Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-09-2016, 20:08   #10
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Hans Manstein - Sigmar tak chce!


Gdy Ostermarczyk otworzył powieki było jeszcze ciemno a większość jeszcze spała. Gdy wyszedł z izby na zewnątrz w stanie "gotowy do drogi" chyba wybył jako jeden z ostatnich z ich ekipy. Jednak przygotowanie ciała, ducha i umysłu do drogi zabierało mu słuszną ilość czasu. Modlitwa pozwoliła mu oczyścić umysł po sennej marze jaka nawiedziła go w nocy. Teraz mógł wyjść na zewnątrz, razem ze swoimi kompanami i udać się na spotkanie z Waldemarem. Z zadowoleniem przyjął fakt, że stawili się wszyscy i w zadowalającym stanie. Ładnie to wróżyło ich sprawie jeśli wszyscy umieli o siebie zadbać i traktowali zadanie poważnie. Zresztą po osobach o takiej reputacji i poważaniu nie należało przecież oczekiwać czegoś innego.

- Pochwalony. - przywitał się teraz z Waldemarem który oczekiwał ich na mieście gdzie się umówili wczoraj. Przez drogę rozważył pod łysą głową różne plotki jakie zasłyszeli od miejscowych. Postanowił wyrazić swoją opinię na ten temat.

- Tutejsi mówią, że doga na północ od rzeki to droga przez mękę. Nie polecają jej. Za to zalecają podróż rzeką. - podsumował w najkrótszy, możliwy sposób to co niedawno zasłyszeli na rynku. Łowca pewnie dobrze o tym wiedział ale Hans lubił by było jasne do czego pije. - Wierzę tym bogobojnym ludziom. I gdyby chodziło o samo dotarcie do celu uznałbym to za mądrą i dobrotliwą radę tą podróż rzeką. - kiwnął głową rozkładając nieco ramiona na znak, że naprawdę wydaje mu się to sensowną opcją. Bo właściwie brzmiało mu to sensownie. Ale już tutaj dało się wyczuć w głosie jakieś "ale". No i faktycznie Manstein zaczął o nim mówić.

- Ale jak rozumiem, wiemy tyle, że barbarzyńcy przed paroma dniami ruszyli na północ i początkowo udali się w stronę nieco wschodnią czyli ku rzece i lasowi Drakwald za jej wschodnim brzegiem. - zaczął od tego co już wiedzieli od wczoraj ale popatrzył na Waldemara a potem resztę. Jak któryś coś wiedział jeszcze to chyba był dobry moment by się tym podzielić. A jeśli nie to Hans wiedział tylko tyle więc na tym bazował swoje planowanie.

- Tylko, że sam las i rzeka są dość rozległe. Płynąc łodzią mamy dość wąski fragment na widoku. Musielibyśmy mieć niesamowity fart albo coś co mu pomoże by natknąć się na tej rzecze na miejsce ich przeprawy. Czy przed, w trakcie czy po to już inna historia. -
machnął ręką na razie zostawiając na bok matmę podróży i ich relacji lądowo - rzecznych. Coś mu mówiło jednak, że rzeką mogliby sporo nadrobić straty choć czas wyprzedzenia jaki tamci mieli znacznie wyrównywał te fory. Byłoby niezłe gdyby mieli dopłynąć do konkretnego punktu na rzece na przykład właśnie miejsce przeprawy barbarzyńców. A na razie nie wiedzieli w ogóle czy tamci faktycznie zamierzają się przeprawić gdziekolwiek przez tą rzeke.

- Co więcej z rzeki nie mamy wglądu na głębie terenu. Więc możemy ich namierzyć tylko jeśli będą blisko rzeki. I pies też tu nam wiele nie pomoże póki nie zaczniemy lądowych poszukiwań. - zauważył kolejną trudność w wybraniu rzecznej opcji. Jak nie las to wzgórza blokowały wgląd w głębie terenu a na łodzi pies nie miał kogo tropić.

