pierwszy od dłuższego czasu, milcząc wystarczajaco długo, aby wzbudzić w nim niepewność. Po chwili przeniosła swe spojrzenie na kupca
- Może przy okazji upoluję coś świeżego na kolację. Zdrowiej - tymi słowami pożegnała się z Collinem i wstała z ziemi z pomocą dłoni Aasimira.


Pirania i Mesmir wrócili po parudziesięciu minutach, niosąc ze sobą świeże mięso, gotowe by wrzucić na rożen. Każdy mógł mieć podejrzenia, co do ceny jaką zaraz krzyknie niebieskoskóra, za przyniesienie mięsa, jednak ta podarowała go innym zupełnie nieodpłatnie.
- Zróbmy sobie dobrą kolację i zaleczmy to zmęczenie - oznajmiła całkiem poważnie, biorąc się za przygotowanie. Mięsa starczyłoby dla każdego, więc nie było obaw, że ktoś pójdzie spać głodny. Podczas kolacji nawiązała się nieciekawa dla Piranii rozmowa, tycząca się jakiegoś skróty, który był nazywany przez Collina "niebezpiecznym"
- Ja nie idę żadnymi krwiożerczymi chaszczami, od razu możecie zapomnieć. Mam zamiar udać się prosto na trakt i stamtąd kupiecką ścieżką, jak zaproponował Collin. Wydaje się to być najrozsądniejsze, a ja stanowczo staję po stronie mądrych decyzji. - oznajmiła błyskawicznie, wbijając w upieczone mięsiwo swoje ostre uzębienie, które szarpało jadło jak kły drapieżnika. Poza tym szczegółem, Pirania wyglądała zdecydowanie niegroźnie, a w jej tonie głosu nie dało się słyszeć nawet nutki złości.
 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 06-09-2016 o 18:34.
Nami jest offline  
Stary 07-09-2016, 16:26   #26
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Ciekawość, jak powiadali niektórzy, stanowi pierwszy stopień nie tylko do wiedzy, ale i do piekła. W przypadku jaskiń, które w takim popłochu opuszczali orkowie, ciekawość prawdopodobnie wiodła wprost do żołądka bestii, która z owych jaskiń przepędziła wspomnianych orków.
Zapewne niejeden ork padł, usiłując powstrzymać pogoń i ocalić życie większości członków plemienia. Cóż innego mogłoby być powodem, że hordzie towarzyszyło tak mało dorosłych wojowników.
Głupcem natomiast byłby ten, kto chciałby sprawdzać, czym była siedząca w jaskiniach bestia. Nawet gdyby spała na stosach zrabowanych przez orków skarbów.
Nie pogoniła za hordą zapewne dlatego, że nie mogła się przecisnąć przez skalną szczelinę, a Darriel, nie da się ukryć, nie żałował tego. Tak na marginesie - orków, które zginęły w jaskiniach, również nie żałował. Najlepiej by było, gdyby bestia z jaskini zeżarła je wszystkie, a potem tak się spasła, że nie mogłaby stamtąd wyleźć.

Na szczęście orkowie uciekali tak szybko, że nie oglądali się za siebie i można było spokojnie iść dalej traktem... po dłuższej chwili, przeznaczonej na odpoczynek po walce i podkurowanie rannych.

* * *


Kto drogi prostuje, w domu nie nocuje.
To stare jak świat powiedzenie najwyraźniej nie do wszystkich dotarło i gdy Colin wspomniał o krótszej (acz bardziej niebezpiecznej) drodze, od razu paru 'drużynników' zapałało gwałtowną chęcią zaoszczędzenia paru godzin. W tym jednak przypadku Darriel był w stanie zgodzić się z Piranią - lepiej było iść dłuższą, a bardziej pewną drogą.

- Żadnych skrótów. - Darriel poparł Piranię. - Idziemy normalnie, traktem. Komu to się nie podoba, niech idzie sam.
 
Kerm jest offline  
Stary 08-09-2016, 15:54   #27
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację

Aasimar, niezbyt zaskoczony zmierzchem, siedział przy ognisku wertując pewną noszoną przez niego księgę z dziwnym skupieniem. Był to prosty tom będący skarbnicą wiedzy alchemicznej każdej osoby nią zainteresowanej. Co jakiś czas wylatywały z niej jakieś luźne kartki z mieniącymi się w świetle ognia dziwnymi, acz kunsztownie spisanymi literami. Być może była to pozostałość po jakimś tajemniczym grymuarze, ale Mesmir znał prawdę - po prostu od złotowłosej alchemiczki z głównej “świątyni” w Riddleporcie, jeśli tak można było nazwać podziemia burdelu, do których wstęp mieli tylko wierni Nieugaszalnego Ognia, otrzymał przepisy na alchemiczne strzały mogące być przydatne w jego misji. Było to dość ciekawe biorąc pod uwagę, że była to wśród elfów dość ściśle strzeżona tajemnica, a ona wciąż nie upomniała się o swoje.
Była również całkiem niezła w łóżku. Mężczyzna uśmiechnął się do siebie pod nosem na to wspomnienie.
Problem polegał na tym, że on zdecydowanie nie przepadał za korzystaniem z łuków. Wolał korzystać z broni palnej siejącej postrach wśród przeciwników nieobeznanych z magią alchemii, czasami nawet potężniejszą niż niejednego czarodzieja w kategorii defensywnej. Bo czemu by nie dać wielkiemu głupiemu wojownikowi ekstraktu tarczy i korowej skóry, by go chronił lepiej niż gruby mur zamkowy?
Łypał czasami okiem na pozostałą część bandy, jaka z nim podróżowała. Utwierdził się jedynie w przekonaniu, że z chwili na chwilę coraz bardziej go denerwują. Najchętniej to by się znalazł już w Endhome i poszedł z Piranią w swoją stronę.
Ech, bogowie…
Akurat gdy pomyślał o Piranii, to poczuł jej spojrzenie na sobie. Odwrócił głowę w jej stronę, by ujrzeć, że siedzi koło Collina i z nim rozmawia. Poczuł w sobie nieco bezsensowne ukłucie zazdrości. Nie miało to jednak większego znaczenia, ponieważ prawdopodobnie rozmawiali o interesach. Ona zawsze była dość bezpośrednia w tych sprawach, więc machnął na tą sytuację myślową ręką. Skupił się na swoim zadaniu - czyli czytaniu. Zerknął jeszcze w stronę księgi zaklęć czarodzieja, którego imienia do tej pory nie pamiętał. Spisana tam magia z pewnością mu się kiedyś przyda…
… kiedyś.

