Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-09-2016, 19:48   #22
Zaalaos
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
U Servira

K’ylor bez problemu trafił do klubu. Lokal zajmował cały partej i piwnicę budynku. Było kilka sal, w niektórych można było mieć prywatne przyjęcia. Była też scena na której kapela grała szybką, hałaśliwą muzykę. O tej porze, w klubie było kilkadziesiąt osób, ale spokojnie zmieściło by się parę setek. Sto procent drowich klientów stanowili mężczyźni, nieliczne kobiety, były wolnymi półdrowkami lub duergarkami, po ich ubiorze można było łatwo stwierdzić, że przyszły się tu napić i posłuchać muzyki i raczej nic więcej.
Drow wyraźnie odstawał. W swoim chitynowym napierśniku, z egzotyczną pałką u pasa i ubraniach które widziały lepsze dni musiał przyciągać nieco uwagi. Do tego dochodził jeszcze jeden problem. Nigdy wcześniej nie był w żadnym klubie i nie bardzo wiedział jak się zachować. Ruszył w kierunku baru i oparł się o niego plecami. Otaksował wzrokiem zebranych, wypatrując insygniów domu Shobalar. Swoje trzymał pod napierśnikiem, nie chciał żeby od razu rozpoznano w nim Olathkyuvra.
Klienci lokalu zdawali się dobrze bawić. Wielu drowów tańczyło na parkiecie, inni siedzieli w grupkach za stolikami, grali w karty lub sava. K’ylor wypatrzył insygnia ponad kilkunastu różnych domów, ale większość bywalców albo nie należała do szlachty, albo ukrywała to podobnie jak Olathkyuvr.

Po jakiejś godzinie, K’ylor wypatrzył trzech mężczyzn kierujących się ku loży w której toczyła się zacięta gra w karty. Jeden z nich miał insygnia Piątego domu.
Drow dokończył swój drink, grzybową wódkę z dodatkiem jadu bliżej nie określonego gatunku węża i poprosił o jeszcze jedną kolejkę, pił oszczędnie, raczej po to by nie przyciągać nadmiernej uwagi. Już po chwili szedł z szklanką w kierunku graczy.
- W co gracie? - spytał gdy to nich dotarł.
Dwóch z trzech mężczyzn, których wcześniej obserwował popatrzyło na niego pytająco, z pewną nutą podejrzliwości. Ten z insygniami Piątego domu uśmiechnął się zaś szelmowsko i rozsiadł wygodniej na kanapie.
- Chodź i sam zobacz mężczyzno jeśli się nie boisz, tutaj - wskazał na sporą wazę - znajdują się złote monety, ale nie znajdują się tam same, jest kilkanaście jadowitych pająków, jedne tylko gryzą, inne mają jad który sprawi iż zdrętwieje ci ręka. Jad jednego jest śmiertelny. Spróbuj swojego szczęścia i wyciągnij jedną z monet, ten kto wyciągnie ich najwięcej, wygrywa!
- Szykujcie sakiewki. - rzekł i odstawił szklankę ze swoim trunkiem na stół. Wytarł dłonie o spodnie po czym sięgnął powoli do wazy. Nie bał się pajęczej trucizny, gdyż starczyło kilka sekund modlitwy by ją zneutralizować. Jedno z wielu błogosławieństw jakimi Lolth obdarzała swój kler.
Ręka K’ylora wsunęła się do wazy, mężczyzna czuł jak pajęczaki przemieszczają się między jego palcami. Wymacał kilka monet i wyciągnął tyle ile mieściło się w dłoni.
Przy stoliku rozległy się wrzaski euforii zmieszane z przekleństwami. Ktoś wygrał ktoś przegrał. Shobalarczyk popatrzył z uznaniem na K’ylora
- Ha! masz jaja mężczyzno! jak cię zwą? nie widziałem cię tu wcześniej.
- Nazywają mnie Łowcą. Nie dziwię się że mnie nie znasz, ostatni raz byłem w mieście… Dwadzieścia lat temu? A kim jesteś ty? - spytał układając z monet małą wieżę. - I gdzie jeszcze można się tutaj dobrze zabawić?
Mężczyzna wydawał się być w świetnym humorze.
- Jestem Tekroh Shobalar, w mieście jest pełno miejsc gdzie można się zabawić, ale dobrą zabawę trzeba by znaleźć sobie samemu, ale - Tekroh uniósł szkło do toastu - napijmy się z naszym nowym przyjacielem i posłuchajmy o łowach Podmroku.

