Po trzecim puknięciu drzwi uchyliły się i wyjrzała z nich kudłata morda Henryka. Właściciela przybytku i bardzo religijnego człowieka. Wiecznie z uśmiechem i nabożną czcią skubał klientów za pomocą wypracowanej sieci matactw. Widząc Gerharda uśmiechnął się, błyskając złotym zębem i spytał, czy sługa boży nie życzy sobie przynieść więcej piwa. Fakt, że już nad rankiem Żmija znajdzie przy łożu skrupulatnie wypisany rachunek był oczywisty i Henryk nie zamierzał obrażać pamięci akolity jego przypomnieniem. Zamiast tego po odpowiedzi zamknął drzwi i zostawił śmiałków samych.
Dochodził już samiuteńki środek nocy i zebrani odczuli podsycaną nie tak znowu bardzo rozwodnionym piwem chęć ucięcia komara.
Hredrik dał Żmii kartkę. Ten niezwłocznie przeczytał wyraźne pismo od ręki, która przywykła do pisania:
"Piter. Powiedziałem im nie. Jeśli to czytasz, znaczy, że przemierzam ogrody Morra, a ty szukasz kosztowności w mojej karczmie. Jesteś żałosnym ścierwem, a Lorna zasługuje na znacznie więcej. Dlatego teraz czytaj uważnie: na stryszku między ale a radlerem jest mieszek. Powinno starczyć naprawę Różyczki. Zajmij moje miejsce i przestań być szczurem. Dla Lorny. Kup jej suknię z Nuln. Taką w błękitne paski. Zawsze taką chciała. I jeśli znowu przyjdą, rób co każą. Nie zgrywaj pierdolonego bohatera.
Temil."