Po jakiejś chwili czytania czegoś ze swej książki z recepturami, Mesmir w końcu wstał i podszedł do Piranii siedzącej nieopodal Colina. Popatrzył na niego kryjąc doń swą niechęć, a później za nią. Zastanawiał się nad czym tyle dyskutowali, ale podejrzewał, że to kwestia interesów.
- Przejdziesz się ze mną do lasu? - zapytał po przykucnięciu obok niej - Muszę zebrać kilka reagentów alchemicznych. Miło by było mieć cię przy boku.
Kobieta spojrzała na niego po raz pierwszy od dłuższego czasu, milcząc wystarczająco długo, aby wzbudzić w nim niepewność. Po chwili przeniosła swe spojrzenie na kupca.
- Może przy okazji upoluję coś świeżego na kolację. Zdrowiej - tymi słowami pożegnała się z Collinem i wstała z ziemi z pomocą dłoni Aasimira. Przylgnęła na krótko do jego klatki piersiowej i nie puszczając ciepłej, męskiej dłoni, udała się z nim do lasu. Dopiero gdy przekroczyli jego linię, odezwała się cicho.
- Twoje spojrzenie iskrzy od złości, co? - spytała zaczepnie, przylegając do niego bokiem i wznosząc głowę tak, aby widzieć wyraz jego twarzy.
Mężczyzna westchnął przeciągle po jakimś czasie, gdy padły te słowa. Bo co mógł powiedzieć? Że się denerwuje, gdy siedzi koło takich ludzi jak Collin? Nie dość, że to głupie, to jeszcze nieprawda. Ciało miał spięte. Widocznie Pirania znów się nie pomyliła.
- Uważam tego człowieka za idiotę - oznajmił bez ceregieli - Najpierw znajduje skrót, o mało dwóch z nas nie przepłaciło tego życiem, a teraz wiedzie nas przez kolejny skrót. Skrót w skrócie. Świetnie.
Nacisk jej ciała na swój bok oraz dotyk jej dłoni pomimo jego złości zmniejszały ją powoli, ale miarowo. Dzięki temu mógł się skupic na swym zadaniu. Swymi złotymi oczami przeczesywał teren w poszukiwaniu jakichś roślin, które mógłby wykorzystać w celach alchemicznych.
- Pozostała część naszej grupy też taka niemrawa. Pewnie wyglądamy jak banda dziwaków. Ech - dodał już swobodniej, a mięśnie na jego ciele rozluźniły się.
- Ostrzegał nas przed tym skrótem, nie możesz aż tak surowo go oceniać. Znał prawdopodobieństwo zagrożenia, po prostu głupio było ryzykować. Z drugiej strony, wiózł owoce na handel, gdyby obrał trasę dłuższą, to cała podróż nie miałaby żadnego sensu, bo by zgniły. W pewnym sensie go rozumiem, choć wcale mi nie spieszno do kolejnych niebezpieczeństw - odparła ze spokojem nie puszczając ramienia, do którego przylgnęła.
- Całe szczęście mamy siebie i nic nam nie grozi. A tym drugim skrótem na pewno nie idę, mogą mi różdżkę polerować i po dupie cmokać. Mam prawo wyboru i większość za mnie nie zadecyduje. Najwyżej pójdziemy sami - oznajmiła stanowczo i dopiero teraz puściła jego ramię. Zdjęła łuk i wyjęła strzałę, sygnalizując, że niedługo będzie się skupiała na polowaniu.
- Hm. Różdżkę niech ci polerują, ale swój tyłek zostaw mi - odpowiedział jej z typowym dla siebie uśmiechem, gdy miał na myśli coś, co im obojgu mogło się spodobać - Uważam jednak, że powinniśmy iść już razem aż do Endhome, bo takie oddzielanie się jest bez sensu.
Miał jeszcze coś dodać, ale jego oczom ukazał się pewien nadrzewny grzyb, który po zgnieceniu, ugotowaniu i osuszeniu stanowił doskonały składnik do wytwarzania ognia alchemicznego. Odznajmiając, że zaraz do niej dołączy, wyciągnął sztylet i ściął pasożyta, by zawinąć go w płótno i wrzucić do torby. Wcale nie chciał mieć ubrudzonego wewnątrz plecaka.
Po wszystkim udał się za Piranią majaczącą swoim konturami gdzieś pomiędzy drzewami.
- Chcesz to idź tam gdzie większość, ja już postanowiłam - rzuciła powściągliwie, wypatrując jakiejkolwiek zwierzyny między roślinnością. Kiedy między drzewami dostrzegła prześlizgający się cień, puściła celną strzałę, która posłała na ziemię ryczące z bólu zwierzę. Te jednak szybko zamilkło, jakby skonało tuż po ugodzeniu grotem.
Kiwnięciem głowy nakazała Mesmirowi iść przodem.
- Wiesz, wolę jednak pójść z tobą. Z tamtą bandą lepiej nie trzymać na dłuższą metę - wyszeptał jej, gdy się zbliżył od tyłu tak, że mogła poczuć jego oddech przy swoim uchu oraz dotyk jego dłoni na swych ramionach. Po tych słowach jednak udał się naprzód w stronę zwierzęcia. Była to najzwyklejsza sarna. Przykucnął przy niej sprawdzając czy już skonała, po czym zaczął wydobywać strzałę z rany. Co ciekawe - udało się mu to, chociaż jakoś w to wątpił.
- Lepiej wybebeszyć ją tutaj, by dzikie zwierzęta nie rzuciły się nam na obóz - oznajmił oczywistą oczywistość powoli wyciągając swój sztylet. Zerkał jednak w jej stronę jakby szukając zatwierdzenia tych planów. On się mniej znał na łowach w przeciwieństwie do niej.
- Nie krępuj się - powiedziała idąc w jego kierunku. Nie miała zbyt wiele do powiedzenia, więc jedynie westchnęła.
- Więc… Co sądzisz o najzacniejszym z nas wszystkich, dostojnym V.? - zagaiła wyniosłym tonem, jakby próbowała naśladować dykcję jednego ze swoich towarzyszy.
Mesmir przyjrzał się jej badawczo, nawet przestał oprawiać zwierzę, przez co wyglądał tak, jakby zamarł w bezruchu. Zdecydowanie nie było mu do śmiechu, co zresztą okazywał, chociaż może sobie poprawić humor ich kosztem.
A do powiedzenia miał wiele.
- Arogancki bufon pochodzący zapewne z jednej z tych zawszonych magnatów siedzących na swych tronach w różnych królestwach po tej stronie morza wewnętrznego. Pewnie nic w życiu nie robił tylko używał tych swoich kuglarskich sztuczek i żarł ile w niego wlazło. Zapewne był wrzodem na tyłku swojego ojca i zbyt dużym odchodem swojej matki, że go wygonili z pałacyku na bezdroża. Ciekawe co by zrobił bez swojej książeczki. Nawet by się dobrze kijem zamachnąć nie mógł jak sądzę, a co dopiero nim pchnąć - zaśmiał się pod nosem, gdy tak sobie szydził z podróżującego z nimi czarodzieja. Od razu było mu lepiej. Wrócił więc do pracy po wyrażeniu swojej opinii, chociaż czuł, że Pirania będzie pytała o coś więcej.
- Hmm, na temat popychania kijem to masz największą wiedzę - rzuciła kąśliwie, opierając się plecami o pobliskie drzewo i obserwując Mesmira z góry.
- A nasz cichy łowca? Staliście tak blisko siebie podczas ataku orków, chyba się polubiliście - ciągnęła temat dalej, wsłuchując się w jadowite słowa swojego kochanka.