- Barbarzyńcy, zwłaszcza ci z północy, są z wodą za pan brat. Myślę, że nie ociągali się z podróżą rzeką jeśli jest o tyle łatwiejsza i szybsza od przedzierania się przez las. No chyba, że nie idą do Drakwaldu i to taka zmyła dla obserwatorów z naszego brzegu. Jakby szli w kierunku Middelheim czy Mosiężnej Twierdzy to wcale nie musieliby przekraczać rzeki w drodze do Drakwaldu. Idąc lądem możemy też użyć psa by utrzymał ich trop. Będziemy konno więc będziemy poruszać się raczej prędzej od nich. Szansa na stracenie tropu wydaje mi się znacznie mniejsza niż podczas podróży wodą. No oczywiście jest ryzyko poruszania się w takim niebezpiecznym terenie o jakim wspomnieli nam ci pogobojni obywatele tego miasta. Jednaże uważam, że jest to ryzyko godne podjęcia się go skoro trop powinien być pewniejszy niż łodzią. - podsumował swoje wnioski z tych ostatnich spostrzeżeń. Czekał co powie reszta jego towarzyszy. Bo gdyby mieli za cel zwykłą podróż z punktu "A" do punktu "B" sprawa z łodzią byłaby oczywista. Ale ich cel się przemieszczał i pewnie kluczył i poruszał się w znanym im mniej więcej kierunku ale nie celu. Mógł iść do Drakwaldu. Ale nawet sam Drakwald był przecież olbrzymim kompleksem lasów i nawet teren przyległy do rzek po jakich mieli płynąć był bardzo rozległy na zasoby jednej łodzi jaką mogli zdobyć. Co więcej wcale ci barbarzyńcy nie musieli przekraczać rzeki, poruszać się wzdłuż niej albo nawet i w ogóle ruszyć na zachód czy północ. W takim wypadku w ogóle by się nie pojawili w okolicach rzeki na jakiej by się znajdowali. I co wówczas? Wracać do Talagaad? Ruszyć n zachód w te spustoszone wojną tereny z tymi bandami maruderów, rabusiów, bestii i mutantów licząc, że odnajdą ich trop? Opcja rzeczna w oczach Hansa miłaby sens tylko wtedy gdyby mieli informacje dodatkowe wskazujące na bród czy most jakim zamierzali się barbarzyńcy przeprawić albo na cel do jakiego zmierzają by takie podejrzane rejony namierzyć zawczasu i wiedzieć gdzie płynąć. Na razie jednak o niczym takim nie wiedział. A skoro nie wiedział to optował za lądową wersją.


---


Gdzieś, kiedyś...


Idąc nieco wcześniej przez ulice Talagaad i mając we wspomnieniach nocny sen naszło go kolejne wspomnienie. Kiedyś przecież zanim zmutowane kopyto pastelowej bestii trzepnęło go w głowę, prawie zabijając na miejscu to przecież też tak szedł z przyjaciółmi ulicami. Choć nie Talagaad ani nawet nie ulicami. A właściwie to jechali wozem.

- Mam gryfa! Oddawać karliki! - przez ostatni w karwanie wóz i wiosenną okolicę przeszedł się triumfalny okrzyk zwycięzcy.

- Jakie karliki? Nie graliśmy na karliki. - odparł spokojny, stonowany głos łowcy i szermierza rozwalonego wygodnie na wozie.

- A no tak... - nieco zmarkotniał niedologony Middelheimczyk drapiąc się z zakłopotaniem po szczecinie na brodzie.

- Wygrałeś? Znoowuu? - spytał z wyraźnym odcieniem podejrzliwości i niedowierzania szczupły młodzian, w luźnym, szarym, znoszonym płaszczu z nie naciągniętym na głowe kapturem.

- No pewnie, że znowu! Wygrywam ciągle bo mnie Urlyk kocha a wy grać nie umiecie! - wydarł się Middelheimczyk zadziornie patrząc najpierw na Altdorfczyka z szarym płaszczu potem po kolei na dwóch pozostałych kompanów do gry. Wszyscy jednak wzruszyli ramionami, rozłożyli je czy odwrócili głowy. Nie było się przecież o co kłócić. Thomasa żaden z nich dotąd nie złapał na kantowaniu więc albo robił to po mistrzowsku albo naprawdę miał rękę, łeb i szczęście do tej gry. Ale wygrywał najczęściej z nich wszystkich i gdyby grali na poważne stawki byłby już pewnie o wiele bardziej nawalony i poobijany. Thomas bowiem miał wybitny dar przepuszczania pieniędzy na nie wiadomo właściwie co i kiedy ale najczęściej kończyło się to mordobiciem, uciekaniem przed ochroniarzami, strażnikami i tego typu zabawami.

