Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-09-2016, 17:56   #15
Rodriguez
 
Rodriguez's Avatar
 
Reputacja: 1 Rodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputację

Eadwynn leżała na miękkim posłaniu, pośród niedźwiedzich skór i poduszek. Burza rudych włosów okalała jej głowę niczym aureola, upodabniając ją do jakiegoś ognistego bóstwa czy demona. Ciepło z pobliskiego kominka grzało przyjemnie. Płomienie rzucały miękki blask na jej nagie ciało, tańcząc na udach, smukłej talii, małych, kształtnych piersiach. Zdobiący ścianę arras, przedstawiający bitwę pod Brenną, zdawał się ożywać pod wpływem gry świateł i cieni. Patrząc na dzieło mistrzów tkackich z Toussaint niemal dało się słyszeć szczęk stali o stal, syk cięciw, świst strzał i krzyki umierających.

Wciąż czuła słodycz ust ukochanego na swoich ustach, dotyk jego dłoni na ciele, palce wplecione we włosy. Obróciła się na bok, szukając lubego wzrokiem. Para błękitnych oczu błądziła po komnacie, przyzwyczajając się do półmroku. Wreszcie dostrzegła go, schylonego nad skrawkiem pergaminu i inkaustem, spowitego dymem łojowych świec.
-Artur...?
- Mhm.
- Kim byli ci ludzie w karczmie?

- Pamiętasz zamieszanie wokół banku Vivaldich w Novigradzie? - odparł, odrywając się na moment od pracy.
Eadwynn pamiętała. Zaczęło się od lobbingu na najwyższych szczeblach, wywieranego przez bliżej nieznane środowiska kupieckie na radę miejską, a nawet samego hierarchę. Skończyło na „dobrowolnej” sprzedaży udziałów krasnoludzkiego banku ludziom noszącym biżuterię podobną do tej będącej w posiadaniu cyrulika zatrzymanego przez van der Griefa. Gwiazda wpisana w trójkąt, przypomniała sobie dziewczyna. Już dwukrotnie widziała ten symbol.
- Człowiek podający się za wędrownego golibrodę należy najpewniej do tej samej bandy, która chciała położyć łapska na oszczędnościach mieszkańców Wolnego Miasta...
...które ostatecznie zagarnął Zakon, pozorując pożar filii i kradnąc sprzed nosa złodziejom ich własny łup
– dokończyła za niego Eadwynn.
- Tak było.
- A kobieta i krasnolud?
- Nie wiem, jaki mieli związek z tym szpiegiem. Może żaden, może byli jego zaufanymi konfratrami. Prędzej czy później się tego dowiem
– odparł bez cienia emocji Artur.
Po plecach kobiety przebiegł dreszcz. Mimowolnie przykryła się niedźwiedzią skórą, nie zważając, że w komnacie było już i tak dość ciepło. Jej myśli pomknęły do drakenborskich lochów i okrytych złą sławą oprawców, zdolnych zmusić, jak głosiło porzekadło, rybę do mówienia. Gorzej, jeżeli pracownicy oberży faktycznie byli niewinni.