- Podstawił mi nogę, gdy chciałem usunąć się na bok. Wystarczająco, by zostawić go na pastwę losu. Najlepiej by było, gdyby nie wychodził ze swojej chatki w lesie i dalej pilnował, by jakieś gobliny nie zarżnęły jego psów. Tak czy owak - pewnie by było lepiej dla świata, gdyby go tutaj nie było. Jeszcze wbije komuś nóż w plecy - wywrócił oczami na tą ironię. Mówił o wbijaniu noży, a to on sam zasztyletował już w ten sposób parę osób, pewne więcej niż oni wszyscy razem wzięci, no ale odpowiednie czasy wymagały odpowiednich środków.
- No, ale nasza Roślinka to ci się chyba spodobała. Razem staliście przy tym sześcianie, jakby wzbudzał w was ekscytacje. Jeszcze trochę i byś zaczął ją smyrać po korzeniach - założyła ręce krzyżem pod piersiami, które ścisnęły się ze sobą w przyjemnej dla oka formie. Pirania wciąż nie odrywała od niego wzroku.
- Nie gustuję w roślinach. A smyrać to ja ciebie będę po... - przerwał na chwilę, by na nią spojrzeć i mrugnąć jej okiem z łobuzerskim uśmiechem na twarzy. Stwierdził, że sama sobie dokończy, więc nie skończył swojej wypowiedzi. Zawiesił jeszcze na chwilę wzrok na jej piersiach nie mając przy tym jakiegokolwiek wstydu i odwrócił się, by wreszcie skończyć pracę - Wygląda jak bezużyteczna idiotka, ale coś tam konkretnego robi w przeciwieństwie do poprzedniej dwójki - wzruszył ramionami tak, jakby go to niezbyt interesowało. Mimo to Pirania zauważyła, że Mesmir od dłuższego czasu się w miarę pozytywnie o kimś wypowiedział... o ile można było to nazwać "pozytywną wypowiedzią".
- Czemu tak pytasz? - zapytał, gdy już skończył wybebeszać zwierza.
- Bo mogę - odparła bezczelnie i odepchnęła się od pnia, o który do tej pory była oparta. Niespiesznym i cichym krokiem poczęła obchodzić zwierzynę dookoła, jakby chcąc ocenić pracę, jaką aasimar włożył w jej przygotowanie.
- Czasami lepiej wiedzieć mniej niż więcej - wylał trochę wody na swoje dłonie, by obmyć je z krwi, po czym wstał. Przyjrzał się krytycznym wzrokiem swojej robocie uznając, że nie do końca jest zadowolony, ale machnął na to ręką.
- A nasz czarnoskóry mięśniak? Nie zazdrościsz mu włóczni? - spytała stojąc tuż za jego plecami, spoglądając wyniośle i ciekawsko.
- Tego dzikusa udającego cywilizowanego powinni zamknąć w klatce. Ewentualnie powinien występować wraz z trupą wędrownych trubadurów. Ciekawi mnie jaki elf dał się namówić, by go spłodzić. Myślę że byłby niezłym nabytkiem w jakimś zagranicznym zoo. Poza tym do mięśniaka trochę mu brakuje - odparł całkowicie obojętnie i odwrócił się do niej niezrażony jej wzrokiem. Właściwie to poczuł się bardziej pewny tymi próbami zbicia go przez nią z równowagi. Uśmiechnął się lekko półgębkiem, gdy splótł ręce na piersi i spojrzał na nią z góry.
- Słuchanie jak obrażam każdego z kolejnych członków “drużyny” sprawia ci niezłą zabawę, co? - teraz to on przyjął zgryźliwy ton głosu, choć wygięcie jego warg ewidentnie świadczyło o tym, że podsuwa to pod kategorię żartu.
Undinka przechyliła głowę na bok jak ciekawski nietypowych dźwięków szczeniak. Nie chciała udzielać mu odpowiedzi, nie była taka, jak on. W innych istotach wolała szukać pozytywów, jedynie sytuacje, na jakie natrafiali podczas wędrówki, podsuwały jej negatywne i czarne myśli.
- A ta dziwna, śliska i mokra kobieta o niebieskiej skórze? - zaczęła ze spokojem, zupełnie jakby nie wiedziała, że mówi o samej sobie. W tym samym czasie zaczęła niespiesznie do niego podchodzić, nie przerywając mówienia.
- Nie obrzydza cię jej rybi wygląd, nieprzyjemne imię, brzmiące jak niebezpieczeństwo, błony między palcami, nietypowe uzębienie? Chyba czasami cię wkurza, co? - wspięła się na palcach stóp, aby wyrównać choć trochę wzrost z aasimarem i zarzuciła mu ręce za szyję, a on położył dłonie na jej talii, delikatnie sunąc palcami po jej skórze powodując lekkie łaskotki.
- Paskudna i niebieska, prawda? - spytała półszeptem trącając czubka jego nosa swoim nosem.
- Piękna, gibka, inteligentna i drapieżna - uprzednio pokręciwszy głową zaprzeczając jej słowom, powiedział jej już szeptem do ucha - Taka, jaką kocham.
Odsunął się delikatnie muskając swymi ciepłymi wargami jej policzek, tak popatrzył na chwilę w jej oczy dostrzegając w nich iskry pożądania, które sam również w oczach miał widząc jej niemal półnagie ciało. Dość dawno tego nie robili, a przy innych nie wypadało...
... choć on sam różne rzeczy robił w dawnych czasach.
Pocałował ją namiętnie, przy okazji trochę dalej od widoku świeżo wypatroszonej sarny. W sumie nareszcie mają nieco prywatności. Teoretycznie powinni wrócić do obozu ze zwierzęciem i dopiero się oddalić, ale to chwilowo mogło poczekać. Mogło, acz i nie musiało. Sama nieobecność rodziła już przypuszczenia, domysły i plotki. Nie było możliwości ich powstrzymać, nawet gdyby polowanie zajęło pięć, a nie trzydzieści minut. Mimo odwzajemnienia pocałunku, Pirania wcale nie miała zamiaru trwać tak długo, a już na pewno nie planowała się rozbierać i baraszkować na gałęziach, liściach i zgniłozielonym mchu!
- Troszkę się słownie powyżywałeś na innych i już ci się humor poprawił, co? - oderwała się od niego zachowując dystans poprzez odpieranie dłońmi nacisku jego torsu na swoje ciało.
Musiał przyznać, że faktycznie było mu lepiej po tym wszystkim, skinął więc krótko głową w odpowiedzi. Już wystarczająco się nawściekał na pozostałych. Uznał ich po prostu za bandę nieudolnych idiotów szukających zbyt łatwego zarobku. Pewnie się jeszcze zdziwią, ale nie wiadomo było kiedy.
- Ale jedno w tej sytuacji przyznać muszę - zaczęła po chwili, wyślizgując się spod jego stanowczych rąk i podchodząc do wcześniej upolowanej zwierzyny, aby zabrać mięso do obozu.
- Zazdrość o włócznię stanowczo wykluczam - zaśmiała się krótko i spojrzała na niego
- Wrócimy do rozmowy w Endhome, gdy będę mogła znowu zanurzyć się w wodzie i wynajmiemy wygodny, drogi pokój. Co ty na to? - zaproponowała z subtelnym uśmiechem wymalowanym na spokojem, wciąż młodej buzi.
- Jeśli będziemy mieć na to pieniądze po tym wszystkim, bo oni raczej ich oddawać za leczenie nie mają zamiaru, to pewnie - wzruszył ramionami, ale odwzajemnił uśmiech - Jeszcze tylko zbiorę kilka ziół i możemy wracać. Może jeszcze jakoś doprawimy to mięso.
- Mesmir kucharz. Widziałaś to kiedyś? - prychnął i zniknął w gąszczu - Zaraz wrócę - usłyszała jeszcze.

*


- Nie mam zamiaru iść żadnym skrótem. Pomarzyć sobie możecie - Mesmir rzekł pozostałym tonem, który można było uznać za denerwujący bądź co najmniej krzywdzący osobę, która w ogóle na to wpadła - Możecie również iść sami. Jeśli ty idziesz, Collinie, to chcę swoją zapłatę w tym momencie - oznajmił spokojnie. Pogarda nie była słyszalna w jego głosie, ponieważ staranie ją ukrył, choć bardzo kusiło go, by nią rzucić. Miał zamiar wykorzystać tego głupiego człowieka tak mocno, jak tylko był w stanie. Niech sobie sprzeda te swoje owoce. Później upomni się o swoje.
W sumie… nawet miał już pewien pomysł.

Po samej kolacji rozstawił całą swoją przenośną aparaturę alchemiczną i, mając w pobliżu otwartą książkę i różne dziwne składniki, których przeznaczenia przeciętny człowiek raczej nie był w stanie się domyśleć, rozpoczął swoje alchemiczne eksperymenty. Wszystko wyglądało na to, że warzył jakąś miksturę.
 
__________________
[FONT="Verdana"][I][SIZE="1"]W planach: [Starfinder RPG] ASF Vanguard: Tam gdzie oczy poniosą.[/SIZE][/I][/FONT]

Ostatnio edytowane przez Flamedancer : 08-09-2016 o 15:57.
Flamedancer jest offline  
Stary 09-09-2016, 22:50   #28
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Deszcz był ulgą, woda pozwalała rosnąć, błoto było czymś naturalnym. Zła pogoda była potrzebna, cyklicznie rzecz jasna. Gdy przemijała, słońce wychodziło a natura odradzała się. Tylko inteligentne istoty miały problem ze złą pogodą. Las się cieszył. Oczywiście jak każda siła natury miała właściwości budujące i niszczycielskie. Powodzie niszczyły wielkie przestrzenie a silne wiatry przewracały drzewa rosnące setki lat. Roślina, gdyby mogła, stanęła by w miejscu zamknęła oczy i uniosła głowę do nieba, by oddać się całkowicie deszczowi.

Dzień na szczęście zaopatrzył ją w zapas słońca i wody. Drugiego było nawet aż nadto, choć nadmiarów nie miała potrzeby się pozbywać. Nie miała ubrań, więc nie było czego wymieniać. Zapach kwiatów ulotnił się już z pierwszymi kroplami, a zapach wilgoci zajął jego miejsce. Nie prędko mu było też do schnięcia przy ognisku. Hydrangea osiadła przy drzewie z tuzin kroków od całego obozowego zgromadzenia. Tak też siedziała odpoczywając i obserwując, a wszyscy dobrze wiedzieli, że ten wzrok zapewni im spokojny sen. Nie znaczyło to, że po zmroku legnie jak konar i nie ruszy się aż do świtu. Nawet gdy wszystko oświetlał tylko księżyc było wiele rzeczy do robienia. Las nie spał, rośliny nie spały, Hydrangea też nie spała. W końcu jedną z czynności było zajęcie się wozem owoców. Musiał być doglądany, by coś mogło dojechać do Endhome.

- Już nie pierwszy raz widzę jak przerzucasz moje owoce - usłyszała głos Colina, który w tamtej chwili również nie spał. Co prawda drzemał, skryty w swoim śpiworze, lecz przez cały ten czas pozostawał czujny, otwierając co jakiś czas jedno oko, aby przyjrzeć się swojemu otoczeniu.

Roślina odwróciła kwiecistą głowę w kierunku człowieka przypatrując mu się przez dłuższą chwilę. Po dwóch oddechach wróciła do wybierania owoców, by pochwycić dwie sztuki z innych gatunków. Następnie spokojnym krokiem udała się do miejsca, w którym spoczywał mężczyzna i usiadła na ziemi obok. Wraz z nią przy handlarzu pojawił się zapach wilgoci. Hydrangea wyciągnęła lekko ręce pokazując mu jego własne owoce.

Colin chwycił je do ręki i obrócił w swojej dłoni, uważnie się im przyglądając, a brew na jego twarzy uniosła się w zapytaniu. - Nie jesteś chyba zbyt rozmowna, co nie? - powiedział po chwili nie bardzo rozumiejąc jej przekaz. - TE… OWOCE… IDĄ… NA SPRZEDAŻ… - starał się wytłumaczyć jej, głośno akcentując każde słowo, nie mając przy tym pojęcia co mogła mieć na myśli ta dziwna istota.

- ... ... ... ... Osobno - wydusiła w końcu z siebie w tragicznym akcencie wspólnego. Po chwili też padły kolejne słowa choć te wybrzmiały już znakomicie poprawnie - Aliquam, malum... ... ... ... Osobno - powtórzyła ponownie w kiepskim wspólnym. Po chwili odebrała jeden z owoców od mężczyzny i otworzyła go na jego oczach. Sok wytrysnął a parę kropel poleciało wzdłuż łodygowato-drzewiastej ręki.

- Widzisz, chciałbym, żeby to było możliwe, ale wtedy musiałbym pozamykać je w osobnych skrzyniach, a w ten sposób znacząco ograniczyłbym ilość przewożonych towarów. Niestety, ale muszę wyjść na swoje, opłacić was i swój wstęp do miasta - odparł Colin.
- Skąd pochodzisz? Nigdy nie wiedziałem tobie podobnych - zadał po chwili pytanie, które dręczyło go odkąd opuścili Przedlesie.

- ... ... ... ... Gniją - dokończyła swoją poprzednią myśl. Wpatrywała się ciągle w swojego rozmówcę w skupieniu potrzebnym na przetworzenie jego języka. Nim odpowiedziała, odebrała od mężczyzny cały owoc chwytając go w jedną dłoń, w drugą pochwyciła otwartą sztukę. Położyła je przed swoimi kolanami, spojrzała na Colina, odczekała chwilę, następnie owoce odsunęła od siebie owoce i znowu spojrzała na kupca. - ... ... ... ... Mwangi, Nex - odpowiedziała dźwięcznie na zadane wcześniej pytanie. Otwartego owocu natomiast nie marnowała. Jego wyselekcjonowanie miało za zadanie zmniejszyć degradacje pozostałych owoców. Następnego wieczora mógł już się nie nadawać do spożycia, lecz tego wieczora był zjadliwy.

- Dlatego właśnie tak ważny jest dla mnie pośpiech. Poza tym, mieszczuchy z Endhome na pewno to kupią, a dla bogatszych mam bardziej wyselekcjonowane owoce. Jest tam jedna skrzynia z jabłkami, które trzymam na taką okazję. Cena za nie jest wysoka, bowiem jabłka padają łatwą ofiarą owadów i tylko niewielka część zbiorów nadaje się do spożycia. Na całe szczęście w tym roku los mi sprzyjał - odpowiedział Colin.
- Mwanga? Nex? To cholernie daleko stąd… - podrapał się po głowie. - Zdołałaś przebyć taki szmat drogi i nic cię po drodze nie zjadło? - zaśmiał ale natychmiast spoważniał widząc pokerową minę Hydrangei. - Wybacz moje głupie żarty. Taki już jestem… Co cię skłoniła do tak długiej podróży?

Skupienie się nad rozumieniem wspólnego spowalniało konsumpcję jeszcze nie przegniłego owoca. Przypatrywała się mężczyźnie, a po chwili obróciła głowę i wskazała ręką w stronę, którą można było uznać za kierunek do Endhome. Po kolejnej chwili przypatrywania się człowiekowi odłożyła kolację i wstała na nogi. Udała się do wozu i poczęła w nim grzebać. Odnalazła wspomnianą skrzynkę i pochwyciła jedno jabłko. Obadała je łodygowatymi dłońmi i kwiecistym nosem. Po następnej chwili wróciła do Colina siadając w tym samym miejscu. Po jeszcze następnej chwili milczenia w końcu się odezwała.
- Statuant, arserunt, aqua.
Jej opuszczona dłoń zatoczyła parę razy prowizoryczne kółko a następnie strząsnęła fikcyjne krople na wyselekcjonowane jabłko.

- Rozumiem, iż chcesz, abym je zraszał wodą, tak? - zapytał Colin, unosząc przy tym brew.
- Nie mam tyle zapasów wody, ale jeśli znasz odpowiednie zaklęcia to możesz się tym zająć - dodał po chwili.

Roślina po dłuższej chwili pokiwała przecząco głową. Raz jeszcze zakręciła dłonią w powietrzu, powtórzyła te same trzy słowa, po czym wskazała jabłko z wyselekcjonowanego zbioru. Chwilę namysłu później dodała też kluczowe słowo.
- ... ... ... ... Owady - powtórzyła we wspólnym.

- Owady…? No tak, pustoszą moje zbiory. W szczególności jabłka, które są mało podatne na nie. Przeklęte bestie… - odparł Colin, a później zamyślił się głębiej, chcąc lepiej zrozumieć swoją rozmówczynię. W końcu coś mu zaświtało w głowie.
- Aaaah! Te rzeczy… Te trzy rzeczy, o których mówisz, mają ochronić moje zbiory przed owadami, tak? - zapytał wyraźnie pobudzonym głosem.
- Ale jak? - dodał nie mogąc w to uwierzyć. - Jak… Aqua to woda, prawda? Ale tych dwóch innych słów nie znam, wybacz. Czego mam szukać?

- ... ... ... ... Statuant, arserunt - powtórzyła po dłużej chwili, choć nieco wyraźniej i powolniej. Nie wyglądało na to, że Roślina znała inne nazwy. Nie mniej uznała, że propozycja została przyjęta i zapamiętana. Wstała zabierając ze sobą wszystkie owoce. Udała się do wozu zostawiając je w odpowiednim miejscu a naczęty dokończyła spokojnie. Po wszystkim należało też dokończyć przebieranie owoców.
 
Proxy jest offline  
Stary 11-09-2016, 15:08   #29
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Rozbita karawana, Przełęcz Głupców
24 Desnus, 4720 AR
Poranek

Nowy dzień przywitał ich w podobny sposób, w jaki poprzedni ich pożegnał. Nie padał co prawda deszcz, ale wiatr na powrót przybrał na sile, zaś chmury wydawały się kompletnie przesłaniać niebo, uniemożliwiając ciepłym promieniom słońca ogrzanie ponurych twarzy awanturników. Był to szary, chłodny poranek, charakteryzujący się pogodą, która nie wzmagała optymizmu. Ziemię pod nogami wciąż zdobiły liczne kałuże, które miejscami przeobraziły się w błotniste trzęsawiska, po których łatwo ślizgały się końskie kopyta, a buty przesiąkały wilgocią. Milczało nawet kryjące się po lasach ptactwo, którego śpiew zwykł umilać drogę podróżnikom. Jedynie głośne krakanie wron oraz kruków pozostawało słyszalne, te zaś wydawały się nie odstępować na krok awanturników, jakby otaczał ich odór samej śmierci.
Po zjedzeniu skromnego posiłku, składającego się głównie z resztek pozostałych po upolowanej minionego wieczoru zwierzynie, bohaterowie zebrali swoje wierzchowce i przygotowali je do dalszej podróży. Niespełna kwadrans później, podążali oni rozpadającym się gościńcem prowadzącym wzdłuż granicy lasu, w stronę wybrzeża. Na czele pochodu szedł Mesmir, który poruszał się wśród otaczających drogę zarośli, chcąc uniknąć w ten sposób czujnego wzroku nieprzyjaciela i umożliwić innym w miarę bezpieczną przeprawę. Pozostali zaś, trzymali się blisko Colina i jego wozu, którego poprzysięgli bronić przed wszelkiej maści zagrożeniami czyhającymi na trasie do Endhome.

Największe miasto-państwo Varisii znajdowało się w zasięgu dwóch dni drogi i gdyby nie wygadany handlarz, to nawet nie wiedzieliby, że przekroczyli granicę republiki minionego dnia, podczas przeprawy przez Starą Rzekę. Okolica od tamtego momentu niewiele się zmieniła; wciąż w zasięgu wzroku znajdowały się wysokie wzgórza, okolicę porastały gęste lasy pełne grasującej zwierzyny, zaś gościniec był w równie opłakanym stanie, co wcześniej. Otaczająca ich dzicz pozostawała nieposkromiona, a na drodze nie spotkali ani jednej żywej duszy; żadnego podróżnika czy patrolującego żołnierza, który mógłby zapewnić ich, że idą we właściwym kierunku i aż trudno było uwierzyć, że owe jałowe ziemie należały do tak znaczącego państwa, jakim niewątpliwie było Endhome. Awanturnicy z każdym pokonanym krokiem coraz bardziej zaczynali wątpić w opowieści, które zasłyszeli o tym miejscu w rozmaitych przydrożnych karczmach Varisii.


Dwie godziny upłynęły we względnej ciszy. Rzadko ze sobą rozmawiali i nawet na co dzień wygadany Colin szedł teraz z pochmurną miną, odzywając się tylko wtedy, kiedy sytuacja na drodze tego wymagała. Granica lasu oddalała się coraz bardziej od gościńca, którym podążali, a pokonane wzgórza stały się odległym cieniem na horyzoncie, górującym nad okolicą. Teren przed nimi wciąż był wyboisty, pełen niskich pagórków, zaś dotychczas otaczająca ich gęstwina, wydawała się coraz bardziej przerzedzać z każdym pokonanym krokiem, aż w końcu zaczęli napotykać na swojej drodze jedynie pojedyncze zarośla.
Wędrowcy trafili na jałowe ziemie, dawniej służące za pastwiska dla niegdyś licznie hodowanych w tych rejonach owiec. Z czasem jednak okolica stała się niebezpieczna, wypędzone z lasów plemiona orków, aby przetrwać, zaczęły nękać zamieszkujących te tereny pasterzy oraz ich zwierzęta. Ci zaś, nie mając innego wyjścia, wyruszyli na południe, w dół Starej Rzeki, by osiedlić się na bardziej nizinnych terenach otaczających Endhome. Tym samym, północne rejony republiki stały się opustoszałym rejonem, a liczne pochwały słane pod adresem wymierzonej przeciw orkom kampanii kapitana Braggera, zwykły pomijać ten niewygodny temat...

Bohaterowie przedzierali się przez opustoszałe pastwiska w kompletnym milczeniu, skoncentrowani na własnych myślach, kiedy nagle spostrzegli odległy cień - zarys dobrze znanej im osoby. Mesmir, który większość podróży spędził na zwiadach jakieś dwieście jardów dalej, stał teraz w bezruchu na szycie pobliskiego pagórka. Wokół niego, a może tuż przed nim, latała chmara padlinożernego ptactwa, która zwykle nie wróżyła nic dobrego. Na ten widok awanturnicy niemalże natychmiast przyśpieszyli kroku, zostawiając Colina samego z wierzchowcami, a gdy już wdrapali się na szczyt pagórka i stanęli u boku milczącego Mesmira, ujrzeli to, co go tak bardzo zaintrygowało.
Przed nimi rysowała się scena krwawej bitwy, która miała tu miejsce ledwie kilka godzin wcześniej. Konni jeźdźcy w zbrojach leżeli martwi wzdłuż drogi; jedni powaleni przez strzały, inni przez włócznie, a niektórzy przez wielkie skały, które zostały ciśnięte z siłą wzgórzowego olbrzyma. Na pobojowisku znajdowały się dwa zniszczone wozy, dawniej wypchane po brzegi wszelkiej maści kosztownościami, o czym świadczył znaleziony w błocie złoty medalion.
Dwa tuziny piechurów oddało swoje życie w obronie przewożonego skarbu, a ich zastygłe w agonii ciała stały się pokarmem dla fruwających nad głowami padlinożerców. Ślady po bitwie wskazywały na to, że obrońcy zostali zaskoczeni i bezlitośnie wyeliminowani, albowiem strzegący karawany gwardziści nie zdążyli nawet uformować jakiegokolwiek szyku obronnego. Jedyną w miarę nie tkniętą pozostałością po bitwie była samotna karoca, która stała opustoszała pośrodku drogi, a w zasięgu wzroku znajdowały się jeszcze dwa pozbawione jeźdźców rumaki w pełnym, bojowym rynsztunku, skubiące źdźbła trawy na pobliskim pagórku.
 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019
Warlock jest offline  
Stary 11-09-2016, 16:38   #30
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Skald wziął potężny zamach i cisnął kamieniem. Po chwili rozległo się głuche łupnięcie. Kamień odbił się od wozu, a jedyną reakcją było poderwanie się do lotu kilku najbliższych kruków.
- Czyli nie iluzja - mruknął. Truchtem zbiegł z zbocza. Strzały, oszczepy, zasadzka - napastnicy którzy dopadli karawanę w tej płytkiej dolince byli inteligentni. I, jak wynikało z pobieżnych oględzin, dysponowali magią.

Pół-elf ostrożnie kroczył między zabitymi, ale z jakiegoś powodu nie przeszukiwał dokładnie każdego trupa. Szukał niedobitków - obojętnie czy po stronie "rodowych" czy też najętych ochroniarzy. Nie rozpoznawał barw ani insygniów na pancerzu koni, choć i jedne i drugie kojarzyły się z Endhome. Nie był też ślepy na łupy - po drodze "przygarnął" napierśnik - ale szukał czegoś konkretnego
- Tamten ma dobry napierśnik - zawołał do reszty, wskazując drugą zbroję w dobrym stanie.
I znalazł.

Jeden z obrońców - wysoki, barczysty blondyn - zginął nieco dalej. Leżał w swojej okazałej zbroi, z wspaniałym mieczem w ręku. Mitabu wprawnie obrabował go ze wszystkiego, zostawiając go w samej bieliźnie i przykrytego swoim starym płaszczem. Nieco kłopotliwy był brak codziennych sprzętów - bukłaków, misek, namiotów - ale może były w jukach rumaka pasącego się nieopodal.

A teraz, kiedy już wyglądał choć trochę jak właściciel konia...nadszedł czas zająć się prawdziwym skarbem. Co, być może dzięki maskaradzie - a może naturalnemu talentowi Mwangi - nie zajęło zbyt długo. Kilka minut później Mwangi zatrzymał kłusującego konia na szczycie najbliższego wzgórza i czujnie rozglądał się po okolicy.
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!

Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 11-09-2016 o 18:13.
TomBurgle jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172