Mijał czas, kolejne naczynia zostały opróźniane z mniel lub bardziej toksycznej zawartości. W międzyczasie stół przy którym siedzieli mężczyźni zdążył zapełnić się wielokolorową pajęczyną usypaną z proszków, które wciągali biesiadnicy. Towarzystwo rozluźniało się coraz bardziej.
- K’ylorze druhu… - Jeden z mężczyzn wisiał na ramieniu K’ylora zagadując - Opowiadasz nam o potworach dziczy, ale czy wiesz co jest największym drapieżnikiem w mieście? hę?
- Raczej nie Pierwszy Dom, bo on już nie walczy o pozycję… Dziesiąty?
Naćpany drow machnął ręką strącając przy tym pare szklanek, co spowodowało nieco śmiechu i gróźb.
- Nieeee - zaprzeczył - Kobiety! to jest najgroźniejszy przeciwnik prawda Tekroh? - spojrzał na Shobalara szukając aprobaty, ten kiwnął tylko głową popijając drinka.
- Nie inaczej nie inaczej - rozsiadł się wygodniej.
- Pfff, myślałem że to podchwytliwe pytanie. - prychnął K’ylor - To tak jakbym ja spytał “co jest najgroźniejszym drapieżnikiem w jaskini smoka”.
Tekroh obracał lufkę w ustach
- Nooo i będąc w tej jaskini… co jest najbardziej wartościowe do upolowania? łowco? - zaśmiał się lekko, wyczekując odpowiedzi.
- Podoba mi się ta analogia. Smok oczywiście! - rzucił i opróżnił swoją szklankę. Nachylił się w kierunku Tekroha - A jak myślisz, dlaczego czasem wracam do miasta? Bo ręka to nie to samo. - rzucił i wykonał obelżywy gest.
Tekroh zaśmiał się na całe gardło a jego “wyznawcy” zawtórowali mu, mężczyzna poklepał K’ylora i spojrzał na resztę:
- Lubię tego gościa. - po czym zerknął na przyćpanego towarzysza - Mogoth, idź po następną kolejkę, weź nóż, jak barman nie będzie chciał ci dać na kreskę, zabij go! - ryknął śmiechem tak jak i pozostali. Sam Mogoth biorąc sztylet też się zaśmiał.
- Zara wracaaaam - wybełkotał zataczając się w stronę baru. - Tekroh pochylił się konspiracyjnie nad stolikiem:
- Stawiam trzydzieści sztuk złota, że kelner zaraz się pojawi.
- Przyjmuje! - odpowiedziało kilka głosów naraz.

Faktycznie, po jakiś pięciu minutach pojawił się kelner
- Macię ochotę na następną koejeczkę mężczyźni? pieniążki proszę. - Tekroh, szturchnął towarzysza
- Daj mu z wygranej Mogotha, ten już nie wróci - drowy jak na komendę roześmiały się dziko.
Wypito kolejną kolejkę, i jeszcze jedną za duszę Mogotha. Tekroh stuknął się szkłem z K’ylorem
- Jeśli zostaniesz w mieście dłużej, łowco, może zapolujemy razem hm?
- Chętnie. Gdzie cię szukać? - spytał.
- Spotykamy się zazwyczaj tutaj… w sumie wiesz co, nawet jak mnie nie bęzie zagadaj kogoś od nas, to znaczy innego Shobalara, jeśli powołasz się na mnie, może nawet wyjdziesz ze spodkania żywy! - roześmiał się.
- Odwdzięczyłbym się tym samym, ale mam wrażenie że bestie podmroku mogą mnie nie usłuchać! - zawtórował śmiechem. - Do następnego. - drow podniósł się ciężko, chyba za dużo wypił. Ale jakby nie patrzeć sukces osiągnął. Był niemal absolutnie pewien że to Tekroh odpowiadał za stan w jakim znaleziono Dohilis, jego "przyjaciele" byli zbyt słabi psychicznie by zaplanować coś takiego. Nie żeby go to specjalnie ruszało. Prawem silnych jest brać, a obowiązkiem słabych dawać. Ale to było zadanie jakie wyznaczyła mu Opiekunka.

Już na zewnątrz klubu drow wcisnął palce w gardło i obficie zwymiotował, przyozdabiając ścianę budynku o piękny okaz sztuki awangardowej. Teraz musiał doprowadzić się do ładu, po czym znaleźć sposób na wyciągnięcie Tekroha w odosobnione miejsce. Miał wrażenie że proste zaklęcia przyjaźni nie będą w tym wypadku efektywne. Potrzebował czegoś o sporej wartości... Potrzebował przynęty. K'ylor uśmiechnął się paskudnie pod nosem. Ciekawe jak zareaguje Richera gdy dowie się że ma nią zostać? Z tą myślą ruszył w kierunku odwrotnym od swojego domu. Po przejściu kilkuset metrów wszedł w jeden z zaułków i zainkantował jedno z przygotowanych tego dnia zaklęć. Już po chwili rozwiał się i w postaci oparu skierował się do Dziewiątego Domu.
 
Zaalaos jest offline