Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-09-2016, 11:41   #115
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Zach wytarł się z krwi, ubrał, uzbroił. Na Martę cicho przy tym zerkał, jakby chciał rozgryźć jej nastrój po wczorajszym. Za cicha była stanowczo. Jego to, bez dwóch zdań, zasługa.
- Przepraszam, że popsułem ci tańce – stanął przed nią. Nieśmiało rękę wyciągnął po jej dłoń. - Jestem beznadziejnym mężem, ale się poprawię.
Pocałował Martusiową skroń. Marta zamrugała, jak ktoś z zamyślenia głębokiego wyrwany. Prawicę Zacha docisnęła do swojego policzka.
- Nic to. Będą inne noce i inna muzyka - oznajmiła twardo, ale więcej w tym było zdecydowanej chęci ucięcia dysputy niż rzeczywistej wiary, że zdarzą się jeszcze inne razy w liczbie przegromnej.
- Poniosło mnie. Myślałem ciągle o tym, co by się stało jakby Chudoba cię zabrał. Ja wiem, że ty jesteś twarda, ale uwierz Martuś, i twardszych on kruszył. Dlatego nie wiem co robić. Nie wiem jak ciebie chronić i to mnie gnębi potwornie.
- Wola ojca i ramię ojcowe mnie chronią - tym razem w jej głosie pojawiła się miażdżąca pewność siebie i własnych racji. - Wszędzie i zawsze. Nie myśl o tem. Mnie nie pierwszyzna. - Chłodną dłonią nakryła Zachowe czoło. - O tym dumaj, jak odzyskać, co ci skradziono. Kogo o pomoc prosić. Bez tego wszyscy mogą wodzić nas jak cielaka na postronku.
- Wszystko poprostuję, obiecuję. Tylko bądź przy moim boku i we mnie nie wątp.
Czule potarł jej policzek.
- Tak, czas u kogoś zaciągnąć dług. Niech i to będzie Marcel. Pójdziesz ze mną?
Skinęła milcząco głową.

*

Po drodze do Tremerskich komnat natkął się Węgier na osobnika gargantuicznych rozmiarów.
- Jestem Góra, a ty kto?
Ventrue cofnął się dwa kroki i łeb zadarł aby mężczyznę objąć spojrzeniem.
- Zach - odparł.
Przydomek Gory pasował do niego jak ulał.
- Wysłannik kniazia Janikowskiego?
- Syn kniazia Janikowskiego.- rzekł dumnie Góra i podrapał się po karku.- I wysłannik.
- I z jakimi zaleceniami kniaź posłał swojego syna?
- Żeby Brujahkę sprowadzić wraz z jej gośćmi. Takoż i Lasombrę… kniaź przyjęcie na waszą cześć wydaje. Igrzyska urządza. Dyć to dyshonor takiemu zaproszeniu odmawiać. I głupota.- wyjaśnił Góra.
- Przecież nikt nie odmawia.
- Eeeee… no nikt… fakt… nikt.- Góra zamarł zaskoczony z szeroko otwartą gębą. Po czym podrapał się po głowie.- No właśnie, nikt nie odmawia.-
I uśmiechnął się promiennie.
- Powiedz, jakie ojciec ma plany wobec naszej grupy - dopytywał Milos.
- Nooo… ugościć nowych poddanych w swoich włościach? On, szczodry kniaź i potężny.- stwierdził po dłuższym zastanowieniu Gangrel.
- Nie wspomniał o jakimś drugim dnie? - nie tracił kontaktu wzrokowego. - Po co to spotkanie tak naprawdę?
- Co? Jakim dnie? - zamyślił się Góra zdziwiony słowami Zacha których nie pojął, po czym dodał głośniej uznając że Zach nie dosłyszał.- Przeca mówiłem po co. Ojciec was sprasza na przyjęcie, na waszą cześć.-
- Hojny on - skwitował Zach. - Wobec tego, widzimy się u kniazia.
Wślepił się w Gangrela, oczekując najwyraźniej, że ten zejdzie mu z drogi i pozwoli kontynuować marsz.
Ustąpił po chwili.
- Powiedz, komu twój ojciec ufa. Bo tobie najwyraźniej niezbyt.
- Noooo… mi… i synom swym. Rodzinie się ufa.- odparł z uśmiechem Góra, dumnie uderzając dłonią o swój szeroki tors.- A gdzie wasze… noo… ponoć dziewuszki przybyły. Ojciec ich nie tworzy.-
- Dlaczego ich nie tworzy?
- Żeby sporów nie było? Chyba? Baby są miętkie, a ojciec zawsze potrzebuje wojowników do trzebienia Diabłów. Ty wyglądasz na wojownika, nadasz się na pierwszą linię.- stwierdził z uśmiechem Góra.
- Nigdy nie odstąpił od reguły? Nigdy nie miał córki?
- Eeeemm… ojca o to spytaj. Ja tam żadnej nie widziałem.- wzruszył ramionami Góra.
- Miał twój ojciec jakieś imię? Zanim został Janikowskim?
- No… miał…- stwierdził Góra i zaczął gadać z entuzjazmem.- Sykstus i był patrycjuszem, albo senatorem w samym Rzymie. Wielka persona z niego tam była.Ojciec często o tym opowiada.-
- A nie wspomniał kiedy kogoś o mianie Arpad?
- A kto to ten Arpad? - zaciekawił się Góra.
- Ktoś kogo mógł znać twój ojciec. Powiedz, wspominał kiedyś imię własnego ojca? Mówił kim on?
- Ojciec? Ojciec jest jeden. Nie ma nikogo przed nim.- zdziwił się Góra.
- Kain wypisz wymaluj - skwitował Węgier. - Powiedz, jak to się zaczęło? Wojna z Diabłem?
- No… ooon łazi zajmować nasze ziemie i nasze miasto, no to my o bijemy. Od zawsze…- wzruszył ramionami Górka.- Ojciec mówi: “wroga prać”, to wroga pierzemy. Zawsze tak było, odkąd Diabeł Siebrienicz się tu zjawił.-
- A kiedy się zjawił? Prawda to, że z południa przyszedł? Wyklęty przez swoich.
- Kto?- zapytał Góra.
- Siebrienicz.
- A bo ja wim? Nigdym go nie widział. Zawsze na tyłach siedzi. Tchórz.- ocenił pogardliwie Góra.
- A jego dzieci widziałeś?
- Baa… zabiłem z cztery… albo sześć.- odparł dumnie Góra i podrapał się po czuprynie.- Choć czasem ciężko je odróżnić od reszty kreatur. Tak samo szpetne.
- O lochach Diabła słyszałeś coś? Mówią, że trzyma tam nie lada kolekcję.
- Bajka... jakby coś miał strasznego, to by na pole bitwy wyprowadził.- prychnął pogardliwie Góra.- Zresztą wielkie potwory też da się ubić. Nie raz żeśmy to robili.-
- Twój ojciec, sam walczy?
- Taaak. Ojciec najsilniejszy jest w okolicy. Nikt mu nie równy.- wyjaśnił dumnie Góra.
- A Siebrienicz się z nim ścierał, twarza w twarz na ubitym polu?
- Nie uwidziałem.- wzruszył ramionami Góra.- Ale ponoć walczył, a Diabeł uciekał pokonany.-
- Zapewne - Zach bliżej podszedł by lepsze mieć wejrzenie. - A teraz idź. Najlepiej zapomnij o błahej naszej rozmowie. Minęliśmy się w wejściu. Mówiliśmy niezobowiązująco. Polubiłeś mnie. Na przyjęciu Janikowskiego przywitasz mnie jak druha. Przedstawisz mnie ojcu w superlatywach. Znaczy, że mnie respektujesz - wyjaśnił jak krowie na miedzy.
- Dobrze… - uśmiechnął się szeroko Góra.
Husarz wyminął go gładko i poszedł tam gdzie od początku zamierzał. Do leża czarownika.

*

Do komnatki czarownika weszła jako pierwsza, przywitawszy się zdawkowo i równie krótko pytając, jak postępuje sprowadzanie koniecznych ingrediencji. Wzrok jej skakał uparcie do kolekcji puzderek. Na dole piramidy stało takie, które byłoby jak znalazł. Akuratnie pomieściłoby gigantyczne uszy Chudoby.
- Pohwoli do psodu. Pohwoli. Smolensk to nie Wien, nie Prag.. nie Krakow nahwet, nestety.- rzekł zajęty swoimi alchemicznymi eksperymentami. Po czym spytał zapewne w ramach grzeczności, bo nie wydawał się zbytnio zainteresowany jej odpowiedzią.- Jak posszly poszukiwahnia ghajka?
- Męcząco - splotła ramiona na piersi, obejrzała się na drzwi, w których zaraz Zach stanąć powinien. Przysiadła przy stole zastawionym tajemniczym sprzętem.
- Cóże ty badasz, Marcelu Lacroix, kiedy nie badasz tego, o co cię towarzysze poprosili?
- Naturhę naszej wiezi z tym padolem. Naturhę nasszego istnhienia i jej pohwionzanie z elehmentami i magyą.- wyjaśnił wampir, po czym się stropił.- Choź… mam wraszenie, że magya już nie jest tym czym bylla, gdym byll szyw.
- Czyż nie wszystko z wiekiem ostatecznie więdnie i marnieje? Wino szlachetnieje, a potem zmienia się w ocet. Ludzie nabywają mądrości, a potem dziecinnieją i rozum ich słabnie. Wampierze rosną w siłę… i zmieniają się w potwory. A naturą naszej więzi nie jest krew? - Po Marcie zaczęło być znać oznaki zaciekawienia.
- Hipokrates z Kos w shwym dziele Corpus Hippocraticum wspomina o czterhech humorach. Sanguinem ergo khrew jest jeno jednym z nich. Owe humorry mogom rrazzem decydowahć o naturzhe naszem. Bo gdyby dusza jeno we krhwi siem objachwiala, to… każdeh jej uplyw byhłby… śśmmi.. zabijałh. A nie jest tak.- wyjaśnił powoli Tremere traktując Martę jak uczennicę, której to wykładu udzielał.
- Nie jest? Trzeba uzupełniać. Co oddane, zabrać - Gangrelka zmarszczyła brwi.
- U zywych… nie… mahła utrata krwi.. niech ma znaczenia… dużha.. buhrzy rófnowage humorów i zgon sprowahdza.. u nas… tesz nie.- stwierdził ironicznie wampir.- Gdyby tak byhło, to nasz glód w koncu dałłoby siem zaspokoić. Ale nie… krew jest dla nas posiłkiem. I my sami jej utratę do pefnego stopnia potrhafimy przetrfać bez sssfwa… przetrzymać.
- Gdyby tak było, jej ubytek nie zmieniałby nas w potwory - skonstatowała Gangrelka twardo i znać było, że się okopała w swoich racjach. - Ale jest coś silniejszego od naszej krwi. Tak myślę. Kiedyś ci powiem.
- Dophrawhdy… że tehż rodzajhowi ludhzkiemu i naszehmu tak łahtwo zrzuchcać winę na kogohś innego… szaleńhstwo głohdu zasz… jest naturalhnym i dla nas i dla śmiechterlnych.- żachnął się Tremere.- Zreszczą… my Tremere zyskaliszmy wiele zyskując niechszmiertelnoszcz, ale i wiele pochszwienciliszmy. Próbujem zbadacz czemu tak sie stałło, bo nikt przede mnom tego nie zrobihł.
Pozwoliła Tremerowi się powymądrzać. Nic by jej nie przyszło z bezpłodnych w tych przypadku rozważań o niecelności argumentu winy, jak i o tym, że niekoniecznie właściwym jest bezgraniczne kultywowanie tego, co czarownik nazwał naturalnym. Podparła twarz na dłoniach.
- Chciałabym, żebyś Zachowi dopomógł.
- W czem niby?- zapytał zaskoczony Marcel.
Marta nachyliła się nad gigantyczną bańką ze szkła. W środku coś bulgotało, jakby błoto. Obserwowała, czy się aby nie zalśni złociście, nagle i czarodziejsko.
- Sam ci rzeknie - mruknęła. - Pakt sobie ugadaliśmy, Marcelu Lacroix. A przecież nie będę karku za nic nadstawiać, prawda?
- Na rahzie nie mialas okazhji nastahwiac.- odparł ironicznie Lecroix.- Pakt paktem, acz pytanie… czy go dohtszymasz, gdy niewygodnym dla ciebie bedzie.
Marta wychynęła twarz zza bariery retort, by się popatrzeć na czarownika spokojnie i niewzruszenie. W szklanych rurkach błoto bulgotało obscenicznie i nijak nie chciało obrócić się w złoto ani cokolwiek użytecznego.
- Marcelu Lacroix… pytanie, co zrobisz, by mnie utwierdzić w zamiarze dotrzymania ci słowa.
- Co bede mógł i bedzie w obojga naszym interesze.- odparł z delikatnym uśmiechem Francuz.
Jakże… wygodnie, pomyślała sobie Marta, ale tylko przechyliła głowę ptasio i poświdrowała czarownika spojrzeniem znaczącym i sceptycznym. Tremere zaś udając wcielenie niewinności powrócił do milczącego wertowania swych woluminów i sporządzania notatek.
Cisza nie potrwała długo. Szczęknęły drzwi i do komnaty dołączył Węgier.

- Witaj - skinął Tremerowi i przeniósł wzrok na Martę niepewny jak dalece wtajemniczyła Marcela w temacie. - Chcę cię prosić o pomoc w prywatnej sprawie. W ramach paktu o wzajemnej pomocy, Marta poczyniła z tobą wstępne ustalenia?
- Bah… insynuacyje jakiesz to nie wstepne ustalehnia, acz… wspomniahła.- mruknął Lecroix zerkając na Zacha.- Wiec… o co chodhzi?-
- O moc dominacji. Ktoś użył jej na mnie, sam nie mogę tego odkręcić. Ale ty tak.
- O dochładnie jakom moc?- zapytał Marcel siadając wygodnie i zerkając na Milosa zaciekawiony.
- Dominacji - powtórzył Milos a nie będąc pewien, że tamten dostatecznie rozumie dodał. - Moc narzucania woli i zmieniania wspomnień. Ventrue się w niej lubują. Ale Tremerzy również.
- Znaczy odchczynić zapishany w głohwie nakaz bodź sugestie?- upewnił się Marcel.
- Znaczy odczynić poczynione tam zmiany. Dogrzebać się do prawdy, którą mi odebrano. Szczególnie w kwestii pewnego mnicha, który ostatnio groził mi pod Przeworskiem. Ciężko mi określić detale. Zajrzysz, zobaczysz co możesz zrobić. Marta będzie tutaj gdyby przyszło ci do głowy czynić więcej niż należy - wiedział jak marny to argument. Wystawi się Tremerowi jak na tacy i cholernie go to niepokoiło, niemniej gotowy był na ten krok co potwierdził siadając na fotelu Tremera. - Podobno potrafisz robić takie rzeczy. Dysponujesz mocą dominacji, tak?
- Odczyhnicz poczynione zmiahny rzeczom niemoszliwom jest. Dla mnie i dla kaszdego, poza jednom osobom… tom która owe zmiahny poczyniłła. Bowiem jedynie drogom dedukcji i porófnywania wspomnien da sie odróżnic fałsz od prawdy. Niemoszliwościom zaś jest odtworzyc prafdziwe jesli siem ich wczesniem nie znało. Ergo... - wzruszył ramionami Marcel.- Cudów po boskiem intwerwencyi oczekuj, nie po mnie. Poszukacz w twej głofie moge. Mnich mówisz? Wincej szczczszcze.. detali podaj.-
- Odczynić poczynione zmiany się da. Sam bym to zrobił gdyby dotyczyło to ciebie lub Marty. Ale na ironię sobie pomóc nie mogę - Zach nie tracił opanowania. - Rozumiem, że chodzi więc o cenę?
- Nie… cena szadna.- machnął ręką Tremere.- Zhrobię co w mej mocy. To ciekawa szecz przyznaje. Interesuhjąca. Ale jeslim mam wyszukac i spróbhować poznać prohblem to łatfiej mi będzie jeszli opowiesz jak najwiecej o czym szukasz i na co zwhracac uwage. Mnichów pewnikhiem jest w twej pamieci fielu.-
- Od pięciu wieków jestem blisko Małgorzaty Tęczyńskiej. Poszukaj czy znajdzesz coś wcześniej. Czy możliwe jest, że przed kimś uciekłem. Poszukaj pierścienia królewskiego i moich braci po krwi, poprzednich synów Tęczyńskiej. Dziur znajdziesz wiele, skup się więc na wyrwach, wielkich i pracochłonnych, którym poświęcono wyjątkowo dużo czasu. I.. - zawahał się - może na zamku. Rzezi. To czasem wraca w koszmarach. Zabiłem wiele osób. Brzemienną kobietę. Widzę tron spływający krwią. I kogoś obok, kto wydaje polecenia. Nie jestem pewny - nerwowo podrapał się po czaszce. - Aha, jeszcze jedno. Daj mi słowo. Że nie zostawisz czegoś w środku. Sugestii. Zmian. Niczego z odroczonym zapłonem. Żadnej niespodzianki.

Na tę sugestię Marta porzuciła śledzenie eksperymentu bulgoczącego w szkle. Aże zza stołu wyszła, oparła się róg mebla i wbiła w Marcela nachalne spojrzenie.
- Za kogho mnie mhasz.- obraził się Marcel i wskazał krzesło.- Siadhaj.-
- Za honorowego kompana, którego słowo coś znaczy - Zach zmarszczył czoło ale posłusznie przeniósł się na krzesło. Posłał Marcie pełne konsternacji spojrzenie. Ewidentnie nieswój był nie otrzymawszy obietnicy od Tremera.
- Niewygodnie słowo dać, hm? - rzuciła Marta. Miała dziwną minę, ale usilnie próbowała wyglądać niewinnie.
- Gdybysz za takiego mnie uważach nie żodałbysz. Zreszto, ja moge dacz slowo. A ile ono warte skoro nie ufacze.- wampir oparł dłonie na skroniach Milosa i spojrzał w oczy Węgra. I zamilkł. Dość długo trwał w tym stanie, po czym odsunął się blady i nerwowo wydukał.- Obyszmy nie muszeli siem zmierzyc z tym, kto ci to zrobił.-
Zach zawiercił się nakrześle.
- Powiesz coś więcej?
- Osobha któhra ci namieszhała w ghłowie, jest mistrzyniom tej sztuki. Nie zdohłam ani odhwrócić jej zmian, ani przedchrzeć siem przehz nie. Poszchwienciła ci dużho czashu na przeszchczepie czyjegosz życia i tochszamosci. To zbyt spóhjne i logichczne na naprhedce stwochrzone wspomnienia. Prachwdziwy majhsersztyk, ale… nawet przych tak kohronkowej robocie pahre wspohmnien umkhnelo jej uwadhze. Ohjca w ciehmnosci ci zabhito… a ty siem temu przychpatrywalesz.-otarł czoło Tremere dodając.- To wspohmnienie nie pasowahło do innych. Wszahk za matkę ci siem Emnilda podaje. Phrawdziwhie niebezspieczna kobieta. -
- Czyli nie jest nią? Nie ona mnie stworzyła?
- Nie… sondzonc po tym wspomnieniu, to nie. Pewnie znalazhłoby sie jeszcze kilkanaszcie takich drobiaszdżków które Emnildzie umknęły.- zamyślił się Tremere.- Oczywichszcie, odszukahnie wymagahłoby to czasu.
- Ojciec. Jak wyglądał. Jak zginął - wcięła się Marta ostro i konkretnie. - Imię padło?
- Spochpielony płochmieniami. Nobil, na me oko z czasów Cesarhstwa Niehmieckiego. Imie nie padło… ale forhteca byhła rzymskha- zamyślił się Marcel.
- Widziałem jak płonie i co czułem? Gniew? Ulgę? - Zach bezwiednie wbił palce w poręcze krzesła. - A tamten? Wołał o pomoc? Był tam ktoś jeszcze?
- Zadowolenie…- ukrócił tą kwestię Tremere i spojrzał wprost w oczy Milosa.- Ale thwoi towaszysze wzbuhdzali twój lęk. I mam whażenie, że zdawhałłesz sobie sprahwe iż… twój los jest gorszy od niego. On sam błaghał o litoszcz i zapewniał o swech uszytecznosci. Ale ich zapewniał, nie ciebie.-
- Kim mogą być “oni”?
- Ja nie wiehm… Jeszszcze,- zamyślił się wampir.- Pszyrpuszczam iż imie Arpad niewiele ci powie?-
- Nic.
- Pehwnikiem i tahk inne imię tehraz.- stwierdził Tremere wzruszając ramionami.- Kaszdy szanuhjący się Spohkrewniony winien je zmieniachć co jakisz czas, przynahjmniej dla szmiertelnych.-
- Dziękuję za wysiłki - Zach wycągnął prawicę w stronę Marcela. - Czy znajdziesz czas by to powtarzać? Poszukać więcej okruchów przeszłości w mojej głowie?
- Hmmm.. tak. Myszlę, że tak. To doszć ciehkawe doszwiadczenie.- stwierdził Marcel z uśmiechem na obliczu.- Pszykro że niewiele odkhryłem. Pszykro mi, acz… to był dopierho.. pierwszhy raz.-
- Wiem doskonale, że takie zabiegi wymagają czasu.

Marta drapała paznokciem po dębowym stole. Poza tym ani drgnęła, najwyraźniej nie uznała jeszcze sprawy za zamkniętą.
- Ojciec - powtórzyła, tym samym tonem co poprzednio. - Ten, co spalił się. Jak wyglądał z twarzy. Włosy jakie. Szczególnego w fizys coś? Herbowych znaków nie miał? Tych strasznych towarzyszy ilu było. Jak wyglądali, jak odziani. Oni, i ten… Arpad. Był jednym z nich? Jak to imię padło?
- Nobil, meszczyzna, ciemne włosy króthka broda. Bogate szaty… poszarpane. Towaszyszy uch.. szeszcz, osiem.. wspomnienie jest rozhmazane i mehtne. On nie pamieta za dobsze. Arpad.. chyba bych jednym z nych. Nobili. Ryceszy z mieczhami.- machnął dłonią Lecroix.- Podejszewasz kogosz konkhetnego, sze tak wypythujesz?
Pokręciła głową wolno.
- W twej sprawie także drobne i błahe z pozoru szczegóły mogą okazać się tobie żywotne i koronne. Też będziesz pytał, jeśli ja dowiem się czego. W jakim języku gadali poznać zdołałeś?
- Nieee… rozhumiałem popszes niego.- wyjaśnił Marcel wskazując na Milosa.- A on zahpamiętał tylko kilka kwehstii, które mu utkwiłły w pamieci. Reszta roshmyłła siem z czasem.
- Co oprócz błagania o litość i zapewnień o użyteczności?
- Nic.- odparł krótko Lecroix.- To barhdzo emocjohnalne wspohmnienie, a emocje zahsnuwają sszczeeegg… detale.
- Aha - odkleiła zadek od stołu i krok ku czarownikowi postąpiła. - To jakie te humory trzy?
- Phlegma czyli szluz, chole czyli ż..żżółdź, oraz melaina chole… czarna żółdź. Wszytkie one tworzom w ciele humory i ich rófnowaga, stanowi o naz.- wyjaśnił Lecroix.
Marta popatrzyła na alchemiczny sprzęt i jego mazidłowatą zawartość. Przez chwilę na jej bladej twarzy wypisała się pewność, że ona czegoś takiego w sobie nie nosi, nawet w równowadze. A jakby i nosiła, to niekoniecznie byłaby wyrywna, by się do tego przyznawać tak wszem i wobec. Przystanęła przed Tremerem i oceniła sobie nieśpiesznie wyraz jego oblicza.
- Dziękuję, Marcelu Lacroix.
- Jesteszmy… na jednym wosie. - stwierdził z bladym uśmiechem Tremere.
- … za nauki o twych sztukach alchemicznych - uściśliła Gangrelka, skinęła mu w swoim mniemaniu uprzejmie i szastnąwszy spódnicą pomaszerowało szparko ku drzwiom.
Zach dołączył się do jej podziękowań takim samym wylewnym skinieniem.
- Przyjdę znowu. Jutro - przypomniał. - Pomyśl jak mam ci dług spłacić.
- Pomysle… ale czas pewnie stworzy okazje..- wzruszył ramionami Marcel.
- Nie wątpię - zakończył Węgier wychodząc przez próg.

*

Intensywna to była noc. Najwięcej się bodaj od początku tej wyprawy zadziało. Zach zdążył Marcie złożyć obietnice wzniosłe, że będzie dla niej lepszy. Chwile później wszystkie je złamał a Gangrelkę rozsierdził swymi słowami jak osę. Niby dobrymi intencjami się kierował. Ubzdurał sobie, że jak wieść się rozniesie, że ich związek rymnął o bruk, i dotrze to wpierw do uszu Emnildy szpiega a później do niej samej, to całą tą nagonkę odwoła. W każdym razie na Martę. Zachowi pewnie nie odpuści ale to już inna bajka. O siebie się nie bał. Może jedynie tego, że zatraci tożsamość. Tożsamość, zabawne nawet. Zaczynał wątpić, że miał kiedyś jakąś.
Gdyby nie to, że przeszłość go ścigała gotów był zacząć wszystko od nowa. Pożyć wreszcie. Żył kiedykolwiek? Nie pamiętał. W ogólne niewiele pamiętał a po rewelacjach Marcela i jego trepanacji łba, to na końcu języka wisiał mu gromki śmiech. Zaraz parsknie i będzie się zanosił. Nie miał matki, miał ojca. Martwego od dawna, więc chyba nie powinien teraz ubolewać nad stratą. Przez myśl mu przeszło, że sam go ukatrupił ale później skojarzył ogień ze zwłokami kupca z klasztoru. To pewnie zrobił jeden z "tamtych". Padło imię Arpad. Czy on był mnichem spod Przeworska?
Poza tym, nawet jeśli Zach nie spopielił rodzica to jest równie winny. Stał i się przyglądał. Ojciec zapewniał o swojej użyteczności. Czy dlatego Zach stał u ich boku żywy swym nieżyciem? Bo mieli z niego użytek? Wolał nie myśleć jaki. Nie bez powodu jego koszmary spływają krwią, najeżone są palami, morduje w nich jak bezmózga kukła.
Dlatego uciekł do Emnildy? Błagał ją o pomoc?
Czy matka nie była taka straszna jak ją malował w swojej głowie?
Matka? Nie. Nigdy jej nie miał. Nie był po tym wszystkim pewien czy odczuwa złość czy ulgę. Na poły oba.
Napotkał jeszcze Zach tej nocy podejrzanie głupiego syna kniaziowego przenicował mu mózg wzdłuż i wszerz. Dawno mu się taka jawna ingerencja nie zdarzyła. W Krakowie czy Sandomierzu starał się być roztropny. Lawirował między polityką, chłodną uprzejmością i karcącym okiem Emnildy, a ta nie tolerowała samowolki. Za samowolkę się Zachowi zawsze obrywało, i zawze boleśnie. Zazwyczaj w zimnych lochach Chudoby. Nosferatu cenił sobie te spotkania nad wyraz ale Zach po każdej kolejnej rundzie wychodził w większej ruinie.
No i jeszcze Zosina narada, wisienka na cukrowym kołaczu. Dziewczyna sprowokowała Jaksę, psia jucha, w sposób którego by się po niej nie spodziewał. Mała dziewica zaczęła pokazywać pazurki, strach pomyśleć co będzie dalej. I jeszcze te uściski rąk z Koenitzem. W Zachu aż się zagotowało kiedy to zobaczył, z trudem zachował kamienną twarz. A jednak wyszło upodobanie do pacholątek. Ciekawe czy krwią ją już związał. Tyrolczyk stanowił zagadkę. Szlachetny czy zwyrodniały? Dowódca czy dupa wołowa? Dlaczego Szafraniec go tu posłał? Umyślnie sabotował tą wyprawę? Może nie miało im nic wyjść? Mieli tylko zginąć, a książę miałby podkładkę, że przecież próbował zmierzyć się ze Smoleńskiem.
Nawet stonowany milczący Jaksa zaczynał tracić spokój. Udzielała mu się ogólna nerwowość ich zgrai. Choć właśnie w krzyżowcu dostrzegał teraz Węgier jedyną nadzieję. Z nim potrafił prosto i po męsku rozmawiać. Podejmować decyzje. Jeśli razem coś ustalą i będą realizować to jeszcze coś ugrają w imadle smoleńskich kniaziów?
Zachem targał gniew. Na wszystko. Na przeszłość, która się za nim ciągnie. Na Chudobę i Wołodię, że czyhali na Martę. Po kiego diabła ją w to mieszali? Na Emnildę, że nie mogła odpuścić. Na Zośkę, że dała się Koentitzowi zaślepić. Na Koenitza, że się dobiera do dzieci. I wreszcie najbardziej na siebie, za to że w swoim zidiociałym móżdżku uroił sobie, że jak Martę zrani i odepchnie, to ją jakoś uratuje przed falą gówna, które niebawem wyleje mu się na plecy.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 16-09-2016 o 11:52.
liliel jest offline