Eadwynn obserwowała w milczeniu pochłoniętego pracą mężczyznę. W tym świetle wygląda jak rycerz z bajki, pomyślała, wspierając podbródek na splecionych dłoniach. Nie, jak król. Prawdziwy obrońca Północy. Jej mistrz, mentor, opiekun... ukochany.
Nawet jeżeli nie był władcą, jego rysy w istocie nadawały się do bicia na rewersach monet. Szlachetny profil, gęste, brązowe włosy, skrzące się tu i ówdzie pojedynczymi siwymi włosami pomimo ledwo trzydziestu lat na karku. Podkreślający linię szczęki zarost, postura godna nilfgaardzkiego gladiatora... I te oczy. Nieprzeniknione i ciemne jak niebo w czasie burzy.
Mimo że znała go praktycznie od dziecka, wciąż pozostawał dla niej zagadką. Czas, środowisko, niebezpieczeństwa które spotkał na swej drodze – wszystko to odbiło na nim widoczne piętno. Momentami zdawał się bardziej posępny i wycofany niż przed laty, kiedy ocalił jej życie na bezdrożach Aedirn. Miał niespełna dziesięć wiosen więcej niż ona, jednak było w spojrzeniu jego oczu coś, co przywodziło na myśl skojarzenie z oczyma starca, które niejedno już widziały. Kochała go, martwiła się o niego, ale złapała się też na tym, że czasami zwyczajnie się go obawiała.
- A co z wiedźminką? - nie przestawała drążyć Eadwynn. Postanowiła zmienić temat, odpędzając od siebie przygnębiające myśli.
Artur odsunął na moment pojemnik z inkaustem, rozprostowując się na krześle. W przeciwieństwie do kochanki zdążył się już ubrać. Miał na sobie oliwkowozielony, aksamitny dublet. Prosty, acz gustowny. Ogień z kominka odbijał się malowniczo w pozłacanych guzach zdobiących strój.
- Dlaczego pytasz? Chyba nie jesteś zazdrosna? - odpowiedział prowokacyjnie, uśmiechając się jak żak po spłataniu pierwszorzędnego figla.
- Proszę cię... - przewróciła teatralnie oczami, przeciągając się drapieżnie na łóżku.
- Poszło łatwiej niż się spodziewałem. Myślałem, że będę musiał uciec się do szantażu, ale o dziwo wykazała duże zainteresowanie sprawą.
- Czy aby na pewno sprawą?
- Chyba jednak jesteś zazdrosna...
- westchnął.
Nagle poczuł dotyk jej drobnych dłoni na swoich barkach. Niemal zapomniał, że gdy tylko chciała, potrafiła być bezszelestna niczym driada.
- Może... odrobinę.
- Poważnie?
- Cśśś...
- wyszeptała, po czym uciszyła go długim, namiętnym pocałunkiem.
- To tylko kontrakt, Różo, nic więcej – dodał, kiedy ich usta rozłączyły się kilka chwil później. Uwielbiała, kiedy ją tak nazywał – czym dałem ci powód?
- Nieważne... pocałuj mnie jeszcze.


Żar w kominku trawił kolejne polana, pozostawiając jedynie popiół i swąd dymu.


* * *


Muzyka

Od jakiegoś czasu niemal każdej nocy śniłaś ten przedziwny sen. Zaczynało się niepozornie: bezładne majaki i marzenia podświadomości zaczynały układać się w spójną całość, tworząc w końcu coś w rodzaju snu na jawie – wyraźnego, świadomego, jednak rządzącego się własnymi prawami. Po raz kolejny trafiłaś do świata, który określałaś w myślach słowem „otchłań”. Zawsze wyobrażałaś sobie nicość jako czerń, ciemność rozchodzącą się aż po horyzont. Tutaj było nieco inaczej – otaczała Cię rażąca, czysta biel, jednak uczucie pustki było w tym miejscu wyjątkowo dojmujące. Zupełnie jakby oprócz Ciebie nie istniało tam absolutnie nic.
Wiedziałaś już co będzie dalej. Czułaś się naga, obserwowana, bezbronna. Nienazwane niebezpieczeństwo wciąż czaiło się gdzieś na granicy pola widzenia. Czułaś je pod skórą, w myślach, wpełzało do nich niczym zimne macki wygłodniałego stwora, jak stado pająków rozciągających wokół Ciebie sieć lęku i przerażenia. Było tak za każdym razem. I za każdym razem prędzej czy później zjawiał się on. Cień.


Początkowo jawił się jako niewyraźna plama na horyzoncie. Coś, co zaburzało doskonałość mlecznobiałej otchłani. Z każdym niespokojnym oddechem, z każdym uderzeniem serca, zbliżał się coraz bardziej. Nie miał wyraźnych kształtów, zdawał się zmienny, niestały, nie z tego świata. Dzisiejszej nocy podszedł wyjątkowo blisko. Tak blisko, że po raz pierwszy byłaś w stanie spojrzeć w jego oczy – jedyny stały akcent w chaotycznej fizjonomii. Były jak pustka między gwiazdami na nocnym niebie. Jak bezdenna przepaść. Zimne i martwe.
- Hen Ichaer... - usłyszałaś głos w swojej głowie, ułamek sekundy przed tym, jak dłoń upiora zacisnęła się na Twoim przedramieniu...

...po czym obudziłaś się z krzykiem, w łóżku na piętrze oberży „Na rozstajach”. Odziana jak do snu, w bieliźnie i rozchłestanej koszuli, trzymałaś w dłoni kord skierowany sztychem w szyję korpulentnej dziewki służebnej, stojącej przy posłaniu. Przerażona dziewczyna zamarła, upuszczając na podłogę miskę ze śniadaniem i kubek ciepłego mleka. Po plecach spływał Ci zimny pot. Przysięgłabyś, że przedramię przez krótką chwilę zabolało jak przypiekane żywym ogniem...
 

Ostatnio edytowane przez Rodriguez : 16-09-2016 o 18:03.
Rodriguez jest offline