- Spokojnie. Wygrał Thomas. Czyli tamta dziewoja uśmiechnęła się do niego. - rodzący się spór przerwał łysy Ostermarczyk. O to przecież grali w tej partii. Przejeżdżali przez jakąś kolejną wioskę i za płotem zauważyli dorodną dziewoję wieszającą pranie. Oczywiście ładniutka praczka wpadła w oko wszystkim czterem na raz. Każdy więc n swój sposób strał się a to pomachać, zawołać, posuszyć ząbki czy gwizdnąć oddając cześć jej urodzie. W końcu trochę onieśmielona ale chyba mile połecztana dziewczyna widząc, że nadal jadą na wozie i pewnie pojadą dalej nie zaczepiając jej odważyła się i pomachała im swoją zgrabną rączką i nawet uśmiechnęła się. Oczywiście od razu wybuchła u nich wojna bo każdy z nich uważał, że pomachała i uśmiechnęła się właśnie do niego i tylko do niego. W końcu błykskotliwy jak zwykle Sev zaproponował by zagrali o to. Gra w gryfa była jedną z niewielu rzeczy jaką mogli sobie umilić czas jadąc na tym wozie a i można było w nią zagrać o wszystko. Nawet o uśmiech bezimiennej dziewczny. Więc zagrali.

Podczas tej podróży często grali o tego typu stawki. Głodne stawki bez pieniędzy i jedzenia. Z jednym i drugim było krucho. Właściwie głód ich wygnał tak wczesną wiosną na szlak. Dołączyli się do pierwszej karawany jaką natrafili co jechała w kierunku jaki im pasował. Nawet fucha i stawki były raczej symboliczne. Oficjalnie zatrudnili się jako eskorta. Ale w praktyce pracowali właściwie za jedzenie. Karawana wozów z uchodźcami raczej nie była dobrym miejscem do zarobku. Ale tak naprawdę w takich czasach co przyszło im żyć i podróżować zapewniała spore bezpieczeństwo samą swoją wielkością i liczbą. Nawet jak pojedynczego podróżnego wartość bojowa była znikoma w porównaniu do nich czterech to i tak łatwiej było natrafić na coś co było skłonne zaatakować ich czterech niż całą karawanę. Tak więc sobie podróżowali na ostatnim wozie w ramach wzajemnej wymiany usług.

Podóżowali. Hans uśmiechnął się mimo wolnie półgębkiem do tamtych wspomnień. Podróżowali całą czwórką. Thomas z Middelheim. Urodzony łotrzyk, awanturnik, najgłośniejszy i najbardziej porywczy z nich wszystkich. A przy tym żarliwy wyznawca Urlyka wyznający swoją własną filozofię życiową. Eskel z Gór. Nie wiadomo dokładnie z jakich bo jak tłumaczył kończyły się znane imperialnym towarzyszom mapy i krainy. W każdym razie gość i przybysz w ich ojczyźnie. Spec od polowań, tropienia i potworów. Dumnie brzmiący ale chuderlawo wyglądający Severius z samiuśkiego Altdorfu. Którego i tak wołali Sev mimo, że był magistrem nauk magicznych. Człowiek wiedzy i nauki, najbardziej wykształcony z nich wszystkich więc siłą rzeczy od tych trudnych, książkowych spraw. No i on sam. Hans z Essen. Duchowny i wojownik w jednym oddany Sigmarowi z najcięższym pancerzem i zubrojeniem z całej czwórki w walce pełniący najczęściej rolę ciężkiej piechoty. Taaak... To była ich wspaniała czwórka. Pochodzili z różnych miejsc, warstw, krain a jednak dobrzy bogowie pozwolili im spotkać się razem i zadzierżgnąć prawdziwą przyjaźń, sprawdzoną w ogniu wojny, głodu, ognia i krwi. Siłą rzeczy zastanawiał się czy tym razem też ci towarzyszye tórzy go teraz otaczali również zadzierżgnie tak silne więzi jak z tamtymi ludźmi.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline